Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 197597.20 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2016

Dystans całkowity:1536.44 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:54:27
Średnia prędkość:28.22 km/h
Maksymalna prędkość:59.00 km/h
Suma podjazdów:5919 m
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:52.98 km i 1h 52m
Więcej statystyk
  • DST 51.34km
  • Czas 01:50
  • VAVG 28.00km/h
  • VMAX 51.70km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Podjazdy 176m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

PUFF!!

Poniedziałek, 21 marca 2016 · dodano: 21.03.2016 | Komentarze 9

Wiosny ciąg dalszy. Czyli zimno, ponuro, na drogach mokro i minimalnie ślisko po nocnych opadach. No i do tego oczywiście, bo to już nikogo chyba nie dziwi, silny wiatr. Chyba że jednak kogoś to nie dziwi, wtedy ja się zdziwię :)

Trasa na zachód, znana i lubiana - Poznań-Plewiska-Gołuski-Dopiewo-Więckowice-Sierosław-Wysogotowo-Skórzewo-Plewiska-Poznań. Tak kręcąc dziś sobie i walcząc z podmuchami sam siebie w myślach pochwaliłem i uznałem za rowerowego eksperta. Bowiem widząc za Fiałkowem pędzące z naprzeciwka trzy solidne TIR-y wiedziałem co mnie czeka, zawczasu skuliłem się za barankiem, przytuliłem do ramy i nucąc pod nosem refren piosenki Kazika "Andrzej Gołota" wyczekiwałem na nadejście nieuniknionego. PUFF!! PUFF!! PUFF!! Udało się utrzymać w siodełku, ale czołówki z wiatrem sztuk trzy wywołane przez wirujące powietrze niemal zatrzymały mnie w miejscu. Ma się to doświadczenie. Pewnie bez premii do skupienia leżałbym już w rowie.

Jako że aura była średnio rowerowa to wciąż czułem się jak w okolicach stycznia czy lutego. O wiośnie, która formalnie zawitała przypomniał mi jednak widok, który zastałem pod koniec jazdy. A mianowicie morderczy kondukt pogrzebowy, który ewidentnie miał na celu wysłanie na tamten świat przedstawiciela/przedstawicielkę zimy. Aż mnie ciarki przeszły :)



  • DST 53.00km
  • Czas 01:49
  • VAVG 29.17km/h
  • VMAX 45.10km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Podjazdy 145m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wiosna - gdzie żeś ty?

Niedziela, 20 marca 2016 · dodano: 20.03.2016 | Komentarze 13

Rano przed wyjazdem usłyszałem w radiu, że rozpoczęła się wiosna. Przynajmniej astronomiczna. Ciekawe... Po tym jak dziś zmarzłem i zostałem potraktowany brutalnie przez wiatr jestem... optymistą. Bo skoro wiosna wygląda jak zima to jest szansa, że lato będzie wyglądało jak wiosna i ominą nas wtedy te cholerne upały. Co prawda idąc dalej nie wyobrażam sobie jesieni z temperaturą +35, ale za to zima w barwach wczesnego października bardzo mi pasuje. Wiem, trochę to skomplikowane, ale wbrew pozorom jest logiczne. Bo w końcu nawet penitencjariusze zakładów z minimalną ilością klamek jakąś logikę mają :)

Praktycznie całą trasę, od Poznania, przez Plewiska, Skórzewo, Dąbrówkę, Dopiewo, Trzcielin, Konarzewo, Szreniawę. Komorniki i Luboń do Poznania męczyłem się jak koń pod górę. Tu gwiazdka (*) - jako "koń" mam na myśli starą, zmęczoną życiem chabetę, a jako "górę" któryś ze szczytów w Himalajach (tu zostawiam dowolność w wyborze). Wiatr bowiem postanowił towarzyszyć mi non stop i z każdej strony, byle nie tej sugerującej jakąkolwiek chęć pomocy. Na trasie było o dziwo sporo rowerzystów, ale dziś specyficznie się z nimi mijałem, bo co któregoś widziałem na horyzoncie to albo ja, albo on nagle skręcał gdzieś w bok. Czułem się jak na wojnie podjazdowej.

