Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Mam przejechane 226133.45 kilometrów w tym 4.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 27.64 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 745684 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Trollking.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Dożynki!!! :)

Dystans całkowity:3205.92 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:111:50
Średnia prędkość:28.67 km/h
Maksymalna prędkość:63.10 km/h
Suma podjazdów:10949 m
Liczba aktywności:51
Średnio na aktywność:62.86 km i 2h 11m
Więcej statystyk
  • DST 53.00km
  • Czas 01:46
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 54.30km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 60m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Korkowe reminiscjencje

Piątek, 2 września 2016 · dodano: 02.09.2016 | Komentarze 30

Miałem złudne nadzieje, że wczorajszy czterokołowy boom był tylko jednodniową chorobą, spowodowaną rozpoczęciem roku szkolnego. Niestety. Zaczął się Armageddon.

Wyruszyłem dziś lekko po ósmej trzydzieści rano, a pierwszy kilometr zajął mi chyba z pięć minut, głównie spędzonych na interwałach: rusz-stań-rusz-stań. Gdy już się wydostałem z dębieckiego piekiełka i oczekiwałem chwili oddechu, trafiłem na kolejny korek, praktycznie ciągnący się do Górczyna. Nudziło mi się tak czekać bezczynnie w spalinach, więc z ciekawości rozpocząłem Wielki Test Socjologiczny. Polegał on na tym, że wnikliwie obserwowałem zawartość puszek, skupiając się na ilości przebywających w nich istot. Jako grupę reprezentatywną wybrałem sobie sto pierwszych samochodów, wyłączając jedynie autobusy, dostawcze i taksówki. I jaki wynik?

Te emocje... :)

Na sto aut tylko w trzynastu znajdował się ktoś więcej niż kierowca, a i to maksymalnie sztuk jeden. W osiemdziesięciu siedmiu dumnie kręcił sobie kierownicą jeden człowiek. Ja wiem, że nie każdy mieszka w Poznaniu, nie każdy chce korzystać z komunikacji miejskiej i ma miliardy innych powodów, żeby się nie odpuszkowywać, ale czy naprawdę się nie da zluzować trochę ruchu miejskiego przez zmianę przyzwyczajeń? Ja w tamtym tygodniu - również testowo - zrobiłem sobie objazdówkę w poszukiwaniu mebli, z założenia używając jedynie autobusów i tramwajów. Byłem pozytywnie zaskoczony - trasę z Dębca na Górczyn, potem do centrum handlowego koło Komornik, powrót na Górczyn, wyprawę przez calutki Poznań na Winogrady oraz znów do domu samą w sobie pokonałem sprawnie, maksymalnie czekając na przesiadkę dziesięć-piętnaście minut, jadąc klimatyzowanymi pojazdami. Zapłaciłem za te jakieś czterdzieści kilometrów, odbijając kartę PEKA, łącznie 10 złotych. Jest konkurencyjnie względem smrodzenia autem po mieście? Na moje tak. A że mniej wygodnie... Życie.

Dobra, dość o pierdołach :) Kolejne korki znalazłem (a w sumie same się znalazły) w Plewiskach, następne w Skórzewie potem chwila luzu od Wysogotowa do Więckowic, w Dopiewie mały korasek, w Palędziu zamknięty (trzeci tego dnia) przejazd kolejowy, w Plewiskach znów zator, na Dębcu oczywiście też.

Jak mi się udało wywalczyć te śmieszne trzy dychy średniej - nie mam pojęcia :)

Jedna upolowana Dożynka - z Więckowic.


Kategoria Dożynki!!! :)


  • DST 52.20km
  • Czas 01:44
  • VAVG 30.12km/h
  • VMAX 52.70km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Podjazdy 85m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dożynki: rezurekcja

Środa, 31 sierpnia 2016 · dodano: 31.08.2016 | Komentarze 20

Dziś wolny dzionek, ale z powodu oczekiwania na dostawę zamówionego, dość istotnego dla codziennej egzystencji, sprzętu AGD, który ma być dostarczony w wybitnie proklienckich godzinach 11-21 (darmowa dostawa ma swoje uroki) i tak jestem uwalony w domu. W związku z powyższym z roweru musiałem wrócić najpóźniej o godzinie 10:59:59, co udało mi się wykonać nawet z dwuminutowym zapasem :) Oczywiście byłem świadom, że nie mam się co spieszyć, ale zawsze mógł wydarzyć się jakiś cud (nie wydarzył się).

