Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 198592.90 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2019

Dystans całkowity:1787.85 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:65:12
Średnia prędkość:27.42 km/h
Maksymalna prędkość:63.40 km/h
Suma podjazdów:7754 m
Liczba aktywności:32
Średnio na aktywność:55.87 km i 2h 02m
Więcej statystyk
  • DST 52.20km
  • Czas 01:56
  • VAVG 27.00km/h
  • VMAX 63.40km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 161m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wietrzne mordy

Piątek, 11 października 2019 · dodano: 11.10.2019 | Komentarze 8

O kurde. Jeśli wczoraj mocno wiało, to nie wiem, jak określić warunki, w których dane mi dziś było kręcić. Może więc jedynie ograniczę się do suchych faktów.

Po pierwsze, momentami pełzałem. Nie jechałem, a pełzałem. Pozycja na żółwika i do przodu. Jeśli za "do przodu" uznać można posuwanie się lekko ponad 20 k/hm tam, gdzie zazwyczaj bez problemu rozpędzam się do 30+.

Po drugie, ponownie okazało się, że wiatr południowo-zachodni to taki, który zmienia się dokładnie w momencie, gdy ja to robię. Skręcam na północ, mam nadzieję, iż teraz będzie w plecy, a tu kicha - nagle duje z zachodu. Nie muszę dodawać że gdy skręcałem w innych kierunkach było podobnie. Tylko raz odczułem błogosławieństwo w postaci wiatru pomagającego - wtedy na liczniku pojawiło się grubo ponad 60 km/h.

Po trzecie... A, dość już. Była po prostu masakra, Dawno się tak nie zmęczyłem, osiągając tak żałosną średnią.

Trasa to zachodnie polne męczarnie: Poznań - Luboń - Wiry - Komorniki - Szreniawa - Rosnowo - Chomęcice - Konarzewo - Trzcielin - Dopiewo - Dopiewiec - Palędzie - Gołuski - Plewiska - Poznań.


Miałem też kumpla po drodze, który jednak zdecydowanie lepiej radził sobie z wykorzystywaniem podmuchów :)


No i na koniec końca (na szczęście) kampanii wyborczej, gdy jeszcze legalnie można krytykować wiszące polityczne mordy, dwa przykłady łamania prawa wyborczego.

Plakatów wyborczych nie można wieszać na przykład na znakach drogowych i drogowskazach...

...oraz przy szkołach.

Jak widać, bezczelność w olewaniu przepisów (nieskomplikowanych) jest ponadpartyjna.


  • DST 52.80km
  • Czas 01:53
  • VAVG 28.04km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 222m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z Czapkinsem na uszach

Czwartek, 10 października 2019 · dodano: 10.10.2019 | Komentarze 16

Dzisiejszy wypad polegał na znalezieniu luki między jednym a drugim opadem. Udało się.

Niestety, nie udało się za to znaleźć ochrony przed wiatrem, który prawdopodobnie w całej Polsce pozwalał sobie na zdecydowanie za dużo. Nic nowego zresztą :)

Za to temperatura była nawet - nawet. Czternastka na plusie smakowałaby jednak lepiej bez tych cholernych podmuchów.

Trasa to "kondominium", ale w wersji odwrotnej: Poznań - Luboń - Komorniki - Szreniawa - Rosnówko - Trzebaw - Dębienko - Stęszew - Witobel - Łódź - Dymaczewo - Krosinko - Mosina - Puszyczkowo - Łęczyca - Wiry - Luboń - Poznań.

Chmury znów dawały radę :)



Jak widać się nie spieszyłem - zresztą nie miałem motywacji, bowiem... I tu zrobię małą kryptoreklamę, od razu informując, iż nie mam w tym żadnego interesu :) Prócz tego, że zrobiłem - nomem omen - dobry interes, jakieś dwa miesiące temu inwestując w usługę (tu nazwa pewnej sieci księgarni) Premium, który daje mi zniżki na książki (a kupuję ich niemało), ale też dostęp do masy audiobooków (niestety nie tych najnowszych). Dzięki temu natrafiłem na tytuły, jakich pewnie bez tego bym nie ruszył - ostatnio przesłuchałem "Tatuażystę z Auschwitz", a dziś skończyłem "Czapkinsa", czyli rzecz o Tomaszu Mackiewiczu.

