Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 197540.60 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Grudzień, 2018

Dystans całkowity:1472.70 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:55:08
Średnia prędkość:26.71 km/h
Maksymalna prędkość:52.40 km/h
Suma podjazdów:5167 m
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:49.09 km i 1h 50m
Więcej statystyk
  • DST 51.00km
  • Czas 02:00
  • VAVG 25.50km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Podjazdy 146m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ponadglutowo

Piątek, 21 grudnia 2018 · dodano: 21.12.2018 | Komentarze 53

Wczoraj nad Poznań przyleciała wielka kloaka z białym gów... to znaczy puszkiem, która zmusiła mnie do pozostaniu w domu i przywitania się z chomikiem (32 km, ze średnią w okolicach 31 km/h), co jak zwykle było dość traumatyczne, nawet mimo nadrobienia zaległości z serialem "Westworld". Zadowolona była jak zwykle tylko Kropka, która dostała gratis spacer po pierwszym z życiu większym śniegu. Prócz nurkowania w zaspach i szczekania na spotkane po drodze bałwany, różnica była podstawowa i diametralna - kijki były bardziej białe :)

Dzisiaj spodziewałem się powtórki z rozrywki, ale... No właśnie. O dziwo zrobiło się w nocy trochę cieplej, breja na drogach się roztopiła i można było zrobić podejście do jazdy crossem. Namawiać mnie za długo nie trzeba było, więc ruszyłem dziarsko po dziewiątej. Akurat zaczął padać deszcz, ale skoro już tyłek został na siodle usadzony, to przynajmniej glut był obowiązkiem. Zacząłem od Opolskiej...

...następnie przeturlałem się przez Luboń, Wiry, Komorniki, Szreniawę, by w Rosnowie zatrzymać się na chwilę przy "moim" widoczku, dziś w zimowej scenerii.

I w tym miejscu miałem zawracać, ale... Pojechałem dalej. Bywa :) Tak mnie bowiem zachęcił brak opadów, a także - mały bo mały, ale istniejący - zapas czasu, że postanowiłem dokręcić do pięciu dych. Co wykonałem na jednej z klasycznych tras, czyli przez Chomęcice, Konarzewo, Trzcielin, Dopiewo, Dopiewiec, Palędzie, Gołuski i Plewiska do domu. Generalnie było całkiem przejezdnie, póki się nie skręciło gdzieś w bok. Bo jak się skręciło... :)

Ostatnie dziesięć kilometrów wracałem (oczywiście) już w deszczu. W drodze powrotnej wstąpiłem jeszcze po odbiór żarła ze sklepu ze zdrową żywnością. Może i ono jest dobre dla zdrowia, ale dla portfela na pewno nie :)

Na drogach paradoksalnie było dość bezpiecznie. Za wyjątkiem zachowań kurierów (dziś Poczta Polska i DHL rywalizowały na poziom tępoty), którzy jak zwykle o tej porze zachowują się jak poje...chani. 

Relive TUTAJ. A jutro prawdopodobnie znów deszczowo :/


  • DST 53.20km
  • Czas 01:57
  • VAVG 27.28km/h
  • VMAX 51.40km/h
  • Temperatura 0.0°C
  • Podjazdy 251m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zależnie

Środa, 19 grudnia 2018 · dodano: 19.12.2018 | Komentarze 13

Gdyby ktoś się mnie zapytał, czy pogoda się dziś zepsuła czy poprawiła, odpowiedziałbym prosto, precyzyjnie i konkretnie: to zależy :)

Największy plus to brak opadów. No i słońce, które gdzieś tam nieśmiało momentami ukazywało swe zmienne oblicze na horyzoncie. I tak jak w całej rozciągłości nienawidzę owego żółtego karła latem, gdy robi mi z mózgownicy jajecznicę, tak zimą moje uczucia wobec niego się nagle ocieplają.

Były plusy, czas na listę minusów. Przede wszystkim jeszcze dość śliskie drogi, po których poruszałem się nad wyraz ostrożnie, co odbiło się na średniej, która nawet jak na zimę przy jeździe szosą średnio (czyli zgodnie z nazwą) przystoi. Temperatura też nie powalała, ale najwięcej minusowych punktów zgarnął dziś zimny i mocny wiatr, czyli taki, jakiego mi wcale a wcale nie brakowało ostatnimi dniami. 

