Info
Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Mam przejechane 213051.35 kilometrów w tym 4.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 27.74 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 711922 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2025, Styczeń21 - 100
- 2024, Grudzień31 - 239
- 2024, Listopad30 - 201
- 2024, Październik31 - 208
- 2024, Wrzesień30 - 212
- 2024, Sierpień32 - 208
- 2024, Lipiec31 - 179
- 2024, Czerwiec30 - 197
- 2024, Maj31 - 268
- 2024, Kwiecień30 - 251
- 2024, Marzec31 - 232
- 2024, Luty29 - 222
- 2024, Styczeń31 - 254
- 2023, Grudzień31 - 297
- 2023, Listopad30 - 285
- 2023, Październik31 - 214
- 2023, Wrzesień30 - 267
- 2023, Sierpień31 - 251
- 2023, Lipiec32 - 229
- 2023, Czerwiec31 - 156
- 2023, Maj31 - 240
- 2023, Kwiecień30 - 289
- 2023, Marzec31 - 260
- 2023, Luty28 - 240
- 2023, Styczeń31 - 254
- 2022, Grudzień31 - 311
- 2022, Listopad30 - 265
- 2022, Październik31 - 233
- 2022, Wrzesień30 - 159
- 2022, Sierpień31 - 271
- 2022, Lipiec31 - 346
- 2022, Czerwiec30 - 326
- 2022, Maj31 - 321
- 2022, Kwiecień30 - 343
- 2022, Marzec31 - 375
- 2022, Luty28 - 350
- 2022, Styczeń31 - 387
- 2021, Grudzień31 - 391
- 2021, Listopad29 - 266
- 2021, Październik31 - 296
- 2021, Wrzesień30 - 274
- 2021, Sierpień31 - 368
- 2021, Lipiec30 - 349
- 2021, Czerwiec30 - 359
- 2021, Maj31 - 406
- 2021, Kwiecień30 - 457
- 2021, Marzec31 - 440
- 2021, Luty28 - 329
- 2021, Styczeń31 - 413
- 2020, Grudzień31 - 379
- 2020, Listopad30 - 439
- 2020, Październik31 - 442
- 2020, Wrzesień30 - 352
- 2020, Sierpień31 - 355
- 2020, Lipiec31 - 369
- 2020, Czerwiec31 - 473
- 2020, Maj32 - 459
- 2020, Kwiecień31 - 728
- 2020, Marzec32 - 515
- 2020, Luty29 - 303
- 2020, Styczeń31 - 392
- 2019, Grudzień32 - 391
- 2019, Listopad30 - 388
- 2019, Październik32 - 424
- 2019, Wrzesień30 - 324
- 2019, Sierpień31 - 348
- 2019, Lipiec31 - 383
- 2019, Czerwiec30 - 301
- 2019, Maj31 - 375
- 2019, Kwiecień30 - 411
- 2019, Marzec31 - 327
- 2019, Luty28 - 249
- 2019, Styczeń28 - 355
- 2018, Grudzień30 - 541
- 2018, Listopad30 - 452
- 2018, Październik31 - 498
- 2018, Wrzesień30 - 399
- 2018, Sierpień31 - 543
- 2018, Lipiec30 - 402
- 2018, Czerwiec30 - 291
- 2018, Maj31 - 309
- 2018, Kwiecień31 - 284
- 2018, Marzec30 - 277
- 2018, Luty28 - 238
- 2018, Styczeń31 - 257
- 2017, Grudzień27 - 185
- 2017, Listopad29 - 278
- 2017, Październik29 - 247
- 2017, Wrzesień30 - 356
- 2017, Sierpień31 - 299
- 2017, Lipiec31 - 408
- 2017, Czerwiec30 - 390
- 2017, Maj30 - 242
- 2017, Kwiecień30 - 263
- 2017, Marzec31 - 393
- 2017, Luty26 - 363
- 2017, Styczeń27 - 351
- 2016, Grudzień29 - 266
- 2016, Listopad30 - 327
- 2016, Październik27 - 234
- 2016, Wrzesień30 - 297
- 2016, Sierpień30 - 300
- 2016, Lipiec32 - 271
- 2016, Czerwiec29 - 406
- 2016, Maj32 - 236
- 2016, Kwiecień29 - 292
- 2016, Marzec29 - 299
- 2016, Luty25 - 167
- 2016, Styczeń19 - 184
- 2015, Grudzień27 - 170
- 2015, Listopad20 - 136
- 2015, Październik29 - 157
- 2015, Wrzesień30 - 197
- 2015, Sierpień31 - 94
- 2015, Lipiec31 - 196
- 2015, Czerwiec30 - 158
- 2015, Maj31 - 169
- 2015, Kwiecień27 - 222
- 2015, Marzec28 - 210
- 2015, Luty25 - 248
- 2015, Styczeń27 - 187
- 2014, Grudzień25 - 139
- 2014, Listopad26 - 123
- 2014, Październik26 - 75
- 2014, Wrzesień29 - 63
- 2014, Sierpień28 - 64
- 2014, Lipiec27 - 54
- 2014, Czerwiec29 - 82
- 2014, Maj28 - 76
- 2014, Kwiecień22 - 61
- 2014, Marzec21 - 25
- 2014, Luty20 - 40
- 2014, Styczeń15 - 37
- 2013, Grudzień21 - 28
- 2013, Listopad10 - 10
Góry
Dystans całkowity: | 7237.38 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 283:50 |
Średnia prędkość: | 25.50 km/h |
Maksymalna prędkość: | 67.50 km/h |
Suma podjazdów: | 76261 m |
Liczba aktywności: | 137 |
Średnio na aktywność: | 52.83 km i 2h 04m |
Więcej statystyk |
- DST 55.10km
- Czas 02:12
- VAVG 25.05km/h
- VMAX 51.00km/h
- Temperatura 14.0°C
- Podjazdy 554m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Chmury, krasule i Nazgule
Środa, 16 października 2019 · dodano: 16.10.2019 | Komentarze 11
Eh… Wczoraj
widocznie przechwaliłem, bo dziś pogoda – na ostatni dzień
pobytu - sprawiła mi przykrą niespodziankę. Zamiast sympatycznego
jesiennego słońca połączonego z fajną temperaturą, dostałem
chmury, momentami deszcz, a w pakiecie jeszcze trochę mocniejszy
wiatr. Szkoda, no ale co zrobić, skoro nic nie można zrobić? :)
Niestety, skutkiem
ubocznym będzie brak jakiegokolwiek ładnego zdjęcia. Szukałem jak
mogłem choć fragmentu, który nie byłby szary i zachmurzony, za to do
przyjęcia, ale się nie udało.