Wyjątkowo fajnie było dziś za to w Luboniu, bo udało mi się trafić na moment, gdy większość z samochodów stało pod kościołem, przez co nie kręciłem w godzinie niedzielnego szczytu, czyli przemieszczania się tubylców z niego do innych świątyni, czyli centrum handlowego oraz Maka. A chwilę wcześniej, w Wirach pozdrowiłem jadących/biegnących z naprzeciwka... Świętego Mikołaja, diabła i jeszcze parę istot, których nie rozpoznałam, a zapewne było to jakieś wyrażenie pożegnania się z zimą. Oj, dziwny był ten dzisiejszy wyjazd :)


  • DST 52.60km
  • Czas 01:48
  • VAVG 29.22km/h
  • VMAX 50.90km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Podjazdy 117m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zero zaskoczenia

Sobota, 19 marca 2016 · dodano: 19.03.2016 | Komentarze 2

Moje nadprzyrodzone moce po tym, jak ostatnio w drodze do Szamotuł zostałem Wróżem Tomaszem się utrzymują. Wybierając dziś rano trasę wiedziałem bowiem z grubsza czego spodziewać się na którym etapie. Po pierwsze - że standardowo na podwójnym przejeździe kolejowym na Dębcu ktoś nie ogarnie znaków pierwszeństwa. I tak było. Że w Luboniu jak zwykle będzie ciekawie. I było - dzisiaj kluczowym manewrem było tam takie ustawienie się przy wyjeździe z bocznej ulicy, żeby maska samochodu była jak najbardziej wysunięta na środek głównej. Konkurencja była ostra, brało w niej udział kilku zawodników oraz zawodniczek, ale poziom był na tyle wyrównany, że nie podejmę się wyłonić zwycięzcy. Za to jak dla mnie liderem (liderką?) bezmózgowia zostało indywiduum, które w Puszczykowie minęło mnie starym garbusem w odległości takiej, że w przestrzeń między nami miałaby problem wcisnąć się mucha, nawet po kuracji slim-fastem. No, ewentualnie Anja Rubik dałaby radę, ale takowej akurat w okolicy nie było :) Spojrzałem tylko z politowaniem na rejestrację, która dumnie zaświeciła trzema dobrze mi niestety znanymi literami - PKS, czyli Kościan. I wszystko było jasne.

Ostatnim przewidywalnym elementem było to, że wiatru nie dało się przewidzieć. Nie żebym szokował taką teorią, ale dziś wmordewind wzbił się na wyżyny swej wredoty. Pomagał, owszem. Ale ilość tej pomocy mogę zliczyć na jednej ręce. Tylko że byłaby to ręka kaleki posiadającego palec w ilości sztuk jeden. I to tego ten najmniejszy :)

Trasa: "kondomik", czyli Poznań - Luboń - Puszczykowo - Moisna - Dymaczewo - Łódź - Stęszew - Jak Zwykle Zakorkowane Komorniki (to już prawie nazwa własna) - Poznań.


  • DST 51.50km
  • Czas 01:49
  • VAVG 28.35km/h
  • VMAX 47.50km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Podjazdy 70m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Antyrelaks

Piątek, 18 marca 2016 · dodano: 18.03.2016 | Komentarze 12

W założeniu dzisiejsze pięć dyszek miało być spokojnym relaksem po wczorajszej stówie. Fajnie mieć założenia. Rzeczywistość, jak to zwykle bywa, okazała się zdeka inna. Pogoda zafundowała mi chłód, całkowicie zachmurzone niebo grożące w każdym momencie ewentualnym opadem, a przede wszystkim przenikliwie zimny i mocny wiatr. Szczerze dziękuję za taki relaks, podczas którego muszę ostro się napocić, żeby walcząc z powiewem wyciągnąć średnią na poziomie 25 km/h. A podczas nawrotu dostawać boczne kuksańce. Tak więc odpoczynku nie zaliczam i przesuwam na kolejne potencjalne wyjazdy :)

