Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Mam przejechane 213051.35 kilometrów w tym 4.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 27.74 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 711922 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Trollking.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Góry

Dystans całkowity:7237.38 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:283:50
Średnia prędkość:25.50 km/h
Maksymalna prędkość:67.50 km/h
Suma podjazdów:76261 m
Liczba aktywności:137
Średnio na aktywność:52.83 km i 2h 04m
Więcej statystyk

Chmury, krasule i Nazgule

Środa, 16 października 2019 · dodano: 16.10.2019 | Komentarze 11

Eh… Wczoraj widocznie przechwaliłem, bo dziś pogoda – na ostatni dzień pobytu - sprawiła mi przykrą niespodziankę. Zamiast sympatycznego jesiennego słońca połączonego z fajną temperaturą, dostałem chmury, momentami deszcz, a w pakiecie jeszcze trochę mocniejszy wiatr. Szkoda, no ale co zrobić, skoro nic nie można zrobić? :)

Niestety, skutkiem ubocznym będzie brak jakiegokolwiek ładnego zdjęcia. Szukałem jak mogłem choć fragmentu, który nie byłby szary i zachmurzony, za to do przyjęcia, ale się nie udało.

Wiało z zachodu, taki więc kierunek sobie obrałem. Najpierw skierowałem się do Cieplic, ale tym razem bocznymi, syfiastymi dróżkami, w które lepiej się nie zapuszczać. Przypomniałem sobie czemu :) Ale nie ma tego złego – przy okazji, jakieś trzy kilometry od ścisłego centrum, napotkałem na bezzębną babcię… wypasającą krowy. O takie.

Oczywiście najpierw się upewniłem, czy mogę cyknąć co nieco, a po otrzymaniu zgody w rewanżu zdradziłem tajną informację, którą dysponowałem tu tylko ja. A mianowicie: która jest godzina :) Niepotrzebnie tylko zadałem pytanie o to, ile mleka dają, bo się okazało, iż one nie są po to, by nim się dzielić, tylko pojawić się u niektórych na talerzu :/ A mogłem nie pytać.

W Cieplicach odbiłem na Wojcieszyce, gdzie przywitałem się z mamutem i dwoma Nazgulami. Ot, zwykła rzecz, nie widzę w tym nic dziwnego :)


Trasą Czeską…



...dotarłem do Piechowic, gdzie jeden taki już się zabierał za zajumanie mi roweru (samobójca jakiś?), ale był na tyle nieruchliwy, że nie miał szans.

Następnie postanowiłem wykonać ponad siedmiokilometrowy podjazd do Szklarskiej Poręby…


...w celu zrobienia zakupów. Oczywiście interesowały mnie tylko i wyłącznie oscypki. I choć cel osiągnąłem…

...to z wypadu zadowolony nie jestem. Nie tylko bowiem nie zobaczyłem ani kawałka Szrenicy tam, gdzie ona zawsze dumnie wystaje…

...ale jak niepyszny musiałem korygować plany, wracając swoimi śladami zamiast przez Szklarską Dolną. Powód? Rozpadało się, a wersja ”klasyczna” była bardziej bezpieczna, gdyż zawierała mniejszą ilość zakrętów, na których można było rypsnąć. Żeby sobie poprawić nastrój, dokręciłem jeszcze do wysokości jakiegoś Gargamela psującego panoramę, oraz zatrzymałem się na chwilę przy Kruczych Skałach.



W Piechowicach jeszcze jedna pauza, w celu uwiecznienia pewnego przesłania ludu (nie)pracującego tych ziem. Wbrew pozorom może ono mieć bowiem wiele interpretacji, od tej dosłownej po takie zahaczające o tożsamość i walkę klas :)

Zaliczyłem również świetną, bo oldskulową stację kolejową.


Zjechałem do Sobieszowa, tam mignął mi zamek Chojnik…

...postarałem się też wychwycić choć kawałek widoku na Stawach Podgórzyńskich. Niestety :/


Jak niepyszny przez Cieplice dokręciłem do domu.

To właśnie tu wszystko się zaczęło. I człowiek kształtować się zaczął, i szkoła się zaczęła, i rowerowanie się zaczęło :) Czy jak to tam szło. Tylko kremówek (błeeee) nie było, za to pyszne lody włoskie – owszem :)

Sudety pożegnały mnie pochmurnie i częściowo mokro. Co ciekawe – lekko padało na samym początku, potem przestało, kumulacja trafiła mi się w Szklarskiej, w Cieplicach znów było sucho, a w centrum Jeleniej – mokro. Ot, całe góry.

Ważne, że pokręcone. Czas wracać do rzeczywistości. A zaległości na BS nadrobię wieczorem.

TUTAJ Relive, ale znów beznadziejne, bo samo mi się "klikło" i weszły tylko fotki, które program z automatu raczył wybrać. A edycja jest tylko w wersji płatnej, i to za niemałe pieniądze jak na apkę, która w sumie nie jest potrzebna do życia :)


Kategoria Góry


Rude Rudawy i łysa Łysa Góra :)

Wtorek, 15 października 2019 · dodano: 15.10.2019 | Komentarze 16

W sumie w tytule zawarłem większość tego, co chciałbym dzisiaj poruszyć :) No ale coś naskrobać trzeba.

Niestety, musiałem ruszyć dość wcześnie, bo koło ósmej, więc widoczki początkowo były jeszcze zamglone, a chmury malowniczo mieszały się ze szczytami. To jednak cale piękno gór - niby te same i takie same, a zawsze inne.