Wiało z zachodu,
taki więc kierunek sobie obrałem. Najpierw skierowałem się do
Cieplic, ale tym razem bocznymi, syfiastymi dróżkami, w które
lepiej się nie zapuszczać. Przypomniałem sobie czemu :) Ale nie ma
tego złego – przy okazji, jakieś trzy kilometry od ścisłego
centrum, napotkałem na bezzębną babcię… wypasającą krowy. O
takie.
Oczywiście najpierw się upewniłem, czy mogę cyknąć co nieco, a po otrzymaniu zgody w rewanżu
zdradziłem tajną informację, którą dysponowałem tu tylko ja. A mianowicie: która jest godzina :) Niepotrzebnie tylko zadałem pytanie o to, ile mleka dają, bo się
okazało, iż one nie są po to, by nim się dzielić, tylko pojawić
się u niektórych na talerzu :/ A mogłem nie pytać.
W Cieplicach odbiłem
na Wojcieszyce, gdzie przywitałem się z mamutem i dwoma Nazgulami.
Ot, zwykła rzecz, nie widzę w tym nic dziwnego :)
Trasą Czeską…
...dotarłem do
Piechowic, gdzie jeden taki już się zabierał za zajumanie mi
roweru (samobójca jakiś?), ale był na tyle nieruchliwy, że nie
miał szans.
Następnie
postanowiłem wykonać ponad siedmiokilometrowy podjazd do
Szklarskiej Poręby…
...w celu zrobienia
zakupów. Oczywiście interesowały mnie tylko i wyłącznie oscypki.
I choć cel osiągnąłem…
...to z wypadu
zadowolony nie jestem. Nie tylko bowiem nie zobaczyłem ani kawałka
Szrenicy tam, gdzie ona zawsze dumnie wystaje…
...ale jak niepyszny
musiałem korygować plany, wracając swoimi śladami zamiast przez
Szklarską Dolną. Powód? Rozpadało się, a wersja ”klasyczna”
była bardziej bezpieczna, gdyż zawierała mniejszą ilość
zakrętów, na których można było rypsnąć. Żeby sobie poprawić
nastrój, dokręciłem jeszcze do wysokości jakiegoś Gargamela
psującego panoramę, oraz zatrzymałem się na chwilę przy Kruczych
Skałach.
W Piechowicach jeszcze jedna pauza, w celu uwiecznienia pewnego przesłania
ludu (nie)pracującego tych ziem. Wbrew pozorom może ono mieć
bowiem wiele interpretacji, od tej dosłownej po takie zahaczające o
tożsamość i walkę klas :)
Zaliczyłem również
świetną, bo oldskulową stację kolejową.
Zjechałem do
Sobieszowa, tam mignął mi zamek Chojnik…
...postarałem się
też wychwycić choć kawałek widoku na Stawach Podgórzyńskich.
Niestety :/
Jak niepyszny przez
Cieplice dokręciłem do domu.
To właśnie tu wszystko się zaczęło.
I człowiek kształtować się zaczął, i szkoła się zaczęła, i
rowerowanie się zaczęło :) Czy jak to tam szło. Tylko kremówek
(błeeee) nie było, za to pyszne lody włoskie – owszem :)
Sudety pożegnały
mnie pochmurnie i częściowo mokro. Co ciekawe – lekko padało na
samym początku, potem przestało, kumulacja trafiła mi się w
Szklarskiej, w Cieplicach znów było sucho, a w centrum Jeleniej –
mokro. Ot, całe góry.
Ważne, że
pokręcone. Czas wracać do rzeczywistości. A zaległości na BS nadrobię wieczorem.
TUTAJ Relive, ale znów beznadziejne, bo samo mi się "klikło" i weszły tylko fotki, które program z automatu raczył wybrać. A edycja jest tylko w wersji płatnej, i to za niemałe pieniądze jak na apkę, która w sumie nie jest potrzebna do życia :)
- DST 56.30km
- Czas 02:15
- VAVG 25.02km/h
- VMAX 52.50km/h
- Temperatura 17.0°C
- Podjazdy 645m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Rude Rudawy i łysa Łysa Góra :)
Wtorek, 15 października 2019 · dodano: 15.10.2019 | Komentarze 16
W sumie w tytule zawarłem większość tego, co chciałbym dzisiaj poruszyć :) No ale coś naskrobać trzeba.
Niestety, musiałem ruszyć dość wcześnie, bo koło ósmej, więc widoczki początkowo były jeszcze zamglone, a chmury malowniczo mieszały się ze szczytami. To jednak cale piękno gór - niby te same i takie same, a zawsze inne.
