Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 206038.55 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.82 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2017

Dystans całkowity:1550.60 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:57:14
Średnia prędkość:27.09 km/h
Maksymalna prędkość:67.50 km/h
Suma podjazdów:8573 m
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:53.47 km i 1h 58m
Więcej statystyk
  • DST 53.00km
  • Czas 02:02
  • VAVG 26.07km/h
  • VMAX 42.50km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 257m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z Misdroy do Swinemünde i dalej, czy jakoś tak :)

Wtorek, 10 października 2017 · dodano: 10.10.2017 | Komentarze 14

Przyszedł czas na urlop. Co prawda lekko rwany, ale zawsze. Z zasady nie wybieramy się na wakacje w tak zwanym „szczycie”, czyli lipcu i sierpniu, bo – a co, napiszę wprost, w końcu jestem u siebie :) – razem z Żoną nie trawimy bydła. Tego pojęcia chyba tłumaczyć nie muszę, bo jak mniemam każdy, kto miał nieprzyjemność pojawienia się - chcący lub niechcący - nad polskim morzem, intuicyjnie rozgryzie temat :)

Jesienią… co innego. Kurorty puste, o miejsce łatwo, ceny przyzwoite. Tak właśnie trafiliśmy wczoraj wieczorem do Międzyzdrojów, praktycznie półwymarłych, No i udało się przemycić rower, choć negocjacje do najłatwiejszych nie należały :) Traf chciał, że właściciel pensjonatu, który wybraliśmy, sam jest rowerzystą, więc wszystko ładnie się złożyło i miałem na pierwszy dzień, a w sumie poranek (zgodnie z umową), konkretne info w temacie plusów i minusów kierunku, który chciałem zaliczyć.

Czyli do Niemiec. Ciągnęło mnie tam, bo ostatni raz byłem rowerem na ich południu gdzieś w liceum, poza tym jakoś tak mam, że czuję się bezpieczniej na ich terenie niż na „swoim”. Taki chichot historii, ostatnio jeszcze jakoś dziwnie wzmocniony :)

Ruszyłem więc z Misdroy (Międzyzdroje) skoro świt. Czyli przed dziewiątą :) Pogoda była taka sobie, pochmurno i z ryzykiem deszczu, więc zabrałem ze sobą plecak z całym zapasem potencjalnie przydatnych ciuchów. Oczywiście skoro, to zrobiłem to wróciłem o suchej stopie, bo nie spadła nawet kropla.

Wjazd z miasteczka nastąpił prawie bezproblemowo, z czego owo "prawie" obejmuje przeskakiwanie prze barierkę, a następnie powrót ze ślepej drogi, o której myślałem, że jest rowerową ścieżką wzdłuż głównej trasy. No nie była :) Potem szło już lepiej i prostą drogą trafiłem do granicy Świnoujścia. Nawet zbyt prostą, bo znów coś mi się źle wydawało i zamiast skręcić tam, gdzie powinienem, pojechałem wzdłuż torów, czyli gdzie nie powinienem. Dwa kilosy podczas nawrotu wpadły gratis.

W końcu jednak osiągnąłem pierwszy z celów, choć z pewną taką nieśmiałością. Czyli przeprawę promową, dzięki której miałem dostać się na drugą stronę Swinemünde (Świnoujście). Prom jest darmowy dla pieszych i rowerzystów (oraz ludków z rejestracją ZSW), kursuje co dwadzieścia minut, ale że pojawiłem się koło niego po raz pierwszy, miał on w necie koszmarne opinie co do jakości obsługi, to był pewien znak zapytania. Niepotrzebnie – obsługi praktycznie nie było, a gdy dopytałem i podsłuchałem widocznych na pierwszym zdjęciu fachowców od regularnych kursów, wiedziałem już wszystko, a nawet więcej, między innymi to, na kogo uwziął się koleś od gegry :)


Potem już kręciłem prosto przed siebie, niestety polskim standardem. W pewnym momencie nawet zacząłem się zastanawiać, czy może nie poszła mi dętka, ale nie, to tylko pomysły polskich konstruktorów DDR-ek. Tu nawet strzałki kierunkowe były zrobione z osobnych kostek :) Jak dobrze, że zabrałem ze sobą crossa, a nie szosę...