Trasa: Poznań - Plewiska - Poznań - Wysogotowo - Zakrzewo - Więckowice - Fiałkowo - Dopiewo - Gołuski - Plewiska - Poznań. Ze standardową porcją debilizmu puszkowego, bo znów byłem niewidoczny dla kierowcy z naprzeciwka, wyprzedzającego dostawczaka tak, że musiałem się praktycznie zatrzymać, żeby nie zostać placuszkiem na asfalcie. Brawo. Mistrz kierownicy okno miał otwarte, więc zapewne usłyszał co wykrzyczałem o cnocie jego matki, w dość obrazowych słowach. Za to humor mi się poprawił w momencie, gdy na jednym ze skrzyżowań minął mnie Mercedes z naklejką firmy Duda-Cars, bo zbitka słów w nazwie od razu skojarzyła mi się z pewnym kolejnym zamachem na kolejnego prezydenta RP dokonanym przez czyhające dokoła wredne siły i pozwoliła wyszczerzyć zębiska w jak zwykle wrednym uśmiechu :)

A skoro już - najzupełniej przypadkowo - zahaczyłem o politykę to wczoraj wieczorem byłem na spotkaniu z prezydentem Poznania, bo raczył pojawić się na Dębcu i porozmawiać z mieszkańcami. I co by o nim nie mówić - szacun za to, że przyjechał na ten meeting rowerem. Samo spotkanie również obfitowało w tematy rowerowe, a przedstawiciele Aquanetu zapewnili, że ścieżka-widmo z Dolnej Wildy, którą kiedyś uwieczniłem na filmiku (TYM) najpóźniej w maju będzie legalnie dopuszczona do ruchu pieszo-rowerowego. A prezydent obiecał mi, że przejedzie się niedługo koszmarkiem leżącym po drugiej stronie, przy Dębinie, gdzie łatwiej ćwiczyć skoki narciarskie na chodnikowych płytach niż jeździć bicyklem.


  • DST 104.10km
  • Czas 03:28
  • VAVG 30.03km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 337m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szamotulska stówa, czyli o ścieżkowych koszmarach, Wróżu Tomaszu oraz Czyśćcu

Czwartek, 17 marca 2016 · dodano: 17.03.2016 | Komentarze 16

Od stycznia sobie jeździłem, kręciłem, pedałowałem, ale wciąż brakowało jednego, żeby rok 2016 uznać oficjalnie za otwarty. Oczywiście zrobienia stówy. A że wgryzając się wczoraj w prognozę pogody na następny dzionek, czyli o dziwo u mnie wolny, nie mogłem podjąć innej decyzji jak wziąć cztery litery w troki i w końcu się zmobilizować. To znaczy oczywiście mogłem podjąć inną, ale wtedy sam w swych oczach spadłbym na najniższe piętra samooceny, gdzieś na poziom głosowania w wyborach na Joachima Brudzińskiego lub Krysię Pawłowicz. Tym bardziej, że gdy już niespiesznie zwklekłem się z wyra i po śniadaniu oraz kawie schodziłem z szosą pod pachą z klatki schodowej, to mijałem się z panami-dostawcami niosącymi pralkę dla jakiegoś sąsiada i zostałem zagadany:

- Co, na trening?
- A jak!
- To ile, dziś w planach? Stówa?

Po czymś takim już nie mogłem się wycofać. Spojrzałem tylko jeszcze na wszelki wypadek dyskretnie w ekranik komórki, żeby zobaczyć swój pysk i sprawdzić czy nie jest na nim wygrawerowane: „TAK, PLANUJĘ DZIŚ ZROBIĆ 100 KM. PRZEPRASZAM, ŻE TAK PÓŹNO” (nie było) i ruszyłem.