Na początek za swój cel obrałem przepustkę do płaskiej północy, czyli słynną Kapellę. Żeby jednak tam dotrzeć, najpierw musiałem przedrzeć się przez Zabobrze, bo dopadła mnie jakaś pomroczność jasna i zamiast ominąć tę najbardziej gównianą z jeleniogórskich dzielnic objazdem, wybrałem sobie wersję najkrótszą. Do tego jeszcze postanowiłem jechać zgodnie z przepisami, czyli śmieszkami. Oj, nigdy więcej - nie dość, że wytrzęsło, to jeszcze czekały na mnie zawsze czerwone światła, które w Jeleniej ustawione są jeszcze bardziej debilnie niż w Poznaniu. A to już sztuka. Plus jedyny? Widok na centrum z estakady.
No i jeszcze mural klubu mojej młodości - Karkonosze w sercu noszę! :)
W końcu zaczęła się wspinaczka - z domu do szczytu miałem ponad dwanaście kilometrów, z czego jakieś osiem pod górę. Lubię to ;)
Najpierw jednak - ku swemu zaskoczeniu i swej radości - natrafiłem na zapomnianą, przeterminowaną o ponad miesiąc, dożynkę! Dziwiszów, dzięki za sprawienie mi frajdy :)
To zdecydowanie była PANI dożynka :)
O samym podjeździe nie ma co za wiele pisać, lepiej popatrzeć :)
Głównym celem była Łysa Góra. Czemu? A, znów nie będę się rozpisywał :) Aż muszę dodać serię zdjęć podobnych do siebie, bo nie mogę się zdecydować, które wkleić.
Jeszcze rzut okiem na zupełnie niedoceniane Góry Kaczawskie...
...i sru w dół :)
Trochę kilometrów miałem jeszcze do zrobienia, więc kierunek był oczywisty - Rudawy Janowickie.
Najpierw przetestowałem po raz kolejny obwodnicę Maciejowej (świetna sprawa, choć pobocza wciąż brak), by dotrzeć najpierw do Radomierza...
...a następnie do Janowic Wielkich, gdzie zahaczyłem o "mój" leśny strumyk...
...i podrapałem za uszkiem znajomego trolla :)
Potem już nawrotka przez Trzcińsko, gdzie w okolicach najlepszego widoku na Sokoliki...
...czekała mnie niespodzianka. I to jaka! :) Piękno w pełnej krasie.
Potem już nuuudy....
...i do domu.
Oj, piękna mi się jesień trafiła, muszę przyznać. Warto było przełożyć wolne o kilka dni, bo nie widzę tu siebie tydzień wcześniej, gdy lało, wiało i generalnie nap... nooo..., nie było ładnie :) I się nawet dożynka trafiła! A sama trasa powinna zostać przeze mnie opatentowana, bo to istny jelonek :)
TUTAJ Relive.
- DST 64.70km
- Czas 02:35
- VAVG 25.05km/h
- VMAX 54.00km/h
- Temperatura 19.0°C
- Podjazdy 815m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Smarkacz na krańcu Polski (Przełęcz Okraj)
Poniedziałek, 14 października 2019 · dodano: 14.10.2019 | Komentarze 15
Jak to zwykle u mnie bywa, gdy jest okazja pojawić się w rodzinnych górach, a pogoda sprzyja wraz z wolnym czasem, to... jestem. Nawet na krótko. Generalnie dwa razy nie trzeba mnie namawiać, a czasem nawet nie trzeba tego robić jeden raz :)
W związku z tym wczoraj wieczorem wylądowałem w Jeleniej Górze, a dziś rano miałem z niej startować na luzaku, bo po planowanym wyspaniu się. Wszystko fajnie, bo i aura całkiem spoko, wiatr nie dokazywał, faktycznie spałem długo, ale przecież nie może być róży bez kolców. Owym kolcem był katar, który dopadł mnie dzień wcześniej, połączony z lekkim stanem przed przeziębieniowym, który chyba jednak opanowałem za pomocą ogólnodostępnych medykamentów.
Naładowałem do kieszonki paczkę chusteczek i ruszyłem koło jedenastej. Planu nie miałem, zdając się jak zwykle na powiewy. Były one generalnie z południa, czasem ze wschodu, więc najpierw zawitałem w Łomnicy, następnie Mysłakowicach...
...potem Kostrzycy...
...by pojawić się w końcu w Kowarach, miasteczku powoli odgruzowywanym z ruiny, do której doprowadziła komuna. Baaaaardzo powoli, ale jakieś tam efekty są już widoczne.
Cyknąłem sobie fotkę przy ratuszu, ale taką nietypową.
Czemu? Bowiem nie ma na niej ANI jednej osoby pochodzenia romskiego. Jednak po chwili wszystko wróciło do normy i mam wersję legitną, z Cyganką na pierwszym planie :)
Doczłapałem na samą górę tej miejscowości i już miałem zawracać, ale spojrzałem przed siebie...
...i już wiedziałem, co muszę dziś zrobić :) Kierunek: Przełęcz Okraj! Byłem przecież już blisko, czyli zaledwie o dziesięć kilometrów wspinaczki non stop pod górę :) No to... do dzieła!
Gdy robiłem tę fotkę, akurat minęło mnie na podjeździe dwóch szoszonów, postanowiłem więc sprawdzić, czy ich dogonię. Okazało się, że owszem, i od tego momentu aż do samej góry miałem towarzystwo sympatycznych kompanów (jeden z Zielonej Góry, drugi z Gdyni, ale obaj pochodzący z lubuskiego).
Gadało się na tyle miło, że na górze dostałem zaproszenie... na piwo :) Ale nie pijam tak wcześnie, do tego przy moim stanie hamulców w starym trupie wolałem nie ryzykować podczas zjazdu, więc grzecznie podziękowałem, żegnając się, chłopaki zrozumieli i szybko popędzili szukać knajpy po czeskiej stronie, a ja cyknąłem tylko jak zwykle kultowe fotki i zawróciłem.
Zjazd - jak to zjazd - był genialny, nawet bez klocków hamulcowych.