W końcu – cel główny. Do widzenia Polsko…

...Guten Tag Deutschland.

Zrobiło się pustawo, zielono i całkiem sympatycznie, choć w pewnym momencie zakwitł zakaz jazdy rowerem (czyżby polska szkoła i tu dotarła?) oraz mało imponująca, a w sumie gówniana, ścieżka po lewej stronie. Kończyła się ona przejazdem przez mostek i szosę, a potem… hm. Las, las, las, całkiem ładny, bo na terenie Wolińskiego Parku, ale jakoś skończyć się nie chciał, mi pyknęła połowa drogi, więc zawróciłem, choć nie powiem, miałem chętkę kręcić dalej w nieznane.



Powrót przebiegł już bez zagubień i niespodzianek – trasa była mi znana, zatrzymałem się tylko na chwilę w centrum…

...pomyliłem dok (chyba to jest właściwa nazwa), z którego miał odpływać mój prom (bo były koło siebie), ale na szczęście w ostatniej chwili się zorientowałem, że jakoś pusto i odnalazłem ten właściwy.

Wróciłem do Międzyzdrojów…


...a reszta dnia przebiegła już kompletnie nierowerowo, ale wpadło jeszcze ponad osiem kilosów spaceru z Żoną, między innymi po Wolińskim Parku Narodowym, na Kawczą Górę, do zagrody żubrów (dziki gratis) oraz na przepyszną pizzę. Udany urodzinowy dzionek :)

Jutro pewnie niewiele, a może nic, rowerowego mnie czeka, bo już leje, a lać ma ciągle, więc może fotki ze spacerów zostawię na tę lub inną okazję.

TU trasa z Relive, która dziś wyjątkowo mi się podoba, bo jest inna niż inne :) A poniżej ślad z Endo.

Kategoria Morze


  • DST 56.20km
  • Czas 02:00
  • VAVG 28.10km/h
  • VMAX 50.10km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 178m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szorcik

Poniedziałek, 9 października 2017 · dodano: 09.10.2017 | Komentarze 12

Wpis z cyklu "ekspres reporterów", bo czasu mało. Musiałem wyjechać dziś wcześniej i o ósmej rano byłem już na trasie. W poniedziałek to ciężka sprawa z powodu niemal całkowitej nieprzejezdności miasta - puszka na puszce (mimo całkiem przyzwoitej komunikacji miejskiej), do tego nie przyuważyłem w żadnej (!) nikogo prócz kierowcy, pozostałe miejsca w samochodach intensywnie zajmowało powietrze. Potem, już gdzieś w pracy, zapewne ci sami miłośnicy motoryzacji narzekali na te straszne korki... Polska, kraj z logiką niezaznajomiony :)

Z trasą nie kombinowałem - Poznań, Plewiska, Dąbrówką, Palędzie, Dopiewo, Podłoziny i z powrotem. Wiatr taki jak wczoraj, czyli gnojący, choć przyznać trzeba, że w miarę przewidywalny, zachodni z odchyłami, więc po miazdze z pierwszej połowie przynajmniej nie przeszkadzał w drugiej, choć wyniku odrobić nie było jak.

W momencie wyjazdu upału nie było - sześć stopni. Potem już całkiem gorąco - osiem :)


  • DST 63.25km
  • Czas 02:15
  • VAVG 28.11km/h
  • VMAX 50.40km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Podjazdy 171m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ale ur(y)wał!