Pogoda była wymarzona. No, prawie. Bo do znamienitej temperatury (około sześciu stopni w momencie wyjazdu, podczas powrotu sięgała nawet dyszki) i pięknie świecącego słońca musiał oczywiście wtrącić się wiatr, z minuty na minutę coraz silniejszy, w teorii z północnego zachodu, stąd wybór mojej dzisiejszej trasy. Pierwsza część trasy to dobrze znany kawałek do Mrowina (choć nie jestem człowiekiem, który ten kierunek zna najlepiej na świecie), lekko zmodyfikowany, bo przez ścieżkę wzdłuż Bułgarskiej, potem Dąbrowskiego, Słupską do Kiekrza, skąd do Rokietnicy dotarłem przez Starzyny. Najłatwiejszy element był za mną. A zaczęła się orka. Bowiem w Cerekwicy przywitało mnie takie oto coś, co ciągnęło się dobre kilka kilometrów:

Płacić mandatów nie lubię, więc karnie telepałem się tym „ułatwieniem dla rowerzystów”, gdy w końcu pojawił się na horyzoncie mój ukochany, uwielbiany i w ogóle najlepszy na świecie znak:

Można było trochę odpocząć psychicznie i walczyć już tylko z podmuchami, a nie również z nawierzchnią. Jak fajnie. Co prawda w pewnym momencie (chyba w wiosce Rudnik) po prawej wyrosło mi coś, co w znacznej części było z kostki, a następnie zamieniło się o dziwo w asfalt, ale oznakowania uświadczyć się nie dało (gwoli ścisłości – zauważyłem jeden znak, który mógł wskazywać na drogę pieszo-rowerową, ale był on umieszczony bokiem na wjeździe z bocznej uliczki, w sumie z pola i zasłonięty domem, a potem już żadnego powtórzenia nie było). Ale że przecież jak coś jest pofałdowane, ma szerokość pół metra i leży na prawo od jadącego rowerzysty to... No właśnie. Tylko czekałem, na to, co wydarzyć się musiało. I bingo! Jest! Klakson jednak o dziwo nie pojawił się za moimi plecami, a z naprzeciwka, bo dźwięk ów wydał ze swojej puszki jakiś grubas jadący właśnie stamtąd. Coś jeszcze machał łapami, ja byłem bardziej oszczędny i kulturalnie użyłem tylko jednego palca :) A od dziś za przewidzenie przyszłości możecie mówić mi Wróż Tomasz.

I tak właśnie dotarłem do granic Szamotuł, które przywitały mnie „uroczą” panoramą oraz napisem, który przypomniał mi, że wcale daleko od stolicy Pyrlandii nie odjechałem.

Mijałem jakieś zrujnowane zakłady, fabryki i cholera wie co, lekko przerażony patrząc na gps czy przypadkiem nie przywiało mnie do Czernobyla. Nie, o czym jeszcze się upewniłem przyuważając stację kolejową z nazwą miejscowości, a zaraz za nią zatrzymałem się, żeby uchwycić na fotce pewną niewiastę, która co prawda stała sztywno jak pień, ale deską jej nazwać nie można było :) A do tego jeszcze miała niemniej sztywne towarzystwo...


Poświęciłem chwilę na zwiedzanie Szamotuł, no bo skoro już tu byłem to trzeba było spełnić ów obowiązek. I powiem tak – żeby nikogo nie urazić – znam kilka bardziej urokliwych miejscowości. Albo inaczej, językiem korzyści: znam kilka bardziej paskudnych :) Objechałem sobie ryneczek, gdzie co prawda jest kilka ładnych kamieniczek, ale wszystko jakieś takie bez ładu i składu, na paskudnym bruku poluzowałem sobie kilka plomb, zobaczyłem z daleka Basztę Halszki i zawróciłem.


Zająłem się szukaniem drogi, którą dziś rano sobie zapisałem na karteczce planując trasę. Oczywiście po fakcie okazało się, że dzięki znakomitemu oznakowaniu źle skręciłem, co mimo wszystko wyszło mi na dobre, bo oszczędziłem sobie dobrych kilku kilometrów. Jedno tylko mnie przeraziło, gdy już znalazłem azymut z nazwą „Pniewy”. O to:

Na szczęście złe miłego początki, bo po jakimś kilometrze postrach szosowca zamienił się w błogosławieństwo, gdyż o dziwo ktoś postanowił zrobić DDR-kę z asfaltu!!!! Rozumiecie? Z asfaltu!!!! W Polsce!!!! Jechałem z rozdziawioną gębą (jeszcze mogłem, bo się muszyska i meszki nie wylęgły), aż do jej końca, który nastąpił niestety zbyt szybko (i ja, ja, ja to piszę, biorąc za to całkowitą odpowiedzialność).