I tyle :) Weny - przez smarkanie - za wielkiej nie mam, fotki wyszły takie sobie (ciągle pod słońce, za późno wyjechałem), ale lepsze takie niż żadne.
TUTAJ Relive.
A zaległości na BS później, bo muszę nadrobić te towarzyskie :)
- DST 60.50km
- Czas 02:25
- VAVG 25.03km/h
- VMAX 55.50km/h
- Temperatura 17.0°C
- Podjazdy 1119m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Turking, czyli usiąść na Okraj :)
Czwartek, 15 sierpnia 2019 · dodano: 15.08.2019 | Komentarze 14
Dzisiaj, ze względów
logistycznych, musiałem wyjechać dość wcześnie, bo przed
dziewiątą. Najpierw jednak wyszedłem z psem, przy okazji oceniając
temperaturę. I hmmm… po powrocie zdecydowałem się na koszulkę
termo jako niezbędnik :) Oj, przydała się.
Za cel wybrałem
sobie Przełęcz Okraj, czyli plus minus piętnastokilometrowy
podjazd, raz mniej, raz bardziej upierdliwy, ale generalnie do
ogarnięcia bez większego problemu. Ruszyłem z Jeleniej Góry
najkrótszą drogą: przez Mysłakowice, Kostrzycę i Kowary, a potem
już tylko do góry :)
Sama jazda bez
specjalnej historii, bo wjazd jest dość popularny i lubiany,
również przeze mnie, bo ”rzeźniczych” fragmentów jest tylko
kilka, a największym plusem (w przeciwieństwie do Przełęczy
Karkonoskiej) jest w miarę równy asfalt, który pozwala rozwinąć
się na zjeździe, mimo sporej liczby serpentyn.
Kilka fotek.
Najpierw Jelenia Góra i DDR-ka, która w swojej głównej części
powstała już dobre kilkanaście lat temu, a jakościowo jest lepsza
niż cała masa gówien budowanych tam później. Oczywiście nie
brakuje absurdów, takich jak za wysoki krawężnik w miejscu, gdzie
styka się z wyjazdem z obwodnicy, lecz to jest właśnie przykład
współczesnej (bez)myślni.
Okolice Kowar to już
widokowa uczta, oczywiście pod warunkiem, że wytnie się… Kowary :)
No i sam podjazd –
tu tylko kilka zdjęć, gdyż widoki są skrzętnie ukryte, i bardzo
dobrze, bo teren jest pięknie zalesiony i niech tak zostanie.
Oczywiście w pewnych miejscach zostało już ”podziałane” :/
Najbardziej męczące
były… korki. Mometami czułem się jak w Poznaniu na Rondzie
Śródka (przypomnę, że jest teraz w remoncie), a analiza tablic
rejestracyjnych tylko mnie utwierdziła w tym skojarzeniu :) Kij z
tym, że co chwilę ktoś mi siedział na kole, gorsze było to, że
podczas powrotu musiałem zwalniać.
Czechy zostały
nawiedzone po raz enty, ale wciąż pozytywne emocje budzi we mnie
przejazd przez granice bez żadnych kontroli. Pamiętam oczywiście czasy, gdy bez
paszportu dało się jedynie pocałować szlaban i trzeba było
wracać jak niepyszny. A teraz? Bajka.
Pokręciłem się
troszkę po terenach przygranicznych, żeby dystans się ładnie
zaokrąglił. Przy okazji skorzystałem z wahadła i mam ujęcie bez samochodów :)
Tamże znalazłem tura, a nawet Turkinga :) Z dzwoneczkiem. Tylko te
rogi mogliby mu dosztukować, bo jakiś taki otępiały się wydaje.
Czas naglił, więc
oddałem się rozkoszy zjazdu. Moja ulubiona część tego typu
wycieczek :) Gdy poezja się skończyła, pozostało mi już tylko
człapanie swoimi śladami do domu, raz pod wiatr, raz z wiatrem,
różnie, różniście :)
Relive TUTAJ.
Zaległości na BS znów będą nadrobione z opóźnieniem, ale póki co w zamian jedna z niewielu Biedronek z dobrą perspektywą :)
- DST 55.10km
- Czas 02:12
- VAVG 25.05km/h
- VMAX 51.50km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 701m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Jelotek
Środa, 14 sierpnia 2019 · dodano: 14.08.2019 | Komentarze 20
Dzisiejszy wypad nastąpił wyjątkowo późno, bo po jedenastej. Ale mam wytłumaczenie - wczorajsze nadrabianie jeleniogórskich zaległości towarzyskich "lekko" nam się przedłużyło, jednak nie każdego wieczora ma się okazję podyskutować z rzeczniczką prasową jednej z głównych państwowych spółek o jej uzależnieniu od rządzącej nam wszem i wobec partii. Grunt, że przyznała w końcu, że będzie głosowała na nią jedynie dla własnego partykularnego interesu, bo co stołek, to stołek. Ale poza tym dziewczę całkiem sympatyczne i ogarnięte - życzę, żeby utrzymała posadę jako... dobry fachowiec zatrzymany na nim przez nową ekipę :)
Co do rowerowania - na pierwszy ogień poszła dziś Kapella, czyli miejsce, na które wjeżdża się tylko w jednym celu: wykorzystania okazji do zrobienia fotek Kotliny Jeleniogórskiej i okolic, jeśli oczywiście pogoda pozwala. A ta prezentowała się całkiem sympatycznie, choć wiatr na górze był solidny i miałem problemy, żeby podczas zjazdu wycisnąć marne 50 km/h. Tylko ta zalegająca w kilku miejscach od ponad roku tarka już "lekko" irytuje :/
Fotki ze wspomnianej (Kapelli, nie tarki):
Na szczycie, czyli Łysej Górze, chwila relaksu...