Wiatr się póki co uspokoił i można było kręcić w warunkach całkiem przyzwoitych, bo nieupalnych, a i sympatycznie słonecznych. Ruszyłem po dziewiątej na zachód, w kierunku Plewisk, potem Komorniki, Chomęcice, Konarzewo, Trzcielin, Dopiewo, Palędzie, Dąbrówka, serwisówka przy S11, znów Plewiska i Poznań. Zakrętów było tyle co wczoraj, ale dziś poszło ciut lepiej jeśli chodzi o średnią. Jednak się da :)

W Trzcielinie czekało mnie ostre hamowanie, z powodu wyczekiwanego przez cały rok - Dożynka! Pierwsza w tym sezonie. No dobra, prawie pierwsza, bo jedną już widziałem jakiś tydzień w temu w Tulach, ale jechałem z górki i wyparłem ze świadomości :) Za to dzisiejsza miażdży, z jajem, rowerem, pomysłem i w ogóle rispekt :) Aż musiałem dodać jakiś element od siebie :)

Od razu dementuję plotki, które mogą powstać - nie ma mnie na tym zdjęciu :)


Kategoria Dożynki!!! :)


  • DST 103.30km
  • Czas 03:21
  • VAVG 30.84km/h
  • VMAX 57.80km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 333m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

U-stówka

Środa, 9 września 2015 · dodano: 09.09.2015 | Komentarze 12

O tym, że zrobię dziś stówę dowiedziałem się wczoraj wieczorem. Było to bardziej zapytanie na BS niż stuprocentowy pewnik ze strony Dariusza, i to wybitnie w klimacie oferty last minute, bo około godziny 22, ale... Ja tam chętnie, musiałem tylko ustalić czy oby jutro nie pracuję, co łatwe nie było, bo ciągnący się remont w zakładzie pracy i jego koniec należy do komedii w klimacie "nikt nic nie wie". W końcu odpisałem, że jedziemy i na tym stanęło. W razie "W" niech po mnie wysyłają samolot :)

Założenie było takie, że jedziemy do Rogoźna, mi wyjdzie równiutka stówka, Dariuszowi trochę mniej, bo około ośmiu dych. Plan piękny, mi tylko rzedła mina na samą myśl o przepchaniu się przez cały Poznań, żeby dostać się do Koziegłów, gdzie się umówiliśmy. No ale jak mus to mus. Wystartowałem około 7:30. Na dworze było... no upału nie było :) Okazało się, że niepotrzebnie trzymałem bidon w lodówce, bo wystarczyło wystawić go na noc za okno. Po raz pierwszy w tej części roku ubrałem jednak cały zestaw "na długo", więc dałem radę. Przejazd dwunastu kilometrów przez miasto w godzinach szczytu przemilczę. Po co zapychać internety kolejnymi wulgaryzmami? :)

Na ustalonej górce, obok sklepu spożywczego, pojawiłem się lekko po ósmej. Po przywitaniu i ustaleniu co i jak ruszyliśmy, co nie było takie łatwe z powodu konieczności wykonania slalomu pomiędzy miejscowymi żulikami, inaugurującymi (?) kolejny dzień browarkiem. Bo przecież już było po ósmej :) Po wyjechaniu na właściwą trasę ustaliliśmy tempo i ugadaliśmy zmiany. Co prawda ja zaproponowałem, że żeby było sprawiedliwie to pod wiatr oddam palmę pierwszeństwa w prowadzeniu dwuosobowego peletonu, a z poświęceniem przejmę ją z wiaterkiem w plecy, ale jakoś nie spotkało się to z entuzjazmem. Dziwne, przecież chciałem się podzielić fifty-fifty :)

Tak robiąc zmiany co 1-2 kilometry lecieliśmy na Murowaną Goślinę, którą ominęliśmy szerokim łukiem. Po drodze pojawił się dylemat: co robimy z zakazem jazdy rowerem przed i za Owińskami i teoretyczną koniecznością zjechania na "ścieżkę" po drugiej stronie ulicy. Zrobiliśmy to, co było słuszne. Czyli nic. Olaliśmy zakazy, w międzyczasie minęło nas łącznie może z pięć samochodów, a co najważniejsze - żaden nie miał koguta na dachu.