Na początek za swój cel obrałem przepustkę do płaskiej północy, czyli słynną Kapellę. Żeby jednak tam dotrzeć, najpierw musiałem przedrzeć się przez Zabobrze, bo dopadła mnie jakaś pomroczność jasna i zamiast ominąć tę najbardziej gównianą z jeleniogórskich dzielnic objazdem, wybrałem sobie wersję najkrótszą. Do tego jeszcze postanowiłem jechać zgodnie z przepisami, czyli śmieszkami. Oj, nigdy więcej - nie dość, że wytrzęsło, to jeszcze czekały na mnie zawsze czerwone światła, które w Jeleniej ustawione są jeszcze bardziej debilnie niż w Poznaniu. A to już sztuka. Plus jedyny? Widok na centrum z estakady.
Jelenia Góra - panorama
No i jeszcze mural klubu mojej młodości - Karkonosze w sercu noszę! :)
Karkonosze w sercu noszę! :)
W końcu zaczęła się wspinaczka - z domu do szczytu miałem ponad dwanaście kilometrów, z czego jakieś osiem pod górę. Lubię to ;)

Najpierw jednak - ku swemu zaskoczeniu i swej radości - natrafiłem na zapomnianą, przeterminowaną o ponad miesiąc, dożynkę! Dziwiszów, dzięki za sprawienie mi frajdy :)

To zdecydowanie była PANI dożynka :)

O samym podjeździe nie ma co za wiele pisać, lepiej popatrzeć :)
Podczas wspinaczki - Kapella
Jeszcze kolorowo - Kapella
Gdzie chmury, gdzie góry? - Kapella
Panoramcia - Kapella
Prawie na górze - Kapella
Głównym celem była Łysa Góra. Czemu? A, znów nie będę się rozpisywał :) Aż muszę dodać serię zdjęć podobnych do siebie, bo nie mogę się zdecydować, które wkleić.
Wjazd na Łysą Górę
Zaduma na szcycie - Łysa Góra
Tak tu zostać... - Łysa Góra
Pewnie by się dało prosto w dół - Łysa Góra
I raz jeszcze to samo, ale inaczej - Łysa Góra
Jeszcze rzut okiem na zupełnie niedoceniane Góry Kaczawskie...
Pogórze Kaczawskie z Łysej Góry
Góry Kaczawskie i czarny szatan
...i sru w dół :)

Trochę kilometrów miałem jeszcze do zrobienia, więc kierunek był oczywisty - Rudawy Janowickie.
Kierunek Rudawy - Jelenia Góra
Najpierw przetestowałem po raz kolejny obwodnicę Maciejowej (świetna sprawa, choć pobocza wciąż brak), by dotrzeć najpierw do Radomierza...
Barierkoza zaawansowana - Rudawy
Cycuchy na swoim miejscu - Rudawy
...a następnie do Janowic Wielkich, gdzie zahaczyłem o "mój" leśny strumyk...
Zjazd do Janowic
Obowiązkowy element w Rudawach
Coraz mniejszy, ale się jakoś wije
...i podrapałem za uszkiem znajomego trolla :)
Każdy troll lubi drapanko za uszkiem :)
Potem już nawrotka przez Trzcińsko, gdzie w okolicach najlepszego widoku na Sokoliki...
Właściwy kurs - Trzcińsko
Sokoliki w pełnej krasie - Trzcińsko
...czekała mnie niespodzianka. I to jaka! :) Piękno w pełnej krasie.
Patataj i takie tam :) - Trzcińsko
Cóż tu więcej dodać... - Trzcińsko
Potem już nuuudy....
Ostatni rzut okiem z Trzcińska
...i do domu.

Oj, piękna mi się jesień trafiła, muszę przyznać. Warto było przełożyć wolne o kilka dni, bo nie widzę tu siebie tydzień wcześniej, gdy lało, wiało i generalnie nap... nooo..., nie było ładnie :) I się nawet dożynka trafiła! A sama trasa powinna zostać przeze mnie opatentowana, bo to istny jelonek :)

TUTAJ Relive.


Kategoria Dożynki!!! :), Góry


Smarkacz na krańcu Polski (Przełęcz Okraj)

Poniedziałek, 14 października 2019 · dodano: 14.10.2019 | Komentarze 15

Jak to zwykle u mnie bywa, gdy jest okazja pojawić się w rodzinnych górach, a pogoda sprzyja wraz z wolnym czasem, to... jestem. Nawet na krótko. Generalnie dwa razy nie trzeba mnie namawiać, a czasem nawet nie trzeba tego robić jeden raz :)

W związku z tym wczoraj wieczorem wylądowałem w Jeleniej Górze, a dziś rano miałem z niej startować na luzaku, bo po planowanym wyspaniu się. Wszystko fajnie, bo i aura całkiem spoko, wiatr nie dokazywał, faktycznie spałem długo, ale przecież nie może być róży bez kolców. Owym kolcem był katar, który dopadł mnie dzień wcześniej, połączony z lekkim stanem przed przeziębieniowym, który chyba jednak opanowałem za pomocą ogólnodostępnych medykamentów.

Naładowałem do kieszonki paczkę chusteczek i ruszyłem koło jedenastej. Planu nie miałem, zdając się jak zwykle na powiewy. Były one generalnie z południa, czasem ze wschodu, więc najpierw zawitałem w Łomnicy, następnie Mysłakowicach...

...potem Kostrzycy...

...by pojawić się w końcu w Kowarach, miasteczku powoli odgruzowywanym z ruiny, do której doprowadziła komuna. Baaaaardzo powoli, ale jakieś tam efekty są już widoczne.

Cyknąłem sobie fotkę przy ratuszu, ale taką nietypową.

