Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Mam przejechane 209489.40 kilometrów w tym 4.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 27.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 701166 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Trollking.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Luty, 2018

Dystans całkowity:1390.15 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:52:21
Średnia prędkość:26.55 km/h
Maksymalna prędkość:53.70 km/h
Suma podjazdów:5556 m
Liczba aktywności:28
Średnio na aktywność:49.65 km i 1h 52m
Więcej statystyk
  • DST 52.10km
  • Czas 02:03
  • VAVG 25.41km/h
  • VMAX 45.50km/h
  • Temperatura -3.0°C
  • Podjazdy 242m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wesołych świąt :)

Czwartek, 8 lutego 2018 · dodano: 08.02.2018 | Komentarze 8

W końcu nadeszło jedyne święto, które obchodzę w całej okazałości, bez obiekcji, wątpliwości natury moralnej, egzystencjalnej oraz marketingowo-żałosnej: tłusty czwartek! :) Z tej okazji wszystkim zainteresowanym życzę owocnego pączkowania, radości w życiu prywatnym, pieniędzy oraz zdrowia (bo jak wiadomo, zgodnie z przesłaniem babć i cioć - jak ono jest, to jest wszystko. Pod warunkiem, że są również pączusie).

Co do rowerowania. Było dziś minimalnie cieplej niż wczoraj (minus trzy), ale drogi szkliły się po ósmej rano, więc dla komfortu psychicznego wybrałem jazdę crossem i nie żałowałem, tym bardziej, że północny wiatr skierował me koła w kierunku N, co oznaczało wielokrotnie opisywaną przyjemność pokonania całego miasta z południa na północ, a później z północny na południe.

Trasa: Dębiec - Rataje - Malta - Gdyńska - Koziegłowy - Mielno - Wierzonka - Dębogóra (nawrotka, bo się droga skończyła) - Wierzonka - Kobylnica - Janikowo - Miłostowo - Malta - Dębiec. Prócz tego, że korki były jak zwykle koszmarne, oraz tego, że DDR-ki były jak zwykle koszmarne, jak również tego, że smog był jak zwykle koszmarny, jechało się spoko, choć powolutku, bo zimny (niezbyt mocny) wiaterek skutecznie zniechęcał do walki. A w okolicach Puszczy Zielonki i wielkopolskich pól było jak zwykle uroczo, choć dziś głównie biało.

Generalnie cel wyjazdu był taki, żeby zrobić sobie miejsce na pączusie (z zaufanej, niesmalcowej piekarni). Misja wykonana. Jak co roku była nagroda :)




  • DST 53.30km
  • Czas 01:58
  • VAVG 27.10km/h
  • VMAX 49.60km/h
  • Temperatura -5.0°C
  • Podjazdy 182m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pierwszy dzwonek

Środa, 7 lutego 2018 · dodano: 07.02.2018 | Komentarze 6

Spokojnie, nie zostałem zmuszony do karnego powrotu do szkoły, gdzie pewnie uczono by mnie aktualnie, że pod Grunwaldem walczyli żołnierze wyklęci, a przez płot skakał osobiście Jarek, stając na kocie. Nie. Dzwonek trafił mi się (chyba) pierwszy w tym roku - prosty, klasyczny i na szczęście niezbyt bolesny - uff.

Generalnie dzisiejszy wyjazd musiałem uskutecznić mega wcześnie (wyjazd po ósmej), bo w południe czekała mnie upiorna przyjemność pod kryptonimem "witamy w pracy". Te minus pięć na termometrze chętnie zamieniłbym na to samo, ale na plusie, jednak jakoś nikt z zaświatów mi tego nie zaproponował, trzeba więc było znów się opatulić na cebulę i ruszać. Trasę wybrałem zgodnie z powiewami wschodniego wiatru - z Dębca przez Hetmańską, Starołękę (na DDR-ce uroczo jak zwykle), Głuszynę, Koninko, Gądki, Szczodrzykowo, Krzyżowniki, Tulce, Żerniki, Krzesiny, Starołękę i Lasek Dębiński do domu. W Gądkach trafiłem przy Rabenie na tirową kumulację, więc moja średnia spadła do okolic temperatury, choć i tak z uwagi na warunki odbiegające od żaru tropików, nie miałem ochoty cisnąć.