Niedziela, 8 października 2017 · dodano: 08.10.2017 | Komentarze 6

Wczoraj wspominałem, że stęskniłem się za szosą, ale szczerze pisząc to trochę inaczej wyobrażałem sobie powrót na ten rodzaj roweru. Dzisiaj znów od rana padało, wypogodziło się dopiero około południa (wtedy ruszyłem), ale wiatr uspokoić już się nie zamierzał i sprawił, że ja byłem kawa, a on młynek. Taka alternatywna wersja sloganu, bez lokowania produktu :)

Pierwszą połowę przeżyłem schowany za barankiem, byle przetrwać. Tak było od Poznania przez Plewiska, Zakrzewo i Sierosław gdzieś do Więckowic, tam na chwilę odżyłem, do Dopiewa nawet przez chwilę powiew pomagał, ale już dalej zmienił kierunek na wybitnie północno-zachodni i tak został, czochrając mnie potwornie, szczególnie pod sam koniec, na odcinku Gołuski - Komorniki - Plewiska, gdzie znów momentami stałem w miejscu lub poruszałem się z prędkością kontuzjowanego ślimaka. Serdecznie dziękuję za te doznania, szosa już mniej nęci :) Zdjęć nie ma, poza tymi z trasy na Relive, bo po pierwsze oszczędzania ciąg dalszy, a po drugie widok przewianych pól jest mało zajmujący.

Dystans całkowity zawiera jeszcze 11 kilometrów kręcenia po mieście, gdyż musiałem pyknąć się na PKP, podjechałem też crossem na myjkę, żeby sprawdzić jaki był pierwotny kolor malowania ramy. Już sobie przypomniałem, choć to nie oznacza, że potrafię go nazwać, a moje wrodzone życiowe szczęście znów się objawiło - chwilę potem, jak wyjechałem z BP zaczęło lać :) No ale na pewne rzeczy nie mam wpływu, zresztą nie tylko ja, gdyż przed chwilą usłyszałem na przykład z ust Hajty, że "to nie był błąd Glika, to był błąd murawy" :)


  • DST 51.80km
  • Czas 01:59
  • VAVG 26.12km/h
  • VMAX 54.50km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Podjazdy 185m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Prokolumbowo

Sobota, 7 października 2017 · dodano: 07.10.2017 | Komentarze 6

Dzisiejsze rowerowe "coś" wpisuje się w kategorię "powtórka z rozrywki", czyli wersja wczorajsza, rozszerzona. Tak samo od rana padało, tak samo musiałem być w robocie po południu, tam samo ruszyłem w sekundę po zobaczeniu pogodowej luki, tyle że pół godziny wcześniej, więc starczyło czasu na powiększenie gluta o brakujące do klasycznych pięciu dych kilometry. Co prawda moja dzisiejsza trasa wygląda jak spacer konesera szato de jabol o czwartej nad ranem, na tyle, że nawet Relive się pogubiło pod sam koniec wykreowanego automatycznie przekazu z drogi, ale co moje to moje.

Chciałem jechać szosą, bo już się stęskniłem, jednak strumienie na drogach przekonały mnie, że są jednak w życiu mądrzejsze decyzje, które mogę podjąć, typu dylemat: jaki zapas złocistego trunku sobie przygotować na zbliżający się urlop :) No i znów wylądowałem na crossie. Początkowo był to plus, gdyż solidny błotnik pozwalał na oszczędzenie czterem literom mokrych wrażeń, jednak gdy zaczęło się wypogadzać zacząłem żałować, bo chciało się przyspieszyć, a nie było (na) czym.

Jednak nie ma tego złego - postanowiłem skorzystać z okazji i znów poznać nowe fyrtle. Po wyjeździe z Dębca ruszyłem przez Luboń i Wiry do Komorniki, gdzie zainteresował mnie jeden, dotąd dziewiczy skręt... Chwilę później wracałem jak niepyszny osiedlową dróżką i znów wylądowałem na poprzednim szlaku. Nie poddawałem się i kawałek dalej skręciłem w kierunku Gołuchowa, jak zwykle z radością, mimo że tu po raz pierwszy, witając DDR-kę z kosteczki, która - trzeba przyznać - zamieniła się w asfaltową. Raj szosowca? Taaaa, szczególnie przy tak sprytnie skonstruowanym zjeździe :) Polska, mieszkam w Polsce, mieszkam tu, tu, tu, tu, jak śpiewał klasyk.