Wykonałem "L"-kę, lub jeśli się patrzy z perspektywy Relive - pysk z wielkim nosem - w wersji w tę i z powrotem: Poznań - Luboń - Łęczyca - Puszczykowo - Mosina - Rogalinek - Rogalin - Świątniki i na wysokości Polski w pigułce, czyli oflagowanego stanowiska z grochówką i bigosem oraz grzybiarką w tle, zawróciłem.



Miło, że znów mogłem pojeździć szosą, choć do komfortu sporo zabrakło. Od jutra ponownie straszą gołoledzią, a następnie deszczami. Zobaczymy :/


  • DST 31.40km
  • Czas 01:15
  • VAVG 25.12km/h
  • VMAX 41.00km/h
  • Temperatura 0.0°C
  • Podjazdy 102m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut BGŻ

Wtorek, 18 grudnia 2018 · dodano: 18.12.2018 | Komentarze 7

No i znów dałem się oszukać. Co prawda miałem pewne podejrzenie, iż jestem robiony w konia, gdy koło dziewiątej minut trzydzieści ruszałem crossem w drogę, wykorzystując pogodową lukę. Od rana bowiem padało, mniej lub bardziej, a nagle przestało. No ale co, zastanawiać się nie było nad czym... Hyc! :)

Czasu miałem mało, bo w samo południe musiałem być w pracy, więc starałem się streszczać. A starania i realizacja to jak wiadomo dwie różne rzeczy, szczególnie, gdy się wyląduje na Starołęckiej (a trafiłem tam objazdem przez Hetmańską, gdyż wiało ze wschodu) i zakwitnie tam w korkach, na światłach, przejściach dla pieszych oraz obowiązkowo na zamkniętych rogatkach. Potem na szczęście było już ciut lepiej, bo przestrzenie zaczęły być przejezdne, za to owinęła mnie mieszanina smogu i lekkiej mgiełki.

Jak widać, tragedii na drogach jeszcze nie było. Przez Krzesiny i Jaryszki dotarłem do opłotek Żernik, stamtąd skręciłem sobie na wiadukt nad S11 i zawróciłem w kierunku domu. Od tego momentu zaczęła się klasyczna mżawica, a następnie regularny deszcz ze śniegiem. Oj, ciężkie to były kilometry, bo opad z niską temperaturą to nie jest połączenie, o którym bym jakoś specjalnie marzył :)

Skróciłem powrót przez Lasek Dębiński. Było... wesoło :) Ale obyło się bez przywitania z podłożem, tak więc rozwijam ten niby bankowy tytuł - glut to był Bez Gleby Żadnej :)

Miał być chomik, jest glut, w warunkach mało rowerowo intuicyjnych. To chyba jednak powód do zadowolenia :)

Relive TUTAJ.


  • DST 60.10km
  • Czas 02:06
  • VAVG 28.62km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura -1.0°C
  • Podjazdy 204m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dwa światy

Poniedziałek, 17 grudnia 2018 · dodano: 17.12.2018 | Komentarze 11

Dziś trafił się ostatni wolny dzień przed świętami, więc była spora pokusa, żeby się porządnie wyspać. Częściowo mi się to udało, bo drzemałem do dziewiątej, ale jednak jakiś wewnętrzny głos wygrał i zmusił mnie do wyjazdu niedługo później. Jak się okazało - czasem i facet ma coś takiego jak kobiecy instynkt :)

Wyruszałem w całkiem sympatycznych warunkach - mimo małego minusa na termometrze nie jechało się źle, bo nieśmiało wyglądające słońce ogrzewało pysk, a także drogi. Oczywiście należało zachować wzmożoną czujność, gdyż wybierając szosę jako środek transportu mogłem się liczyć z drogowymi niespodziankami, czyli pisząc wprost: poślizgami. Na szczęście obyło się bez, choć jak zwykle najweselej było na śmieszkach. Ta w Łęczycy, oczywiście obowiązkowa, bo z kwitnącym równolegle zakazem, była aż beczką śmiechu. Takiego autorstwa wąsatego wujka sypiącego sucharem znad parującego bigosu :)

