Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 197753.60 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Styczeń, 2019

Dystans całkowity:1217.80 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:45:52
Średnia prędkość:26.55 km/h
Maksymalna prędkość:53.60 km/h
Suma podjazdów:4402 m
Liczba aktywności:27
Średnio na aktywność:45.10 km i 1h 41m
Więcej statystyk
  • DST 53.10km
  • Czas 01:51
  • VAVG 28.70km/h
  • VMAX 50.50km/h
  • Temperatura -1.0°C
  • Podjazdy 227m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Śliskie ulice i Radzewice

Niedziela, 20 stycznia 2019 · dodano: 20.01.2019 | Komentarze 12

No, to w sumie na tytule mógłbym zakończyć ten wpis, bo większość została w nim zawarta :)

Ale... nie tak łatwo ze mną :) Coś napisać muszę, żeby nie było łyso.

Ruszyłem koło jedenastej, sądząc mylnie, iż wszystkie drogi są już czarne. I w większości przypadków tak było, lecz oczywiście za wyjątkiem tych dla rowerów. Pierwsza konfrontacja szosowych opon z białym czymś na Czechosłowackiej uświadomiła mi, że dziś nie ma co szaleć, do czego się grzecznie dostosowałem. Jednak im dalej w las (nawet dosłownie, bo trasa, mimo że asfaltowa, to w znacznej części prowadziła przez moje ukochane leśne szlaki Rogalińskiego Parku Krajobrazowego), tym bardziej przyjaźnie pod tym względem.

Wykonałem południowo-wschodniego "szczurka", w wersji: Dębiec - Hetmańska - Starołęcka - Czapury - Wiórek - Rogalinek - Rogalin - Świątniki - Radzewice, tam nawrotka - Świątniki - Rogalin - Rogalinek - Mosina - Puszczykowo - Łęczyca - Luboń - Poznań. Jechało się, jak na zimę, świetnie. Bo mimo przymrozku nie wiało mocno (!), choć z każdej strony i zmiennie, czyli głównie w pysk. Taka zima niech żyje, żyje nam!

Dzisiejsze fotki jak zwykle zdominuje port rzeczny w Radzewicach, moja ukochana miejscówka zresztą :)





Jednak i inne lokacje dawały radę. Bo dziś było po prostu i fajnie, i ładnie.


Choć i brzydoty nie zabrakło :)

W Łęczycy na śmieszce soli tyle, że zacząłem się rozglądać za frytkami :) Wolałbym w sumie, żeby była oblodzona, wtedy bowiem łatwo by się dało wymigać od ewentualnego mandatu za ignorowanie zakazu jazdy rowerem wzdłuż niej, a tak... Hmmm.

Dzisiaj zamiast dziadygi był tam taki oto zacny pro-duet:

Wyprzedzenie go łatwe nie było (a i fota niewyraźna, to z emocji), bo komunikaty głosowe wywołały niezłą panikę, ale przy zwolnieniu niemal do zera jakoś się udało.

Pozdrawiam! :)



  • DST 53.40km
  • Czas 01:54
  • VAVG 28.11km/h
  • VMAX 50.40km/h
  • Temperatura 0.0°C
  • Podjazdy 177m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przeczuciowo?

Sobota, 19 stycznia 2019 · dodano: 19.01.2019 | Komentarze 8

Jednostopniowy minus na termometrze z samego rana średnio zachęcał do wyruszenia na rower czymś innym niż pług śnieżny, ale że takowego póki co jeszcze nie posiadam, to wybrałem szosę :) Nie powiem, były lekkie obawy, bo mimo słońca na niebie i generalnie suchych dróg, widziałem przez okno lodowe placki. A w myślach - swój potencjalny fikołek na nich.

Szybko przeskakując do finiszu zdradzę, iż obyło się bez. Głównie dzięki bardzo ostrożnej jeździe, jak i powoli rosnącej temperaturze, która zamieniła lodowiska w kałuże. W sumie najlepiej jechałby się dzisiaj po lesie, jakimś wypasionym MTB, ale również nie posiadam. Za to poholowałem kilka kilometrów sympatycznego użytkownika takowego sprzętu, z którym nie omieszkaliśmy ponarzekać sobie na polskich kierowców (nie ja zacząłem!) oraz rodzime śmieszki antyrowerowe (to już oczywiście moja inicjatywa).