Po tysiącu zakrętów i minięciu serwisówek, Gołusek, Palędzia, Dąbrówki, Zakrzewa i dotarciu do Dąbrowy nastąpiła próba numer trzy odkrycia nowego świata, a ja niczym podpoznański Kolumb (mimo że dziś szerokim lukiem ominąłem ulicę o tej nazwie) znów zrobiłem błąd w wyborze drogi :)

Odechciało mi się eksperymentów na dziś, tym bardziej, że czas naglił, wróciłem więc przez Skórzewo, Plewiska i Komorniki do domu, z którego wystartowałem do pracy. Pod koniec znów zaczęło kropić.

Zapobiegliwie nie prałem wczoraj ciuchów, które dziś otrzymały kolejną dawkę zła, niczym jeżycki pener po wieczornym spacerze po dzielni. Ryj musiałem ogarnąć. więc między zębami pojawiła się świeżutka warstewka błota, wody oraz smakowitego piasku przygotowanego dzięki specjalnej recepturze, z wykorzystaniem bieżników jadących przede mną aut.

Żadne modne spa, żadne tan łellnesy, nie dadzą Ci tego, co w deszczu ekscesy :)


  • DST 32.00km
  • Czas 01:13
  • VAVG 26.30km/h
  • VMAX 42.50km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Podjazdy 108m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut głodek

Piątek, 6 października 2017 · dodano: 06.10.2017 | Komentarze 11

Wczoraj czas oczekiwania na wizytę niechcianego kolegi o ksywie Ksawery minął mi nierowerowo z powodu deszczu, o którym krakałem w środę. Nie było to komfortowe mentalnie, ale w końcu nawet moje nogi mają prawo do odpoczynku, bo od maja nie miałem dnia przerwy w kręceniu. Sam nie wiem jak to się stało :) Jednak żeby nie zapomnieć na czym polega cała ta zabawa, wsiadłem sobie przed pracą na chomika i godzinkę pokręciłem ze średnią w okolicach 31 km/h, co podaję jako informację kompletnie nieistotną dla ludzkości, a w sumie i dla mnie :) Za to w końcu doceniłem fakt posiadania HBO GO, bo przy serialach czas na stacjonarce zdecydowanie szybciej leci.

Dzisiaj też nic nie zapowiadało, ze wyjadę - od rana lało i lało. Już wyciągałem żyletki z zamiarem wykonania rytualnego samobójstwa, gdy nagle w okolicach 10:30 nastąpiło małe przejaśnienie. Na sekundę, ale już byłem przy drzwiach, z crossem w łapie :) Czasu miałem przed wystartowaniem do roboty niewiele ponad godzinę, więc wyjątkowo żaden wiatr mi nie był groźny... Nooo dobra, był groźny, bo ledwo jechałem, a do kompletu oczywiście chwilę po stracie lunęło, co w ogóle mnie nie zdziwiło :) Tak wyglądała wyłysiała po jednym orkanie drzewna aleja za Plewiskami, do których trafiłem w pierwszej kolejności...

Kawałek dalej, gdy zbliżałem się do serwisówek na styku Gołusek, Palędzia, Głuchowa i Komornik, niebo prezentowało się już bardziej sympatycznie.

A następnie wyszło słońce :/ No zgłupieć można.

Dokręciłem do domu znów przez Plewiska, z jednej strony znów ubabrany jak prosiak, z drugiej zadowolony z siebie, że zdecydowałem się na wykorzystanie luki na choćby tego gluta, bo już bym gryzł - głodek był (nie mylić z Godek Kają, obrończynią plemników nienarodzonych, bo wtedy wolałbym w ogóle się nie urodzić, a co za tym idzie/jedzie - nie wyjechać). 