...i powrót swoimi śladami na jeleniogórskie Zabobrze. Na dole stwierdziłem, że mimo podmuchów z zachodu jednak ciągnie mnie w ukochane Rudawy, więc tam skierowałem swe koła, przy okazji po raz pierwszy zaliczając w całości obwodnicę Maciejowej - jest godna, ale pobocze to śmiech. Przez łzy.
Potem już klasycznie: Radomierz, Janowice Wielkie, Trzcińsko, Bobrów, Wojanów, Łomnica i do Jeleniej. Wszędzie dokoła - jak zwykle - cycuchy :)
No i oczywiście nie zabrakło ziomala :)
Relive TUTAJ - na nim trasa wygląda niczym skaczący kotek, a na mapie niczym jelonek. Stąd tytuł wpisu.
- DST 54.20km
- Czas 02:07
- VAVG 25.61km/h
- VMAX 55.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 705m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Po oscypki
Wtorek, 13 sierpnia 2019 · dodano: 13.08.2019 | Komentarze 7
Po wczorajszych popołudniowych, wieczornych oraz nocnych opadach na szczęście już mało co zostało - nad ranem niebo zaczęło się nawet przejaśniać, do tego nie oznaczało to znacznego zwiększenia temperatury, czyli miodzio - można było kręcić!
Wiatr też jakoś nie miażdżył, ot, chwilowe podmuchy, raz słabsze, raz mocniejsze, ale co najważniejsze - z grubsza z jednego kierunku, czyli rzecz, którą w WLKP spotykam niezwykle rzadko. Trzeba było skorzystać :)
Kierunek był mało ambitny, ale z tytułową misją - po oscypki do Szklarskiej Poręby. Co prawda jak zawsze mam pewne wątpliwości co do ich autentyczności gdziekolwiek poza Podhalem (a nawet i tam), ale skoro smak się z grubsza zgadza, to nie ma co wybrzydzać :)
Trasa: Jelenia Góra - Cieplice - Wojcieszyce - Piechowice - Szklarska Górna (PKP) - nawrotka do Piechowic - Sobieszów - Zachełmie - Podgórzyn - Stawy Podgórzyńskie - Cieplice - Jelenia.
Oscypki zostały nabyte i zawiezione na sam dół. Prócz jednego, ale nie mogłem się powstrzymać :) Aha, sporo czasu zajęło mi czekanie, aż bydł... to znaczy kochane dwunożne istoty łaskawie usuną się z kadrów.
Wjazd do Jeleniej od strony Sobieszowa, w tle dumnie trzymający się wciąż Zamek Chojnik.
Nie mogło zabraknąć rzutu okiem na Stawy Podgórzyńskie - tam, mimo koszmarku architektonicznego, który przy nich straszy, jest wciąż pięknie.
Oj tak, jestem u siebie :)
Aha, jeśli dobrze odczytałem przesłanie, to w jakimś z niedawnych wpisów Mors sugerował, że na tej dziwnej uliczce o koszmarnej nawierzchni, zaraz obok Bazy Pod Ponurą Małpą, mnie "nie widzi". Otóż sprawdziłem - ja się widzę, wjeżdża się na to bez zatrzymywania, choć średnio przyjemnie. Gorzej się zjeżdża, bo wolniej :)
Od wczoraj czegoś mi brakowało z codzienności. Ale nic w przyrodzie nie ginie - gdy wjeżdżałem do Sobieszowa, zaraz przed rondem, usłyszałem klakson. Faktycznie, akurat musiałem lekko skorygować tor jazdy, ale zachowanie ostrożności przy wyprzedzaniu nie należało akurat do mnie, tylko do kierowcy Corsy. Oczywiście nie odnotowano ani połowy z regulaminowej odległości.
Prowadzący auto został przeze mnie dogoniony, ale zanim zdążyłem coś powiedzieć, usłyszałem:
- Po...ało cię?
- Mnie? To chyba nie w tym kierunku przekaz. Przecież widziałeś, że omijam dziurę, więc powinieneś tym bardziej uważać podczas wyprzedzania, już nie mówiąc o podwójnej ciągłej. Poza tym zastanów się lepiej, zanim bezpodstawnie użyjesz klaksonu, bo za to jest mandat.
(tu nastąpiło dobre pięć sekund ciszy, zauważyłem skupienie na twarzy, a potem skinięcie głową i...)
- Przepraszam.
No proszę da się :)
TUTAJ Relive.
A na koniec kadr z popołudniowego spaceru (12 kilosów) pomiędzy Michałowicami a Szklarską. Kropa była w swoim żywiole :)
Teraz znów wybywamy z domu, więc na wszelkie opinie i uszczypliwości (już się oczywiście pojawiły, te zębate) odpowiem albo dużo później, albo jutro. Wtedy też nadrobię zaległości na BS.
- DST 53.00km
- Czas 02:07
- VAVG 25.04km/h
- VMAX 52.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 839m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Nieplaning górski
Poniedziałek, 12 sierpnia 2019 · dodano: 12.08.2019 | Komentarze 17
Kilka dni temu nawet nie podejrzewałem, że jeszcze w sierpniu będzie okazja do
pokręcenia rowerem po górach. Jednak gdy firma zaczęła sugestywnie chrząkać,
przypominając, iż z moim urlopem czas najwyższy coś zrobić, nie trzeba
mnie było dwa razy namawiać. W sumie nie trzeba by było nawet pół raza
:) Na planowanie jakichś odkrywczych wypadów czasu nie było, padło więc
na wakacje u siebie, czyli wypad w Sudety. Ma się ten komfort :)
Wolne
krótkie, ale jest, wczoraj udało się przemieścić rodzinnie do Jeleniej,
w koszmarnym zresztą upale. Dziś za to... zmarzłem. Taaaa, polski
klimat, taki debilny :)
Ruszając rano nie miałem kompletnie
pomysłu na to, gdzie jechać. Finalnie stanęło na miksie
rudawsko-karkonoskim: start z centrum Jeleniej przez okolice lotniska do
Łomnicy, stamtąd do Wojanowa, Bobrowa i Trzcińska, gdzie zacząłem
wspinaczkę mniejszą, przez Przełęcz Karpnicką do Karpnik, a z nich już
solidniejszą, Przełęczą Pod Średnicą, łykając Strużnicę, Gruszków i
Kowary, z których doczłapałem się do dolnych rejonów Karpacza, a po
zjeździe zaliczyłem jeszcze Mniszków, Sosnówkę oraz Staniszów, zanim zaparkowałem w Jelonce. Co się zresztą rozpisywać, lepszy jak zwykle jest Relive.
