Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 198136.40 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2017

Dystans całkowity:1650.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:59:00
Średnia prędkość:27.97 km/h
Maksymalna prędkość:64.80 km/h
Suma podjazdów:6571 m
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:55.00 km i 1h 58m
Więcej statystyk
  • DST 54.20km
  • Czas 01:54
  • VAVG 28.53km/h
  • VMAX 64.80km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Podjazdy 270m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Saharoza

Wtorek, 20 czerwca 2017 · dodano: 20.06.2017 | Komentarze 6

Dalszy ciąg jazdy ruchem jednostajnie nieprzyspieszonym. Wczoraj było gorąco, ale dziś nastała już prawdziwa, koszmarna parówa, która motywowała mnie do ruchu jak widok zostawionego w pełnym słońcu wygazowanego browara do jego konsumpcji. Moje założenie było tylko jedno: poruszać się do przodu i jak najmniej zatrzymywać, bo każdy stop oznaczał wewnętrzny prysznic. Częściowo się udało. To znaczy poruszać, bo na przymusowe pauzy patentu nie mam :) A mimo wczesnego wyjazdu (bo praca się sama nie wypracuje) czułem się po powrocie jak po kursie przez Saharę.

Wykręciłem "kondomika" w wersji od Poznania przez Luboń, Komorniki, Szreniawę, Stęszew, Łódź, Dymaczewo, Mosinę, Puszczykowo i Luboń. Wyjątkowo wmordewind, który był niewyjątkowo wmordewindowy, stał się momentami błogosławiony, bo schładzał me lico. Lub po prostu pysk :) A ja, żeby katusze awansowały na jeszcze wyższy level, wsapałem się na Osową Górę, w sumie głównie po to, żeby doznać przyjemności zjazdu i rozkrętki do dość miłej prędkości, na granicy 65 km/h. Tak, tak, w tej płaskiej Wielkopolsce takie cuda!


  • DST 51.45km
  • Czas 01:49
  • VAVG 28.32km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Max kolanko

Poniedziałek, 19 czerwca 2017 · dodano: 19.06.2017 | Komentarze 24

Nadeszły dni upalne, na razie umiarkowanie, ale już jest dla mnie blisko granicy. Jechałem więc tempem emeryckim i niewyszukanym, tym bardziej, że coś ostatnio mi strzyka i lekko pobolewa w prawym kolanie, więc starałem się go nie obciążać, tylko jechać na wysokiej kadencji, wiosłując nogami niczym sezonowiec podczas pierwszego w roku czerwcowego wyjazdu. Kolano muszę poobserwować, mam nadzieję, że samo przejdzie. A poza tym to jestem przerażony, że znam już takie wyrażenia jak "wysoka kadencja", bo jeszcze kilka lat temu kojarzyło mi się to jedynie słusznie, aczkolwiek obleśnie - z wyborami :) Co rower+internety robią z człowiekiem... :)

Trasa: Poznań - Plewiska - Zakrzewo - Sierosław - Więckowice - Dopiewo - Palędzie - Gołuski - Plewiska - Poznań. Wiatr: no comments :) Średnia: no comments :) Any comments? No comments :)


  • DST 54.00km
  • Czas 01:53
  • VAVG 28.67km/h
  • VMAX 44.90km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Podjazdy 268m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Gdy puszki śpią...

Niedziela, 18 czerwca 2017 · dodano: 18.06.2017 | Komentarze 10

...miejskie światła są w najlepszej formie. Dziś z powodu pólnocno-zachodniego wiatru musiałem zaliczyć solidną rundkę przez miasto, spodziewając się co mnie czeka, lecz mając irracjonalną nadzieję na w miarę płynny przejazd. Tymczasem, mimo prawie zerowego ruchu w okolicach dziewiątej rano, czułem się dzięki sygnalizacji jak w piątek pomiędzy piętnastą a szesnastą. Na ponad dwadzieścia (z nudów liczyłem) mijanych świateł, kręcąc praktycznie tylko i wyłącznie główną drogą z Dębca na Golęcin te 9,5 kilometra, zielone trafiło mi się jedynie sześć razy. A na czerwonym mogłem podziwiać wspaniały widok opustoszałego Poznania, bojąc się ryzykować nadużywania przepisów. I jak tu czuć miętę do miejskiego monitoringu, który czuwa tylko na mój niewinny portfel? :)