Po skręceniu z głównej trasy w kierunku Długiej Gośliny zrobiło się pusto, a droga pozwalała na jazdę obok siebie bez stresu przed skasowaniem przez jakiegoś nadgorliwca w puszce. Tempo trochę spadło, ale za to można było spokojnie pogadać o fenomenologii Hegla, transcendencji i sensie istnienia. No dobra, tematy były bardziej życiowe :) Gadało się fajnie, ale wyhaczyłem drewniany kościół, którego jeszcze nie mam w kolekcji, więc skręciliśmy i zrobiliśmy sobie chwilę przerwy.

Obok kościoła rozpościerał się też smutny widok na dorżnięte dożynki, czyli niestety już resztki tegorocznych obchodów :(

Czas podczas sympatycznych rozmów mijał szybko i zaskoczeniem okazało się, że jesteśmy u celu, czyli w Rogoźnie. Być w Rogoźnie to... być w Rogoźnie, bo za wiele tam do zobaczenia nie ma. Ale okazało się, że na jego końcu, za jeziorem, ostała się jeszcze kolejna "dożynka", a bardziej "dożyna", bo baba z niej fest, do tego dwugłowa. A imię jej było Helga. Wiem, wiem, zaraz będzie protest, że Helcia, ale tylko przypomnę, że Helcia to była ta po drugiej stronie :) Otrzymałem zapewne ostatnią szansę na wspólną fotkę (poniżej dożynka zrobiona przy wyjeździe z miasteczka) i ruszyliśmy z powrotem (Dariusz fundując jeszcze jakiemuś kretynowi w dostawczaku, który uważał, że kierunkowskaz włącza się po, a nie przed wykonaniem manewru skrętu, dawkę całkiem zgrabnej łaciny).


Miało być teraz z wiatrem, ale OCZYWIŚCIE nie było. W ramach swej dobroci CZASEM wiatrzysko powiewało z boku. A tak to w twarz. Wiem, wiem, dziwne jest to, że mnie to wciąż dziwi... Wracając swoimi śladami tym razem w ramach bycia praworządnymi obywatelami RP zaliczyliśmy obydwie (!!!) kostkowane DDR-ki ("no bo przecież ścieżki rowerowe są od tego, żeby jeździć po nich rowerami, prawda?". Taki nam się żarcik udało wymyślić). W "obszarze międzyścieżkowym", czyli w Owińskach jeszcze na chwilę skręciliśmy luknąć na zespół pocysterski.

W końcu dotarliśmy do Koziegłów, gdzie skonsumowałem jagodziankę, pogadaliśmy jeszcze chwilę i każdy w swoją stronę - Dariusz do pracy, a ja znów przez caaaaalutkie miasto. O dziwo remontowaną Gnieźnieńską i Bałtycką pokonałem w miarę sprawnie, głównie dzięki omijaniu DDR-ki, która aktualnie służy jako parking dla sprzętu ciężkiego.

Bardzo fajna ustawka, wykonana w zacnym towarzystwie i bez żadnych problemów z tempem czy dawaniem zmian. Super. Dzięki! I do powtórzenia :)





  • DST 104.50km
  • Czas 03:29
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 50.60km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 314m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

W stolicy absurdu. Kościan wita

Środa, 26 sierpnia 2015 · dodano: 26.08.2015 | Komentarze 6

Są takie miejsca na świecie, w których nie życzyłbym mieszkania największemu wrogowi, szczególnie jeśli raz na jakiś czas porusza się rowerem. Dziś do takiej listy dołączam oficjalnie Kościan, który zdeklasował nawet Luboń (!!!!!!). Prawdopodobnie pisałem już o tym przy poprzednim odwiedzeniu tej miejscowości, jednak oficjalna czara goryczy została przelana właśnie 26 sierpnia 2015 r.