Trasa wyszła mi spontanicznie dziwna: Poznań - Luboń - Wiry - Komorniki - Szreniawa - Rosnowo - Chomęcice - Konarzewo - Trzcielin - Lisówki - Trzcielin - Konarzewo - Dopiewiec - Palędzie - Gołuski - Plewiska - Poznań. Co widać na Relive.

Bardzo lubię okolice Lisówek, bo na tych pustynnych zachodnich rewirach stanowią oazę zieleni i dzikości.


A że tamtejszy DPS aż nęci w temacie przetestowania przez jeden czy dwa dni opcji gościnno-noclegowej, to zapewne kiedyś nie omieszkam.

Jadąc do pracy słuchałem sobie fragmentów relacji z pogrzebu Pawła Adamowicza. Sporo mądrych słów tam zostało wypowiedzianych. A ja sam mam z tą śmiercią dziwną, hmmm, jak to nazwać? Korelację? Choć to chyba złe słowo. W każdym razie w dniu zamachu (13 stycznia) akurat czytałem sobie książkę Jerzego Karwelisa "Trzeci sort", która została mi pożyczona i polecona jako "rewelacyjny i obiektywny głos na temat zakończenia wojny polsko-polskiej" (co oczywiście kompletnie nie trzyma się kupy, a jest raczej poradnikiem dla partii rządzącej jak utrzymać władzę) na rozdziale, w którym autor gdyba sobie, co by było, gdyby ktoś... zamordował jakiegoś znanego działacza opozycji "w siedzibie partii lub na ulicy" i jakie od razu zrobiłoby się larum. Hmm.
To jeszcze nie koniec - wieczorem dzień wcześniej słuchałem sobie nowej płyty Disturbed, zespołu, którego - jestem w stanie się założyć - nie kojarzył do tej pory w Polsce prawie nikt (choć już dziś widziałem, że wypowiadali się domorośli muzykolodzy w gównianych programach TVN-u) spoza sceny metalowej (bo to właśnie taka grupa, a nie specjaliści od coverów a capella), w tym oczywiście "The sound of silence", ale nie w wersji z poprzedniego albumu, tylko z koncertu w Houston (TĘJ, chyba jeszcze lepszej). Katowaliśmy ją zresztą z Żoną wtedy kilkanaście razy, tak się spodobała (poniżej screen z Last.fm). 

Gdy usłyszałem ten utwór niewiele później w telewizji podczas żegnania prezydenta Gdańska na Długim Targu, poczułem się... specyficznie. Pewnie, jedno i drugie to przypadek, bo w przeczucia nie wierzę, ale... daje do myślenia.


  • DST 31.40km
  • Czas 01:15
  • VAVG 25.12km/h
  • VMAX 42.00km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Podjazdy 80m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut rasowy

Piątek, 18 stycznia 2019 · dodano: 18.01.2019 | Komentarze 12

Tytuł jest nieprzypadkowy, gdyż z grubsza oddaje wyśnione nadzieje tej łysej i prawilnej do kwadratu części ludzkości ("rasowy glut" już by tak dobrze nie brzmiał) - od rana białe zdecydowanie górowało nad czarnym. Miałem już spore momenty zwątpienia, czy uda mi się dziś cokolwiek innego niż chomik, ale jednak - trochę po wpół do dziesiątej zrobiło się jakoś tak normalniej, czyli białe z czarnym się wymieszało :)

Ruszyłem w te pędy, żeby przed pracą zdążyć wykręcić cokolwiek, choć już na starcie odechciało mi się jakiejkolwiek walki, bo nie tylko wiało koszmarnie, ale przy okazji zwiewało to w kałuże,to w pośniegowe błoto. A śmieszki... Hmmm, klasycznie. Nie żebym po nich jeździł, ale raz zatrzymać się na takowej, coby cyknąć fotę dla potomnych (czyichś), wypadało :) 

Wykonałem kółeczko zachodnie skrócone, czyli: Poznań - Plewiska - Poznań Junikowo- Wysogotowo - Skórzewo - Plewiska - Poznań. Tak jak na Relive.