Wykonałem "kondominium", czyli: Poznań - Luboń - Łęczyca - Puszczykowo - Mosina - Dymaczewo - Łódź - Witobel - Stęszew - Szreniawa - Komorniki - Poznań. Jadąc tę trasę ostatnio byłem pewien, że póki co nastąpił tam koniec remontów, ale niestety - jak się okazało one dopiero zakwitły. Tym samym na kilku kilometrach między Dymaczewem a Stęszewem stałem na wahadłach trzy razy, łącznie kilkanaście minut. I pewnie dałbym radę wcisnąć się gdzieś między czerwonym a czerwonym na każdym z nich, ale aż tak mi się nie spieszyło, za to wykorzystałem ów czas na oddzwanianie, bo jak się okazało, praca beze mnie żyć nie może, dokładnie przeciwnie niż ja bez niej :)

Po bokach wciąż rośnie obcy - i tu już nie ma bata, to będzie DDR-ka :/

Całkowity dystans został powiększony o zakupowy wypad, który zaplanowałem sobie jako szybkie sprawdzenie, czy moja pierwotna szosa, czyli Ventyl, nadaje się jeszcze do czegoś prócz podpierania ściany. O dziwo nic z niej nie odpadło, dojechałem w całości, choć jakość jazdy względem T-rek(s)a jest... dość ciekawa :)

Gdy wracałem, nagle jakby jeden z pogodowych światów zniknął, a wyłonił się drugi. W ciągu niecałych trzech godzin z błękitnego nieba nic nie pozostało, a pojawiła się śnieżyca, o której w prognozach nie było ni hu hu. Gdybym ruszył z pół godziny później, miałbym ciekawy powrót - czyli nie ma jak wspomniana intuicja :)

Jutro raczej chomik - bo co prawda padać przestało, ale to, co zostało na drogach w nocy zamarznie, a jeśli będzie ślisko, to ryzykował nie będę.

Na koniec - póki co ostatni na ten tydzień - obrazek z serii "nie wiem o co ci chodzi, że nie lubisz tego białego czegoś" :)



  • DST 52.50km
  • Czas 02:03
  • VAVG 25.61km/h
  • VMAX 41.50km/h
  • Temperatura 0.0°C
  • Podjazdy 205m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Deżawuując

Niedziela, 16 grudnia 2018 · dodano: 16.12.2018 | Komentarze 10

Deja vu - to pierwsze skojarzenie, jakie nasunęło mi się przy podsumowaniu dnia. Tak jak wczoraj najpierw zepsuł mi się humor na widok białego gów... to znaczy puszku za oknem, tak samo zaliczyłem więc godzinny spacer z Kropą (lobbystka jedna, hehe), by finalnie wykonać crossem jedyny słuszny dystans. Były jednak różnice - dzisiaj napadało już całkiem sporo, wszędzie odchodziła akcja "skrobanka" (nie, o liberalizacji prawa aborcyjnego wciąż nie ma mowy), więc aż do samego wyjazdu nie byłem pewny, czy do niego dojdzie.

Gdy już ruszyłem, o dziwo źle nie było. Drogowcy stanęli na wysokości zadania, co prawda sól to żadna przyjemność, ale czasem konieczność, do tego zrobiło się na termometrze zero, więc jakimś cudem śliskość zniknęła. Choć na wiaduktach i mostach jak zwykle panował specyficzny mikroklimat :)

A tam, gdzie było ok, znów spotkałem niechcianego gościa :) Powoli się przyzwyczajam, ale jak się okazało nie tylko ja mam z tym problem.

Trasa to "kotek bez nóżek": Dębiec - Hetmańska - Starołęcka - Czapury - Babki - Daszewice - Kamionki - Borówiec - Gądki - Robakowo - Koninko - Szczytniki - Sypniewo - Głuszyna - Starołęka - Hetmańska - Dębiec. Na chwilę skręciłem sobie w Babkach w prawo, bo ostatnio w Googlach wyszukałem, że jak minę jednostkę wojskową, to trafię na alternatywną drogę do Rogalinka. Cóż, faktycznie, była :) Zawróciłem dość szybko na jej widok - może innym razem :)

"Idą święta, idą święta, w rzeźni kwiczą już zwierzęta" - śpiewał sobie kiedyś Big Cyc. No ale nie dziś, przynajmniej w Robakowie - tam cichutko z okazji niedzieli, czyli czas na ostatnią wieczerzę dla niektórych istot. Od jutra do dzieła, żeby na narodziny Boga stoły były pełne!