Gdy już dopchałem się do wysokości Strzeszyna to przypomniałem sobie, że przecież przejazd na Koszalińskiej jest do jutra zamknięty i w sumie cała moja misja była bez sensu, bo i tak się muszę cofnąć na Wolę. Zrobiłem to wbrew swojej woli :) Choć dzięki temu przypomniałem sobie jedno z wesel, na którym byłem w tych okolicach jakieś dziesięć lat temu. Hmm, w sumie słowo „przypomniałem” z pewnych względów może być traktowane jako nadużycie :)

Jadąc naokoło, w tym kilkaset metrów po najbardziej lubuskim z wielkopolskich lubuskich bruków, dokręciłem do Słupskiej, potem Kiekrz, hopka w Rogierówku, płytami do Sadów, kawałek śmieszką w Lusowie (stali przy niej miłośnicy paralizatorów, więc nie ryzykowałem), by wrócić kawałek, dosłownie kawałeczek z wiatrem w plecy przez Zakrzewo oraz Plewiska. Tam zakwitłem na sygnalizacji remontowej, która nie przewiduje zaskoczeń w postaci: „o, podjeżdżam i zielone”, by finalnie doczłapać się do domu, z którego wystartowałem do pracy. Jak widać codzienna egzystencja z tym ostatnim elementem rządzącym człowiekiem to emocje wprost niewyobrażalne, niczym w wenezuelskim tasiemcu :)


  • DST 52.20km
  • Czas 02:02
  • VAVG 25.67km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Podjazdy 165m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z deszczu pod serwisówkę

Sobota, 17 czerwca 2017 · dodano: 17.06.2017 | Komentarze 6

Wczoraj się udało, dziś już nie. Niestety, widocznie mój limit pogodowego szczęścia został wyczerpany, a jak już został to z przytupem :) Cały weekend mam pracujący, więc jedyną okazją do pokręcenia był jak zwykle poranek - dzisiaj deszczowy. Jednak około dziesiątej kałuże przestały wykazywać "aktywność kropelkową", więc wyczułem szansę. Zapakowałem się na crossa i ruszyłem.

Początkowo nawet nie było źle. Wiało koszmarnie, ale mokro było tylko pod kołami. Jednak gdzieś po minięciu Plewisk i Skórzewa zaczęło skromnie kropić, więc wymyśliłem sobie, że "cofnę się do przodu" i skręcając na Dąbrówkę zrobię sobie bazę na potencjalny szybszy powrót. Stawał się on coraz bardziej realny, bo deszcz się nasilał. Już byłem mentalnie gotowy na zakończeniu dystansu na poziomie skromnego gluta (30+), ale coś mi we łbie się pokiełbasiło (na sojowo) i postanowiłem skorzystać z uroków dróg serwisowych, które jakiś czas temu testowałem prawie we wszystkich kierunkach, prócz jednego. Wyłączając na chwilę logikę sam siebie przekonywałem, że dobrze jadę, co prawda lekko się dziwiąc czemu zamiast wiać mi w plecy, wieje w pysk, ale jak już tu wielokrotnie wspominałem - nie było to szokiem względem codzienności :) Wszystko skończyłoby się może zgodnie z zamiarami, gdyby ktoś raczył tam GDZIEKOLWIEK postawić JAKIKOLWIEK kierunkowskaz. A że nie raczył to... zamiast w Poznaniu znalazłem się w Dąbrówce, czyli praktycznie w punkcie zero, za to posiadając na sobie ciuchy o znacznym stopniu zawilgocenia. Jako że ów stan nie rokował na nagłe wysuszenie, postanowiłem zrezygnowany pójść za ciosem i dokręcić do pięciu dych, przez Dąbrowę, Wysogotowo, Skórzewo i Plewiska. Dzięki tamu moja mapa z wyjazdu wygląda w ten oto sposób

Trochę jak uniki platfusów na pytania u uchodźców lub pisiorów na zagadnienie: ile jeszcze kompletnych mentalnych zer znajdzie się w państwowych spółkach za ich rządów :)

Gdy odważyłem się wyjąć telefon z kieszonki, było już lajtowo:

Korzystając więc z okazji zrobiłem jeszcze dokumentację zdjęciową przy Szachtach, mającą ukazać co rozumiemy pod pojęciem "szarość"...