Ale od początku. Korzystając z ciut dłuższego przymusowego wolnego (remont w moim zakładzie pracy chronionej) postanowiłem w końcu pyknąć coś ponad standard. Czyli stówkę. Ok, spojrzenie na mapę, na kierunek wiatru i o 10 rano ruszyłem. Początek "codzienny", przez Wiry do Komornik, stamtąd skok w bok do Rosnowa, a potem już powrót na "piątkę", z zaliczeniem przejazdu przez centrum Stęszewa. Wiało strasznie upierdliwie, może nie mocno, bardziej umiarkowanie, za to na otwartych przestrzeniach wystarczyło to na godne sponiewieranie mojej skromnej osoby. Gdzieś na trasie zachciało mi się pić - super, przecież całą noc mroziłem sobie izotonika w lodóweczce. Sięgam po bidon i... dziura. Spojrzenie w dół - korba zaczęła już nabierać barw denaturatu. Szybko się zatrzymałem, coby panowie mundurowi sobie nie pomyśleli, że się dopinguję napojami, które potrafią przegryźć plastik, dopiłem w panice to, co jeszcze było (czyli niewiele) i zostałem z perspektywą ponad siedmiu dych o suchym pysku. Nie ma co, cholerstwo miało kiedy wybrać sobie czas na rytualne seppuku :)

Nic, trzeba było kręcić. Więc kręciłem. Dotarłem do upragnionego ronda w Kiełczewie, które zapowiadało (oczywiście w teorii) szansę na powiew w plecy. Zatrzymałem się jeszcze na chwilę w sklepie, gdzie u sympatycznej pani nabyłem Oshee (różowe, a co!) oraz Snickersa (którego połowę zjadłem, a właściwie wypiłem, dopiero praktycznie pod domem) i wjechałem do MORDORU.

Najpierw w Kościanie (bo o nim mowa) stałem w korkach. Potem zrobiłem rundkę koło rynku, głównie w korkach. Potem znalazłem się w korkach. Następnie przed zamkniętym przejazdem kolejowym. Gdy już go pokonałem znalazłem się przy jakimś rondzie, na którym nie wierzyłem własnym oczom, że tak jawnie można napluć w twarz rowerzystom i jeszcze mówić, że pada. O czym piszę? Skręt na Racot, który na mapie wyglądał całkiem normalnie, przywitał mnie... zakazem jazdy jednośladem. Ok, dobra, czyli pewnie gdzieś jest jakaś fajna, asfaltowa ścieżka, skoro aż tak dbają o moje bezpieczeństwo. O ja naiwny... Oto na czym się znalazłem (obowiązkowo po drugiej stronie drogi, bo po mojej był tylko zakaz):

Stary, zdezelowany chodnik, na którym jeszcze bezczelnie śmieli na krawężnikach wylać fragmenty asfaltu, zamiast to coś wyremontować w całości... Opadło mi wszystko - ręce, nogi, zęby, a w gratisie również licznik, który zaczął szwankować na tych wertepach (średnia wzięta jest ze Stravy, która ostatnio raz zaniża, raz zawyża, więc cholera wie czy wiarygodna). Na tym kawałku wykrzyczałem chyba wszystkie znane ludzkości przekleństwa. Oczywiście, mogłem olać temat i jechać asfaltem - biorąc jednak pod uwagę, że będąc na tej wiosce jakieś 15 minut widziałem dwa radiowozy, trzy samochody Straży Miejskiej i jednego ciecia od nich łażącego na piechotę postanowiłem nie ryzykować. Jak się okazało - dobrze zrobiłem, bo chwilę później minął mnie właśnie radiowóz...

Myślałem, że wyjeżdżając z tego koszmaru będę mógł już dalej poruszać się w cywilizowanych warunkach. Gdzie tam! Najpierw zamiast chodnika pojawiła się kostka, oczywiście zdezelowana. Następnie, tuż przed Kurzą Górą (wszystko to praktycznie w granicach Kościana) pojawił się jeszcze lepszy widok - kolejny zakaz jazdy drogą, a po prawej... leśna, nieutwardzona ścieżynka! Tego już mi było za dużo - stwierdziłem, że ryzykuję mandat, ale moje zdrowie psychiczne jest ważniejsze. Myślicie, że koniec radosnej twórczości tutejszych speców od udupiania kolarzy? W Racocie, obok imponującego kompleksu jeździeckiego wyskoczył kolejny smaczek:

Jakbyście mieli wątpliwości to po prawej była ścieżka - widzicie ten wydzielony pas dla rowerów? Słusznie - ja też nie :) Po lewej jest ciąg pieszo-rowerowy... szutrowy. A jak się wpatrzycie kawałek za znak przejścia dla pieszych to zobaczycie... kolejny zakaz jazdy rowerem. Zignorowałem.