Czemu? Bowiem nie ma na niej ANI jednej osoby pochodzenia romskiego. Jednak po chwili wszystko wróciło do normy i mam wersję legitną, z Cyganką na pierwszym planie :)

Doczłapałem na samą górę tej miejscowości i już miałem zawracać, ale spojrzałem przed siebie...

...i już wiedziałem, co muszę dziś zrobić :) Kierunek: Przełęcz Okraj! Byłem przecież już blisko, czyli zaledwie o dziesięć kilometrów wspinaczki non stop pod górę  :) No to... do dzieła!




Gdy robiłem tę fotkę, akurat minęło mnie na podjeździe dwóch szoszonów, postanowiłem więc sprawdzić, czy ich dogonię. Okazało się, że owszem, i od tego momentu aż do samej góry miałem towarzystwo sympatycznych kompanów (jeden z Zielonej Góry, drugi z Gdyni, ale obaj pochodzący z lubuskiego).


Gadało się na tyle miło, że na górze dostałem zaproszenie... na piwo :) Ale nie pijam tak wcześnie, do tego przy moim stanie hamulców w starym trupie wolałem nie ryzykować podczas zjazdu, więc grzecznie podziękowałem, żegnając się, chłopaki zrozumieli i szybko popędzili szukać knajpy po czeskiej stronie, a ja cyknąłem tylko jak zwykle kultowe fotki i zawróciłem.



Zjazd - jak to zjazd - był genialny, nawet bez klocków hamulcowych.


I tyle :) Weny - przez smarkanie - za wielkiej nie mam, fotki wyszły takie sobie (ciągle pod słońce, za późno wyjechałem), ale lepsze takie niż żadne.

TUTAJ Relive.

A zaległości na BS później, bo muszę nadrobić te towarzyskie :)


Kategoria Góry


Turking, czyli usiąść na Okraj :)

Czwartek, 15 sierpnia 2019 · dodano: 15.08.2019 | Komentarze 14

Dzisiaj, ze względów logistycznych, musiałem wyjechać dość wcześnie, bo przed dziewiątą. Najpierw jednak wyszedłem z psem, przy okazji oceniając temperaturę. I  hmmm… po powrocie zdecydowałem się na koszulkę termo jako niezbędnik :) Oj, przydała się.

Za cel wybrałem sobie Przełęcz Okraj, czyli plus minus piętnastokilometrowy podjazd, raz mniej, raz bardziej upierdliwy, ale generalnie do ogarnięcia bez większego problemu. Ruszyłem z Jeleniej Góry najkrótszą drogą: przez Mysłakowice, Kostrzycę i Kowary, a potem już tylko do góry :)

Sama jazda bez specjalnej historii, bo wjazd jest dość popularny i lubiany, również przeze mnie, bo ”rzeźniczych” fragmentów jest tylko kilka, a największym plusem (w przeciwieństwie do Przełęczy Karkonoskiej) jest w miarę równy asfalt, który pozwala rozwinąć się na zjeździe, mimo sporej liczby serpentyn.

Kilka fotek. Najpierw Jelenia Góra i DDR-ka, która w swojej głównej części powstała już dobre kilkanaście lat temu, a jakościowo jest lepsza niż cała masa gówien budowanych tam później. Oczywiście nie brakuje absurdów, takich jak za wysoki krawężnik w miejscu, gdzie styka się z wyjazdem z obwodnicy, lecz to jest właśnie przykład współczesnej (bez)myślni.
Ot, śmieszka :) - Jelenia Góra
Zerknięcie w bok - Jelenia Góra
DDR-ka z klimatem, jakościowo wyjątkowo przyzwoita - Jelenia Góra
Okolice Kowar to już widokowa uczta, oczywiście pod warunkiem, że wytnie się… Kowary :)
Kowary - obwodnica
Jak się wytnie Kowary, to nawet ładnie :)
No i sam podjazd – tu tylko kilka zdjęć, gdyż widoki są skrzętnie ukryte, i bardzo dobrze, bo teren jest pięknie zalesiony i niech tak zostanie. Oczywiście w pewnych miejscach zostało już ”podziałane” :/
Punkt widokowy - trasa na Okraj
Zbliżenie punktowe - trasa na Okraj


Powyżej świata - trasa na Okraj
Najbardziej męczące były… korki. Mometami czułem się jak w Poznaniu na Rondzie Śródka (przypomnę, że jest teraz w remoncie), a analiza tablic rejestracyjnych tylko mnie utwierdziła w tym skojarzeniu :) Kij z tym, że co chwilę ktoś mi siedział na kole, gorsze było to, że podczas powrotu musiałem zwalniać.

Czechy zostały nawiedzone po raz enty, ale wciąż pozytywne emocje budzi we mnie przejazd przez granice bez żadnych kontroli. Pamiętam oczywiście czasy, gdy bez paszportu dało się jedynie pocałować szlaban i trzeba było wracać jak niepyszny. A teraz? Bajka.
Bezgranicznie - Okraj
Poszczerbione, ale jest - Okraj
Pokręciłem się troszkę po terenach przygranicznych, żeby dystans się ładnie zaokrąglił. Przy okazji skorzystałem z wahadła i mam ujęcie bez samochodów :)
Czesię się - OkrajTamże znalazłem tura, a nawet Turkinga :) Z dzwoneczkiem. Tylko te rogi mogliby mu dosztukować, bo jakiś taki otępiały się wydaje.
Turking :) - Okraj
Czas naglił, więc oddałem się rozkoszy zjazdu. Moja ulubiona część tego typu wycieczek :) Gdy poezja się skończyła, pozostało mi już tylko człapanie swoimi śladami do domu, raz pod wiatr, raz z wiatrem, różnie, różniście :)
I jeszcze ze zjazdu - Okraj
Relive TUTAJ.