No i właśnie nad tym dziełem chciałem się pochylić, bo dawno żadna biografia mnie tak nie ruszyła. Okazało się, że tragedia na Nanga Parbat to tylko wierzchołek... znakomitej historii o człowieku nietuzinkowym - nie tylko kochającym góry i mającym na ich punkcie obsesję. Ale też o jednym z ostatnich romantyków wspinaczki wysokogórskiej. O... zaangażowanym rowerzyście, który wybrał się kiedyś jednym rzutem z Warszawy do Lądka Zdroju na swój odczyt, a po drodze, gdy spał na przystanku, został okradziony z jedynej wartościowej rzeczy, jaką (prócz dwóch kółek) miał, czyli aparatu. O wrażliwcu, który nie zgadzał się na rodzimą rzeczywistość, na korporacjonizm, kult pieniądza, a także chorą rywalizację, również wśród himalaistów. Polecam, jeśli ktoś jeszcze nie czytał lub nie słuchał.

Dzięki "lekturze" natrafiłem na jedną z najfajniejszych muzycznych relacji ze sportów ekstremalnych, nagranych dawno przed śmiercią Czapkinsa. Muzyka to zdecydowanie nie moja bajka, ale pasuje idealnie (zresztą Mackiewicz i Marek Klonowski dodali obraz pod nią), a po czasie całość otrzymała drugie, smutne dno.


  • DST 51.80km
  • Czas 01:53
  • VAVG 27.50km/h
  • VMAX 51.60km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Podjazdy 154m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wiatrociepłość oraz WPN

Środa, 9 października 2019 · dodano: 09.10.2019 | Komentarze 15

Znów na początek umieszczę plusika, bo temperatura wzrosła. Hip hip...! Co prawda poranne trzynaście stopni to jeszcze nie ideał, ale mimo wszystko warto odnotować, że można było znów jechać w rękawiczkach bez długich palców :)

Niestety, fajność na tym się skończyła. W zamian za ocieplenie pojawiło się wietrzysko, które mnie momentami ostro kontrowało. Znów jakby "wybrane" specjalnie dla mnie, bo już wczesnym popołudniem nie było po nim śladu :/ Walczyłem, walczyłem, ale i tak było to z góry skazane na porażkę, gdyż gnój ani przez chwilę nie chciał pomóc. Widać to ponownie po średniej. No jak nie urok, to sraczka. Lub ewentualnie: jak nie PiS, to PO :)

Trasa stała, zachodnia: Poznań - Luboń - Wiry - Łęczyca - Wiry - Komorniki - Szreniawa - Rosnowo - Chomęcice - Konarzewo - Trzcielin - Dopiewo - Dopiewiec - Palędzie - Gołuski - Plewiska - Poznań. Zdjęcia też zwykłe, nijakie...



Za to po południu, gdy ogarnąłem teoretycznie wolny, a jak zwykle zalatany dzień, udało się jeszcze z Żoną wybiegać Kropę, oczywiście po najlepszym z najlepszych Wielkopolskim Parku Narodowym. Jako że pewnie już się na blogu lekko przejada, to postarałem się lekko inne ujęcia :)
Elfy akurat się schowały - Wielkopolski Park Narodowy
Opieńki.... albo i nie :) - Wielkopolski Park Narodowy
Pasożyt od dołu - Wielkopolski Park Narodowy
Natura sama się ogarnia - Wielkopolski Park Narodowy
Żuk gnojowy - Wielkopolski Park Narodowy
Uda się czy się nie uda? - Wielkopolski Park Narodowy
Oczywiście, że się uda : - Wielkopolski Park Narodowy
Dobrze, że jest jeszcze taki świat - Wielkopolski Park Narodowy
Wolno, spokojnie - Wielkopolski Park Narodowy
Pomroczność - Wielkopolski Park Narodowy
Miał być opis o wąwozie, ale mi PBS punkty odejmuje :) - Wielkopolski Park Narodowy
Huba z kumplami pasożytami - Wielkopolski Park Narodowy
Słońce jeszcze ma co oświecać - Wielkopolski Park Narodowy
Żaden potwór nie wypłynął - Wielkopolski Park Narodowy
Most przy uroczysku - Wielkopolski Park Narodowy
Nie da się ukryć, jesień - Wielkopolski Park Narodowy


  • DST 55.50km
  • Czas 02:02
  • VAVG 27.30km/h
  • VMAX 51.80km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Podjazdy 242m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Niezbyt elegancko

Wtorek, 8 października 2019 · dodano: 08.10.2019 | Komentarze 13

Dziś krótko, bo po pierwsze dzień zalatany, po drugie - nie za bardzo jest o czym pisać.