...by w końcu pojawić się w domu. A w sumie do niego wpłynąć :)

W sumie... bawiłem się nieźle :) Nawet nieprzemakalna Sigma zamokła dziś tylko raz :)


  • DST 54.00km
  • Czas 01:59
  • VAVG 27.23km/h
  • VMAX 41.80km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 235m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nie żebym żałował :)

Piątek, 16 czerwca 2017 · dodano: 16.06.2017 | Komentarze 7

Co jest cięższe od pójścia do pracy po dniu ustawowo wolnym? Mobilizacja do wstania na rower o takiej godzinie, żeby zdążyć wykonać ciężką misję pójścia do pracy po dniu ustawowo wolnym... Zaprawdę, to niemal niewykonalne. Ale... znowu się udało :) Choć po nocnych opadach wstępnie wydawało się, że będzie mi dane dłużej pospać... Nie tym razem. Nie żebym żałował :) 

Wybrałem dziś crossa, gdyż pogoda mimo wszystko była niepewna. Jak się okazało śmiało mogłem szosować, bo nie spadła ani kropla deszczu, jednak momentami zerknięcia na solidnie zachmurzone niebo dawały złudną nadzieję na to, żeby wewnętrznie usprawiedliwić swoją decyzję. Nie tym razem. Nie żebym żałował :)

Za to trochę pokombinowałem z trasą. Teoretycznie wykonałem "kondomika"  z Poznania przez Stęszew, Łódź, Dymaczewo, Mosinę, Puszczykowo i Luboń do domu, ale rozbudowałem go na tyle, że na mapie bardziej przypomniał słonicę w ciąży urojonej. Przetestowałem bowiem nowe-stare drogi w Luboniu i Komornikach, zaliczyłem bonusowo dziury w serze, czyli drogowy koszmar w Rosnówku, a także kilka polnych dróżek WPN-u. No a wiatr wszedł na kolejny poziom perfidii, bo tak jak zmienia kierunek za każdym razem na wmordewind wtedy, gdy kręcę szosą, to dziś, gdy miałem z grubsza gdzieś patrzenie na licznik oraz na średnią, okazało się, że tym razem był przewidywalny. Nie żebym żałował :)



  • DST 53.30km
  • Czas 01:46
  • VAVG 30.17km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 170m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Boże cioły

Czwartek, 15 czerwca 2017 · dodano: 15.06.2017 | Komentarze 32

Z pewnych powodów, niezależnych od dodającego ten wpis rowerzysty, wyruszyć mogłem dziś dość późno, czyli w samo południe. Nie narzekam, bo przynajmniej zdążyłem zjeść coś na kształt śniadania oraz wypić coś na kształt kawy. To drugie było zdecydowanie płynne, czyli wszystko w porządku :)

Pogoda w końcu nastała wyśmienita. Może już ciut za ciepło, ale słońce świeciło nienachalnie, aczkolwiek konkretnie, a wiatr był solidny, lecz już spokojniejszy niż przez ostatnie... półtora roku. Z grubsza :) Ruszyłem i już w Luboniu przypomniałem sobie czego powinienem dziś unikać jeszcze bardziej niż codziennie - kościołów. A już na pewno kierowców spod nich startujących, bo ciężko jest spotkać coś bardziej bezmyślnego niż Polak-katolik świeżo po rozgrzeszeniu. Tym samym najpierw stałbym się paćką dzięki troglo, który moją wyciągniętą lewą rękę, mającą na celu zasygnalizowanie ominięcia zaparkowanego na połowie ulicy auta, potraktował jako zachętę do wyprzedzania, a następnie zostałbym ładnie wprasowany w chłodnicę mistrza kierownicy wyprzedzającego z naprzeciwka na trzeciego. To dostałem na starcie, potem już było spokojniej, pewnie dlatego, że udało mi się znaleźć lukę pomiędzy procesjami.