Jazda jak jazda, asfalty nawet o dziwo całkiem przejezdne, ale klimacik robiły dziś śniegowe perspektywy, całkiem ładnie się prezentujące. Byle mi nie właziły na drogi, niech sobie będą częściej :)





Jeśli kojarzy ktoś genialne reklamy aplikacji Pracuj.pl (na przykład ) oraz zaznał życia, ten wie, że zmiana pracy to czasem jedyne wyjście. Ale można też skończyć znacznie gorzej, czyli na przykład zostać grzybiarką. Tu nie ma zmiłuj, zima nie zima, zbierać trzeba. Dowód - dla spostrzegawczych - poniżej :)



  • DST 51.70km
  • Czas 01:54
  • VAVG 27.21km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Podjazdy 156m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Znów szosowanie oraz "Akcji Telefon" ciąg dalszy

Czwartek, 17 stycznia 2019 · dodano: 17.01.2019 | Komentarze 24

Wczoraj wieczorem cieszyłem się, że prognozy zapowiadały na dziś umiarkowane ciepełko oraz suche drogi. Rano z grubsza wszystko się potwierdziło, zacząłem więc przygotowywać do jazdy szosę, która dość długo czekała sobie w cieple na odkurzenie. Zdjąłem między innymi błotnik, o którym można powiedzieć wiele dobrego, ale nie to, że dodaje rowerowi uroku.

Po chwili spojrzałem ponownie za okno i zobaczyłem, że... pada. Grrr... Na szczęście po odczekaniu jakichś trzydziestu minut sytuacja się unormowała na tyle, że mogłem... zamontować błotnik :) Byłem już bowiem tak nastawiony na przejazd wąskokołówką, że olałem temat kolejnego usyfienia sprzętu.

Wykonałem zachodni wariant w wersji: Poznań - Luboń -Wiry - Komorniki - Szreniawa - Rosnowo - Chomęcice - Konarzewo - Trzcielin - Dopiewo - Dopiewiec -Palędzie - Gołuski - Głuchowo - Komorniki - Plewiska - Poznań.

Tutaj Relive.

Zaliczyłem podczas jazdy kolejne świeżutkie wahadło w Chomęcicach, które powstało w miejscu, gdzie niedawno wahadło zlikwidowano, ale widocznie asfalt był zbyt równy i trzeba go było zamienić na gruntówkę z błockiem gratis :) Pojawiłem się też ponownie na katowanej od niedawna alternatywie do "piątki", chcąc się przekonać, jak się jeździ tym czymś rowerem szosowym. Zaskoczenia nie było - odpowiedź brzmi: do dupy. Ale przy okazji zrobiłem fotę przy znaku, który jakoś dziwnym trafem do tej pory nie rzucił mi się w oczy. I chyba cały czas nie będzie się rzucał :)

Wiało koszmarnie, więc nie starałem się nawet spieszyć - wyszło więc ponownie tempo kontuzjowanego ślimaka.

Teraz - uwaga, uwaga! - kontynuacja tematu zaginionego smartfona, opisywanej TU. Wczoraj późnym popołudniem odebrałem połączenie z numeru stacjonarnego (!) od jakiegoś starszego waćpana, który zapytał mnie, czy przypadkiem nie zgubiłem telefonu. No kurde, oczywiście, że zgubiłem. Na to dziadek opowiedział mi następującą historię: wracał sobie w poniedziałek z zakupów, poślizgnął się i upadł na mój sprzęt do dzwonienia, który widocznie wypadł mi z kieszeni (to akurat jest możliwe, choć raczej staram się go pilnować). Ktoś, kto mu pomagał wstać, zapytał, czy to jego, a on w szoku wziął go ze sobą odruchowo (ekhm). Ale to nie koniec :) W domu okazało się, że musi jechać do szpitala na zastrzyk, bo plecy go strasznie bolały i nie miał głowy do niczego tego dnia. Potem zorientował się, że ma moją komórkę, próbował dzwonić do mnie intensywnie, ale dopiero teraz się udało i on gorąco zaprasza po odbiór.