Wciąż nie mogę wyjść z podziwu, jak Nadleśnictwo Babki zgrabnie zrobiło sobie reklamę, wycinając kawał lasu przy swojej siedzibie. Jak na moje śmiało można je nazwać Pod(łe)leśnictwem :)

Moja ulubiona, windowsowa hopka dziś lekko w bieli :)

A tak w sumie to całkiem sympatycznie mi się jechało - nie wiało mocno, gleby nie było (bo liście już posprzątane), tylko ruch spory, głównie z choinkami na dachach. No i nogi zmarzły. O dziwo wyszedł powolny - ale wbrew początkowi dnia - milusi wypad. A zadowoleni byli chyba wszyscy :)



  • DST 53.00km
  • Czas 02:02
  • VAVG 26.07km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Podjazdy 186m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pośniegowo

Sobota, 15 grudnia 2018 · dodano: 15.12.2018 | Komentarze 7

Mój ostatni w miarę wolny weekend w tym roku (wiem, brzmi to przerażająco) rozpoczął się... śniegiem. A w sumie śnieżkiem, którego w żadnej prognozie pogody nie było, prócz tej polegającej na spojrzeniu za okno. Czyli jedynej wiarygodnej :) Nie martwiło mnie to jednak specjalnie, bo wiedziałem, że koło południa temperatura wzrośnie powyżej zera, a opad nie będzie groźny i uda się coś wykręcić crossem.

Żona rano pojechała do Teściowej z tajną misją, a ja skorzystałem ze śniegowej okazji i poleciałem z psem na godzinny, sześciokilometrowy spacer, z którego wróciłem równie usyfiony jak Kropa. Gdy nie jestem na rowerze lubię to. A po powrocie nastąpiło niespieszne osiodłanie roweru oraz start.

Już nie padało, ale drogi były wciąż mokre, lecz na szczęście nie białe. Z szosą nie ryzykowałem, choć widziałem na trasie dwóch odważnych kolarzy. Ja jednak powoli, spokojnie i bezstresowo czołgałem przed siebie, wykonując "muminka z wypustką na głowie" w wersji: Dębiec - Hetmańska - Starołęka - Krzesiny - Jaryszki - Koninko - Szczytniki - Sypniewo - Głuszyna - Babki - Czapury - Wiórek - Rogalinek - Puszczykowo - Łęczyca - Luboń - Poznań. O takiego.

W końcu miałem chwilę czasu, żeby zatrzymać się przy kościele na Krzesinach, czyli o dziwo prawie jak u siebie - bowiem druga (więcej w Polsce nie ma) tego typu świątynia zbudowana w stylu norweskim znajduje się w Karpaczu :)

Zima idzie, czymś grzać trzeba. A jak się nie ma samochodu dostawczego, to się konstruuje rower cargo. Nie ma co, byłem pełen podziwu podczas wyprzedzania, na wszelki wypadek jednak wykonałem ten manewr na szerokości :)

Przed Sypniewiem zauroczyła mnie pewna leśna szkółka, na tyle, że postanowiłem poznać ją od środka.

Jak się okazało - nie byłem tu pierwszy. Czy ta butelczyna świadczy o tym, że to małp(k)i gaj? :)

No i na szczęście dziś nie miałem żadnych niebezpiecznych sytuacji drogowych. Chyba znam jednak tego powód - wszystkie PZ-ty były akurat w trakcie kiszenia się podczas wjeżdżania do Poznania. Tu obrazek z mojej "ukochanej" Starołęckiej. Wyjątkowo jechałem w dobrym kierunku :)

PS. Wydaje mi się, że mogę wymienić co najmniej jedną lobbystkę porannych opadów, nieważne - śniegu czy deszczu :)




  • DST 52.00km
  • Czas 01:50
  • VAVG 28.36km/h
  • VMAX 50.80km/h
  • Temperatura 0.0°C
  • Podjazdy 171m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

P(ol)aczkowo

Piątek, 14 grudnia 2018 · dodano: 14.12.2018 | Komentarze 30

Tytuł wyjaśni się później, na razie tylko dodam, że jeszcze mnie lekko telepie po dzisiejszej jeździe wśród rodaków. Najpierw jednak o samej trasie, którą dzięki zakończonemu już remontowi w Gowarzewie mogłem wykonać ponownie w pełnej okazałości. Tym samym zrobiłem dziś ”Polskę”, czyli: Dębiec – Wartostrada – Malta – Swarzędz – Paczkowo – Siekierki – Gowarzewo – Tulce – Żerniki – Jaryszki – Krzesiny – Starołęka – Lasek Dębiński – dom.