Wykręciłem jedno ze stałych kółek z Dębca przez Luboń, Wiórek, Komorniki, Szreniawę, Rosnowo...

...gdzie zatrzymałem się na chwilę, żeby sfocić widoczek na WPN, potem Konarzewo, Trzcielin, Dopiewo, Palędzie, Dąbrówka, Plewiska i do domu. Wcześniej jednak namachałem się za wszystkie czasy podczas pozdrawiania setek tysięcy kolarzy, kilku wyprzedziłem i zabawiłem w ucieczkę przed skromnym peletonem (skutecznie), natomiast przed Plewiskami zostałem zatrzymany przez patrol w cywilu, złożony z Dariusza oraz jego M. :) Częściowo na rowerach, tyle że zgrabnie spakowanych w aucie, którym podążali na długi weekend w lubuskie. Chwilę pogadaliśmy, m.in. o mordowaniu stworzeń morskich i zawiłościach przepustowości internetu mobilnego, na tyle sympatycznie, że łaskawie wybaczyłem lekkie oskubanie mojej średniej. A co, stać mnie :)


  • DST 52.70km
  • Czas 01:54
  • VAVG 27.74km/h
  • VMAX 51.30km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Podjazdy 314m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sorry!

Środa, 14 czerwca 2017 · dodano: 14.06.2017 | Komentarze 12

Kolejna odsłona MSW bez "S". M jak miasto było, bo ominąć się go za cholerę nie dało, w łącznej ilości około 30 kilometrów, z całym dobrodziejstwem inwentarza - korkami, światłami i smrodem spalin. W jak wiatr był, może ciut słabszy niż wczoraj, ale wciąż solidny. Na "dream" jeszcze trzeba będzie poczekać. S-ki, czyli słoty nie doświadczyłem, choć zapobiegliwie założyłem sobie błotnik, bo jeśli są chmury, a w prognozach nie ma ani słowa o opadach, to jest duża szansa, że będzie lać :) Ale nie tym razem, na szczęście.

Prócz miasta (odcinek od Dębca do Golęcina, następnie Strzeszyn oraz Kiekrz, a podczas powrotu kawał drogi Wolą, Grunwaldem i Górczynem) odwiedziłem jeszcze Rokietnicę, Napachanie, Kobylniki oraz Rogierówko, czyli trasa jak na wielkopolskie standardy rzeźnicza. A jak na standardy sudeckie - płaska niczym obiekt westchnień niejednego proboszcza. Cóż, finalnie więcej stałem niż jechałem, ale w sumie wiedziałem na co się piszę decydując na kursik przez Poznań.

A skoro miasto to musi być scenka rodzajowa. Z okolic ronda Nowaka-Jeziorańskiego, gdzie już bywało wesoło, a raz nawet opisałem moją namiętną dyskusję z beneficjentem klaksonowego rozwolnienia, związaną z może pięćdziesięciometrowym kawałkiem DDR-ki, który kończy się po chwili na środku chodnika. Tym razem również usłyszałem uwielbiany przez wszystkich na dwóch kółkach dźwięk, wydobywający się z szoferki dostawczaka z logo firmy Atlas. Jednak tym razem, ku mojemu zdziwieniu, gdy tylko zrównałem się z nim na światłach, zanim zdążyłem jak zwykle kulturalnie użyć kilku potocznych słów z mocnym akcentem na "r", zobaczyłem otwierającą się szybę i słowo... "przepraszam". Rozszerzone o "nie zauważyłem jak to wygląda, sorry, tego nie było. Zresztą sam jeżdżę rowerem i to tu jest bez sensu". Zdębiałem pozytywnie. Chwilę jeszcze pogadaliśmy o dwukołowych absurdach tej okolicy, życzyliśmy sobie szerokiej drogi, a ja dalej jechałem mimo wszystko zszokowany. Jak to? Przyznanie się do błędu? Samoistnie, bez przymusu? Przez polskiego kierowcę w rozmowie z cyklistą? Co by nie pisać - brawo!