Cała trasa powrotna to dochodzenie do siebie. Wiatr pomagać nie chciał, drogi były koszmarne i tak praktycznie już do Czempinia, gdzie już dobrze znaną trasą przez Iłówiec, Grzybowo, Żabno i Mosinę dotarłem do domu. Zmasakrowany mentalnie całkowicie. Jak można takie absurdy zatwierdzać i jeszcze karać za ich olewanie? Bo przeglądając w afekcie net po powrocie do domu natrafiłem na  TAKIE INFO z 2013 roku... No kurna... I jeszcze przekopiowany jeden z komentarzy: "Mają wytyczone miejsce i obowiązek jeżdzić po chodniku ale nie środkiem drogi. Jadąc na Racot tak samo, ścieżka zrobione ale po co drogą wygodniej. Karać i jeszcze raz karać to się nauczą, że tak samo ich obowiązują znaki"...

Pamiętam, że kiedyś Remik mnie zapytał czemu jeżdżę głównymi drogami, zamiast bocznymi. Dziś mi się sama nasunęła odpowiedź. Niestety, są kawałki Polski, które zatrzymały się głęboko na przełomie lat 80. i 90. I do nich należy właśnie Kościan. Nigdy więcej - jeśli nie będę musiał - nie zamierzam pojawiać się na przejechanym dziś kawałku. Włodarzom tego miasteczka życzę, żeby kiedyś musieli się przesiąść na rowery i za karę jeździć przez rok czy dwa po tych wynalazkach, najlepiej bez opon i dętek, a dodatkowo ze sztycą bez siodełka. Osobiście obiecuję antyreklamę tego skansenu.

A ja chyba po raz pierwszy lepiej wspominam jazdę pod wiatr niż powrót.

Plusy są dwa. Pierwszy - jest stówka! :) Już za nimi tęskniłem, bo wciąż czasu brakowało.

Drugi - kolejny "dożynek", tym razem z Żabna :)



Kategoria Dożynki!!! :)


  • DST 54.35km
  • Czas 01:56
  • VAVG 28.11km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Podjazdy 129m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Its rejni dej...

Wtorek, 25 sierpnia 2015 · dodano: 25.08.2015 | Komentarze 11

O tym, że moje wolne od roboty z automatu powoduje w pogodowym łebku akcję-reakcję pod tytułem "deszcz" już pisałem. Dziś jednak Pan Pogodynek/Pani Pogodynka/Coś Pogodynek (w końcu mamy czasy poprawności politycznej) grubo się pomylił/-ła/-ło myśląc, że mi zaszkodzi. Wręcz przeciwnie - wyspałem się, doświadczony życiem po wstaniu wystawiłem łeb za okno oceniając sytuację, stwierdzając stoicko, że kiedyś musi przejść.

Przeszło lekko po 11-tej. W praktyce oznaczało to, że zanim uzbroiłem crossa, zebrałem się i minąłem pierwsze 500 metrów (zamknięty szlaban oraz dwa wahadła - 2015 zdecydowanie nie zostanie zapamiętany przez mieszkańców Dębca jako Rok Bez Bluzgów)... zaczęło kropić. No ale skoro powiedziało się "a" to trzeba też "ą", a do tego twardym trza być nie miętkim, więc kręciłem dalej. Kierunek zachód, pod bardzo silny wiatr, z mniej lub bardziej zacinającym deszczykiem, który na szczęście w końcu odpuścił.

W sumie jechało się sympatycznie. Każda przerwa od szosy o dziwo mnie cieszy (może to jakiś znak do zmian?), a kompletne olanie kwestii średniej oczyściło umysł. Trasa to kopia tych codziennych: do Dopiewa przez wahadło - a jakże - w Skórzewie oraz Palędzie i powrót przez Trzcielin, wyjątkowo po tarce w Walerianowie i już (dopiero) z wiatrem "piątką".

Po południu skoczyłem jeszcze do rowerowego, bo kupiona na szybko opona Vittoria Zaffiro zaczęła się dziwnie wybrzuszać i ostatnio czułem się jakbym jechał na permanentnej muldzie z tyłu :) Poszła na reklamację, nową dostałem od ręki i nawet doznałem zaszczytu skorzystania z haków do serwisu i wymieniłem ją sobie na miejscu.

Upolowałem dziś kolejną tegoroczną "dożynę". Tym razem w Rosnówku.