No i dzwonek. Odbył się on właśnie tu:

Nie powiem, zaskoczył mnie :) Sprawa była o tyle skomplikowana, że na powyższym zdjęciu (nie)widać skrzyżowania w Tulcach, ja skręcałem z głównej w lewo, ale musiałem ustąpić samochodom z prawej, które zasłoniły mi widok, ruszyłem i... leżałem. Dobrze, że jechał tylko jeden TIR, który od razu się zatrzymał. A to lodowisko - jak sprawdziłem, gdy się pozbierałem - spowodowane jest strumykiem czegoś nieokreślonego, co płynęło sobie z posesji za płotem, nikt tego nie skuł, no i mamy. Skończyło się dobrze, a plusem dodatnim jest to, że znów nie wziąłem nowej szosy, bo bym już miał na niej pierwsze szlify. Tak poza tym drogi były całkiem przejezdne, co uśpiło moją czujność.

Jeszcze fotka z Lasu Dębińskiego...

Wstąpiłem też w okolicach Szczodrzykowa w pewno miejsce zobaczyć, co było napisane. Okazało się, że zakaz wstępu :)




  • DST 56.35km
  • Czas 01:59
  • VAVG 28.41km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura -2.0°C
  • Podjazdy 204m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Los cebulos

Wtorek, 6 lutego 2018 · dodano: 06.02.2018 | Komentarze 11

Dziś był ostatni z tegotygodniowych mroźnych dni, podczas którego mogłem się wyspać (wolne!), no i przede wszystkim odczekać, aż temperatura wzrośnie z rześkich minus 7 do tropikalnych minus 2 stopni. A i tak po wystawieniu nosa za okno stwierdziłem, że musem jest ubranie się na pogłębioną cebulę, czego zdecydowanie nie żałowałem. Przydały się nawet najgrubsze z posiadanych rękawiczek oraz kominiarka.

Wyruszyłem przed jedenastą, szosą, jednak nie ową świeżo nabytą, bo szkoda mi jej na te niby już czarne, ale trzymające jeszcze masę soli drogi, a staruszkiem, przemianowanym na Ventyl. Daje mi bowiem on psychiczne bezpieczeństwo, że nawet jakby zdarzyła się gleba, to trudno. A że w środku wszystko stuka, puka i piszczy - no życie :)

Wykonałem "kondominium" w wersji z Poznania przez Luboń, Wiry, Puszczykowo, Mosinę, Dymaczewo, Łódź, Stęszew, Rosnowo, Komorniki i Plewiska do domu. W sumie jechało się przyjemnie, wiało "tak se", ale raczej nie mocno, więc kręcenie nastąpiło na luzie. Z ciekawości spojrzałem (jadąc pod zakaz, no bo cenię sobie życie) na stan śmieszki w Łęczycy - śmiało można tam wciąż trenować łyżwiarstwo szybkie przed nadchodzącą olimpiadą.

Aha, pisałem w pierwszym akapicie o cebuli, to jeszcze nawiążę :) Jadąc słuchałem sobie radia, a tam nagle pojawił się w moich uszach prezydent wszystkich pisaków, wypowiadający się na temat ustawy o IPN tak konkretnie, że zrozumiałem, iż jest za, a nawet przeciw. No istny Wałęsa :) Za to tak samo jak Lechu kaleczy język polski - kij z treścią ustawy, ale jednak doktor nauk prawnych powinien wiedzieć, kiedy i jak używa się zaimka 'tę", a kiedy "tą". Niby w języku mówionym warunkowo można to olać, ale mnie tam to w uszy kole, tym bardziej w ustach "obrońcy polskości". Choć przyznać trzeba, że takich gwiazd mamy sporo również w tej naszej pożal się Kriszno opozycji.