  • DST 51.55km
  • Czas 01:50
  • VAVG 28.12km/h
  • VMAX 51.40km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 165m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

I have a dream...

Wtorek, 13 czerwca 2017 · dodano: 13.06.2017 | Komentarze 6

Ten "dream" nie jest wcale skomplikowany czy wymagający. Można by rzec - banalny. Po prostu któregoś dnia obudzić się, spojrzeć za okno i powiedzieć: "Oh your God, nie wieje!". Niby tak niewiele, a jednak jak się okazuje niewykonalne. Bo mam wrażenie, że od jakiegoś półtora roku - wtedy były wybory, przypadek? :) - wietrzna menda pozwala sobie na zdecydowanie za dużo, do tego robi to non stop, bez przerwy. Ciekawostka, ale nie zamierzam się tu wymądrzać, bo jak wiadomo całkowicie obiektywny jestem jedynie w tematach politycznych, a nie wietrznych. I proszę mi tu w tym momencie nie robić podśmiechujek :)

No więc wiało. Urywało. Zgniatało. I tak dalej. Klasyczne kółeczko z Dębca przez Plewiska, Dąbrówkę, Dopiewo, Trzcielin, Konarzewo, Rosnówko i znów Plewiska kosztowało mnie dziś o wiele więcej sił, choć nie nerwów, bo te już dawno mi się skończyły. Po prostu człapałem przed siebie, marząc o drodze powrotnej, gdzie przecież w teorii powinno być dużo łatwiej, a oczywiście nie było. Za to największe emocje były na wiaduktach - boczne powiewy powodowały, że poznałem co to sprawiedliwość (na szczęście prawo się w to nie mieszało). Raz bowiem by mnie zwiało na A2, a raz na S11. Piękna idea zrobienia ze mnie placka jednak nie wyszła, głównie dzięki osobistej umiejętności płynnej zmiany pozycji z "I" na "/" oraz ". Testuję je od tak dawna, że staję się ekspertem :)


  • DST 51.80km
  • Czas 01:59
  • VAVG 26.12km/h
  • VMAX 55.50km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 346m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Niechcic

Poniedziałek, 12 czerwca 2017 · dodano: 12.06.2017 | Komentarze 8

Po wczorajszej stówie nie byłem specjalnie zmartwiony rannymi opadami deszczu, które zaległy nad Poznaniem. Jakoś byłem spokojny, że będą one przelotne, a tak czy siak wykręcę dziś co najmniej gluta, choćbym się miał zesr... choćbym miał lekko zmoknąć :) I miałem rację - powoli zaczęło się przejaśniać, natomiast ja wybrałem do przedpracowego kursu crossa, głównie dlatego, żeby dać odpocząć czterem literom.

Wiało na tyle mocno, że w ogóle nie chciało mi się spieszyć, bardziej więc się czołgałem niż jechałem. Chlapało mi spod kół, z nieba zaczynało się żarzyć, spychało mnie z drogi - czyli było wesoło :) Minąłem Luboń, Łęczycę, Puszczykowo i dokręciłem do Mosiny, gdzie postanowiłem być tam, gdzie mnie dawno nie było. czyli na Osowej Górze. W sumie byłem tam w dwustu procentach, gdyż zadałem sobie karę nie wiadomo za co i podjechałem raz Pożegowską, a raz Spacerową. Najfajniejsze było to, że - co dość logiczne - dwukrotnie miałem okazję zjechać ;)

Potem już chciało mi się jeszcze mniej, więc lekko zawróciłem i skręciłem w kierunku Rogalinka, a następnie Wiórka, w którym zorientowałem się, że zabraknie mi dystansu do pięciu dych, więc zrobiłem jeszcze kółeczko przez Babki i Głuszynę, by finalnie wylądować na Starołęckiej. A w sumie pod nią, bo jak zwykle przejazd kolejowy był tam zamknięty i przespacerowałem się tunelem.