Kilka(naście) fotek:
Nie obyło się bez odwiedzin u koleżanek... :)
...choć i kolegów nie zabrakło :)
Wieś Ścięgny, położona na drodze z Kowar do Karpacza, jeszcze niecałe dwa lata temu nazywała się formalnie Ściegny, bez nóżki przy "e". Jednak dzięki lobby mieszkańców wsi, w końcu udało się uprawomocnić nazwę używaną tu od kilkudziesięciu lat, zamiast tej sztucznej, której używali jedynie turyści oraz istoty napływowe. I to nie nazywa moc samorządu! :)
Takie OSP, jak w Strużnicy, to ja rozumiem!
No i coś, co przewidywałem już ostatnio - jak Jelenia buduje asfaltową DDR-kę, to coś będzie musiało być nie tak. No i faktycznie, sporo przewyższeń zdobyłem dziś na nowym wynalazku prowadzącym do Łomnicy...
Niestety, koniec wypadu to już czysty deszcz, który praktycznie nie odpuścił do końca dnia. W związku z tym zamiast wypadu w góry wpadło tylko jedenaście kilometrów spaceru w tę i z powrotem na Perłę Zachodu, ale wykonane częściowo górą, Ścieżką Poetów. Jako że nie mam siły już dziś wklejać więcej zdjęć, póki co tylko Relive :)
- DST 53.30km
- Czas 01:50
- VAVG 29.07km/h
- VMAX 51.20km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 137m
- Sprzęt T-rek(s)
- Aktywność Jazda na rowerze
Płaskości i jeleniogórskie reminiscencje
Środa, 3 lipca 2019 · dodano: 03.07.2019 | Komentarze 12
Nadszedł czas na powrót do wielkopolskich płaskości. Czyli nudy, ale też potrzebne, coby się góry za bardzo nie opatrzyły.
Poranny kursik odbywał się w w genialnej - jak na ostatnie dni - temperaturze oraz przy typowo poznańskim wietrze :) No dobra, wiało dzisiaj pewnie wszędzie podobnie, czyli mocno i średnio przewidywalnie, a będzie gorzej. To na początek, jako niezbędna dawka optymizmu :)
Trasa - zachodnia, głównie serwisowo-polna pętelka: Poznań - Plewiska - Zakrzewo - Sierosław - Więckowice - Fiałkowo - Dopiewo - Dopiewiec - Palędzie - Dąbrówka - Plewiska - Poznań. Brakowało przewyższeń, na szczęście bywały wiadukty. Chociaż to :)
W Dopiewie zakwitłem sobie (nie tylko ja) za kombajnem. I mimo że był nowoczesny, piękny, zielony i w ogóle Johny Deere, to te czołganie się 20 km/h po jakimś kilometrze lekko mnie zmęczyło. Trzeba więc było sobie radzić. A że się nie za bardzo dało inaczej, to wyjątkowo pojawiłem się na przedłużeniu śmieszki, który w sumie nie wiadomo czym jest. I po problemie :)
Tyle z równin. Żeby jednak jakoś płynnie i mniej okrutnie (na potrzeby bloga) pożegnać się z Sudetami, jeszcze kilka fotek ze spacerku, który wykonałem z Żoną i Kropą w niedzielę, jakieś dwie godziny po wypadzie na Karkonoską. I dopiero to, czyli ponad 11 kilometrów w temperaturze około 35 stopni, mnie zmęczyło :) Miejscem wypadu była Perła Zachodu, a trasa do połowy wykonana szlakiem cywilizowanym, a powrót praktycznie dzikimi terenami po drugiej stronie Bobru.
Polecam Perłę Zachodu z każdej strony, choć wersja "dzika" usiana jest powalonymi drzewami i trzeba skakać po skałkach. Rowerem odradzam, ale piechotką - jak najbardziej. TUTAJ Relive z tej wycieczki.
- DST 52.30km
- Czas 02:05
- VAVG 25.10km/h
- VMAX 61.50km/h
- Temperatura 28.0°C
- Podjazdy 723m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Rudawy, czyli u siebie :)
Poniedziałek, 1 lipca 2019 · dodano: 01.07.2019 | Komentarze 15
Po wczorajszym
atakowaniu tego, co miało być zaatakowane, o godzinie nieludzkiej,
musiałem dzisiaj się wyspać. Jako tako się udało, choć w pewnym
momencie miałem ochotę wystrzelać bydło... wrrrroć, nie chcę
obrażać bydła... ludzi drących ryje w środku nocny na Placu
Ratuszowym.
Wyruszyłem dopiero
o dziewiątej, gdy już robiło się ciepło, a w sumie za ciepło.
Wiedziałem, że będę cierpiał, lecz cóż zrobić – górki same
się nie wyjeżdżą :) Miałem zaplanowane niewysokie, ale za to ukochane Rudawy Janowickie (które powinny być reklamowane sloganem "cycuchy są wszędzie"), póki co dopiero w minimalnym
stopniu przeżarte komerchą. I niech tak będzie po wieki wieków.
