Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Mam przejechane 209489.40 kilometrów w tym 4.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 27.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 701166 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Trollking.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2014

Dystans całkowity:1410.86 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:46:36
Średnia prędkość:30.28 km/h
Maksymalna prędkość:55.40 km/h
Suma podjazdów:3982 m
Liczba aktywności:27
Średnio na aktywność:52.25 km i 1h 43m
Więcej statystyk
  • DST 54.20km
  • Czas 01:48
  • VAVG 30.11km/h
  • VMAX 43.40km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Podjazdy 140m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Piekarnik + neverending story

Poniedziałek, 7 lipca 2014 · dodano: 07.07.2014 | Komentarze 4

Jezu... Jak się wyłącza ten piekarnik? Mimo że ruszyłem dziś lekko po ósmej rano to śmiało mogłem opakować się w jakiś celofan i zostać po powrocie podany z frytkami i keczupem jako danie dnia. Masakra. 30 stopni było luzem, jak dla mnie o około 10 za dużo.

Jechałem jak ślimak w amoku, naćpany słońcem i gorącem. W pewnym momencie pod koniec myślałem tylko o tym, żeby jechać do przodu, nieważne jak szybko, byle przed siebie. Trasę zrobiłem przez Starołękę, Krzesiny, Tulce, Śródkę i nawrót przez Dachową, Robakowo (tradycyjnie już mijając transport świń do rzeźni) i Koninko.

W Krzesinach stara bajka pod tytułem neverending story, czyli rozbite szkło na ścieżce rowerowej. Jakiś czas temu cieszyłem się, że w końcu po kilku miesiącach rowerzystom udało się rozjechać to, co zostało rozbite w lutym, a teraz? Szczelny dywanik na całej długości. Zdjęcie umieszczam po to, żeby mieć dowód - ostatnio nie było czyszczone w ogóle przez prawie 4 miesiące. Zobaczymy co będzie tym razem...




  • DST 53.30km
  • Czas 01:43
  • VAVG 31.05km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Podjazdy 106m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Upał z upałem

Niedziela, 6 lipca 2014 · dodano: 06.07.2014 | Komentarze 4

Oj, przygrzało dziś, nie ma co. Mimo że wyjechałem w okolicach 9:30 to i tak już stopień roztapiania zaczął zbliżać się do czerwonej kreski. Nie egzystuję praktycznie przy takich temperaturach, więc każdy wyjazd, jeśli się zdarzy przez najbliższe dni traktował będę jako kolejny wygrany etap szkoły przetrwania.

Wiatr zachodni, więc nie chciało mi się kombinować z wyborem trasy i pojechałem "samochodzik" przez Dopiewo, Trzcielin i Szreniawę. Ostatnio z powodu kolejnego remontu w Luboniu zmodyfikowałem końcówkę i zjeżdżam w Wirach na Łęczycę, gdzie zaliczam kawałek przez ścieżkę rowerową. Dziś to był chyba najbardziej zakorkowany element aglomeracji poznańskiej - mijałem rodzinki, singli, emerytów, rencistów i co tam jeszcze zawsze w niedziele odświeża swój skrzypiący sprzęt i rusza na podbój świata, przy okazji znacznie zwiększając niebezpieczeństwo na DDR-ach.

O średnią walczyłem, ale bez specjalnego zapału, bo ile motywacji może mieć kurczak na rożnie? :) Po powrocie Żona zafundowała mi reanimację w postaci bezalkoholowego browara i to był najlepszy lek na dziś. Lepszym jest tylko ten z procentami :)




  • DST 54.25km
  • Czas 01:45
  • VAVG 31.00km/h
  • VMAX 50.60km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 120m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Upał bez upału

Sobota, 5 lipca 2014 · dodano: 05.07.2014 | Komentarze 0

Zapowiadano w Polsce na ten weekend zamiast drugiej Irlandii drugą Afrykę a tu proszę - koło 9 rano za oknem była  jeszcze całkiem przyjemna temperatura oscylująca koło 20 stopni, duże zachmurzenie i chłodzący silny wiatr, który tym razem nawet za to polubiłem. Ruszyłem więc na trening przed pracą z perspektywą, że jednak z niego wrócę, a nie skończę gdzieś w rowie z udarem słonecznym. Na trasie trafił się nawet lekki deszczyk, co nie tyle mnie zdziwiło, a ucieszyło.

