Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Mam przejechane 209489.40 kilometrów w tym 4.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 27.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 701166 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Trollking.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2014

Dystans całkowity:1567.30 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:52:02
Średnia prędkość:30.12 km/h
Maksymalna prędkość:54.00 km/h
Suma podjazdów:6151 m
Liczba aktywności:28
Średnio na aktywność:55.98 km i 1h 51m
Więcej statystyk

Urlop - Karkonosze 2014. Epilog

Środa, 20 sierpnia 2014 · dodano: 22.08.2014 | Komentarze 0

No i nadszedł dzień ostatni, wyjazd zaplanowaliśmy na popołudnie, więc była jeszcze okazja pokręcić. Nie chciało mi się kombinować i ruszyłem po prostu do Szklarskiej, jednak tym razem dojeżdżając do parkingu pod Kamieńczykiem i wracając tą samą drogą. Nogi na tyle już przystosowały się do górek, że nawet specjalnie się nie zmęczyłem wjazdem, choć oczywiście przy tym moim sprzęcie drugim Majką nie zostałem, a o jakości zjazdu wspominać może lepiej nie będę. Za to zmarzłem, bo temperatura nie przekraczała dziesięciu stopni.

Akumulatory naładowałem, swoje zrobiłem, odpocząłem i najważniejszą część urlopu uważam za udaną. 2,5 tysiąca to łącznie przewyższenie, które w ciągu tych czterech dni zrobiłem starym, rozsypującym się trupem plus do tego kilka górskich wypraw. Nie wiem czy to mało czy dużo, fakt jest jeden - w końcu znów poczułem, że żyję po codziennym, niemal wyrzygiwanym pobycie w pracy :)



Kategoria Góry


Urlop - Karkonosze 2014. Staniszów, Karpacz

Wtorek, 19 sierpnia 2014 · dodano: 22.08.2014 | Komentarze 0

Wiatr przez cały pobyt wiał z kierunków południowo-zachodnich, więc już trzeciego dnia dała o sobie znać pewna monotonia. Trzeba było coś kombinować, żeby ciągle nie jeździć tymi samymi ścieżkami. No i wykombinowałem ósemeczkę. Najpierw podjazd do Staniszowa, czyli trasa obok dwóch odrestaurowanych niedawno pałaców. Potem zjazd genialną widokowo drogą w dół do Sosnówki i skręt w lewo określonym na Stravie odcinkiem "Sosnówka masarnia", który wcale lekki nie jest. W końcu Miłków, jak zwykle dziurawy, z nową atrakcją, która jeszcze się buduje. Widok mnie zaskoczył, nie ma co :)

Dla relaksu wjechałem sobie do Karpacza, jak zwykle skręcając koło Tesco na Ścięgny. Oj, chciało się rozpędzić, ale niestety - dość szybko w tym moim trupie zabrakło przerzutek, a przednie koło niemal trzymałem zębami :)

Cofnąłem się znów do Sosnówki i ruszyłem tym razem do Podgórzyna, potem Sobieszowa i Piechowic, które objechałem i wróciłem Trasą Czeską. Chciałem być sprytny i zafundować sobie jeszcze fajny zjazd w Wojcieszycach, no ale znów drogowcy okazali się ode mnie sprytniejsi i rozwalili całą wioskę całkowicie, tak że ledwo przejechałem mtb, nie chcąc myśleć o tym, co by było podczas ewentualnej jazdy szosą. Na koniec jeszcze zakorkowana o dziwo Jelenia, ale najważniejsze, że trening został zaliczony, a rower i ja wróciliśmy w całości :)

A po południu zrobiliśmy sobie mentalnego hardkora, czyli wyjazd do Szklarskiej w pełni sezonu. Ludź na ludziu - masakra. Jednak równowaga psychiczna została zachowana dzięki wizycie w bliskiej nam oazie spokoju, czyli w knajpie Widok, na szczęście mało znanej, przez co jeszcze nie "zabydlonej". A widok z niej jest naprawdę warty każdej złotówki wydanej na browara :)