Jechało mi się całkiem sympatycznie, mimo równego zera na termometrze. O dziwo drogi były w miarę suche, nie wiało specjalnie mocno, a dzięki w końcu spójnej sieci DOBRYCH, bo asfaltowych dróg rowerowych (Wartostrada plus Jana Pawła oraz w sumie i Malta), kręcenie po mijanych dziś odcinkach stało się bardziej przyjazne użytkownikowi.

Nad Jeziorem Maltańskim zatrzymałem się kilka razy...



...oraz bonusowo zawitałem pod bramy ZOO, powiedziałem pani w kasie dzień dobry, zrobiłem zdjęcie, powiedziałem pani w kasie do widzenia i ruszyłem dalej :)

To tyle neutralnych tematów, czas wrócić do sedna. Dopóki jechałem ścieżkami, było mi dzięki bezkolizyjności w miarę komfortowo. Jednak gdy tylko włączyłem się do regularnego ruchu, poczułem, w jak mentalnie chorym kraju żyję. Na przykład na Warszawskiej, gdy zatrzymałem się najpierw na zapalającym się żółtym, a potem stałem na czerwonym, śmignął mi obok wywrotowiec na wywrotce, już dobre kilka sekund po zapaleniu się tego drugiego światła. Dokładnie w tym samym momencie ruszały pojazdy z podporządkowanej…

To jednak nic – gdy kręciłem sobie przez Gowarzewo, mając na liczniku 30 km/h+, nagle kątem oka zauważyłem dziwny ruch kawałek po prawej, a sekundę później wyjeżdżający z podwórza na pełnej parze, bez patrzenia czy coś jedzie, samochód. Intuicyjnie zdążyłem tylko odbić w lewo, usłyszeć pisk opon i swój wrzask (pewnie do dziś dzieci w Tulcach, a może nawet w Poznaniu, analizują, kto tak gwałtownie naruszył ustawę o ochronie języka polskiego) i poczuć ulgę zmieszaną ze wściekłością, gdy uświadomiłem sobie, iż tylko dzięki temu cudem uniknąłem skasowania przez jakąś grubą świnię (raz jeszcze – nie urażając tych szlachetnych zwierząt), która miała jeszcze czelność zaśmiać mi się w twarz, pokazać palcem jakby grożąc i ze świstem opon odjechać w siną dal, nie dając mi nawet szansy na odnotowanie nie tylko numerów, ale nawet marki wozu (eh, jakby się przydała w tym momencie kamerka...).

Jedno jest pewne – gdyby w tym samym czasie w tym samym miejscu znajdowało się przepisowo jadące auto, bez groźnego wypadku by się nie obyło, choć pojawia się w tej wizji i optymistyczna myśl: najbardziej ucierpiałby przy uderzeniu w lewy bok wozy wspomniany bezmózg, co być może na całe życie pozbawiłoby go możliwości stwarzania kolejnych zagrożeń dla tych, którzy są jego przeciwieństwami, czyli osób myślących. A mnie uratowało jedynie wieloletnie doświadczenie, które nakazuje mi skanować otoczenie niczym przerażona surykatka podczas obławy… W każdym razie od tego momentu już mi nie było zimno, a wręcz za gorąco…

I tym sposobem po raz kolejny się przekonałem, że w Polsce nie ma dróg bezpiecznych: czy to te krajowe, czy te na zadupiach, polowanie trwa, a broń masowego rażenia może pojawić się zawsze i wszędzie.

Co ciekawe, jakby przeczuwając dzisiejsze zdarzenie, zrobiłem wcześniej podczas postoju na światłach zdjęcie takiej tabliczce na pace TIR-a, który akurat jechał wyjątkowo zgodnie z przepisami. Mozę to jest jedyny patent na Polaka, który jak nie ma nad sobą bata to mu odbija? 



  • DST 55.10km
  • Czas 01:57
  • VAVG 28.26km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Podjazdy 238m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ciągodalszowo

Czwartek, 13 grudnia 2018 · dodano: 13.12.2018 | Komentarze 8

Brzydszej - ale póki co na szczęście nie paskudnej - twarzy wiosny dostępnej tej jesieni ciąg dalszy :) Tylko ciut bardziej zimny niż wczoraj, a już na pewno bardziej wietrzny.