Wolno, bo wolno, czołgiem, bo czołgiem, znów rowerowo odżyłem. Ksawery popozostawiał po sobie sporo syfu i gałęzi na DDR-kach, z czego wynika jeden jedyny morał, który pozwoli uniknąć na przyszłość tego typu sytuacji - zlikwidować DDRki :)


  • DST 53.20km
  • Czas 01:53
  • VAVG 28.25km/h
  • VMAX 50.90km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Podjazdy 237m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szaro-b(zd)uro

Środa, 4 października 2017 · dodano: 04.10.2017 | Komentarze 10

Kolejny dzionek, który musiałem rozpocząć wcześniej (już się lekko od tego odzwyczaiłem) niż ostatnio. Z tym, że słowo "musiałem" jest dość pojemne i zamiast - jak planowałem - ruszyć po ósmej, udało mi się to dopiero pół godziny później. Ale i tak zdążyłem do pracy, czym zasłużyłem na miano amatorskiej wersji Bolta, tylko ciut bielszej i wolniejszej :)

Zimno się zrobiło - po raz pierwszy w drugiej połowie roku założyłem rękawiczki długopalczaste. Wiatr... cóż, może nie będę rozwijał tematu, wystarczy spojrzeć na średnią, która jest, jaka jest, a i tak wymagała ode mnie sporej porcji sapania. Trasę wykonałem dziś w wersji "kondomik", ale odwrotnie, zaczynając po wyjeździe z Dębca od kierunku na Komorniki, potem Szreniawa, Stęszew, Łódź, Dymaczewo, Mosina, Puszczykowo, Luboń (jak zwykle upojnie) i do domu. Zdjęć nie robiłem, ale jakby ktoś miał przemożną chęć na odtworzenie dzisiejszych warunków to należy pójść do jakiegoś marketu typu Tesco, udać się do działu z papierem toaletowym. odnaleźć ten najtańszy z najtańszych, taki szary i twardy, przy którym nawet szanujący się facet może nieświadomie utracić dziewictwo, rozwinąć i już - tak wyglądało dziś niebo :)

Przed Dymaczewem wyminął mnie radiowóz, nawet przepisowo, ale w oczy rzuciły mi się niezapalone światła. Próbowałem podkręcić tempo, dogonić i zaproponować mandacik, ale niestety byłem z góry skazany na porażkę. Szkoda, bo chciałem przy okazji pogratulować nowych standardów pod płaszcz(aki)em dobrej zmiany. No nic, pewnie jeszcze będzie okazja, choć wolałbym w sumie jej nie mieć :)

Jutro ma cały dzień lać, więc zapewne czeka mnie niechciany odpoczynek :/


  • DST 51.95km
  • Czas 01:58
  • VAVG 26.42km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Podjazdy 252m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Błotoświniak :)

Wtorek, 3 października 2017 · dodano: 03.10.2017 | Komentarze 11

Miało padać i padało. Ja musiałem do pracy i... musiałem. 100% sprawdzalności, cholera jasna :)

Do ósmej rano jeszcze kropiło, co idealnie zgrywało się z przyciąganiem łóżka. Jednak chwilę później przestało i nie było wyjścia - zwlokłem się niczym bohaterka filmu "Klątwa", dopełznąłem do crossa, ogarnąłem go, ubrałem się w zestaw przeciwdeszczowy i ruszyłem. 

Zupełnie nie miałem pomysłu na wybór kierunku, ale że wiatr wiał z południowego zachodu to wybrałem się przez Luboń do Puszczykowa, zahaczając jeszcze o tzw. Stare Puszczykowo, czyli po prostu całkiem solidną hopkę i już mniej imponujący zjazd. Chlupało mi fajnie pod kołami, a leżące w coraz większych ilościach liście wyglądały może i spoko, ale zaczyna się sezon na kontuzje, bo jakbym kręcił szosą to co najmniej jedna gleba byłaby moja.