Kategoria Góry


Urlop - Karkonosze 2014. Michałowice i Chojnik

Poniedziałek, 18 sierpnia 2014 · dodano: 21.08.2014 | Komentarze 2

Dzień trzeci, a rowerowo drugi to misja Michałowice. Baaardzo dawno nie zaliczałem tego podjazdu, więc smaczek nań miałem nieziemski. Dla niewtajemniczonych: Michałowice położone są administracyjnie w granicach Piechowic i graniczą z Jagniątkowem, czyli najwyżej położoną częścią Jeleniej Góry. Jednak realnie to zupełnie niezależny byt, w którym działa nawet teatro-kabaret o nazwie Teatr Nasz. Arcyciekawe miejsce, które trzeba koniecznie odwiedzić - i to koniecznie rowerem, żeby docenić uroki wspinaczki, szczególnie od strony Piechowic. Wiem, wiem, wytrawni górale szosowi nawet by na ten podjazd nie spojrzeli, ale ja mam do niego sentyment i tyle :)

Do Piechowic dojechałem Trasą Czeską, potem kawałeczek w dół i zaczął się sens poniedziałkowej wyprawy. Chyba niedawno odbywał się tu jakiś maraton, bo na asfalcie pełno było napisów: "ktośtam dajesz!" czy "cośtam team, do przodu!", jednak mnie najbardziej urzekł ten z samego początku o treści: "Nowy ogień w dupie!" :)

Kręciłem sobie pod górkę i kręciłem, w sumie dosłownie, bo kilkukilometrowa wspinaczka tam to głównie serpentynki, spoglądałem sobie w dół i cieszyłem się jak dziecko, że jadę. Tym bardziej, że były też takie atrakcje, uchwycone w biegu:

W końcu dotarłem do góry, pogratulowałem sam sobie i cyknąłem fotkę z widoczkiem. Było to jednocześnie ostatnie ujęcie górala z lusterkiem, bo chwilę później zerwał się silny wiatr, przewrócił rower, a lusterko (co mnie nawet nie zdziwiło myśląc o ostatnich dniach) skończyło w kawałkach pod kierownicą.

Cieszyłem się na zjazd, który w końcu nadszedł, ale niestety - droga do Jagniątkowa w znacznej części to po prostu muldy z asfaltu i bardziej można tam ćwiczyć uniki niż szybką jazdę. A już na końcu, przed Sobieszowem - ha! Remont...

Kilometrów było mi mało, więc ruszyłem jeszcze w kierunku Sosnówki, cykając w pędzie fotkę zalewu:

Najfajniejszy był powrót, bo od Miłkowa miałem wiaterek w plecy i nadrobiłem trochę średnią, która - jak przez cały wyjazd - miażdżyła.

A po południu jeszcze - już pieszo - wyprawa na Zamek Chojnik. Niestety ktoś wpadł na pomysł wybrukowania zielonego szlaku, co osobiście mi się w głowie nie mieściło, cóż, świat się kończy :/ Ale abstrahując od tego: przyjemną fotkę z góry udało się jak zwykle cyknąć:


A na deser: Stawy Podgórzyńskie, do których zrobiliśmy sobie spacer z Cieplic. Oj, spałem potem tego dnia jak dziecko :)