Wiatr tak jak pisałem był silny, południowo-wschodni, którego to kierunku w linii prostej dzięki A-2 dla rowerów nie ma, więc muszę kombinować jak koń pod górę. Dziś wybrałem opatentowaną trasę przez Mosinę i Rogalin do Mieczewa, nawrót i powrót przez Wiórek. Podmuchy dawały o sobie znać, ale mimo wszystko jechało się tak dziwnie, bo po prostu sympatycznie. Rowerzystów na drogach mnóstwo, minąłem chyba z pięć czy sześć ustawek oraz ze trzy dwupłciowe pary, wszyscy z uśmiechem odmachiwali i pozdrawiali - jakoś tak nienormalnie :)

Gdy wjeżdżałem na podjazd w Rogalinku miałem okazję obserwować karkołomną wspinaczkę po chodniku samotnego wędkarza, zawianego tak, jakby znajdował się na jakieś łajbie na środku morza. Rzucało panem od lewa na prawo i z powrotem, w pewnym momencie bałem się, że wyleci za burtę, czyli na szosę, ale na szczęście z błogim uśmiechem na twarzy utrzymał azymut. I pewnie dotarł do celu, gdziekolwiek on był, bo wracając zwłok na drodze nie odnotowałem :)




  • DST 52.10km
  • Czas 01:42
  • VAVG 30.65km/h
  • VMAX 51.70km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 198m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Aklimatyzacja wsteczna

Piątek, 4 lipca 2014 · dodano: 04.07.2014 | Komentarze 0

Po tych dwóch dniach w górach powrót na płaszczyzny nie był łatwy. Jednak głowa podczas pobytu w chmurach wypoczęła, umysł się lekko oczyścił i z dystansem patrzyłem nawet dziś na remont i objazd koło Lidla na pierwszym i korki w Luboniu na drugim kilometrze oraz czerwone-czerwone-czerwone na całej trasie do Łęczycy. Jedyne co mnie irytowało to wiatr, który jak zwykle przechodził syndrom przedmiesiączkowy i nie wiedział czego chce i skąd wieje.

Pojechałem bez spinki do Sulejewa i z powrotem. Lekko ciepło już się robi i zaczynam zdychać, choć jeszcze źle nie jest, złoooooo dopiero nadejdzie. Spokojnym rowerowym krokiem zrobiłem co moje, aklimatyzacja rozpoczęta ;)




Ot, Szklarska

Czwartek, 3 lipca 2014 · dodano: 03.07.2014 | Komentarze 0

Dziś juź konkret. Drugi i ostatni dzień w górach i drugi sukces - znów z roweru nic nie odpadło. Choć bardzo się starało odpaść wszystko na raz :) Co prawda momentami czułem już podświadome szepty "pull up, pull up", ale po raz kolejny okazało się, że w porównaniu z Tupolewem mój zombie-złom to kawał sukinsyna z charakterkiem.

Trasę zaplanowałem na szybko, bo w końcu do Jeleniej przyjechałem pomagać, a nie wałęsać się po górkach, celebrować widoczki czy odpoczywać :) Poranne rozeznanie kierunku wiatru, oczywiście błędne, wskazały mi jedyny słuszny kierunek - Szklarska Poręba. Ostrzyłem już sobie żółte zębiszcza na ten kilkukilometrowy podjazd bez momentu taryfy ulgowej, ale najpierw musiałem do niego dojechać przez Wojcieszyce oraz górkę na objazdówce Piechowic, która dała mi sporą namiastkę sadomasochizmu, na który sam się zdecydowałem. A potem już orka, orka, orka, ale kurde przyjemna, w cieniu, ze strumyczkiem z boczku, no idylla. Specyficznie rozumiana :)

Już w Szklarskiej skręciłem przy budynku policji w prawo, w kierunku na Świeradów, wspiąłem się pod słynną, prowadzoną kiedyś (nie wiem czy do dziś) przez Ruskich lecznicę OKO i... w końcu mogłem odetchnąć, bo przede mną majaczył zjazd i widoczki takie jak ten:

Zjeżdżało się serpentynkami genialnie, udało się nawet ze złomu wyciągnąć te 50+ km/h, szkoda tylko że wydawało się tak krótko w tę stronę :) Jedyny minus to muldy w asfalcie już w samej Szklarskiej Dolnej, przed którymi na szczęście coś mnie tknęło, źeby zwolnić.. Inaczej pobiłbym pewnie rekord niejednej skoczni...

Wróciłem przez Piechowice, Sobieszów i Zachełmie, robiąc sobie na trasie chwilę relaksu przy Stawach Podgórzyńskich. Oj, ten widok zawsze będzie zachwycał...


Na średnią jak zwykle przy treningach złomem staram się nie patrzeć, żeby nie dostać wrzodów. Ona po prostu była i tyle. Zapominamy :)

To koniec mojego szybkiego wypadu. Misja remontowa wypełniona, minimum zachłyśnięcia górską wolnością zaliczone, czas wrócić do rzeczywistości. Już od jutra znów w pazernych szponach korpo...