No i faktycznie - podjechałem jeszcze tego samego wieczora, pan okazał się nawet sympatyczny, ale zacząłem drążyć temat, bawiąc się w domorosłego detektywa, bo kilka rzeczy mi w tym wszystkim śmierdziało. Dziadek nie był w stanie mi odpowiedzieć, czemu jego usilne próby kontaktu ze mną nie miały odzwierciedlenia w realnych połączeniach (pierwsza widziana przez mnie próba nastąpiła wczoraj - i od razu zakończona rozmową), ani czemu nie odebrał żadnego z ponad osiemdziesięciu (specjalnie zweryfikowałem ilość) moich telefonów (a jak sprawdziłem, wiedział, jak to zrobić, gdyż bynajmniej nie był użytkownikiem klawiszowca). Resztę historii powtórzył ponownie, dodając jeszcze, iż radził się znajomego policjanta, który sugerował, że najlepiej sprzedać, ale on, szczęśliwy znalazca już wielu rzeczy, stawia na uczciwość. Pogadaliśmy sobie jeszcze chwilę, postanowiłem, że dam mu mimo wszystko jakieś znaleźne, pożegnaliśmy się i znów byłem posiadaczem swojej własności.

A teraz moja wersja całej tej farsy, tak, jak ja ją rozumiem. Pana dziadka wydawało mi się, że kojarzę z kolejki w jednym z odwiedzonych tego dnia sklepów, choć pewności nie mam. Jeśli telefon mi wypadł, a musiało to być jakąś minutę czy dwie przedtem, to żadnej akcji z przewróconym emerytem nie widziałem, a bym raczej musiał. Po mojej intensywnej akcji poszukiwawczej, zlokalizowaniu dzięki googlowej apce "znajdź moje urządzenie" bloku, gdzie on się znajdował (potwierdziło się), wizycie na policji oraz zablokowaniu online smartfona w ten sposób, że na ekranie blokady pojawiał się komunikat, iż telefon został skradziony, jest w danej lokalizacji i zgłoszono to odpowiednim służbom, więc proszę o kontakt, nasz sprytny znalazca się przestraszył (i upewnił, iż jest całkowicie bezużyteczny) po prawie trzech dniach oraz postanowił, że najlepiej będzie jednak dać znać. I tylko za to - oraz całkiem barwną historyjkę - temat zamykam polubownie. A gdyby raczył od razu odebrać choć jedno z tej prawie setki połączeń, grubsze znaleźne byłoby rzeczą intuicyjną. A tak poszło z pewnym niesmakiem, choć ewentualna próba przywłaszczenia to jednak lepsza rzecz niż kradzież :)

Tym samym odzyskałem to, co najważniejsze - zdjęcia i kontakty, których nie udało mi się sklonować. To plus. Mam już nowy telefon - plus i minus :) Trochę się bowiem pospieszyłem, ale i tak miałem w głowie wymianę, więc za bardzo nie cierpię z tego powodu, choć co innego krzyczy mój portfel. A stary pozostanie jako kolejna rezerwa na wypadek następnej tego typu akcji :)


  • DST 31.80km
  • Czas 01:16
  • VAVG 25.11km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Podjazdy 111m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut poszukiwawczy

Środa, 16 stycznia 2019 · dodano: 16.01.2019 | Komentarze 8

Po wczorajszym smutnym, śniegowym dzionku, podczas którego wpadł jedynie godzinny chomik (31 kilometrów), bardzo ucieszyły mnie wieczorne opady deszczu i wzrost temperatury, który zmył z dróg większość tego białego gów... to znaczy puszku. Już mniej radosne były jednak wciąż te same dźwięki kropli bombardujących okno i parapet, utrzymujące się do godzin porannych.

A jednak! W końcu przestało lać i udało mi się przed pracą wykonać marnego bo marnego, ale chociaż gluta. Drogi powoli obsychały, więc jechało się niczym wczesną wiosną, a i tak samo duło. Czyli paskudne. Jednak radość z wiatru pod kaskiem była ważniejsza niż niedogodności - co jednodniowy głodek, to... jednodniowy głodek :)

Wykonałem krótką, powolną pętelkę w wersji: Poznań - Luboń - Wiry - Komorniki - Szreniawa - Rosnowo - Komorniki - Plewiska - Poznań. W Komornikach były i ekstremalne przewyższenia... :)

...i kostkowe koszmarki, zresztą będące o dziwo lepszą alternatywą niż główna, zakorkowana "piątka"...