  • DST 31.80km
  • Czas 01:13
  • VAVG 26.14km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura 0.0°C
  • Podjazdy 103m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut + Szachty

Poniedziałek, 5 lutego 2018 · dodano: 05.02.2018 | Komentarze 12

Soczystość bluzgu, który ciśnie się na usta, gdy człowiek rano spogląda za okno, spodziewając się widoku ulic w takim samym stanie jak wieczorem (czyli suchym, a na pewno nie płynnym), a widzi wszechogarniającą biel, zna chyba każdy rowerzysta. Dziś miałem okazję sobie przypomnieć, jak to jest. Jak? Nie będę cytował :)

Naprawdę lubię się wyspać, lubię zjeść spokojnie śniadanie w wolny dzień, ale też lubię mieć w perspektywie jeżdżenie. Ale na białe gów... puszek czasem nie ma mocnych. Tym bardziej, że koło dziesiątej niebo się jeszcze bardziej zachmurzyło i znów zaczęło sypać. Żeby nie siedzieć w domu postanowiłem więc zrobić sobie spacer na Szachty, położone niby niedaleko od mojego domu, ale wyszło z tego ponad siedem kilometrów dreptania. O Szachtach już tu wspominałem, więc jedynie kilka fotek. Może to nie Mazury, ale trzeba lubić, co się ma pod nosem :)







Jak da się zauważyć, aura czekała tylko na to, żebym oddalił się od domu, by zacząć się klarować. Gdy wracałem, zrobiło się praktycznie słonecznie, więc w te pędy zaprzęgłem crossa i postanowiłem wykonać choćby gluta - na więcej czasu już nie miałem. No i udało się. Wiało z północy, niby niespecjalnie mocno, aczkolwiek upierdliwie, ale ja ruszyłem na zachód (Poznań - Plewiska - Skórzewo - serwisówki - Plewiska - Poznań), bo pchanie się przez miasto, by wracać przez miasto, nie należy do moich ulubionych zabaw. Wiem, ciężko uwierzyć :) Drogi jak na złość były już całkiem przejezdne, jakby nie mogło tak być od rana.

Dziś zamiast Relive z jazdy, to samo ze spaceru. Trzeba czasem brejkać rule :) Aha, przy okazji gratka dla miłośników chodnikowego MTB, wprost z Opolskiej. Tutaj naprawdę można zdobyć sporo przewyższeń :)

Z tej samej ulicy foto baraku (tak, ludzie wciąż żyją w czymś takim w drugiej dekadzie XXI wieku), w którym niedawno odkryto zwłoki dwóch mężczyzn - całkiem poważnie rozpatrywana jest opcja morderstwa. Tyle z poznańskich atrakcji :)




  • DST 51.65km
  • Czas 02:03
  • VAVG 25.20km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura 0.5°C
  • Podjazdy 227m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Taaa...

Niedziela, 4 lutego 2018 · dodano: 04.02.2018 | Komentarze 9

Z przyczyn nie do końca zależnych od głównego zainteresowanego, czyli mnie, zbierać się na rower mogłem dziś dopiero lekko przed południem. W sumie w teorii były z tego same korzyści - mogłem się wyspać, zjeść spokojnie śniadanie, odczekać, aż temperatura minimalnie wzrośnie, a przede wszystkim liczyć na zapowiadane wszem i wobec w internetowych pogodynkach rozpogodzenie - bowiem drogi były jeszcze mokre po nocnych opadach. Jednym słowem (a w sumie dwoma) - same plusy!

Taaa...