Kategoria Góry


Urlop - Karkonosze 2014. Prolog

Niedziela, 17 sierpnia 2014 · dodano: 21.08.2014 | Komentarze 2

Od czasów wyprowadzki z Jeleniej Góry (to już 14 lat!) każdy przyjazd w rodzinne strony już nie jest zwyczajną wizytą u rodziców, a ciekawą przygodą w komfortowych i cieplarnianych warunkach. Zacząłem w pełni doceniać miejsce, w którym się wychowałem dopiero gdy przestało być dla mnie codziennością - ale dzięki temu odkrywam je za każdym razem na nowo, smakując niemal jak turysta. Tyle tytułem wstępu do naszego wypadu w Karkonosze, czyli logicznego punktu każdego urlopu. Pięciodniowy pobyt udał się też pod względem rowerowym (to ogólnie, choć szczegóły - głównie techniczne - próbowały wszystko zepsuć, o czym później) i wycieczkowym, bo o ile na bicykl siadałem sam to już piesze podróże odbywaliśmy z Żoną razem. Na włączanie i aktualizowanie bloga i w ogóle siedzenie przy necie nie było tak czasu, jak i siły, więc teraz z opóźnieniem nadrabiam to karygodne zaniedbanie :) Zajmie mi to pewnie trochę, bo trochę zajęć czeka, ale potem obiecuję też przejrzeć wszystkie zaległe wpisy znajomych z BS.

Początki jednak nie zapowiadały się ciekawie - praktycznie całą sobotę lało, a chwile ze słońcem trwały maksymalnie od 20 minut do godziny, więc nawet jeśli przychodziła mi do głowy myśl odkurzenia roweru to kończyła się ona równie nagle spojrzeniem za okno i skomentowaniem pod nosem widoku kolejnej wielkiej, burej chmury mknącej od zachodu. Żeby całkowicie nie tracić dnia zrobiliśmy sobie wycieczkę na Perłę Zachodu, z czego ostatnie 10 minut w rzęsistej ulewie. Ale i tak to jedno z najbardziej urokliwych miejsc leżących praktycznie przy nieoznaczonej granicy Jeleniej jak zwykle wzbudziło zachwyt - ten rozsypujący się mostek w dole przekraczałem już setki razy, m.in. na swoim ślubie:

Niedziela okazała się już łaskawsza - od rana chmury biły się ze słońcem o dominację na niebie, w końcu wygrała opcja pośrednia - było pochmurno, ale bezdeszczowo. W to mi graj! Problem był tylko jeden, ale dość istotny - stan mojego starego górala... Pobyt w piwnicy nie pozostał bez konsekwencji - zaraz po ruszeniu było jeszcze ok, ale z każdym kilometrem narastał przerażający dźwięk tarcia, skrzypienia i trzasku z okolic przedniego koła. Był on na tyle głośny, że czułem się jak jakiś niedzielny miłośnik pedałowania na pierwszej tegorocznej wyprawie - sportowy strój, kask, rękawiczki, a pod siodełkiem złom wydający odgłosy, przy których darcie ryja noworodka to muzyka dla uszu... Po powrocie rozkręciłem koło na ile potrafiłem, posmarowałem wszystko, co się dało, ale nic nie pomogło, a każda wycieczka wyglądała tak samo - jechałem z duszą na ramieniu, że w pewnym momencie koło sobie, rower sobie, a ja sobie i tak skończy się mój marny żywot. Uprzedzam fakty - przeżyłem, choć łatwo nie było. Na szczęście nagrałem sobie na mp3 znaczną ilość ciężkiej muzy - volume max i mogłem udawać, że nic się nie dzieje. Choć boję się, że gdybym jeździł po tych terenach codziennie to zaczęłyby się protesty jak przeciw F-16 w Krzesinach :)

Pierwsza trasa to po prostu podjazd do Szklarskiej Poręby najbardziej popularną drogą wzdłuż rzeki Kamiennej, przejechanie przez centrum, dojazd do ulicy Górnej i przed Zakrętem Śmierci zjazd serpentynkami. Nie powiem, żeby jechało mi się komfortowo - musiałem przestawić się z szosy na rozsypującego się grata, co łatwe nie było, ustawić psychikę na górki, a do tego z niepokojem spoglądać na stan sprzętu. Wszystko to przełożyło się na tragiczną średnią, z tym że jest ona wzięta ze Stravy (tak jak wszystkie podczas tego wypadu), bo licznik chyba się postanowił zintegrować ze wszystkim innym i po prostu się zepsuł. Pocieszam się więc, że ta realna była ciut większa. W każdym razie o rozpędzeniu się mowy nie było - życie szanowałem o wiele bardziej :) Szkoda, bo zjazd jest genialny, zakręty niebezpieczne, a końcówka to już dzięki rozwalonemu asfaltowi adrenalinka wyższego rzędu - jedno złe trafienie kołem i lecimy w kosmos. Coś tam niby z tym robią, bo były znaki robót, ale tylko znaki - wykonawców brak.