Kurs zacząłem od
okolic jeleniogórskiego lotniska i drogi na Łomnicę, remontowaną (na szczęście) i z widocznymi (niestety) zalążkami
DDR-ki (plus, że asfaltowej, ale będą fale, oj będą…), by
następnie piąć się pod górkę do Wojanowa…
...i mijając
Jasiową Dolinę dostać się do… No właśnie. Chciałem do
Maciejowej, ale okazało się, iż skończono robić jej obwodnicę
(w końcu!) i teraz da się ominąć tę jedną z najbardziej
paskudnych dzielnic Jeleniej. Droga jest godna, choć nie zaplanowano
szerokiego pobocza, poza tym wolę nie myśleć, ile drzew poległo,
żeby powstała.
Następnie już
klasyk: droga z Radomierza do Janowic…
...w których jak
zwykle pogłaskałem jednego ze swoich…
...lekko nawet
dostosowując go do wersji ”pro”:)
A skoro Janowice, to
oczywiście Miedzianka, czyli odżywające miasteczko-trup, o którym
rozpisywałem się już wielokrotnie (najszerzej TU). Tym razem
wdrapałem się ”tylko” do browaru, w którym na chwilę
zawitałem, zadając nawet niestosowne pytanie, czy jakimś cudem
dostanę piwo bezalkoholowe (wiem, potwarz). Nie było, jedynie
radlerki, więc podziękowałem, cyknąłem fotki i poleciałem w
dół, z prędkościami 60+.
Zahaczyłem jeszcze
o moją uwielbioną leśną lokalizację, czyli strumyk płynący
gdzieś z głębi gór, cudownie zimny i czysty, niestety też dość
wysuszony.
Powrót to objechane
wiele (w sumie to ciekawe ile?) razy: Trzcińsko, Przełęcz
Karpnicka, Karpniki, Krogulec, Bukowiec, Mysłakowice i powrót trasą
na Karpacz.
Powolutku, bez
szaleństw, z uwagą, coby się nie przegrzać – tak jak
zaplanowałem, tak wyszło. No, może prócz ostatniego elementu, bo
pod koniec dosłownie parowałem.
Relive TUTAJ.
Niestety, znów muszę się powtórzyć - tak BS-a, jak i komentarze (dziękuję!) - dogonię, zapewne już jutro. A pewnie i literówki :) Znów cud, że relacja powstała tego samego dnia, bo nadrabiane jeleniogórskich zaległości towarzyskich samo się nie wykona.
- DST 53.10km
- Czas 02:21
- VAVG 22.60km/h
- VMAX 53.50km/h
- Temperatura 30.0°C
- Podjazdy 1047m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Przełęcz Karkonoska
Niedziela, 30 czerwca 2019 · dodano: 30.06.2019 | Komentarze 37
Jako że udało się
w gorącym (dosłownie) urlopowym okresie wygenerować kilka marnych
dni wolnego, postanowiliśmy jak zwykle wybrać się w moje rodzinne
rejony. Tym samym wczoraj wieczorem zameldowaliśmy się w Jeleniej
Górze.
Na dzisiejszy
dzionek plan miałem jeden, za to zdecydowany: nie umrzeć.
Zapowiadane temperatury bowiem znów miały przekraczać miliardy
kresek na plusie, co przeraża mnie tak, jak preferencje wyborcze
Polaków.
Żeby powyższy się
udał, musiałem wstać w środku nocy (po szóstej) - udało się,
choć trochę mi zeszło na wyprowadzeniu psów i wyjazd nastąpił "dopiero” po siódmej. Taki z tego plus, że było jeszcze w
granicach dwudziestu stopni, czyli dało się oddychać. A kierunek?
Opcje były dwie: albo pokręcę się gdzieś w upale po płaskich
rejonach, albo – jeśli jednak tragedii pogodowej nie będzie - pyknę sobie na Przełęcz Karkonoską (od razu wiedząc, że
psychicznie muszę nastawić się na koszmarną średnią). To taki –
mitologizowany w "pewnych kręgach” podjazd, z nachyleniem faktycznie dochodzącym do 29%, najcięższy w Polsce, ale czy aż
tak warty uwagi? Ja pamiętałem go sprzed dobrych kilkunastu lat (a
może nawet ponad dwudziestu? Cholera wie) i szczerze mówiąc nie wrył mi
się jakoś pozytywnie w pamięć, bo widokowo dupy od pewnego momentu
nie rwał, a poza tym bardziej od samego (trzeba przyznać –
godnego) przewyższenia na krótkim odcinku, męczyły mnie tam
dziury, których momentami więcej było niż asfaltu.
Z centrum
skierowałem się najpierw na Cieplice, następnie na chwilę
przysiadłem przy Stawach Podgórzyńskich, okrutnie oszpeconych nowym
budynkiem smażalni…
...bo po chwili
znaleźć się w Podgórzynie, gdzie przywitałem się z sympatycznym
muflonem.
Po pogłaskaniu
czworonoga zacząłem wspinaczkę, bo słońce, choć coraz bardziej
okrutne, dawało nadzieję, że nie zabije mnie w ciągu najbliższej godziny. A jeśli miałem jakiekolwiek wątpliwości co
do dalszego kierunku, to nagle mi się one rozwiały. Czemu? Bo na
horyzoncie zauważyłem pewną sylwetkę idącą z rowerem. W dół.