Dokładnie w momencie, gdy w pełnym rynsztunku oraz crossem pod pachą wyszedłem z domu, zaczęło sypać. Na tyle jednak delikatnie, że nie zrażony postanowiłem być dobrej myśli i jechać, z hasłem przewodnim większości laureatów Nagrody Darwina - "eee, zaraz przestanie".

Taaa...

Gdzieś na wysokości dziesiątego kilometra mogłem już stworzyć na kierownicy średniej wielkości bałwanka. Zacząłem też rozważać, czy w związku z tym faktem jednak nie skrócić wypadu. No ale przecież zaraz przestanie.

Taaa...

Po przejechaniu calutkiego Poznania, z Dębca przez Górczyn, Grunwald, Sołacz, Piątkowo, zaliczając wszelkie możliwe czerwone światła i niedzielne korki (a były takie), wspiąłem się na hopki na Morasku i się poddałem. Padało coraz bardziej, wiało upierdliwie z każdej strony i mi się odechciało. Trzeba wiedzieć, kiedy z roweru zejść :)


Tak to z grubsza wyglądało. Droga powrotna była z mniej więcej taka sama, cieszyłem się jedynie, że jest minimalnie powyżej zera i całe to białe gów... puszek nie zamarza na asfalcie. Spotkałem też naprawdę sporo rowerzystów, tak samo jak ja w ewidentny sposób zaskoczonych przez naturę. Bo kto to widział śnieg w lutym? :)

Gdy byłem już niedaleko domu, przestało sypać. Na liczniku miałem 30+, zostało niedużo do szczęścia, więc... Przecież już będzie ładnie, prawda?

Taaa....

Połowa dokrętki faktycznie była całkiem ok, ale gdy już dotarłem do granicy Komornik z Plewiskami, zaczęło gnoić tym razem miksem deszczu ze śniegiem i tak było prawie do końca. Przestało kilka kilometrów przed metą. A ja skorzystałem z okazji i zrobiłem crossowi selfie pod mało znanym w Polsce zakładem produkującym dwa najlepsze na świecie produkty - musztardę piekielną oraz majonez delikatesowy stołowy. Jak na moje firma Pegaz powinna zostać oficjalnym dobrem narodowym :)

Niedaleko domu - coby rower nie narzekał na zbyt pustynne warunki - zafundowałem mu jeszcze za całe 2 PLN okazję do zapoznania sie z żywiołem o nazwie ha dwa o :)

Oj, nie był to mój wymarzony wypad (tu w wersji Relive). A ja na wszelki wypadek zapodałem już sobie kilka specyfików paramedycznych z końcówkami "-ex".




  • DST 52.90km
  • Czas 02:02
  • VAVG 26.02km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 176m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Serwisówkami poserwisowo

Sobota, 3 lutego 2018 · dodano: 03.02.2018 | Komentarze 6

Życie jednak chłoszcze. Człowiek kupi sobie nowy rower, chce się nim nacieszyć, a tu od rana fundują mu niezbyt mocne, ale jednak opady deszczu ze śniegiem. Ten sam człowiek (tu zdradzę tajemnicę: chodzi o mnie. Wiem, to było praktycznie nie do odszyfrowania) obiecał sobie, że jak już nabędzie sobie w miarę porządną szosę, to będzie o nią dbał i unikał wyjazdów w syfie. Jako że zaczęło się przejaśniać, to postanowił wybrać archiwalnego już kolejnego wąskotorowca, czyli Vento. A tu "niespodzianka" - flak w przednim kole, którego to defektu z powodu małej ilości czasu, który został do wyjścia do pracy, nie miałby kiedy usunąć. Siłą rzeczy stanęło na crossie.