Wróciłem przez Piechowice - tu niespodzianka: no kto zgadnie jaka? Tak, remont! Mostu. Czyli spacerek po rusztowaniu. Końcówka, czyli Sobieszów i Jelenia już na spokojnie, bez niespodzianek. Oj, ten pierwszy stricte rowerowy dzień nie zachęcił do kolejnych...

A po południu odwiedziliśmy sobie leżące w Rudawach Janowickich Kolorowe Jeziorka. Mimo masy ludzi, którzy kończyli tam właśnie długi weekend miejsce okazało się naprawdę fajne - ostatni raz byłem tam jako kurdupel, więc spojrzenie normalnym okiem było potrzebne. Poniżej kilka fotek samych jeziorek, a ja jeszcze dla relaksu zdobyłem Wielką Kopę. A co mi tam :)





Kategoria Góry


  • DST 52.35km
  • Czas 01:40
  • VAVG 31.41km/h
  • VMAX 46.50km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 146m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szybko przed wyjazdem

Piątek, 15 sierpnia 2014 · dodano: 15.08.2014 | Komentarze 1

Znów wpadłem na genialny pomysł, żeby przed długoweekendowym wyjazdem zrobić sobie hardkora i wyjechać wcześnie rano. W sumie naprawdę i zupełnie nieironicznie był genialny, bo co prawda wstawało się w męczarniach, ale za to na drogach pusto i tylko dwukrotnie czekałem na światłach związanych z remontami i tylko raz na przejeździe kolejowym. Jednak godzina 6 ma swój urok :) Pojechałem bez kombinowania do Będlewa i z powrotem. Skąd wiało i czemu ciągle w pysk to już inna sprawa.

Mój długi weekend przedłuży się pewnie jakoś do środy - co będzie z rowerem i czy w ogóle będzie - nie mam pojęcia. Jakby co pozdrawiam na ten czas wszystkich :)




  • DST 52.10km
  • Czas 01:43
  • VAVG 30.35km/h
  • VMAX 46.40km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 203m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jesień dziś piękna :)

Czwartek, 14 sierpnia 2014 · dodano: 14.08.2014 | Komentarze 0

Oj, dziś sobie przypomniałem, że zbliża się jesień. Rano deszcz, a przez cały dzień bardzo silny wiatr - te atrakcje już niedługo znajdą się i w Twoim domu :) Ważne, że w końcu się wypogodziło i nie było gorąco, więc mogłem ruszyć we w miarę przyzwoitych warunkach.

Zrobiłem dziś "samochodzik", przez rozkopane Skórzewo, zablokowane śmieciarkami Dopiewo, Trzcielin, zakorkowane jak zwykle Komorniki i rozwalony kompletnie przez remonty Luboń. A pod domem przy wjeździe na Dębiec zamknięta połowa ulicy i czekanie na ustawionych światłach. Sport to w końcu przyjemność, prawda? :)

Jeśli chodzi o wiatr to wiał tak, że na zjeździe z wiaduktu za Dopiewem z naprawdę konkretnym nachyleniem udało mi się wciągnąć 26,5 km/h. Szosą! Za to jak już zdarzyło, się, że wiało mi korzystnie to była to poezja.