Kategoria Dożynki!!! :)


  • DST 51.20km
  • Czas 01:42
  • VAVG 30.12km/h
  • VMAX 50.90km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 187m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Misja Szprycha

Czwartek, 20 sierpnia 2015 · dodano: 20.08.2015 | Komentarze 4

Dzisiaj cel był jeden - wymienić szprychę! Temat wcześniej ugadany telefonicznie, lekko po 10-tej miałem być w Mosinie, A że siedzieć w domu przed pracą nie zamierzałem to wcześniej, pomimo scentrowanego koła, pyknąłem sobie jeszcze spokojnym tempem drogą prostą i nieskomplikowaną do Rogalina, a nawet kawałeczek dalej, do Świątnik, tam zawróciłem i o określonej godzinie byłem w serwisie.

Tam.. kolejka. Ja - jak się dowiedziałem na trasie - musiałem być dziś w pracy wcześniej, bo na 12-tą. A przede mną parka, czyli koleś z dziewczyną, której ów "pan-fachowiec" wybierał rower. Z gadki wynikało, że ona będzie jeździć typowo rekreacyjnie,raz na jakiś czas, a chłopak miał chyba misję puszczenia jej w pierwszej dziesiątce TdF. Takie a takie siodło, wspornik kiery, pełna specyfikacja napędu, rodzaj łańcucha, o takich banałach jak dostosowanie opon do rodzaju nawierzchni nie wspominając. No cóż, mieli prawo, byli pierwsi, ale poczekałem sobie grzecznie w kolejce prawie pół godziny. Przynajmniej dostałem ciacho :) Sam serwis długo nie zajął, co nie zmieniło faktu, że wyruszyć z Mosiny mogłem dopiero przed 11-tą i czekała mnie ciężka misja dojechania do Poznania, dotarcia do domu, ogarnięcia się, przebrania i dotelepania się miejską komunikacją do pracy. O dziwo się udało - w godzinę! A że raz w życiu można zrobić za hipstera i przyjść do roboty nieogolony... Kiedyś trzeba.

Na koniec, hip hip hurra - zaczęły się moje ukochane DOŻYNKI!!! Zacznie się dokumentacja! Początek z Rogalinka:


Kategoria Dożynki!!! :)


  • DST 52.20km
  • Czas 01:44
  • VAVG 30.12km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Podjazdy 134m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Psiarnia i świniarnia

Środa, 10 września 2014 · dodano: 10.09.2014 | Komentarze 4

Dziś bez historii. Wsiadłem, ruszyłem, przejechałem. "Samochodzik" przez Dopiewo i Trzecielin zaliczony. Jedyne co zwróciło moją uwagę to mijający mnie w Komornikach konwój policyjny na sygnale, ale nie byle jaki - kilkadziesiąt samochodów, karetki, amfibia... Ciekawe co to było - szukałem jakichś informacji w necie, ale nic nie wyszperałem. Za to czułem się jak na wojnie gdy ten niebieski wąż dumnie miałem za plecami. Ciekawostka.

Wiatr znów stał się męczący i strasznie niezdecydowany, za to temperatura dla mnie miodzio - 17 stopni i czuję, że żyję. Ale wywalczyć dziś średnią w okolicach trzydziestki było ciężko. Na koniec tradycji dożynkowej musi stać się zadość (nawet zrobiłem sobie osobną kategorię), dziś znów upolowałem świnki, tym razem w Trzcielinie :)



Kategoria Dożynki!!! :)


  • DST 51.50km
  • Czas 01:39
  • VAVG 31.21km/h
  • VMAX 50.90km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 108m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

"King of mountain" :)

Poniedziałek, 8 września 2014 · dodano: 08.09.2014 | Komentarze 6

No proszę, jednak pogoda potrafi czasem pozytywnie zaskoczyć. Miało dziś od rano padać, a okazało się, że co prawda w nocy owszem, lało, ale rano wyszło słoneczko i mogłem ruszyć przed pracą, zabijając w głowie lenia, który postanowił, że się wyśpię. Morderstwo nie przyszło łatwo, ale okazałem się jednak mistrzem zbrodni :)

Jechało się fajnie - wiaterek niespecjalny, choć jak zawsze zmienny, regulowany pode mnie - w ryj, a czasem w pysk. Dobrze, że zachodni, bo praktycznie mogłem ominąć uroki miasta i skupić się na samej jeździe. Zrobiłem kółeczko do Dopiewa, potem do Więckowic i powrót trasą na Buk, gdzie w końcu mogłem się rozpędzić i korzystając z kawałeczka z wiatrem na płaskim prostym przekroczyłem 50 km/h.