Główną zaletą tej DDR-ki jest to, że... nikt z niej nie korzysta. A już na pewno jej nie sprząta :) O czym przekonałem się na własnym przykładzie. Bowiem podczas mojej ostatniej wycieczki, tej, z której ledwo wróciłem, gdy robiłem tu jedną z fotek, powiew wiatru przewrócił mi rower, a przy okazji odpadł mi plastik od manetki. Zorientowałem się dopiero pod domem, a we wspomnianych warunkach powrót odpadał, dziś więc bez większych nadziei ruszyłem na misję poszukiwawczą. Miłe zaskoczenie - leżało toto w trawie i na mnie czekało.



Cuda się jednak zdarzają! Nie odpuściłbym sobie, gdybym nie poszukał. Jak widać warto było, ale teraz znów moja kiera wygląda jak pirat, bo taki sam element z lewej strony straciłem już dawno temu, nawet nie wiem gdzie.

Pojeździłem, można się cieszyć!

Co jutro? Praca, a z rowerem się zobaczy.

Relive tutaj.


  • DST 30.70km
  • Czas 01:20
  • VAVG 23.03km/h
  • VMAX 31.00km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Podjazdy 108m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nagłe Oberwanie Świata. Plus inny gnój

Poniedziałek, 14 stycznia 2019 · dodano: 14.01.2019 | Komentarze 8

Co za dzień… :/

Zacznę od spraw rowerowych, bo w końcu od tego jest ten blog. Wyruszyłem sobie raźnie koło 11 rano, gdy słoneczko ładnie świeciło, myśląc nawet o wzięciu szosy. Coś mnie jednak tknęło, żeby się powstrzymać. Ufff..

Zaraz po starcie na niebie zaczęła się jakaś dziwna walka żywiołów, niestety zakończona porażką tych pozytywnych. Czyli, po ludzku, zaczęło padać, najpierw na mokro, potem na biało. Przejdzie, pomyślałem optymistycznie. Debil ze mnie. W Plewiskach bowiem znalazłem się w oku cyklonu, już tylko z jednym pomysłem - powrotu. No ale czy w tę, czy w drugą - wszędzie było już albo biało, albo tak ślisko, że błoto pośniegowe wydawało się zbawieniem. A wiatr... szkoda pisać. Momentami miałem wrażenie, że zmiecie mnie pod jakiś pojazd. Obyło się bez. Również bez gleby.

Nie chce mi się opisywać szczegółów tej farsy, a nie jazdy, na trasie: Poznań - Plewiska - Komorniki - Wiry - Luboń - Poznań. Grunt, że dojechałem, a średnia? Lepiej o niej nie wspominać, ale umieścić trzeba. Z bólem serca…

Kilka fotek.



Było więcej, ale… No właśnie. Dzionek miał ciąg dalszy. Miałem wolne, więc po południu wybrałem się na zakupy. Z telefonem. A w sumie - jak zwykle - z dwoma. Gdy wracałem, zorientowałem się, że mój stan posiadania zmniejszył się o równe 50%. Szybko zacząłem przeglądać swoje ślady, podpytałem też w odwiedzanych sklepach. Tu i tu - nic. Po pół godzinie szukania wróciłem do domu, zalogowałem się na swoje konto Google i sprawdziłem, czy telefon wskazuje lokalizację. O dziwo... wskazywał, tylko że już jakieś pół kilometra dalej, na Osiedlu Dębina. Niestety nie była ona precyzyjna, do wyboru były dwa bloki. A że ciągle był sygnał, wprowadziłem w życie swój plan, czyli sobie znanymi sposobami dostałem się do obydwu miejscówek i piętro po piętrze (czyli dwa razy po dziesięć) chodziłem dzwoniąc do siebie z drugiego numeru i nasłuchując, czy może nie odezwie się mój dzwonek. Niestety :/