Przed Mosiną coś mi wpadło do łba i skręciłem w kierunku Jezior, czego już po chwili pożałowałem, bo podejmując tę decyzję zapomniałem o stanie "asfaltu" na tym kawałku. No ale był ratunek - leśna droga wzdłuż niego, a na nim błocko, błocko, błocko. Mniam :) Bawiłem się przednio, zaliczając spory terenowy element wypadu.

Jednak szkoła życia była dopiero przede mną - kto kiedykolwiek jechał pełen odcinek Greiserówką ten wie, o czym piszę :) Moje wieloletnie doświadczenia mówiły mi, iż bez ryzyka dla życia da się nią kręcić jedynie w wersji Jeziory - Komorniki, czyli tak jak na fotce. Czemu? \Wystarczy napisać, że to coś jest dwukierunkowe, ruch wcale nie jest mały, a rzadko który właściciel puszki zniży się do poziomu zrozumienia rowerzysty i łaskawie zjedzie na pobocze. Przerabiałem odwrotną wersję i spróbuję raz jeszcze dopiero, gdy z powierzchni ziemi zniknie ostatni samochód. Mogę się nie doczekać :)

Smaczek na sam koniec Greiserówki. Adolfiku, dziękujemy :)

Gdy już doszedłem do siebie, a w sumie zrobiło to wszystko, co mi się trzęsło, zdecydowałem, że dokręcę drugą połowę już bardziej cywilizowanymi szlakami - czyli z Komornik do Rosnowa i Chomęcic, tam nawrót w kierunku serwisówek, Gołusek, Plewisk i do domu. 

Ubabrałem się jak świnia, bawiłem się jak prosiak. Czyli było fajnie :) I nawet zdążyłem do roboty.

Relive z tej pokręconej trasy TU.


  • DST 56.30km
  • Czas 01:54
  • VAVG 29.63km/h
  • VMAX 53.10km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 243m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ostatki

Poniedziałek, 2 października 2017 · dodano: 02.10.2017 | Komentarze 6

Dziś miałem ostatnią w tym tygodniu okazję na porządne wyspanie się i wyruszenie na rower bez patrzenia na zegarek z obawą, czy zdążę do roboty. Dobre się szybko kończy, póki co mój limit odebranych nadprogramowych dni się wyczerpał, więc jutro czas normalnie iść do pracy. Ale i tak podobno ma padać, więc smuteczek jakby mniejszy.

Jechałem jeszcze w całkiem miłych warunkach, nie zmokłem, nie lepiłem bałwanka, nie zdychałem od upału. Przyzwoite kilkanaście stopni, idealne do ubrania się w strój na krótko z długą bielizną termo - to lubię. Wydawało mi się nawet początkowo, że uda mi się oszukać wiatr, gdyż uknułem sobie, iż jeśli on wieje z południowego wschodu, a i tak będzie chciał mnie podczas powrotu zgnoić, to jak ruszę na południowy zachód to może się pogubi i choć przez połowę drogi będzie wiał mi w plecy. No i co? Zorientował się :)

Jednak - coby nie pisać - było całkiem ok, choć zabrakło tej kropki nad "i" lub wyroku skazującego na aktualnie rządzący w PL polityczny drób, czyli dobicia do średniej w okolicach trzech dych. Nic to, ważne, że pokorzystane i pokręcone na jednej z ulubionych tras, czyli "kondomiku" (Poznań - Luboń - Puszczykowo - Mosina - Łódź - Dymaczewo - Stęszew - Komorniki - Plewiska - Poznań), tym razem z wariacjami, bo w końcu skończyli remont kawałka drogi między Komornikami a Plewiskami i jadąc przez Rosnowo da się ominąć najgorsze komornickie korki. Szatanu niech będą dzięki.