Zaległości na BS znów będą nadrobione z opóźnieniem, ale póki co w zamian jedna z niewielu Biedronek z dobrą perspektywą :)
Biedronka z perspektywą - Mysłakowice



Kategoria Góry


Jelotek

Środa, 14 sierpnia 2019 · dodano: 14.08.2019 | Komentarze 20

Dzisiejszy wypad nastąpił wyjątkowo późno, bo po jedenastej. Ale mam wytłumaczenie - wczorajsze nadrabianie jeleniogórskich zaległości towarzyskich "lekko" nam się przedłużyło, jednak nie każdego wieczora ma się okazję podyskutować z rzeczniczką prasową jednej z głównych państwowych spółek o jej uzależnieniu od rządzącej nam wszem i wobec partii. Grunt, że przyznała w końcu, że będzie głosowała na nią jedynie dla własnego partykularnego interesu, bo co stołek, to stołek. Ale poza tym dziewczę całkiem sympatyczne i ogarnięte - życzę, żeby utrzymała posadę jako... dobry fachowiec zatrzymany na nim przez nową ekipę :)

Co do rowerowania - na pierwszy ogień poszła dziś Kapella, czyli miejsce, na które wjeżdża się tylko w jednym celu: wykorzystania okazji do zrobienia fotek Kotliny Jeleniogórskiej i okolic, jeśli oczywiście pogoda pozwala. A ta prezentowała się całkiem sympatycznie, choć wiatr na górze był solidny i miałem problemy, żeby podczas zjazdu wycisnąć marne 50 km/h. Tylko ta zalegająca w kilku miejscach od ponad roku tarka już "lekko" irytuje :/

Fotki ze wspomnianej (Kapelli, nie tarki):


Niebiesko! :) - Kapella
Zielono! :) - Kapella


Na szczycie, czyli Łysej Górze, chwila relaksu...
Łysa Góra - Kapella
Uschnąć się nie da - Kapella
...i powrót swoimi śladami na jeleniogórskie Zabobrze. Na dole stwierdziłem, że mimo podmuchów z zachodu jednak ciągnie mnie w ukochane Rudawy, więc tam skierowałem swe koła, przy okazji po raz pierwszy zaliczając w całości obwodnicę Maciejowej - jest godna, ale pobocze to śmiech. Przez łzy.

Potem już klasycznie: Radomierz, Janowice Wielkie, Trzcińsko, Bobrów, Wojanów, Łomnica i do Jeleniej. Wszędzie dokoła - jak zwykle - cycuchy :)
Cycuchy Rudawskie


No i oczywiście nie zabrakło ziomala :)

Relive TUTAJ - na nim trasa wygląda niczym skaczący kotek, a na mapie niczym jelonek. Stąd tytuł wpisu.


Kategoria Góry


Po oscypki

Wtorek, 13 sierpnia 2019 · dodano: 13.08.2019 | Komentarze 7

Po wczorajszych popołudniowych, wieczornych oraz nocnych opadach na szczęście już mało co zostało - nad ranem niebo zaczęło się nawet przejaśniać, do tego nie oznaczało to znacznego zwiększenia temperatury, czyli miodzio - można było kręcić!

Wiatr też jakoś nie miażdżył, ot, chwilowe podmuchy, raz słabsze, raz mocniejsze, ale co najważniejsze - z grubsza z jednego kierunku, czyli rzecz, którą w WLKP spotykam niezwykle rzadko. Trzeba było skorzystać :)

Kierunek był mało ambitny, ale z tytułową misją - po oscypki do Szklarskiej Poręby. Co prawda jak zawsze mam pewne wątpliwości co do ich autentyczności gdziekolwiek poza Podhalem (a nawet i tam), ale skoro smak się z grubsza zgadza, to nie ma co wybrzydzać :)

Trasa: Jelenia Góra - Cieplice - Wojcieszyce - Piechowice - Szklarska Górna (PKP) - nawrotka do Piechowic - Sobieszów - Zachełmie - Podgórzyn - Stawy Podgórzyńskie - Cieplice - Jelenia.
Karkonosze w sercu noszę :) - Trasa Czeska
Na lewo patrz! - Trasa Czeska





Oscypki zostały nabyte i zawiezione na sam dół. Prócz jednego, ale nie mogłem się powstrzymać :) Aha, sporo czasu zajęło mi czekanie, aż bydł... to znaczy kochane dwunożne istoty łaskawie usuną się z kadrów.

Wjazd do Jeleniej od strony Sobieszowa, w tle dumnie trzymający się wciąż Zamek Chojnik.

Nie mogło zabraknąć rzutu okiem na Stawy Podgórzyńskie - tam, mimo koszmarku architektonicznego, który przy nich straszy, jest wciąż pięknie.
Stawy Podgórzyńskie
Zza winkla - Stawy Podgórzyńśkie
Makabryła - Stawy Podgórzyńskie
Oj tak, jestem u siebie :)
U siebie - Szklarska Poręba
Aha, jeśli dobrze odczytałem przesłanie, to w jakimś z niedawnych wpisów Mors sugerował, że na tej dziwnej uliczce o koszmarnej nawierzchni, zaraz obok Bazy Pod Ponurą Małpą, mnie "nie widzi". Otóż sprawdziłem - ja się widzę, wjeżdża się na to bez zatrzymywania, choć średnio przyjemnie. Gorzej się zjeżdża, bo wolniej :)
Iiii tam... A miał być hardkor :) - Szklarska Poręba Średnia
Zjazd z niby
Od wczoraj czegoś mi brakowało z codzienności. Ale nic w przyrodzie nie ginie - gdy wjeżdżałem do Sobieszowa, zaraz przed rondem, usłyszałem klakson. Faktycznie, akurat musiałem lekko skorygować tor jazdy, ale zachowanie ostrożności przy wyprzedzaniu nie należało akurat do mnie, tylko do kierowcy Corsy. Oczywiście nie odnotowano ani połowy z regulaminowej odległości.