No bo ile można o tym, że jeździ się koszmarnie? Ósmego października kręciłem w pięciu stopniach (wciąż jednak na plusie), przy dość mocnym (ale też bez przesady) wietrze, do tego o wiele wcześniej niż to zapowiadano spadł deszcz, więc na samym początku, a potem pod koniec, zmokłem. OK, cieszyłbym się z takich warunków, ale w grudniu czy w styczniu... Tym samym o średniej nawet nie chcę wspominać.

Trasa to południowa pętelka: Poznań - Luboń - Łęczyca - Puszczykowo - Mosina - Żabinko - Żabno - nawrotka na hopce - Baranowo - Sowiniec - Mosina - Puszczykowo - Łęczyca - Luboń - Poznań. TU Relive.
Zimojesień, jeszcze urocza
Sprawdziłem, co nowego u Eleganta z Mosiny. W skrócie: nic :)
Elegant z Mosiny
Coś pewien kandydat ewidentnie nie ma szczęścia do zwisania przy śmieszce w Łęczycy. Po raz kolejny się zwinął. Ojej, jak mi przykro... :P

A skoro zahaczyłem o politykę... Kropa po raz kolejny potwierdziła, że jest zdecydowanie moim psem. Szczekała już kiedyś na pomnik jedynego słusznego papieża (bo przecież innych nie było, nie ma i nie będzie), a tym razem obsobaczyła plakat jakiegoś kandydata (tfu, tfu!) Konfederacji, którego wystawił za okno jeden z chyba nazbyt zaangażowanych sąsiadów :) Mądry czworonóg!



  • DST 26.45km
  • Czas 01:08
  • VAVG 23.34km/h
  • VMAX 41.00km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 157m
  • Sprzęt Czarnuch :)
  • Aktywność Jazda na rowerze

WPN-owska dokrętka

Poniedziałek, 7 października 2019 · dodano: 07.10.2019 | Komentarze 16

Dodając po południu wpis z wypadu szosą, byłem pewien, że to koniec na dziś. A tu proszę - udało się ogarnąć codzienność o wiele szybciej, niż myślałem, do tego dostałem od niej możliwości wypełnienia czymś półtorej godzinki wolnego, więc...

No właśnie :) Kropa już została "rozplanowana", a mi zachciało się lasu. Na dwóch kółkach. Więc Wielkopolski Park Narodowy i najlepszy z najlepszych Nadwarciański Szlak Rowerowy był oczywistą oczywistością. Wykonany na odcinku z Poznania przez Luboń, gdzie skręciłem w okolice Kaczych (czy tam Żabich) Dołów, następnie piachami, korzeniami i singielkami do Puszczykowa (wysokość ośrodka wypoczynkowego), gdzie spojrzałem na zegarek i stwierdziłem, że jestem już spóźniony, czyli nastąpiła nawrotka, z grubsza swoimi śladami, choć z zaliczeniem gównianej śmieszki na Armii Poznań. Ten odcinek był najcięższy :)

Tym samym wpadło jeszcze lekko ponad 26 kilometrów, z czego jakieś 18-19 w terenie, i to niełatwym, bo piachy plus korzenie to elementy rozpoznawcze NSR-u. Bawiłem się świetnie, łapałem ostatnie chwile fajnej jesieni, do tego przyroda powodowała, że ryj mi się sam uśmiechał. W związku z tym wpis dodaję jako osobny, nawet mimo faktu, że średnia jest - jak to w terenie - koszmarna. W dupie mieć średnią! :)
I ten zapach lasu...  - Nadwarciański, WPN
Niestety wycinka zrobiła swoje - Nadwarciański, WPN
Jest rzeka, musi być piach - Nadwarciański, WPN
Liście, liście, liście - Nadwarciański, WPN
The MOST important thing :) - Nadwarciański, WPN
Fajna jesień, choć nieśmiała - Nadwarciański, WPN
Korzenie są najważniejsze - Nadwarciański, WPN
Oj, tak, tak... - Nadwarciański, WPN
Tu jeszcze niedawno była dróżka - Nadwarciański, WPN
Perełka na tym szlaku - Nadwarciański, WPN
Namiastka mtb - Nadwarciański, WPN
Relive TUTAJ.
Kategoria Terenowo