  • DST 56.50km
  • Czas 01:51
  • VAVG 30.54km/h
  • VMAX 50.90km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 195m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jak zwykle

Środa, 13 sierpnia 2014 · dodano: 13.08.2014 | Komentarze 2

Dziś bez kombinacji - kurs na Brodnicę i z powrotem. Mimo upierdliwego wiaterku i remontowych przeciwności udało mi się dojechać do punktu nawrotu z w miarę dobrą średnią i miałem chrapkę na jakiś dobry wynik, ale cóż... Co z tego, że cisnąłem, co z tego, że walczyłem, skoro korki w Mosinie i Luboniu, trzy zamknięte przejazdy kolejowe i - przede wszystkim - wlekące się traktory (zaczyna się sierpniowy rolniczy Armageddon) zniwelowały wszystkie moje trudy. Zresztą - wystarczy zerknąć na wykres z Endo. Oj, nie jest mi dane w tym miesiącu uzyskać jakiegoś "wow-a"... A wydawałoby się, że wakacje to ku temu najlepszy okres.

Za to pogoda jak była rewelacyjna to taka wciąż jest. Za takim latem jestem na tak.




  • DST 71.20km
  • Czas 02:17
  • VAVG 31.18km/h
  • VMAX 53.80km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 171m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Leniwe 70

Wtorek, 12 sierpnia 2014 · dodano: 12.08.2014 | Komentarze 0

Ale rewelacyjna pogoda się zrobiła! Temperatura nie za wysoka, słońce nie masakruje, chmurki często zakrywają niebo - warunki idealne. Jedynie wiatr zrobił się silny i upierdliwy, ale trudno, coś za coś. Znów się mogłem wyspać (ach, ten przywilej urlopowicza) i na spokojnie wybrać dzisiejszą trasę. Nie chciało mi się robić jakiegoś mega długiego dystansu, a po spojrzeniu na mapę długo się nie zastanawiałem i wybrałem opcję 70 kilometrów, tym razem bez powrotu swoimi śladami, tylko naokoło.

Nad tym, że zakwitły mi na trasie w Luboniu dwa kolejne remonty nawet nie będę specjalnie się zatrzymywał, bo tu pozostaje tylko załamać ręce i zastanowić się nad tępotą planistów tego typu przedsięwzięć w naszym kraju, którzy w tym samym czasie zabierają się za robotę na wszystkich możliwych drogach prowadzących w tym samym kierunku, zamiast skończyć jedno, a zaczynać drugie unikając tworzenia się przez to korków... W każdym razie Luboń jakoś minąłem, Wiry, Łęczyce i Puszczykowo również, by dojechać do mojej ulubionej śmieszki w Mosinie... Od konfrontacji jakiś czas temu ze strażnikami wiejskimi mam opory przed ślepotą akurat na tym kawałku, więc poklekotałem sobie po tym miksie asfaltu, piasku, kostki, krawężników i podjazdów do posesji, mijając m.in. stado przedszkolaków o niezwykle nieskoordynowanych ruchach, pełzających w każdym możliwym kierunku. Koszmar.

Ale za to potem zaczęło już być milutko - jazda pod wiatr, ale po dość dobrym asfalcie, niebo zachmurzone tak, jakby zaraz miało lunąć, końcówka audiobooka w uszach... To lubię :) Na trasie co jakiś czas leżały powalone drzewa po ostatnich wichurach, ale już ogarnięte przez odpowiednie służby. Oj, sporo tego było i moc musiała być niemała, bo ta zielenina była momentami bardzo dorodna.

Dojechałem do Czempinia i skręciłem na Głuchowo, a potem już "5-ką" do Poznania. Niestety nie chciało mi wiać w plecki za bardzo, jak już to dostawałem obuchem z boku, przyjaźnie zrobiło się dopiero od Stęszewa. A bardzo nieprzyjaźnie w Komornikach, gdzie sznurek TIR-ów i samochodów sprawił, że zrzedła mi mina. Ale! Potrzeba matką wynalazku, więc wymyśliłem objazd, który polecam każdemu jeżdżącemu po tych okolicach - przy granicy Komornik, przy światłach trzeba skręcić w prawo, jak na WPN, a potem odbić trasą równoległą do "piątki" - ruch tam mały, omijamy to co najgorsze, a do tego zaliczamy zjazd z całkiem niemałej górki. Potem tylko włączyć się do ruchu i najgorsze za nami.