Prowadzący auto został przeze mnie dogoniony, ale zanim zdążyłem coś powiedzieć, usłyszałem:

- Po...ało cię?

- Mnie? To chyba nie w tym kierunku przekaz. Przecież widziałeś, że omijam dziurę, więc powinieneś tym bardziej uważać podczas wyprzedzania, już nie mówiąc o podwójnej ciągłej. Poza tym zastanów się lepiej, zanim bezpodstawnie użyjesz klaksonu, bo za to jest mandat.

(tu nastąpiło dobre pięć sekund ciszy, zauważyłem skupienie na twarzy, a potem skinięcie głową i...)

- Przepraszam.

No proszę da się :)

TUTAJ Relive.

A na koniec kadr z popołudniowego spaceru (12 kilosów) pomiędzy Michałowicami a Szklarską. Kropa była w swoim żywiole :)
Bóbr karkonoski :)
Teraz znów wybywamy z domu, więc na wszelkie opinie i uszczypliwości (już się oczywiście pojawiły, te zębate) odpowiem albo dużo później, albo jutro. Wtedy też nadrobię zaległości na BS.


Kategoria Góry


Nieplaning górski

Poniedziałek, 12 sierpnia 2019 · dodano: 12.08.2019 | Komentarze 17

Kilka dni temu nawet nie podejrzewałem, że jeszcze w sierpniu będzie okazja do pokręcenia rowerem po górach. Jednak gdy firma zaczęła sugestywnie chrząkać, przypominając, iż z moim urlopem czas najwyższy coś zrobić, nie trzeba mnie było dwa razy namawiać. W sumie nie trzeba by było nawet pół raza :) Na planowanie jakichś odkrywczych wypadów czasu nie było, padło więc na wakacje u siebie, czyli wypad w Sudety. Ma się ten komfort :)

Wolne krótkie, ale jest, wczoraj udało się przemieścić rodzinnie do Jeleniej, w koszmarnym zresztą upale. Dziś za to... zmarzłem. Taaaa, polski klimat, taki debilny :)

Ruszając rano nie miałem kompletnie pomysłu na to, gdzie jechać. Finalnie stanęło na miksie rudawsko-karkonoskim: start z centrum Jeleniej przez okolice lotniska do Łomnicy, stamtąd do Wojanowa, Bobrowa i Trzcińska, gdzie zacząłem wspinaczkę mniejszą, przez Przełęcz Karpnicką do Karpnik, a z nich już solidniejszą, Przełęczą Pod Średnicą, łykając Strużnicę, Gruszków i Kowary, z których doczłapałem się do dolnych rejonów Karpacza, a po zjeździe zaliczyłem jeszcze Mniszków, Sosnówkę oraz Staniszów, zanim zaparkowałem w Jelonce. Co się zresztą rozpisywać, lepszy jak zwykle jest Relive.

Kilka(naście) fotek:
Wojanów, wersja nadrzeczna
Rzut okiem wstecz
Rudawy w przebłyskach
Bobrowania ciąg dalszy
Sokoliki, rzut niesokolim okiem
Bliższa wersja Sokolików
Bo góry najlepiej ogląda się z góry
Rudawy Janowickie zza winkla
Przełęcz Pod Średnicą z górki
To proste - prosto! :)
Rzut telefonu na Karkonosze
Na Karpacz prosto
Sosnówka, rzut okiem za siebie
Pogoda nie pomagała :/
Nie obyło się bez odwiedzin u koleżanek... :)
U koleżanek, odcinek 1
Część druga wizytacji koleżanek
...choć i kolegów nie zabrakło :)
Końcentracja pełna
Staniszów, muflon kolonizator
Wieś Ścięgny, położona na drodze z Kowar do Karpacza, jeszcze niecałe dwa lata temu nazywała się formalnie Ściegny, bez nóżki przy "e". Jednak dzięki lobby mieszkańców wsi, w końcu udało się uprawomocnić nazwę używaną tu od kilkudziesięciu lat, zamiast tej sztucznej, której używali jedynie turyści oraz istoty napływowe. I to nie nazywa moc samorządu! :)Ścięgny uzyskały w końcu swą właściwą nazwę
Takie OSP, jak w Strużnicy, to ja rozumiem!
OSP w wersji innej
No i coś, co przewidywałem już ostatnio - jak Jelenia buduje asfaltową DDR-kę, to coś będzie musiało być nie tak. No i faktycznie, sporo przewyższeń zdobyłem dziś na nowym wynalazku prowadzącym do Łomnicy...
Przewyższenia ddr-kowe gratis - Łomnicka, Jelenia Góra
Niestety, koniec wypadu to już czysty deszcz, który praktycznie nie odpuścił do końca dnia. W związku z tym zamiast wypadu w góry wpadło tylko jedenaście kilometrów spaceru w tę i z powrotem na Perłę Zachodu, ale wykonane częściowo górą, Ścieżką Poetów. Jako że nie mam siły już dziś wklejać więcej zdjęć, póki co tylko Relive :)


Kategoria Góry


  • DST 53.30km
  • Czas 01:50
  • VAVG 29.07km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 137m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Płaskości i jeleniogórskie reminiscencje

Środa, 3 lipca 2019 · dodano: 03.07.2019 | Komentarze 12

Nadszedł czas na powrót do wielkopolskich płaskości. Czyli nudy, ale też potrzebne, coby się góry za bardzo nie opatrzyły.