Gdzie oczywiście można się było nieźle rozpędzić. Już
wiedziałem – w końcu natknąłem się na… Morsa :)
Zaskoczenie – jak
widziałem – było obustronne. Jednak po przedstawieniu się
nastąpiło uroczyste cofnięcie "pod tramwaj”, w celu wykonaniu
historycznej foty. Z wielu względów :)
Myślę, że do annałów
przejedzie zaproponowane przeze mnie, porównywalne niemal do
podania łapy przez Kaczyńskiego Tuskowi (lub odwrotnie), zbliżenie
na stojące kolo siebie opony Dębicy i Schwalbe. Moja to ta po lewicy :)
W sumie podczas
powrotu zauważyłem, że byłaby jeszcze lepsza miejscówka, ale
było już po ptakach :)
Pogaworzyliśmy
trochę o typowo rowerowych tematach: Ukraińcach, sytuacji na
jeleniogórskim rynku czy chromach w BMW. Sam Mors wracał z
jakiejś eskapady górskiej rozpoczętej o piątej rano. Szkoda, bo
zaproponowałem wspólny wjazd na Przełęcz, jednak odmowę z tego
powodu jestem w stanie nawet zrozumieć.
W międzyczasie
dokręcił do nas sympatyczny kolarz, który jak się okazało już
chyba 102 razy zdobywał Karkonoską. Nie powiem, podziwiam i nie rozumiem
:) Dzisiaj jednak robił tylko okrętkę "dolnych rejonów”. Aha,
jeździ też do córki do podpoznańskich Komornik, co było pewnym
spoiwem porozumienia – wszystko fajnie, tylko za płasko :)
Czułem rosnącą
temperaturę, więc trzeba było zakończyć spotkanie na szczycie.
Na pożegnanie zostało mi jeszcze udowodnione, że zbieranie puszek
i innych śmieci ze szlaków to nie ściema (to szanuję) i sprzedany
patent z trzymaniem licznika w torbie przy ramie, żeby nie zarysować
kiery (hmmm…), po czym każdy ruszył w swoją stronę. Mi los
wylosował wspinaczkę.
Odcinek do końca
Przesieki kręciłem już wiele razy, choć ostatnio nieczęsto, więc
zatrzymałem się jedynie na fotę z cyklu klasyk...
...oraz przy…
morsie. Obiecałem w końcu. Foczka poszła gratis :)
Za szlabanem,
cudownie zamkniętym dla ruchu samochodów, zaczął się konkrecik.
I teraz te emocje, pytania zadawane w przestrzeń: wjechał czy nie
wjechał? Dal radę czy nie dał rady?
Oczywiście, że
wjechałem! Czemu miałbym tego nie zrobić? :)
Małe podsumowanie "przyjemności” z tej jazdy, którą miałem okazję dziś sobie
przypomnieć: po ostrzejszych kawałkach trzeba faktycznie momentami
kursować „pijanym wężykiem”, bo kiera leci do góry. Jednak da
się to ogarnąć. Ja musiałem zatrzymać się raz, przez swój
głupi błąd, bo chciałem zrobić jednocześnie fotę widoczku z
tyłu i kręcić dalej. Nie wyszło, bo wjechałem w muldę :) Poza
tym był jeszcze jeden stop, na niemal płaskim, w celu wymiany
baterii w kamerce – jednak z filmiku i tak raczej nic nie będzie,
bo zapomniałem wziąć z Poznania mocowania na kask, który jako
rezerwowy trzymam w Jeleniej. A nagrania "z cyca” w górach
wychodzą tak, że widać tylko drogę. No ale w wolnej chwili
sprawdzę, może coś się z tego uratuje.
Poza tym Przełęcz
Karkonoska jest jak najbardziej do ogarnięcia dla osoby, która ma
jako taką kondycję, bo tu od niej ważniejsza jest głowa. Sporo
oczywiście pomagają motywujące napisy, szczególnie na końcowym
odcinku, gdzie jest "najciekawiej”.
Największym minusem
– i tu się nic nie zmienia od wieków – jest koszmarny stan
asfaltu. Podczas jazdy w górę przeszkadza mniej, ale już podczas
jazdy kilka razy miałem ciepło w pewnych strategicznych miejscach,
bo dziury po zimie są jedynie zrównane piachem (czy co to tam
jest), więc tylko jako taki refleks uratował mnie przed upadkiem,
tym bardziej, że moje hamulce wzbudzają przerażenie nawet na
płaskim. Zamiast rekompensaty za wspinaczkę jest więc mały
koszmarek, który kończy się dopiero po kilku kilometrach.
Kilka zdjęć z
góry, robionych na szybko, bo zeszło mi trochę na pogaduchach z
Morsem, a gonił mnie czas (planowany wypad "póki jeszcze się da”
na Perłę Zachodu) oraz temperatura. Z tych względów już
odpuściłem sobie Odrodzenie. Wpadnie następnym razem, choć w
sumie nie wiem po co miałbym się tam pojawiać, bo znam wiele
ciekawszych, szczególnie widokowo, miejsc w Sudetach :)
Wracałem przez
Borowice, gdzie spotkałem wspomnianego sympatycznego "rekordowego”
kolarza, który podał mi jeszcze rękę z gratulacjami (tylko za co?
Przecież to tylko Karkonoska, hehe), Podgórzyn, Zachełmie,
Sobieszów i Cieplice.
Karkonoska została zaliczona, po latach. Wniosek/retrospekcja - to jedno z niewielu miejsc, gdzie wolę podjazd od zjazdu, przynajmniej od/do granic "przełęczy właściwej". Czyli nic się nie zmieniło :) Przynajmniej przypomniałem sobie, czemu nie chciało mi się tu wracać :) No i ta średnia... :)
Największy sukces? To, że ten wpis powstał tego samego dnia :) Sorry za ewentualne błędy (tablet rządzi się swoimi prawami) - poprawię. Kiedyś. A zaległości na BS oczywiście nadrobię. Kiedyś. Na razie idę spać :)
Relive (niestety GPS trochę poszalał) TUTAJ.