Poddałem się i pojechałem na policję (ponad pół godziny czekania) zgłosić kradzież lub przywłaszczenie. Oczywiście dyżurny chciał mnie od tego odwieść (eh, te ich statystyki), jednak się uparłem i takowe poszło, ze szczegółami znanej mi ogólnie lokalizacji. Pewnie nic to nie da, ale przynajmniej mam czyste sumienie, że zrobiłem wszystko, co możliwe. W międzyczasie telefon przestał się ukazywać w sieci :/

Zdjęcia pozostały więc tylko na Relive (zdążyłem to stworzyć po powrocie z roweru), a ja już nie mam sprzętu do robienia przyzwoitej jakości fotek. Ale nic to, gdyż i tak na 99% jutro nigdzie się nie wybiorę, bo praca to jedno, a szklanka na drogach - drugie.

I taki to miałem radosny dzień. Tej ludzkiej mendzie, która przywłaszczyła sobie czyjeś dobro, zamiast je oddać, najchętniej włożyłbym dzisiejsze zaspy w dupę. Szkoda mi nie sprzętu, bo ten się kupi, ale zdjęć, kontaktów, ważnych smsów... Tym bardziej, że ten gnój nawet nie jest w stanie go odpalić, bo poblokowany został na wszelkie możliwe sposoby. A wystarczyło odebrać jedno z około setki moich połączeń, może nawet bym wybaczył, jakby okazał się jakimś dziadkiem, to dał znaleźne...

W międzyczasie dowiedziałem się jeszcze o śmierci Pawła Adamowicza.

Ciśnie mi się sporo gorzkich słów o naszym społeczeństwie, ale chyba lepiej będzie, jak się powstrzymam.


  • DST 54.00km
  • Czas 02:08
  • VAVG 25.31km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Podjazdy 215m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bez serducha

Niedziela, 13 stycznia 2019 · dodano: 13.01.2019 | Komentarze 10

Głównymi tematami dzisiejszego wpisu będą: WOŚP, Żydzi i przepaść. Wiem, wiem, dla części tej najbardziej prawilnej części narodu te trzy pojęcia to synonimy, ale ja nie z tych :)

No to po kolei. Od rana padało, potem niby przestało, więc koło jedenastej ruszyłem, oczywiście crossem, bo miałem takie leciutkie podejrzenie, że brak opadów to jedynie mało wykwintna podpucha. Jak się okazało - niestety się nie pomyliłem. Jednak patrząc na sytuację pogodową choćby na Śląsku, tu było znów niemal idealnie. No bo jazda w połowie stycznia na swoim ulubionym dystansie w proporcjach: jedna trzecia umiarkowanej suchości, jedna trzecia mżawki i jedna trzecia ulewy, nie może zasługiwać na zbyt wielkie potępienie. Za to wiatr - owszem, ale przecież to już zupełnie inna historia :)

Wykonałem lekko zmodyfikowane "kondominium", ale w wersji alternatywnej: Poznań - Luboń - Komorniki - Szreniawa - Rosnówko - Trzebaw - Stęszew - Dymaczewo - Łódź - Mosina - Puszczykowo - Łęczyca - Luboń - Poznań.

W końcu odważyłem się sprawdzić, co wyrosło z boku ronda na trasie Wiry - Komorniki. Jak się okazało - całkiem fajny objazd zawsze zakorkowanego kawałka "piątki". Niestety, jak widać, wykonany gówniano. Łapy opadają. Na wsiach wciąż asfalt to przywilej tylko dla czterech kółek :/


Z ciekawości poczytałem sobie to, co na tablicy widocznej w tle. Jak się okazuje, ten fragment nazywany był "Mostem Żydowskim", gdyż to tu pochowano tych z Żydów, którzy zmarli przy budowie wąskotorówki i planowanej przez Niemców podczas II Wojny Światowej autostrady Warszawa - Berlin. Więcej informacji poniżej.