Poranny kursik odbywał się w w genialnej - jak na ostatnie dni - temperaturze oraz przy typowo poznańskim wietrze :) No dobra, wiało dzisiaj pewnie wszędzie podobnie, czyli mocno i średnio przewidywalnie, a będzie gorzej. To na początek, jako niezbędna dawka optymizmu :)

Trasa - zachodnia, głównie serwisowo-polna pętelka: Poznań - Plewiska - Zakrzewo - Sierosław - Więckowice - Fiałkowo - Dopiewo - Dopiewiec - Palędzie - Dąbrówka - Plewiska - Poznań. Brakowało przewyższeń, na szczęście bywały wiadukty. Chociaż to :)

W Dopiewie zakwitłem sobie (nie tylko ja) za kombajnem. I mimo że był nowoczesny, piękny, zielony i w ogóle Johny Deere, to te czołganie się 20 km/h po jakimś kilometrze lekko mnie zmęczyło. Trzeba więc było sobie radzić. A że się nie za bardzo dało inaczej, to wyjątkowo pojawiłem się na przedłużeniu śmieszki, który w sumie nie wiadomo czym jest. I po problemie :)

Tyle z równin. Żeby jednak jakoś płynnie i mniej okrutnie (na potrzeby bloga) pożegnać się z Sudetami, jeszcze kilka fotek ze spacerku, który wykonałem z Żoną i Kropą w niedzielę, jakieś dwie godziny po wypadzie na Karkonoską. I dopiero to, czyli ponad 11 kilometrów w temperaturze około 35 stopni, mnie zmęczyło :) Miejscem wypadu była Perła Zachodu, a trasa do połowy wykonana szlakiem cywilizowanym, a powrót praktycznie dzikimi terenami po drugiej stronie Bobru.
To nie ja :) - dokoła Perły Zachodu
Wieża widokowa - dokoła Perły Zachodu
Widoczek na schronisko - dokoła Perły Zachodu
Naprawdę muszę? :) - dokoła Perły Zachodu
Górnolotnie - dokoła Perły Zachodu
Dołolotnie - dokoła Perły Zachodu
I znów jakieś wyzwanie... - dokoła Perły Zachodu
Południowa część Jeziora Modrego - dokoła Perły Zachodu
Spojrzenie na południe - dokoła Perły Zachodu
Zza winkla - dokoła Perły Zachodu
Prosto? Prosto! - dokoła Perły Zachodu
Spojrzenie zdeka odmienne - dokoła Perły Zachodu
O takie widoczki walczylim :) - dokoła Perły Zachodu
Nogi zamoczone - dokoła Perły Zachodu
Dzika dzikość :) - dokoła Perły Zachodu
Polecam Perłę Zachodu z każdej strony, choć wersja "dzika" usiana jest powalonymi drzewami i trzeba skakać po skałkach. Rowerem odradzam, ale piechotką - jak najbardziej. TUTAJ Relive z tej wycieczki.




Rudawy, czyli u siebie :)

Poniedziałek, 1 lipca 2019 · dodano: 01.07.2019 | Komentarze 15

Po wczorajszym atakowaniu tego, co miało być zaatakowane, o godzinie nieludzkiej, musiałem dzisiaj się wyspać. Jako tako się udało, choć w pewnym momencie miałem ochotę wystrzelać bydło... wrrrroć, nie chcę obrażać bydła... ludzi drących ryje w środku nocny na Placu Ratuszowym.

Wyruszyłem dopiero o dziewiątej, gdy już robiło się ciepło, a w sumie za ciepło. Wiedziałem, że będę cierpiał, lecz cóż zrobić – górki same się nie wyjeżdżą :) Miałem zaplanowane niewysokie, ale za to ukochane Rudawy Janowickie (które powinny być reklamowane sloganem "cycuchy są wszędzie"), póki co dopiero w minimalnym stopniu przeżarte komerchą. I niech tak będzie po wieki wieków.

Kurs zacząłem od okolic jeleniogórskiego lotniska i drogi na Łomnicę, remontowaną (na szczęście) i z widocznymi (niestety) zalążkami DDR-ki (plus, że asfaltowej, ale będą fale, oj będą…), by następnie piąć się pod górkę do Wojanowa…
Jeden taki samotny - Rudawy, czyli u siebie :)
Zdawczo-odbiorcze spojrzenie na... - Rudawy, czyli u siebie :)
Wojanów - Rudawy, czyli u siebie :)
...i mijając Jasiową Dolinę dostać się do… No właśnie. Chciałem do Maciejowej, ale okazało się, iż skończono robić jej obwodnicę (w końcu!) i teraz da się ominąć tę jedną z najbardziej paskudnych dzielnic Jeleniej. Droga jest godna, choć nie zaplanowano szerokiego pobocza, poza tym wolę nie myśleć, ile drzew poległo, żeby powstała.