  • DST 52.50km
  • Czas 01:52
  • VAVG 28.12km/h
  • VMAX 52.60km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Podjazdy 137m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wierzbochmury

Poniedziałek, 7 października 2019 · dodano: 07.10.2019 | Komentarze 9

Klimatów "syberyjskie lato tej jesieni" ciąg dalszy. Nocą zero stopni, rano jakieś pięć, a ja na szczęście miałem ten przywilej, że mogłem wyruszyć ciut później niż zazwyczaj, bo plany na wczesne popołudnie nie były specjalnie obciążające. Dzięki czemu pod koniec wypadu mogłem się grzać w temperaturze całych plus ośmiu.

Trasa zachodnia, wymęczona, bo wiaterek nie dawał specjalnie mocno, ale zmieniał jak zwykle kierunek, do tego - jak wiadomo - tona ciuchów na sobie i ciężkie powietrze nie motywują do szybszej jazdy, więc znów tempo emeryckie. Kółeczko dzisiejsze to: Poznań - Plewiska - Gołuski - Palędzie - Dopiewiec - Dopiewo - Trzcielin - Konarzewo - Dopiewiec - Palędzie - Dąbrówka - serwisówki - Plewiska - Poznań. TUTAJ Relive.

Głównym motywem były chmury. Przepiękne grubasy, marzycielsko barwione.


Nawiedziłem również moje ulubione wierzby, małą wyspę zieloności na wielkopolskich polach, pomiędzy Dopiewem a Trzcielinem.


W końcu na finiszu wydają się być roboty remontowe w pałacu w Konarzewie, który podobno nawiedził kiedyś Napoleon. Tak, ten kurdupel z chorymi ambicjami nocował nawet na tym zadupiu, więc w sumie jakaś to atrakcja jest. Szkoda tylko, że teren stał się ogrodzony i fotki trzeba wykonywać przez bramę.




  • DST 55.10km
  • Czas 01:58
  • VAVG 28.02km/h
  • VMAX 52.40km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Podjazdy 273m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rowerowo odfajkowane i poznańsko popyrowane

Niedziela, 6 października 2019 · dodano: 06.10.2019 | Komentarze 13

Pierwotnie miałem pomysł na sporo treści pisanej do tego wpisu, ale że założenia swoje, a życie swoje, to dziś będzie więcej obrazków, do tego niewiele rowerowych. Myślę, że i tak mało kto będzie narzekał :) Poza tym jest na tyle późna pora, że bełkot wyszedłby z tego większy nawet niż zazwyczaj :)

Ale pokrótce o kręceniu coś napisać trzeba. Miejmy więc to za sobą. Wykonałem dość męczącą, bo w znacznej części miejską rundkę (o dziwo, mimo niedzieli niehandlowej, ruch spory, a światła jak zwykle swoje) na północ, czyli z Dębca przez Górecką, Hetmańską, Grunwald, Jeżyce, Golęcin, Obornicką, Suchy Las, Morasko, Radojewo, Biedrusko, Promnice, Bolechowo, Owińska, Czerwonak, Koziegłowy, Gdyńską, Bałtycką oraz Wartostradę do domu.