Wiało ze wschodu i północnego wschodu, a że nie chciałem wykonywać kopii "pietruchy" ze środy, to postanowiłem obrać sobie inny cel, czyli miejsce do tej pory niedostępne niczym racjonalne myślenie o losach współobywateli w głowie pewnego prezesa. Było nim Gowarzewo, miejscowość rozkopana wydawałoby się już na zawsze i nieodwracalnie. Nauczony doświadczeniem wszedłem jednak najpierw na niezawodne mapy Google, które ukazując dostępny odcinek dały mi nadzieję, iż tym razem misja skończy się sukcesem.

I faktycznie. Po dotarciu z Dębca przez Hetmańską, Starołękę, Krzesiny, Jaryszki, Żerniki i Tulce do wspomnianej miejscowości ukazał mi się widok niespotykany - przejezdna droga. Co prawda spodziewałem się, że po takim opóźnieniu trasa na Siekierki będzie gładziutkim dywanem, ale niestety - dziury na dziurze pozostały, za to mamy opisywaną przeze mnie już wcześniej kretyńską śmieszkę kawałek dalej. Co priorytet, to priorytet w końcu.

Grunt, że mogę znów jeździć swoimi stałymi dróżkami w dostępnym limicie czasu. Dziś przed nawrotką i powrotem swoimi śladami nawiedziłem więc jeszcze... schronisko dla zwierząt w Skałowie. A w sumie to tylko jego okolice, żeby cyknąć tę jedną fotę:

Zresztą mam do tego miejsca sentyment, bo to właśnie od niego zaczęliśmy poszukiwania psa. Finalnie Kropa trafiła do nas z innego źródła, ale sympatia pozostała :)

Motywy zwierzęce nie były mi zresztą generalnie dziś obce.

Byli i kolejni hoolajnogansi, bo ciężko ich inaczej nazywać :) Na szczęście ci mieli na tyle kultury, żeby zostawić sprzęty możliwie najmniej inwazyjnie. A że znów na DDR-ce i znów pośrodku mostu...? Powoli się przyzwyczajam :/

Na koniec jak zwykle Relive.


  • DST 53.20km
  • Czas 01:52
  • VAVG 28.50km/h
  • VMAX 50.60km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 238m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Słodko-gorzko

Środa, 12 grudnia 2018 · dodano: 12.12.2018 | Komentarze 21

No proszę. Na jeden dzień wróciła do Polski, a przynajmniej do okolic Poznania, wiosna. Ale taka rodzima, szara, bura, z dwoma stopniami na plusie :) Jednak lepsza taka, niż żadna.

Nawet wiatr się uspokoił. Szok. Niestety zmienił kierunek na północno-wschodni, co oznaczało, że czeka mnie ukochana zabawa każdego kolarza, czyli jazda przez miasto. Mus to mus.

Trasa dzisiejsza to klasyczna pietruszko-marchewka: Dębiec - Wartostrada - Malta - Zawady - Główna - Janikowo - Kobylnica - Wierzonka - Karłowice - Wierzonka - Mielno - Kicin - Koziegłowy - Gdyńska - Bałtycka - Wartostrada - Dębiec. Narzekać nie będę, bo jechało się całkiem przyzwoicie, prócz oczywiście korków, świateł i wszechobecnego syfu na drogach. Nawet powoli ogarniają w końcu remont kawałka Wartostrady przy parku Mazowieckiego - brawo.

Z miłych rzeczy, zanim przejdę do tych z drugiego bieguna - pięknie prezentuje się w miejskich realiach nowy Moderus Gamma, przyuważony dziś po drodze. A jeszcze lepiej jest w środku, doświadczyłem. Poznański Modertrans wykonał kawał dobrej roboty.

No i jeszcze kilka sympatycznych widoków z okolicy Wierzonki. Udało mi się nawet "upolować" stado jakichś ptasich drapieżników, ale niestety za daleko były, żeby zweryfikować, jakich konkretnie.





No i wracamy na ziemię.

Część ludzi to gnoje, chyba już kilka razy o tym pisałem. Znów szlak Kobylnica - Wierzonka. Jeszcze niedawno poruszałem się tu przez kilka kilometrów wśród pięknego, nieprzerwanego pasa zieleni po obu stronach. Widoczek na dzień 12 grudnia 2018 r.:




A to nie koniec... Powstrzymam się tu od grubych słów, które poleciały w eter, gdy jadąc patrzyłem na to, co tu widać...

Część ludzi to bezczelne chamy, chyba już kilka razy o tym pisałem. Ten tu kierowca na przykład...