Następnie już klasyk: droga z Radomierza do Janowic…
Lato stało się faktem - Rudawy, czyli u siebie :)
Cycuchy właściwe - Rudawy, czyli u siebie :)
...w których jak zwykle pogłaskałem jednego ze swoich…
Moi tu są :) - Rudawy, czyli u siebie :)
...lekko nawet dostosowując go do wersji ”pro”:)
Trollwerzysta - Rudawy, czyli u siebie :)
A skoro Janowice, to oczywiście Miedzianka, czyli odżywające miasteczko-trup, o którym rozpisywałem się już wielokrotnie (najszerzej TU). Tym razem wdrapałem się ”tylko” do browaru, w którym na chwilę zawitałem, zadając nawet niestosowne pytanie, czy jakimś cudem dostanę piwo bezalkoholowe (wiem, potwarz). Nie było, jedynie radlerki, więc podziękowałem, cyknąłem fotki i poleciałem w dół, z prędkościami 60+.
Taras Browaru Miedzianka - Rudawy, czyli u siebie :)
Polne cycuchy - Rudawy, czyli u siebie :)
Zahaczyłem jeszcze o moją uwielbioną leśną lokalizację, czyli strumyk płynący gdzieś z głębi gór, cudownie zimny i czysty, niestety też dość wysuszony.
Za tą tablicą się tęsni - Rudawy, czyli u siebie :)
Zamoczyć ryja :) - Rudawy, czyli u siebie :)
Powrót to objechane wiele (w sumie to ciekawe ile?) razy: Trzcińsko, Przełęcz Karpnicka, Karpniki, Krogulec, Bukowiec, Mysłakowice i powrót trasą na Karpacz.
Sokoliki, czyli na prawo patrz - Rudawy, czyli u siebie :)
Ostatni zjazd w Bukowcu - Rudawy, czyli u siebie :)
Powolutku, bez szaleństw, z uwagą, coby się nie przegrzać – tak jak zaplanowałem, tak wyszło. No, może prócz ostatniego elementu, bo pod koniec dosłownie parowałem.

Relive TUTAJ.

Niestety, znów muszę się powtórzyć - tak BS-a, jak i komentarze (dziękuję!) - dogonię, zapewne już jutro. A pewnie i literówki :) Znów cud, że relacja powstała tego samego dnia, bo nadrabiane jeleniogórskich zaległości towarzyskich samo się nie wykona.


Kategoria Góry


Przełęcz Karkonoska

Niedziela, 30 czerwca 2019 · dodano: 30.06.2019 | Komentarze 37

Jako że udało się w gorącym (dosłownie) urlopowym okresie wygenerować kilka marnych dni wolnego, postanowiliśmy jak zwykle wybrać się w moje rodzinne rejony. Tym samym wczoraj wieczorem zameldowaliśmy się w Jeleniej Górze.

Na dzisiejszy dzionek plan miałem jeden, za to zdecydowany: nie umrzeć. Zapowiadane temperatury bowiem znów miały przekraczać miliardy kresek na plusie, co przeraża mnie tak, jak preferencje wyborcze Polaków.

Żeby powyższy się udał, musiałem wstać w środku nocy (po szóstej) - udało się, choć trochę mi zeszło na wyprowadzeniu psów i wyjazd nastąpił "dopiero” po siódmej. Taki z tego plus, że było jeszcze w granicach dwudziestu stopni, czyli dało się oddychać. A kierunek? Opcje były dwie: albo pokręcę się gdzieś w upale po płaskich rejonach, albo – jeśli jednak tragedii pogodowej nie będzie - pyknę sobie na Przełęcz Karkonoską (od razu wiedząc, że psychicznie muszę nastawić się na koszmarną średnią). To taki – mitologizowany w "pewnych kręgach” podjazd, z nachyleniem faktycznie dochodzącym do 29%, najcięższy w Polsce, ale czy aż tak warty uwagi? Ja pamiętałem go sprzed dobrych kilkunastu lat (a może nawet ponad dwudziestu? Cholera wie) i szczerze mówiąc nie wrył mi się jakoś pozytywnie w pamięć, bo widokowo dupy od pewnego momentu nie rwał, a poza tym bardziej od samego (trzeba przyznać – godnego) przewyższenia na krótkim odcinku, męczyły mnie tam dziury, których momentami więcej było niż asfaltu.

Z centrum skierowałem się najpierw na Cieplice, następnie na chwilę przysiadłem przy Stawach Podgórzyńskich, okrutnie oszpeconych nowym budynkiem smażalni…
No i Stawy Podgórzyńskie raz jeszcze - na Przełęcz Karkonoską
Zza winkla - na Przelęcz Karkonoską
...bo po chwili znaleźć się w Podgórzynie, gdzie przywitałem się z sympatycznym muflonem.
Mufon kierunek Ci wskaże - na Przelęcz Karkonoską
Po pogłaskaniu czworonoga zacząłem wspinaczkę, bo słońce, choć coraz bardziej okrutne, dawało nadzieję, że nie zabije mnie w ciągu najbliższej godziny. A jeśli miałem jakiekolwiek wątpliwości co do dalszego kierunku, to nagle mi się one rozwiały. Czemu? Bo na horyzoncie zauważyłem pewną sylwetkę idącą z rowerem. W dół. Gdzie oczywiście można się było nieźle rozpędzić. Już wiedziałem – w końcu natknąłem się na… Morsa :)

Zaskoczenie – jak widziałem – było obustronne. Jednak po przedstawieniu się nastąpiło uroczyste cofnięcie "pod tramwaj”, w celu wykonaniu historycznej foty. Z wielu względów :)
Trupy trzy - na Przelęcz Karkonoską
Myślę, że do annałów przejedzie zaproponowane przeze mnie, porównywalne niemal do podania łapy przez Kaczyńskiego Tuskowi (lub odwrotnie), zbliżenie na stojące kolo siebie opony Dębicy i Schwalbe. Moja to ta po lewicy :)
Zły dotyk: Dębica (Mors) kontra Schwalbe (Trollking) - na Przelęcz Karkonoską
W sumie podczas powrotu zauważyłem, że byłaby jeszcze lepsza miejscówka, ale było już po ptakach :)
Keine Grenzen - na Przelęcz Karkonoską
Pogaworzyliśmy trochę o typowo rowerowych tematach: Ukraińcach, sytuacji na jeleniogórskim rynku czy chromach w BMW. Sam Mors wracał z jakiejś eskapady górskiej rozpoczętej o piątej rano. Szkoda, bo zaproponowałem wspólny wjazd na Przełęcz, jednak odmowę z tego powodu jestem w stanie nawet zrozumieć.