Było zimno, z ciężkim powietrzem, więc ślamazarnie. Za to bardzo słonecznie, co przy niskich temperaturach cieszy.
Śmieszka - jak zwykle - psuje widok
W tle Dziewicza Góra, Radojewo, Poznań
Zjazd z poznańskiego Moraska do Suchego Lasu
A na popołudnie mieliśmy ustawioną z przyjaciółmi wycieczkę do... muzeum. Ale nie byle jakiego, tylko takiego, w którym jeszcze moje cztery litery nie miały okazji przebywać, co - jak się okazało - było zdecydowanym błędem. Bowiem Muzeum Narodowe Rolnictwa i Przemysłu Rolno-Spożywczego w Szreniawie, wbrew nazwie, okazało się fascynującym i mega ciekawym miejscem. Normalnie perełka. Do tego o zadziwiającej objętości, bo hektarów jest tam od groma. A okazją była świetna impreza, czyli "Poznańska Pyra" - święto tytułowej bulwy. Można było nie tylko posłuchać czystej gwary, zobaczyć chodzące ziemniaki, zjeść pyszny, wypiekany w zabytkowych piecach chleb, wziąć udział w wykopkach, ale też zobaczyć wiele, wiele świetnych eksponatów. No i nikt nie robił problemu z obecności Kropy - wręcz przeciwnie, panie z pewnej fundacji animalnej nawet stwierdziły, że była najładniejsza ze wszystkich obecnych tu czworonogów :)

Oto galeria:
Poznańska Pyra, Muzem w Szreniawie
Hotel dla owadów, Muzem w Szreniawie
Piec do wypiekania chleba, pysznego zresztą - Muzem w Szreniawie
Istna łapanka, Muzem w Szreniawie
Maszyna z kosmosu, Muzem w Szreniawie
Hamaki-kokonaki, Muzem w Szreniawie
Opiekunka grochówki, Muzem w Szreniawie
Owca-buzi, Muzem w Szreniawie
E tam, sztywniak jakiś - Muzem w Szreniawie
Istne tur-tury, Muzem w Szreniawie
I po co nam te współczesne bloki?, Muzem w Szreniawie
Jajo było pierwsze, w kurze, Muzem w Szreniawie
Kot muzealny, stoicki, Muzem w Szreniawie
Px49, z pochodzenia Ślązak, Muzem w Szreniawie
A niby za komuny były tylko PGR-y, Muzem w Szreniawie
Aż się prosi o jakieś zaprószenie :), Muzem w Szreniawie
Kiedyś codzienność, dziś rarytasy, Muzem w Szreniawie
Warszawski dzień, Muzem w Szreniawie
Syrena w klasyku największym, Muzem w Szreniawie
Żuk żukowi dobrze żuczy, Muzem w Szreniawie
Zacny okaz w służbie OSP Łęg (?)
Cokolwiek to jest, miażdży, Muzeum w Szreniawie
Największą jednak atrakcją, jak na mój skromny gust, była działająca Hipolina, czyli ponad stuletni, wciąż jeżdżący lokomobil z zakładów Cegielskiego. Kopcił jak cholera, głośny koszmarnie, ale to sprzęt z duszą, w przeciwieństwie do większości aktualnie produkowanych puszek.
Wielkopolskie klimaty, dziś retro, Muzeum w Szreniawie
I jeszcze raz - parowóz do wykopków, genialne, Muzeum w Szreniawie
Lokomobil od Cegielskiego, Muzeum w Szreniawie
Stulatkowi wciąż świeci słońce, Muzeum w Szreniawie
Nie mogło zabraknąć też - a jak - poszukiwań okazów rowerowych. Się znalazły, oczywiście :)
Powrót do przeszłości, Muzem w Szreniawie
W XIX wieku to mieli gust, Muzem w Szreniawie
Zresztą trafiła mi się okazja nie byle jaka, bo dopytania mistrza bicykla o tematykę wymiany dętek w pewnym sprzęcie. Jak się okazało - nieistniejącą, bo wielkie koło dętki nie posiada, tylko jest wypełnione gumą. Podobno patent się sprawdza niezawodnie, ale dość często trzeba centrować koła.
W pełnej krasie, Muzem w Szreniawie
Ostro w zakręt, Muzem w Szreniawie
Kaskaderka niejedno ma imię, Muzem w Szreniawie
Magik bicyklowy, Muzem w Szreniawie
No i na sam koniec wpadł jeszcze spacerek po WPN-ie, podczas którego wreszcie miałem okazję wejść na wieżę widokową, czyli do Mauzoleum Bierbaumów. Szkoda, że ludzi było sporo, więc nie dało się zrobić "czystego" zdjęcia, ale za to wstęp był o dziwo darmowy.
Mauzoleum Bierbaumów w Szreniawie
Płasko, płasko, ale sympatycznie
Widok z sieży w Szreniawie
Standardowo :), lasy WPN-u
Fajny, dość intensywny dzień, który z założenia miał być odpoczynkiem, a w praktyce - padam na ryj :)