...raczył mnie dzisiaj potraktować ciągłymi dźwiękami klaksonu podczas wyprzedzania, bo... tak. Nie miał powodu, gdyż jechałem poboczem (takim legalnym, nie tym ze zdjęcia), a on miał sporo miejsca na manewry. Mogę się jedynie domyślać, że blachy z Podkarpacia (Sanok) dawały sporą szansę, iż za kierownicą siedział jakiś wieśniak zza wschodniej granicy, bo udało mi się spojrzeć na rysy podczas wymiany uprzejmości. Choć równie dobrze mógł to być przedstawiciel polskiej elity cebulactwa - jeden pies, nie obrażając psów oczywiście, bo zdecydowanie nie zasługują na tak poniżające porównanie.

Część ludzi to bezmózgi, chyba już kilka razy o tym pisałem. Mamy od kilkunastu dni w Poznaniu taki wynalazek jak elektryczne hulajnogi. Niby spoko sprawa, bo ekologiczna i dość szybka (25-30 km/h), ale fajna teoria niestety trafia na praktykę, czyli rodaków w akcji. Kij z tym, że już co najmniej dwa razy byłbym skasowany na chodniku (bo po śmieszkach nie można, a po drogach się boją) przez pędzącego na maksa idiotę. I że leży toto (sprzęt, nie idiota) w krzakach, pod sklepami, na przystankach... Dziś trafił mi się taki oto okaz:

Nawet nie wiem, jak to skomentować. Hulajnoga - jak widać - została pozostawiona na.. środku mostu, w sposób, który zasługuje jedynie na przyjacielskie danie w pysk :) Zapewne komuś zegar pokazał, że za sekundę będzie musiał zapłacić kolejne astronomiczne 50 groszy (nalicza je co minutę), więc wolał ciapnąć toto bez użycia mózgu gdziekolwiek i pójść piechotą. Witki opadają,

Lekko gorzki wpis mi wyszedł finalnie, mimo miłego początku. A niby rower uspokaja... W sumie rower może i tak, ale ludzkość - wręcz przeciwnie.

Relive TUTAJ.


  • DST 32.00km
  • Czas 01:16
  • VAVG 25.26km/h
  • VMAX 41.50km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 85m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut hierarchiczny

Wtorek, 11 grudnia 2018 · dodano: 11.12.2018 | Komentarze 5

No dobra, jednak czasem udaje się oszukać przeznaczenie, przynajmniej częściowo :)

Od rano miało padać. I tak było. Ale na szczęście nie był to opad marznącego śniegu, tylko deszczu, który jakimś cudem zniknął po dziewiątej, a temperatura lekko powyżej zera pozwoliła na osiodłanie crossa. Co prawda czekała mnie tego dnia jeszcze upojna wizyta w pracy, ale co moje, to moje :)

Ruszyłem tempem nad wyraz spokojnym, bo po co się spieszyć, jeśli jedzie się czołgiem, jest mokro i wieje? Wiem, wiem, pewnie znaleźliby się tacy, którzy puknęliby się w kask pytając "jak to?", ale ja powoli zaczynam opuszczać tę kuwetę :) Z Dębca skierowałem się na Górczyn, stamtąd przez Kopaninę (otwarte rogatki, święto lasu) oraz okolice osiedla Kopernika dostałem na Junikowo i poczłapałem wzdłuż tamtejszego cmentarza, gdzie przy poniższym znaku zacząłem główkować nad fundamentalna kwestią: glucić czy nie glucić, oto jest pytanie? :)

Nie dostałem odpowiedzi, więc z decyzją wstrzymałem się do piętnastego kilometra, który wypadł na rondzie w Wysogotowie. Tam - mimo że nie padało - postanowiłem wrócić i zamiast dokręcać do pięciu dych, wykorzystać ten czas na spacer z psem po Dębinie, bo po pierwsze musi być jakaś hierarchia wartości, a po drugie podobno nie ma lepszego sposobu na marudzenie podczas ciąży urojonej niż ruch na świeżym powietrzu. Tym samym wróciłem przez Plewiska i Skórzewo do domu, ogarnąłem się, Kropę pod pachę i pyknęło pięć kilometrów dreptania. A że pies też ma swoją hierarchię, to kaczki może i są ważne i zajmujące, ale nie na tyle, żeby puścić kijka :)

Relive TUTAJ, a co będzie jutro? Psacer na pewno :)