W międzyczasie dokręcił do nas sympatyczny kolarz, który jak się okazało już chyba 102 razy zdobywał Karkonoską. Nie powiem, podziwiam i nie rozumiem :) Dzisiaj jednak robił tylko okrętkę "dolnych rejonów”. Aha, jeździ też do córki do podpoznańskich Komornik, co było pewnym spoiwem porozumienia – wszystko fajnie, tylko za płasko :)

Czułem rosnącą temperaturę, więc trzeba było zakończyć spotkanie na szczycie. Na pożegnanie zostało mi jeszcze udowodnione, że zbieranie puszek i innych śmieci ze szlaków to nie ściema (to szanuję) i sprzedany patent z trzymaniem licznika w torbie przy ramie, żeby nie zarysować kiery (hmmm…), po czym każdy ruszył w swoją stronę. Mi los wylosował wspinaczkę.

Odcinek do końca Przesieki kręciłem już wiele razy, choć ostatnio nieczęsto, więc zatrzymałem się jedynie na fotę z cyklu klasyk...
Takie tam z trasy - na Przelęcz Karkonoską
...oraz przy… morsie. Obiecałem w końcu. Foczka poszła gratis :)
Chybotki dwa - na Przelęcz Karkonoską
Za szlabanem, cudownie zamkniętym dla ruchu samochodów, zaczął się konkrecik.

I teraz te emocje, pytania zadawane w przestrzeń: wjechał czy nie wjechał? Dal radę czy nie dał rady?

Oczywiście, że wjechałem! Czemu miałbym tego nie zrobić? :)

Małe podsumowanie "przyjemności” z tej jazdy, którą miałem okazję dziś sobie przypomnieć: po ostrzejszych kawałkach trzeba faktycznie momentami kursować „pijanym wężykiem”, bo kiera leci do góry. Jednak da się to ogarnąć. Ja musiałem zatrzymać się raz, przez swój głupi błąd, bo chciałem zrobić jednocześnie fotę widoczku z tyłu i kręcić dalej. Nie wyszło, bo wjechałem w muldę :) Poza tym był jeszcze jeden stop, na niemal płaskim, w celu wymiany baterii w kamerce – jednak z filmiku i tak raczej nic nie będzie, bo zapomniałem wziąć z Poznania mocowania na kask, który jako rezerwowy trzymam w Jeleniej. A nagrania "z cyca” w górach wychodzą tak, że widać tylko drogę. No ale w wolnej chwili sprawdzę, może coś się z tego uratuje.

Poza tym Przełęcz Karkonoska jest jak najbardziej do ogarnięcia dla osoby, która ma jako taką kondycję, bo tu od niej ważniejsza jest głowa. Sporo oczywiście pomagają motywujące napisy, szczególnie na końcowym odcinku, gdzie jest "najciekawiej”.
Motywator - na Przelęcz Karkonoską
Ufff............ :) - na Przelęcz Karkonoską
Największym minusem – i tu się nic nie zmienia od wieków – jest koszmarny stan asfaltu. Podczas jazdy w górę przeszkadza mniej, ale już podczas jazdy kilka razy miałem ciepło w pewnych strategicznych miejscach, bo dziury po zimie są jedynie zrównane piachem (czy co to tam jest), więc tylko jako taki refleks uratował mnie przed upadkiem, tym bardziej, że moje hamulce wzbudzają przerażenie nawet na płaskim. Zamiast rekompensaty za wspinaczkę jest więc mały koszmarek, który kończy się dopiero po kilku kilometrach.

Kilka zdjęć z góry, robionych na szybko, bo zeszło mi trochę na pogaduchach z Morsem, a gonił mnie czas (planowany wypad "póki jeszcze się da” na Perłę Zachodu) oraz temperatura. Z tych względów już odpuściłem sobie Odrodzenie. Wpadnie następnym razem, choć w sumie nie wiem po co miałbym się tam pojawiać, bo znam wiele ciekawszych, szczególnie widokowo, miejsc w Sudetach :)
Widoków nie ma, ale i tak jest... - na Przelęcz Karkonoską
Czasem warto spojrzeć za siebie - na Przelęcz Karkonoską
Czechy, dobry den - na Przelęcz Karkonoską
Warto było? - na Przelęcz Karkonoską
Patelnia 30+ - na Przelęcz Karkonoską
Wracałem przez Borowice, gdzie spotkałem wspomnianego sympatycznego "rekordowego” kolarza, który podał mi jeszcze rękę z gratulacjami (tylko za co? Przecież to tylko Karkonoska, hehe), Podgórzyn, Zachełmie, Sobieszów i Cieplice.

Karkonoska została zaliczona, po latach. Wniosek/retrospekcja - to jedno z niewielu miejsc, gdzie wolę podjazd od zjazdu, przynajmniej od/do granic "przełęczy właściwej". Czyli nic się nie zmieniło :) Przynajmniej przypomniałem sobie, czemu nie chciało mi się tu wracać :) No i ta średnia... :)

Największy sukces? To, że ten wpis powstał tego samego dnia :) Sorry za ewentualne błędy (tablet rządzi się swoimi prawami) - poprawię. Kiedyś. A zaległości na BS oczywiście nadrobię. Kiedyś. Na razie idę spać :)

Relive (niestety GPS trochę poszalał) TUTAJ.


Kategoria Góry