Przy okazji, zupełnie bez premedytacji, udało mi się zdobyć drugiego w życiu KOM-a. Generalnie Stravę trzymam w kieszonce w drugim telefonie od niedawna tylko po to, żeby mieć mapkę w razie awarii Endomondo, które zdarzają się nader często. A tu proszę - po powrocie okazało się, że na podjeździe między Szachtami a Plewiskami pokonałem kogoś o 5 sekund, zdobywając tytuł "king of mountain". Patrząc na te wielkopolskie "górki" czuję się naprawdę dumny :D

Aha, na koniec - chyba odkryłem u siebie nową pasję i nie jestem w stanie odpuścić żadnej dożynkowej prezentacji. Muszę się zatrzymać. Dziś więc kolejna do kolekcji, ta co prawda tyłka nie rwie, ale mus to mus :)



Kategoria Dożynki!!! :)


  • DST 54.25km
  • Czas 01:45
  • VAVG 31.00km/h
  • VMAX 50.10km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Podjazdy 209m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nie-maratońsko

Niedziela, 7 września 2014 · dodano: 07.09.2014 | Komentarze 3

Dziś w Poznaniu o 11-tej rozpocząć się miał jakiś-tam-chyba znany-maraton, jako że imprezy tego typu z natury omijam szerokim łukiem to... nie brałem udziału :) Tym bardziej, że czekał mnie upojny dzień w pracy. Odczułem za to jeden megazpozytyw organizacji czegoś takiego - normalnie gdy w niedzielę ruszałem w drogę to co zakręt obijałem się o jakiegoś kolarza, rodzinkę na rowerach lub mentalną kalekę snującą się środkiem szosy. Dziś - pusto. Spotkałem może ze trzech rowerzystów, którym raźnie pomachałem. Reszta zapewne pchała się samochodami na maraton. Nie krytykuję, nie oceniam, fajnie, że ludziom sprawia to fun, ale ja bym nie mógł stawiać się o którejśtam godzinie w określonym czasie, czekać na gwizdek i jechać z góry wydzieloną trasą... No bo nie :)

Za to spokojnie pojechałem sobie lekko po ósmej przy przyjemnej temperaturze i niemęczącym wietrzyku przez Puszczykowo, Rogalin do kawałka za Mieczewem, wróciłem tak samo, posłuchałem sobie audiobooka, słoneczko mi przyjemnie grzało plecki... No ideał. Nie szalałem ze średnią, bo w sumie po co - w końcu nie biorę udziału w maratonie, prawda? :)

Upolowałem jeszcze naśladowców "reklamy dożynkowej" - dziś wersja góralska (chyba...), cholera wie czemu na płaskim terenie w Mieczewie. Ale ludziki, lub jak kto woli po poznańsku pamperki, prezentują się dumnie.


Kategoria Dożynki!!! :)


  • DST 52.40km
  • Czas 01:44
  • VAVG 30.23km/h
  • VMAX 52.50km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 221m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z ryjem :)

Piątek, 29 sierpnia 2014 · dodano: 29.08.2014 | Komentarze 1



Od dziś miejscowości Żabno i Żabinko uznaję za moje ulubione w Wielkopolsce. Nominacja jest dożywotnia i nieodwołalna, a powstała w ramach zasług wywoływania uśmiechu na moim pysku. Już nie pierwszy raz - niedawno umieszczałem tu zdjęcie specyficznego zaproszenia na tamtejsze dożynki, teraz pojawiło się kolejne w tym temacie, przy którym aż mnie zamurowało :)

Po czymś takim miałem cały powrót ustawiony z tytułową buźką. Albo raczej ryjem. Szacuneczek za pomysłowość i poczucie humoru dla twórców.

A sam trening słabiutko - Luboń koszmarnie zakorkowany, remont na Dębcu się pogłębia i tam gdzie na początku trasy miałem zawsze średnią ponad trzydzieści, teraz na liczniku zakwitło nieco ponad dwadzieścia. Wiatr praktycznie ciągle boczny, więc nie za bardzo miałem się jak popisać. Wywalczyłem te nieco ponad 30 km/h i tyle.

Chrum chrum! :)


Kategoria Dożynki!!! :)