P.S. Przy okazji - jeśli jeszcze ktoś nie wie gdzie znajduje się granica ludzkich nerwów to zapraszam do pisania notek takich jak ta na tablecie, w trasie, przy zanikającym sygnale sieci, z doklejaniem mapki, np.z Endomondo. To jest właśnie ta granica.


Kategoria Góry


Kowary - Karpacz - Jelenia z farbą w tle

Środa, 2 lipca 2014 · dodano: 02.07.2014 | Komentarze 0

Moja tajna misja, przez którą na chwilę opuściłem Wielkopolskę to po prostu pomoc rodzicom w małym remoncie, czyli malowaniu jednego z pokoi. A że przy okazji była szansa na jakiś trening po ukochanych górkach to... no cóż, marudził z tego powodu nie będę :)

Żeby zdążyć ze wszystkim, czyli drugim etapem malowania zaczętego dzień wcześniej wyjechać musialem przed ósmą rano, trochę przy okazji źle oceniajac temperaturę, bo bluza z dlugim rękawem byla zbytnią przesadą i zgrzałem się jak Eskimos na wymianie w Egipcie. Osobnym elementem całego przedsięwzięcia był mój stary, sfatygowany góral, w którym znalezienie choćby jednego elementu, który nie trzeszczy, nie skrzypi lub nie żyje własnym źyciem graniczy z cudem :) Łatwo nie było, co chwilę z obawą oglądałem się za siebie czy coś nie odpadło, ale jakoś udało się dziś bez strat wrócić w całości.

Trasa nie była specjalnie wymagająca, ale poruszając się w/w sprzętem każda górka to nie lada wyzwanie. Wystartowałem z Jeleniej do Łomnicy, skręciłem do Mysłakowic, by jak najkrószą drogą dostać się do Kowar. Objechałem je dokoła, robiąc przy okazji fotkę swojego dwukołowego zombie na tle Karkonoszy.
Po zaliczeniu kowarskiego bruku podczas przemykania przez centrum ruszyłem upierdliwą prostą na Ścięgny, wcześniej jednak jeszcze "upolowując" stado koni z jedynym słusznym widoczkiem w tle.
Liznąłem Karpacz w jego dolnych rejonach (jakkolwiek to brzmi) i popędziłem w dół do Miłkowa. "Popędziłem" w przypadku mojego gniota oznaczało niewiele ponad 40 km/h, bo coś takiego jak najcięższe tylne przełożenie od dobrych kilku lat w nim już nie istnieje :).

Potem już Sosnówka, Podgórzyn i droga wjazdowa do jeleniogórskiego Sobieszowa, na której doszedł mnie jakiś szosowiec, którego jednak od razu dogoniłem i trzymałem z nim równe tempo, co jak wiem z doświadczenia potrafi nieźle zirytować, więc po dwóch kilometrach pod pretekstem lewoskrętnego zrobienia zdjęcia zamkowi Chojnik zlitowałem się nad kompanem, ale z formy byłem dumny. Zdjęcie powstało i tak :)

Potem już tylko rundka przez Cieplice do centrum i powrót do ubabranych rąk farbą o barwie meksykańskiego chilli.



Kategoria Góry


  • DST 52.57km
  • Czas 01:41
  • VAVG 31.23km/h
  • VMAX 50.50km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 242m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Poranno

Wtorek, 1 lipca 2014 · dodano: 01.07.2014 | Komentarze 4

Wyjeżdżam poza Poznań na trzy dni z misją specjalną, więc musiałem się zmobilizować i wstać w miarę wcześnie, żeby sobie popedałować. No i się udało, pobudka o 6 (!!!!!) i start 30 minut później. Warto sobie raz na jakiś czas zapodać takiego hardkora, żeby docenić jak to jest jechać przez pół godziny (tak do 7) prawie pustymi ulicami. Co prawda potem zaczyna się już klasyczny koszmar, ale co moje to moje. Trasę wybrałem "samochodzikową": Poznań - Skórzewo - Dopiewo - Trzcielin - Szreniawa - Poznań. Miłym zaskoczeniem było zakończenie remontu na Fabianowie, tylko 2 miesiące później niż zaplanowano, Jak nie w Polsce :)

Jakbym był seksistą to bym się dziś w tym umocnił - jeden babsztyl, mimo że widział mnie z naprzeciwka oczywiście musiał wyprzedzić inny samochód na wąskiej drodze, otrzymując ode mnie soczystą, wyuczoną dzięki naszym politykom reakcję, druga, jak to często bywa, wyjeżdżając z posesji i mając pół auta już na asfalcie dopiero w drugiej kolejności zdecydowała się spojrzeć na lewo, gdzie ja byłem. Priorytetem była prawa strona. Eh, i jak tu być kulturalnym na drogach?