Poniżej zaś nie ZUS, a Urząd Gminy... wiejskiej. Nieźle :)

Gdy dotarłem do Trzebawia, podczas walki z wiatrem przyuważyłem po drugiej stronie drogi ciekawą terenową górkę, schowaną w lesie. Szybka nawrotka i już na niej byłem. Jak się okazało, znalazłem niespodziankę, czyli fragment nieistniejącego mostu (?) nad trasą Poznań - Wolsztyn. Aż się pokusiłem na kilka fotek, choć była lekka obawa, czy rower nie poleci sobie w dół, w celu zapoznania się z podkładami :)




Od Stęszewa już padało, a potem lało, więc przygód nie było. Za to kałuża w butach - owszem :)

Pod koniec trasy przypomniało mi się, że dziś przecież kolejny finał WOŚP. A że od jakichś trzech lat jakoś jeszcze chętniej mi się wspiera tę inicjatywę, to rozglądałem się za jakimiś puszkarzami, coby nakleić sobie serducho na rower. A tu... nic. Cały Luboń, Świerczewo, no i oczywiście Dębiec w szczegółach, bo jeszcze specjalnie objechałem swoją dzielnię - kicha. Jakoś mi się to zgrało z zakazem handlu, bo nie da się ukryć, że to tam było najłatwiej o możliwość wrzucenia kilku groszy. W końcu się poddałem i zrobiłem przelew z domu. A z ciekawości obejrzałem dziś "Wiadomości" TVPartyjnej, które zawsze dają mi sporo emocji. Tu zaskoczenie - powiedzieli o Orkiestrze! Przez pół minuty, gdzieś w środku wydania, ale powiedzieli :)

***

EDIT: życie dopisało smutny, gdański koniec mojego ostatniego akapitu :/ Byle tylko jacyś idioci nie zrobili sobie z tego politycznego oręża.


  • DST 53.10km
  • Czas 01:51
  • VAVG 28.70km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Podjazdy 154m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nominalnie

Sobota, 12 stycznia 2019 · dodano: 12.01.2019 | Komentarze 14


Dwunasty dzień stycznia roku bieżącego bez krępacji nominuję do miana "zimowego dnia idealnego". Skoro już musi być zima, niech będzie taka, jak dziś. I to nawet mimo naprawdę solidnego wiatru.

Wyruszałem koło jedenastej, czyli dość późno, ale jak się bierze wolne "na pieska" (dla zainteresowanych - wszystko z Kropką w porządku, nawet zaczyna znów być podwórkowym odkurzaczem, niestety), to można sobie pozwolić :) Na termometrze trzy stopnie, w momencie wyjazdu sucho, od połowy mżawka, wspomniane podmuchy mocne, ale do przeżycia. Szosa była wyborem naturalnym.

Wykonałem klasyczną zachodnią pętelkę: Poznań - Luboń - Wiry - Komorniki - Szreniawa - Chomęcice - Konarzewo - Trzcielin - Dopiewo - Dopiewiec - Palędzie - Dąbrówka - serwisówki - Plewiska - Poznań. Tempo spacerowe, bo po co się męczyć? :) Na odcinku Chomęcice - Konarzewo podholowałem też ambitnie kręcącego na góralu rowerzystę.

Pod koniec, już w Poznaniu, upolowałem Pegaza :) Tym razem z drugiej strony płotu, bo jak ostatnio próbowałem cyknąć fotę od frontu, to aktywizował się nadgorliwy cieć, zapewne w myślach widzący we mnie terrorystę, szykującego atak jeśli nie gazem, to czymś innym musztardowym :)

Na słuchawkach dziś m.in. nowy singiel ziomali z Norwegii, o fajnej nazwie, fajnej muzyce, no i kilku innych fajnych aspektach :)



  • DST 52.40km
  • Czas 01:52
  • VAVG 28.07km/h
  • VMAX 53.60km/h
  • Temperatura -1.0°C
  • Podjazdy 184m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Minium

Piątek, 11 stycznia 2019 · dodano: 11.01.2019 | Komentarze 17

Czyli "kondominium", ale niedorobione :) Pierwotnie miał być ów wspomniany klasyk wykonany w pełni, ale po wyjechaniu z Poznania, przejechaniu przez Luboń, Łęczycę, Puszczykowo, Mosinę i Dymaczewo postanowiłem, że "obsikam" (cudzysłów zamierzony) kolejną ze swoich często odwiedzanych miejscowość z okazji nowego roku. Tym samym zawitałem do Będlewa, tam zawróciłem i poczłapałem do siebie swoimi śladami. Wyszło więc maksymalnie "minium" :)