Dobra, męczy mnie to pisanie w trzeciej osobie :) W sumie to fajnie mieć trzy różne rowery (prawie) sprawne, w tym dwa po serwisach i jedną nówkę. Co prawda w teorii to wygląda lepiej niż w praktyce, ale jednak. A że nie miałem okazji jeszcze przetestować STR-a po naprawie na jedynym słusznym dystansie, nawet niespecjalnie cierpiałem z powodu tego wyboru, natomiast kilka co bardziej błotnistych fragmentów dzisiejszej trasy nawet upewniło mnie, że tak po prostu być miało. Choć były i momenty, gdy już przyschło i żałowałem braku wąskich oponek pod tyłkiem, choćby tu:

Uwielbiam ten widoczek na skromne wzniesienia WPN-u :)

Trochę dziś pokombinowałem na żywca - wybrałem kierunek zachodni, gdzie aż by się prosiło o dopięcie kilku serwisówek, żeby nie kończyły się w szczerym polu, ale to widocznie zbyt skomplikowane dla ludków organizujących nam świat, więc na kilka nawrotek nie ma bata. Finalnie wyszło takie cuś (* cuś: Poznań - Luboń - Łęczyca - Wiry - Komorniki - Rosnowo - Chomęcie - Gołuski - Dąbrówka - Palędzie - Głuchowo - Komorniki - Plewiska - Poznań). Rower sprawuje się bez zarzutów, co pomagało dziś w walce z wiatrem, który miał być słaby, ale oczywiście nie był :)

W nocy ma podobno wrócić zima w pełnej krasie, wraz z białym gów... puszkiem. Super :/




  • DST 55.20km
  • Czas 01:54
  • VAVG 29.05km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 0.0°C
  • Podjazdy 232m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Randka z T-rek(s)iem

Piątek, 2 lutego 2018 · dodano: 02.02.2018 | Komentarze 18

Cóż... Nadeszła wiekopomna chwila. Mam nową szosę. W sumie się dziwię, iż ją mam, bo sam przed sobą wstępnie pogodziłem się z myślą o zakupie w innym terminie (czeka mnie - i nie tylko mnie - bowiem prawdopodobnie batalia sądowa o swoją kasę z pewnym pseudoprzedsiębiorcą), a tu... niespodzianka.

Jakiś tydzień temu przypadkowo (bo wybierałem się w inne miejsce) zawitałem do jednego ze sklepów na Jeżycach i dostałem ofertę "spod lady" - jak się okazało na potrzeby własne sklepu powstał rower-składak, złożony z roweru Trek One 2.1, będącego pierwotnie na nowej Sorze, z aluminium, lecz i karbonowym widelcem. Jako że użytkowała go krótko osoba z salonu, która jednak nie poczuła mięty do kolarstwa szosowego, rower podobno przejechał łącznie jedynie 500-600 km, do tego próbnie na trenażerze, i się kurzył. W związku z tym wygląda jak nówka - napęd na moje (i nie tylko) oko jest w stanie idealnym. Co ważne - sprzęt został znacznie stuningowany: z przodu została co prawda Sora, ale na tył założono 105-tkę (nie tę najnowszą, ale już bez przesady), dokładając oczywiście do tego manetki z tej grupy, łańcuch, a korbę wybrano bardziej uniwersalną, pasującą zarówno do 105, jak i Tiagry. Prawda, że ładnie odrobiłem lekcje przed zakupem i jestem o jakieś 12,67% mądrzejszy niż kilka dni temu? :)

Finalnie - mam go! Mimo że nie planowałem, tym bardziej brania używki (ale jaka to używka?), to przekonał mnie też fakt, i z rower został złożony nie przez jakiegoś pana Zenka z Wildy, ale przez fachowców w serwisie, do tego praktycznie dla siebie. Co prawda musiałem nadwyrężyć domowy budżet, jednak takiej okazji raczej bym już nie dostał, z dożywotnią gwarancją na ramę i dwuletnią na części, z praktycznie nieużywanym osprzętem w cenie porównywalnej do choćby ubiegłorocznego Krossa Vento 3.0 na Sorze, sprzedawanego w promocji. Plus zadeklarowaną szybką interwencją serwisową w razie "W'. Oczywiście w sklepie ustawiono mi wszystko pode mnie, zmierzono nogę, skorygowano wysokość sztycy oraz kąt siodła, zweryfikowano stan linek, hamulców itp.