Oj, leniwy to był wypad. Motywowałem się na trasie jedynie tym, że najbardziej na świecie nie chce mi się iść do pracy, więc każda aktywność z tym niezwiązana jest mega przyjemnością :)


  • DST 110.50km
  • Czas 03:50
  • VAVG 28.83km/h
  • VMAX 52.10km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Podjazdy 369m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Buk celem, droga koszmarem. Czyli na sto :)

Niedziela, 11 czerwca 2017 · dodano: 11.06.2017 | Komentarze 28

Rzadko tak bywa, że ja mam wolną niedzielę, a moja Lepsza Połowa nie, ale skoro tak się zdarzyło to trzeba było coś wykombinować i wykorzystać sprzyjającą pogodę. Rano przy śniadaniu i kawce przypomniałem sobie, że ostatnią rowerową stówę zrobiłem... w lutym, przy solidnym minusie, a że od tego czasu delikatnie się pozmieniało względem aury to szybko podjąłem decyzję o naprawie owego niedopatrzenia. Rzut okiem na mapę oraz kierunek wiatru i już wiedziałem, gdzie dziś pokręcę. Uprzedzając dalszą relację: mimo miłego towarzyskiego akcentu lepiej mi nie dawać do łapy wynalazków kartografów :)

Zaczęło się jednak sympatycznie. Lekko po dziesiątej rano nie było jeszcze upału, więc spokojnie dotarłem przez Luboń i Komorniki do Stęszewa, który jak zwykle pokonałem "centralnie", żeby ominąć DDR-kę udupiającą rowerzystów na jego obwodnicy. O ja naiwny :) Gdy skręciłem na Zieloną Górę najpierw zdziwiłem się, że zamiast nomen omen zielonej, zalesionej alei, którą pamiętam sprzed kilku lat, przed sobą miałem pustynię. Tym razem jednak to nie Lex Szyszko, a plac budowy pod kolejny odcinek eski. Już miałem nadzieję, że oznacza to również dewastację tego, czego podświadomie się obawiałem, ale niestety. Zaczęło się.

Lubimy to, no nie? :) Jednak jak się okazało ten kawałek, czyli jakieś trzy kilometry do Strykowa, posiadał jeszcze całkiem przejezdną, w miarę dobrze położoną kostkę. Wciąż niezrażony kręciłem dalej, ciesząc się z każdej okazji zjazdu na asfalt. Pojawił się on o dziwo również gdzieś na ścieżce w okolicach Granowa, ale za to był tak zasyfiony i oszklony, że skupiałem się głównie na niewjechaniu w kawałek butelki w stanie mikro. Gdzieś w tej okolicy przyuważyłem też chyba jedyny skuteczny patent na rodaków, dla których odcinek prostej drogi oznacza... zresztą chyba nie muszę rozwijać tematu.

Chwilę potem doznałem traumy, która w moim mózgu na pewno zostawi skutki na wiele lat. Kilkanaście kilometrów pomiędzy Kotowem a Grodziskiem Wielkopolskim w skrócie:




Jeśli kogoś poruszyły dwie ostatnie fotki, ukazujące zapobiegliwość konstruktora, dzięki czemu już żaden TIR nie zginie pod kołami rozpędzonego rowerzysty, to jeszcze nic :) Oto mój konik, który powtórzył się dwukrotnie:

Prawie się zgubiłem w tym labiryncie :) Ale żeby było jeszcze lepiej, scenka rodzajowa, gdzieś z samiuteńkiego środeczka tej "przygody". Nagle bowiem śmieszka zamieniła się w to:


W tym momencie słyszeli mnie chyba nie tylko w Zielonej, ale i w Berlinie :) Zdezorientowany, gdy tylko zobaczyłem jadącą z naprzeciwka postać na rowerze, zagadałem w sposób najbardziej kulturalny, na jaki mogłem się w tym momencie zdobyć:

- Sorry, taka sraczka to się długo ciągnie?
- Ні, до кінця, інша сторона буде нормально прокладає шлях до Grodzisk - usłyszałem w odpowiedzi. No tak, czemu mnie to nie zdziwiło? :) Aha, żeby nie było - nie znam ukraińskiego, jeszcze czego - zdanie zostało wydukane po polsku i oznaczało, że dalej czeka mnie "jedynie" kostka :)

W końcu osiągnąłem półmetek. Ufff.