  • DST 52.10km
  • Czas 02:04
  • VAVG 25.21km/h
  • VMAX 51.10km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Podjazdy 60m
  • Sprzęt Czarnuch :)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ofiarnie

Sobota, 5 października 2019 · dodano: 05.10.2019 | Komentarze 16

Uffff. Dobrze, że zmieniły mi się lekko plany i miałem dziś wolne, bo bez tego pojawiłoby się u mnie kolejne puste okienko na BS. A tak? Coś tam wpadło, choć komfortowe to to na pewno nie było.

Od rana bowiem lało. Albo padało. Albo raz to, raz to :) Plus z tego taki, że się choć trochę wyspałem, najadłem, miałem też czas podejść z Kropą do weterynarza po tabletki na odrobaczanie. A po powrocie co chwilę zerkałem za okno, licząc na pogodowe okienko.

Coś w tym kształcie pojawiło się koło trzynastej. Kropli z nieba było już dużo mniej, przygotowałem więc Czarnucha (po cholerę go wczoraj myłem?) i ruszyłem. Na wschód, czyli pod wiatr, który znów zrobił się mocny i nieźle mnie wymęczył, a przy okazji wychłodził.

Wykonałem kółeczko o kształcie Polski, w wersji: Dębiec - Wartostrada - Malta - Miłostowo - Antoninek - Swarzędz - Jasin - Paczkowo - Siekierki - Gowarzewo - Tulce - Żerniki - Jaryszki - Krzesiny - Starołęka - Las Dębiński - dom.

Oczywiście deszcz wcale nie odpuścił, tylko na chwilę przygasł, więc wróciłem usyfiony konkretnie. No ale ważne, że w ogóle zostało pokręcone.


Wyjątkowo mi się nie spieszyło, miałem więc w końcu czas na przyjrzenie się drewnianym ruinom... No właśnie - czego? Zapewne wiatraka, który znajduje się pomiędzy Żernikami a Tulcami, zaraz przy wiadukcie nad A2. Stan jest opłakany, a szkoda, bo takie perełki powinno się pielęgnować.



Jednak zanim wykonałem te fotki, lekko zdziwiony przeczytałem taką oto karteczkę:

Cóż, ton dość pretensjonalny, do tego - mimo intensywnych poszukiwań - żaden "zarządca" się nie wyłonił, ale... Polakiem czuję się jedynie pod względem formalnym, nie mentalnym, więc... zapłaciłem (wiem, co za frajer), oddając wszystko, co przy sobie miałem, czyli cale 1 PLN, które miało być przeznaczone na myjkę :) Pewnie dałbym więcej, ale terminala na karty też jakoś nie przyuważyłem.

A przy okazji nasunęło mi się pytanie, czy wisząca obok pani kandydatka też dała na "ofiarę"... Jeśli tak - chwała jej, byłby to jedyny przydatny baner wyborczy, jaki znam. Jeśli nie... A, wyrażał się nie będę :)

Po południu wpadł jeszcze spacer po Dębinie, niestety już wyraźnie jesiennej.




Relive ze spaceru TUTAJ, a z rowerowania - TU.


  • DST 63.00km
  • Czas 02:11
  • VAVG 28.85km/h
  • VMAX 50.40km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Podjazdy 229m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Muuuuu-min

Piątek, 4 października 2019 · dodano: 04.10.2019 | Komentarze 12

Pogodowo było dziś tak, jak wczoraj, tyle że... inaczej :) Co oznacza, że chłodek był konkretny, ale za to z deszczowych chmur udało się niebo uwolnić i gdzieś od połowy trasy dało się nawet podziwiać słońce. Do tego wiatr niezbyt upierdliwy, jednak kręcenie odbywało się typowo w klimacie jesienno-zimowym, czyli w ubraniu na cebulkę i bez chęci mocniejszego stąpania na pedały.