Proszę Państwa, oto moje nowe dzieciątko: T-rek(s), zwany formalnie Trekosaurusem :) Odbyłem na nim dziś pierwszą, testową jazdę (póki co bez pośpiechu, bo rano było jeszcze dość ślisko, poza tym musiałem opanować filozofię nowych klamek) na trasie "kondominium" (Poznań - Luboń - Wiry - Puszczykowo - Mosina - Łódź - Dymaczewo - Stęszew - Rosnowo - Plewiska - Poznań). I powiem tak... Jeśli sądziłem, że do tej pory jeździłem szosą, to się grubo myliłem - dopiero teraz to stwierdzenie jest zgodne z prawdą :) Poezja.




Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić to... kolor siodełka, ale jest ono na tyle wypasione, że nie zamierzam :) No i pomarańczowe wykończenia to delikatnie mówiąc nie jest mój szczyt marzeń, ale darowanemu (no prawie...) rowerowi się w szprychy nie zagląda :)

Raz jeszcze podziękowania dla trójki moich mega kompetentnych doradców w temacie i ich słuszne uwagi - KamilaJackaJurka. Panowie, pewnie bez Was nie podjąłbym tej dobrej (jak póki co sądzę) decyzji :)




  • DST 51.50km
  • Czas 01:49
  • VAVG 28.35km/h
  • VMAX 50.40km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Podjazdy 171m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Antyplan

Czwartek, 1 lutego 2018 · dodano: 01.02.2018 | Komentarze 3

Wczoraj się nie wyspałem, bo jechałem po rower, dziś się nie wyspałem, bo... nie mogłem pójść na rower. Plan dnia (drugiego i ostatniego wolnego pod rząd w tym tygodniu) był bowiem taki, że spokojnie z rana pokręcę, a potem przy okazji załatwienia sprawunków na mieście zawitam z kurtuazyjną wizytą u Teściowej (raz na jakiś czas trzeba, nie ma lekko). Tymczasem od rana padało, więc wszystko stanęło na głowie. No, prawie wszystko - poranna kawa była na swoim miejscu, a kubek stał tak, jak stać miał :)

Wymyśliłem sobie, że w związku z tyn najpierw (dość wcześnie) zrobię sobie spacerek miejski, pozałatwiam co trzeba, wpadnę do jaskini lwa, a po południu się wypogodzi i wyruszę. Udało się w stu procentach :) Nie ukrywam, że najmilszym momentem było usadzenie tyłka na siodełku - o tyle fajne, że gdy wyruszałem (punkt trzynasta) byłem najedzony, w sumie wypoczęty i ogólnie przysiadalny. Drogi wyschły, więc zaprzęgłem szosę i przed siebie.

Trasę sobie dziś wymyśliłem lekko kombinowaną, bo znudziły mi się stałe ścieżki - z Dębca ruszyłem na Luboń, Komorniki i Stęszew, ale tam skręciłem w Krąplewie w kierunku Trzcielina i Dopiewa, a stamtąd już stałym szlakiem przez Palędzie, Gołuski, Głuchowo i Plewiska do domu. Na luzie, bez spiny, starając się nie zauważać upierdliwego wmordewindu. Cóż, starać się to ja mogę :)

Po południu jeszcze pewien kursik zahaczający o Jeżyce, ale to historia na jutro lub kolejne dni, więc nie wpisuję dystansu.

Aaaa, bym zapomniał - styczeń się skończył! Czas podsumować ten wietrzny i paskudny miesiąc, podczas którego walczyłem głównie z pogodą i dwoma zarżniętymi napędami w crossie i szosie. Wyszło jakimś cudem 1511 km, a średnią na poziomie 26,1 km/h przemilczę :)