Ja tam już wiem jak serdecznie witacie, szczególnie szosowców :) W tle skocznia K-2, natomiast mnie rozbawił taki oto żarcik:

Dojechałem do centrum miasteczka, gdzie w pierwszym momencie pomyślałem, iż przygotowano specjalną fetę w dowód uznania, że wytrzymałem:

No ale nie :) Okazało się, że to półmaraton, o czym przekonałem się, gdy jakiś biegacz poprosił mnie o zrobienie fotki. Zrobiłem, pogratulowałem, przeszedłem się po uliczkach i znalazłem azymut na dalszą część jazdy, co łatwe nie było, bo na czym jak na czym, ale na kierunkowskazy tam za dużo z budżetu nie idzie.

Wyjazdówka poprowadzona została, no a jak, kostką. Która nagle się skończyła, ale jak zauważyłem kładą kolejną. Grodzisk - gratuluję intensywnej rywalizacji z krajami trzeciego świata. A tymczasem, jakby ktoś zaczarował, po minięciu granicy powiatu nowotomyskiego, stał się cud, mający dobre kilka kilosów. Można? Można!

Pojawiłem się w Opalenicy, pierwszy raz w życiu. Chciałem się znaleźć na rynku, żeby zrobić fotkę legendarnemu "Lechowi", czyli pierwszemu polskiemu motocyklowi, produkowanemu właśnie tu. I cóż, jaki rynek, taki pomnik :) Prawie bym nie zauważył, jak minąłem jedno i drugie, choć przyznać trzeba, że miasteczko robi sympatyczne wrażenie.

Nawet mimo kolejnych smaczków :)

Tu zresztą też zagadałem rowerzystę, ale wyjątkowo narodowości polskiej :)

- Przepraszam, ta ścieżka to jeszcze długo?
- Nie no, kawałek, do ronda, potem już można normalnie jechać. A czemu?
- No bo jest, a chcę, żeby nie było.
- Rozumiem :)

Ostatnim celem dnia dzisiejszego był Buk. I tu następuje pozytyw wyjazdu. Z trasy bowiem zadzwoniłem do Jurka, nie spodziewając się, że w ogóle odbierze, a tu niespodzianka - nie tylko dostałem instrukcje co do dalszej jazdy, ale i nastąpiła pełna mobilizacja. Tym samym po kilku minutach oczekiwania (jak widać lekko się nudziłem)... :)

...ściskałem prawicę wspomnianego, i to na rowerze :) Szacun, Jurek, jak na Zawiszy! Tym samym miałem okazję pokręcić i poznać zakamarki Buku, na które bym nie zwrócił uwagi, bowiem zrobiliśmy kilka rund honorowych koło rynku i okolic, przy okazji pozdrawiając znajomych, do których należy chyba 2/3 miasteczka :) Ciekawostką była bożnica, całkiem imponująca i z ciekawą historią...

...oraz kościół św. Stanisława, o dość kreatywnej konstrukcji. Tu narodził się dylemat - czy na fotce ująć Jurka, czy może krzyż na samej górze. Wybór był prosty :)

Zaprawdę, nie spodziewałem się, że będzie tak ciekawie :) Przewodnik odprowadził mnie aż do trasy na Poznań, chwilę jeszcze pogadaliśmy i czekał mnie powrót, który z założenia miał być z wiatrem. Ale oczywiście nie był - Buk mi świadkiem :)

Wymęczyło mnie za wszystkie czasy, bo gorąc i większość jazdy z wmordewindem to ostatnie, czego bym sobie życzył. Jakoś jednak dotarłem przez Zakrzewo i Plewiska do domu, ciesząc się z tej stówy, zaledwie drugiej w tym roku. Pomiędzy tą a pierwszą było ponad trzydzieści stopni różnicy :)

Podsumowując: droga na Grodzisk - koszmar. Omijać, przynajmniej szosą. Opalenica w końcu zaliczona. A i kawałek historii wciągnięty w Buku ma swoją wartość. Czyli - pozytyw :) Jurek, raz jeszcze dzięki za mobilizację!