Trasa to wschodni "muminek": dom - Las Dębiński - Starołęka - Krzesiny - Jaryszki - Koninko - Szczytniki - Sypniewo - Głuszyna - Babki - Czapury - Wiórek - Sasinowo - Rogalinek - Mosina - Puszczykowo - Łęczyca - Luboń - Poznań.

Z braku atrakcji będą zdjęcia :) Idealnie do jednego z nich ustawiła mi się jedna z koleżanek w Rogalinku...
Krowa zamyślona, nostalgiczna
...lecz po chwili spłoszyła się tym, że podmuch wiatru lekko mi przesunął rower, dzięki czemu mam jeszcze ujęcie krowy trenującej skoki w dal :)
Krowa spłoszona, kanguropodobna
Poza tym standard i muuu..., to znaczy nuuuuuda :)
Pyr(r)usowa pauza
Obowiązkowy Las Dębiński, Poznań
Głuszyna Leśna wciąż pod oblężeniem. Szukanie grzybów w takim tłoku przypomina zapewne kursik po poznańskiej Malcie w majowy długi weekend około godziny czternastej :)

A w Luboniu napotkałem rower cargo, jakiego jeszcze na oczy nie widziałem :)

Trasa poszerzona o dojazd do roboty.


  • DST 62.10km
  • Czas 02:12
  • VAVG 28.23km/h
  • VMAX 54.00km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 208m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pożegnanie z...

Czwartek, 3 października 2019 · dodano: 03.10.2019 | Komentarze 6

...z czym? O tym za chwilę.

Najpierw jednak o porannym przygotowaniu do jazdy. Było zerowe :) Bowiem Kropa w nocy postanowiła mieć problemy żołądkowe, więc o 2.30 w nocy wykonałem mało radosne "tup tup tup" na dwór. Misja się udała (została jeszcze powtórzona przez Żonę, ale już o bardziej cywilizowanej porze, czyli koło 7), ale dzięki temu ja rano byłem nieprzytomny, za to pies - jak nowo narodzony :) Koszty wliczone w opiekę nad kochanym kurduplem.

Drzemek nie mogłem przeciągać w nieskończoność, więc koło dziewiątej ruszyłem w lekkim półśnie. Zanim wystartowałem, zerknąłem za okno, a tam jakaś lekka mżawka, raczej niegroźna, bo przecież nawet w szosie mam błotnik. Chwila, chwila... Szybkie zerknięcie na rower, do którego jeszcze dwa dni temu był on przyczepiony (o, nawet było zdjęcie), a tam... pusto. Przeszukałem wszystko, błotnika brak :( Możliwości są dwie: albo mocowanie się poluzowało i pożegnałem się z nim gdzieś na trasie (ale dziwne, że tego nie poczułem), albo ktoś mi go zwinął, gdy zostawiłem rower pod piekarnią. Żyję w Polsce, więc za bardziej wiarygodną uznaję teorię numer dwa. Wielka szkoda, bo to był porządny kawałek dupochronu, otrzymany w podziękowaniu za jakąś przysługę, które wiernie służył mi przez dobrych kilka lat. No nic, spoczywaj w spokoju... 

Oczywiście po drodze mnie zlało, na szczęście niedługo i niezbyt intensywnie, jednak dość upierdliwie. Trochę mnie to obudziło, ale nie bardzo. Większy wpływ na ogólną żałość miała temperatura - na samym początku coś koło sześciu (!) stopni, pod koniec całe osiem.

Trasa to "kondominium": Poznań - Luboń - Wiry - Łęczyca - Puszczykowo - Mosina - Krosinko - Dymaczewo - Łódź - Witobel - Stęszew - Dębienko - Trzebaw - Rosnówko - Szreniawa - Komorniki - Poznań. Raczej wymęczona niż przejechana.



Oto potwierdzenie, że upału to dziś nie było... Nawet zdecydowałem się założyć długopalczaste rękawiczki, które zdecydowanie mi się przydały.

No i - cholera - jednak niektóre pyski, eeee, twarze, na wyborczych plakatach są nieśmiertelne. Urąbany w trawie i ziemi, ale dumnie znów wisi na śmieszce w Łęczycy jeden taki. Chyba jedyny, który pokonał wiatr :)

Dystans powiększony o dojazd do pracy, oczywiście znów w mżawce.