Dojechałem, zdjęć nie robiłem, bo nie za bardzo miałem czemu. Czas na powrót do leniuchowania :)

Endo mi się dziś zbuntowało, wyłączyło gps-a i zawiesiło razem z telefonem, więc wyjątkowo podaję też link do pełnej trasy ze Stravy, która leżała sobie w drugiej kieszonce, nieniepokojona wyłączeniami na światłach czy przejazdach kolejowych, a i tak urywając mi ponad kilometr.
TRASA GPS - STRAVA






  • DST 52.40km
  • Czas 01:42
  • VAVG 30.82km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 158m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wolne

Poniedziałek, 11 sierpnia 2014 · dodano: 11.08.2014 | Komentarze 2

W końcu wolne, co u mnie nie oznacza wcale dużej ilości czasu na rower, a bardziej na nadrabianie zaległości książkowych, muzycznych i - hmmm - "grywalnych?". W drugiej połowie tygodnia szykuje się wspólny wyjazd, ale póki tylko ja mam urlop to skorzystam, i po prostu będę leniem :) Nie mam zamiaru też bić jakichś rekordów, robić dwustu kilometrów itp. Bo wolne jest po to, żeby odpocząć!

Dziś więc (spałem do grubo po 9-tej, dla mnie rzecz niespotykana) ruszyłem dość późno, po tym gdy minęły deszczowe chmury, z planem zrobienia po prostu pięciu dych i koniec. Znów mój ukochany wiaterek z SW się pojawił i mogłem przejechać "kondomika" przez Mosinę, Łódź i Stęszew. Jechałem spokojnie, do łaski wróciły u mnie audiobooki i aktualnie słucham maleństwo Stephena Kinga "Metoda oddychania", rzecz na max dwa przejazdy. Martwią mnie coraz bardziej zużyte zębatki, jak unikam jednej z nich (oczywiście tej do tej pory katowanej non stop) to jest ok, ale nie wiem jak długo.

Po powrocie jeszcze wsiadłem na crossa i pojechałem do teściowej po zamrożony obiadek, uzyskując na dystansie 7,5 kilometrów zabójczą średnią 25 km/h :) To był koszmar - poruszanie się po Wildzie koło południa powinno być stosowane zamiennie z karą śmierci. Korki, auta zaparkowane na połowie ulicy i ta kostka... Brrr. Przy tym wszystkim okazało się, że ok, rower w tamtym tygodniu wrócił z serwisu, ładnie założono mu nowe linki, wyregulowano przerzutki i w ogóle och ach, ale po przetestowaniu chyba tu też tył jest do wymiany - przeskakuje podczas ostrego ruszania na światłach przy jednym przełożeniu. Jak to u mnie - zawsze kumulacja :/




  • DST 52.10km
  • Czas 01:43
  • VAVG 30.35km/h
  • VMAX 48.20km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Podjazdy 64m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

S-11 i ja na jednym froncie

Niedziela, 10 sierpnia 2014 · dodano: 10.08.2014 | Komentarze 0

Jako że zgodnie z poprzednim postem nie mam już gdzie jechać, to jadę tam gdzie mogę - póki mogę :) Nie mam nawet jak zrobić kółeczka na południe, bo wiązałoby to się z telepaniem przez jakiś remont. Trasa dziś więc po prostu w tę i we wte, przez Krzesiny i Tulce do Siekierek i z powrotem. Wiatr praktycznie cały czas boczny, więc o dobrym wyniku mogłem zapomnieć.

"Atrakcja" dnia dzisiejszego była jedna - znaczną część jechałem boczną drogą od S-11, na której zakwitł długi korek - pijany koleś uciekał od Jarocina przed policją i przed Poznaniem uderzył w inny samochód. Na miejscu śmigłowiec pogotowia ratunkowego, policja i zorganizowany objazd - przez moją trasę. Tak więc niedzielę spędziłem w towarzystwie stada puszek.

Powoli kończy mi się napęd - zębatki na jednym przełożeniu zaczynają przeskakiwać. Niestety szykuje się kosztowny serwis za jakiś czas...