Patrząc na sytuację pogodową, która zakwitła niedługo po moim powrocie, czyli po jedenastej rano - najpierw śnieżek, a potem ślizgawica - uznaję, że miałem farta, tym bardziej, iż odświeżyłem dziś szosę. Udało mi się bowiem przejechać niemal suchą stopą. Niemal, bo gdy jechałem głównymi drogami, było całkiem spoko. Nawet na mojej ukochanej i wielbionej (ekhm) śmieszce w Łęczycy musiałem bawić się jedynie w slalom między napaćkanymi ponad miarę kupkami z soli, a nie - jak to najczęściej zimą - w paniczne unikanie lodowych placków.

Ale im dalej w las (jeszcze trochę się go ostało...), tym ciekawiej. 

Na trasie Dymaczewo - Będlewo znalazłem się w trochę innym świecie - śnieżnym, śliskim i takim, że cieszyłem się, iż czeka mnie za sekundę powrót.


A potem już tak było wszędzie :)

Chciałem jeszcze słówko wspomnieć o dzisiejszym Vmaxie - nie uzyskałem go jadąc z wiatrem czy z górki, a wręcz przeciwnie, goniąc... traktor. Chwała nieistniejącym bogom za stworzenie ciągników John Deere! Szkoda, że po dwóch kilometrach, w Mosinie, skręcił sobie na Kórnik. Ale i tak kierowca dostał ode mnie podziękowania za podholowanie :)

Na koniec przyuważony na Dębcu samochód. Niby taki niemiecki, a jednak wybitnie polski :)


  • DST 53.00km
  • Czas 02:07
  • VAVG 25.04km/h
  • VMAX 43.50km/h
  • Temperatura 0.0°C
  • Podjazdy 243m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kleruś :)

Czwartek, 10 stycznia 2019 · dodano: 10.01.2019 | Komentarze 8

Ostatnie, co mógłbym napisać o ostatniej nocy to to, że została dobrze przespana. Ale dziś Kropa jest spokojniejsza, zaczyna dokazywać, ma apetyt, nawet pokazuje, że należy ją wynieść na poważniejszą sprawę. Idzie ku dobremu :) Tylko z kołnierzem już nauczyła sobie radzić w kilka sekund, więc dziś nabyliśmy specjalne ubranko pooperacyjne. Czeka na przetestowanie, choć coś czuję, że jeśli w ogóle uda się go założyć, to swoisty escape room i tak dojdzie do skutku :)

Teraz o rowerze. Znów się udało pokręcić, nawet o suchym tyłku. Pies został pod opieką Żony, ja wystartowałem koło dziesiątej, przy temperaturze zera stopni, która nie zmieniła się do końca wyjazdu. Wiało solidnie z północy z wariacjami, wybrałem się więc znów przez całe miasto - z Dębca przez Górecką, Grunwald, Jeżyce na Piątkowo, gdzie zaliczając kolejny w życiu zamknięty szlaban zacząłem wspinać się na Morasko...

...a tam na spontanie skręciłem w kierunku Biedruska. Warto było, bo po drodze spotkałem... kler. Całkiem pomysłowy zresztą :)

W samym Poznaniu śniegu za dużo nie było, ale w "górach" (hje hje) wciąż przysypane. W tle Dziewicza Góra.

Do Biedruska dotarłem ścieżką z kolejnym ślimakiem, a powrót wykonałem przez Bolechowo, Owińska, Czerwonak, Koziegłowy, Gdyńską oraz Wartostradę. Dawno nie miałem okazji zaliczyć tylu kilometrów kostki, co częściowo widać na Relive, no ale dziś miałem to tak totalnie w dupie, jak chyba nigdy. Spokojnie, już mi przeszło, ten nienormalny stan był jedynie chwilowy :)

W Biedrusku przyuważyłem nowy, całkiem imponujący mural.

A pod koniec poszedłem za grafficiarskim ciosem. Wiem, jeden z obrazków już tu był, ale rzuca się w.... oko :)


W nocy ma przyjść mróz, jutro wiatr i przelotne opady, a do tego idę do pracy. Nie wygląda to dobrze, ale może choć glut wpadnie :)