Zdjęć nie ma, bo oszczędzam :)


  • DST 56.50km
  • Czas 01:56
  • VAVG 29.22km/h
  • VMAX 52.90km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 241m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

DeDRengolada :)

Niedziela, 1 października 2017 · dodano: 01.10.2017 | Komentarze 5

O dziwo początek miesiąca zakończył się podobnie jak końcówka poprzedniego, czyli po prostu fajnie. Pogoda spoko, słońce niegorszące, tylko południowy wiatr wrócił do swojego ulubionego stanu, czyli upierdliwego, lecz bez przesady. Byłby idealne warunki do kręcenia (i w sumie były), ale zniesmaczył mnie czynnik ludzko-industrialny, przez który dzisiejszy wynik nie jest taki, jaki mógłby być. Choć z drugiej strony nie zamierzam narzekać, a jedynie pokontestować rzeczywistość :)

Na samym początku, jeszcze na Dębcu, spotkało mnie prawie dokładnie to, co wczoraj, lecz dziś za kierownicą siedziała istota płci męskiej. Ja naprawdę jestem w stanie uwierzyć (łatwe to nie jest), że można mnie nie widzieć z trzech metrów podczas włączania się do ruchu, ale żeby to samo mieć z autobusem? Cóż, samice kontra samce 1:1.

Znów moja trasa polegała na dojechania do punktu X i powrocie prawie tą samą drogą: Poznań - Luboń - Puszczykowo - Mosina - Żabno, tam wjazd na hopkę, zjazd i nawrót swoimi śladami z małymi korektami.


Elementem, który znacznie uwalił mi przyjemność jazdy, był wciąż mocno trzymający się objazd w Mosinie, przez który nie tylko nadrabia się dobrych kilka kilometrów, ale chcąc nie chcąc (nie chcąc) lądujemy na kwintesencji polskiej DeDRengolady, czyli odcinku do Krosna. Ma on w sobie - niczym bielizna informatyka - dosłownie wszystko. Kawałki asfaltu pomieszane z kostką, krawężniki, momenty z szutrem, jak również przejazdy z permanentnym czerwonym dla rowerów, chyba że się jego użytkownik zatrzyma i włączy guziczek. Wracając chciałem olać ów cud polskiej udupialności i przejechać remontowanym odcinkiem, ale niestety tych zasieków pokonać się nie dało, Musiałem wrócić jak niepyszny (niepyszność widoczna na filmiku w Relive), widząc jednak jakiś plus - na moje otwarcie tunelu pod torowiskiem zbliża się krokami. Nie napiszę, że wielkimi, bo zapeszę.

To był czynnik industrialny, jeszcze o ludzkim. Duży ruch samochodów mimo niedzieli mnie lekko zdziwił, ale to, co działo się na ścieżce w Łęczycy przypomniało mi najgorsze czasy dla rowerzystów. Czyli lato :) Bezmózgi korzystały z pogody i na ścieżce o szerokości metra koło siebie zakwitły trzyosobowe pełznące wycieczki, tatusiowie z dzieciakami, które bez opieki na trójkołowcach myliły wsteczny z gazem, o siatkarkach i siatkarzach nie wspominając (chyba to strach przez planami co do handlu w niedzielę i biedronkowcy się zaopatrują). A obok zakaz jazdy zwykłą drogą. Ten odcinek kosztował mnie najwięcej nerwów.

Finalnie i tak mi się fajnie kręciło. Poproszę o taki październik w całości.

Podsumowanie września: 1840 kilometrów, chyba najwięcej od kiedy prowadzę BS (za poprzednie lata nie dam głowy, bo nie chciało mi się tego sumować). To głównie pokłosie wypadów do Piły na 100+ oraz do Wrocławia na 200+, co prawda kosztem średniej (niecałe 28,2 km/h), ale ją ostatnio mam głęboko w dętce :)

Przywrócili mi możliwość wklejania zdjęć, hurra. Dobrze, bo jesień póki co piękna. Na Dębcu szczególnie :)