Martwiło mnie tylko jedno. A w sumie dwie rzeczy. Nie do końca wiedziałem gdzie jestem, a poza tym wiatr zamiast mi odpuścić, bo przecież w końcu skręciłem na zachód, ale już południowy, to zaczął być jeszcze bardziej upierdliwy. O co kaman? W Lipnicy skręciłem na kierunek S do kwadratu, a wiatrzysko jakby tylko na to czekało i uderzyło we mnie jeszcze mocniej. Nic mnie tak nie demotywuje jak kuksańce od niego z boku i prosto w ryj na otwartej przestrzeni, więc gdyby nie kunszt Sapkowskiego i aktorów czytających jego audiobooka, a także pojedyncze hopki, takie jak na fotce, chyba bym sobie poszukał jakiegoś solidnego drzewa i skończył swój marny żywot przy pomocy zapasowej dętki.

Trochę przed dotarciem do miejscowości o nazwie Polko (chyba nie chodzi o słynnego Romana?) sprawa zaczęła się powoli krystalizować. Już wszystko wiedziałem – przechodziłem przez piekło. Była jednak nadzieja, gdyż pojawił się Czyściec. Czyli do raju już niedaleko. Nie chciałem kusić losu, więc tylko uwieczniłem fakt, że jak widać po samochodzie na fotce z Czyśćca da się wydostać i pedałowałem dalej.

Tak znalazłem się w Sękowie, gdzie z ulgą zobaczyłem znaną mi trasę DK-92, a co ważniejsze – flagi łopoczące w ten sposób, że dawały nadzieję na choć kawałek powiewu w plecy na ostatnie niecałe 40 kilometrów. I tak, przyznam, były takie momenty, choć nie ciągle. Dla mnie i tak jednak był to prawdziwy raj.

Przez Tarnowo Podgórne, Sady i Przeźmierowo dopchałem się do Poznania, gdzie poszukałem swoich śladów na pokonywanej znów DDR-ce przy Bułgarskiej. Nie znalazłem :) Za to swoją misję uważam za zakończoną sukcesem, tym bardziej, że udało się finalnie dobić do lekko ponad trzech dyszek średniej na dystansie stówy. Trochę mnie to kosztowało (około 5 złotych – izotonik plus Knoppers), ale było warto :) Rok 2016 już istnieje.



  • DST 51.50km
  • Czas 01:43
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 50.40km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kebab

Środa, 16 marca 2016 · dodano: 16.03.2016 | Komentarze 11

Wybornie się na dworze zrobiło. Słońce raczyło pojawić się na nieboskłonie, deszcz poszedł po rozum do łba i przestał padać, a wiatr zmienił swój kierunek z północnego na inny, bliżej nieokreślony, ale zbliżony do wschodniego. Czyli dało się żyć oraz kręcić w miarę bezproblemowo. Więc kręciłem. Dziś już szosą, więc nawet zdążyłem do pracy.

Kółko skopiowałem z ostatniej niedzieli. Czyli Dębiec - Malta - Antoninek - Swarzędz - Paczkowo - Siekierki - Tulce - Krzyżowniki - Krzesiny - Starołęka - Dębiec. Pod koniec zrobiło mi się nawet ciepło, co prawdopodobnie jest jakimś wczesnym symptomem nadchodzącej wiosny. Naiwnym, prawda? :)

Wczoraj pisałem o tym, że zrobiłbym jajecznicę z pełznących bezczelnie po DDR-ce Azjatów. Dziś zrobiło się jeszcze bardziej multikulturowo, bo przy jak zwykle uczerwienionym świetlnie przejściu obok Malty jak gdyby nigdy nic na pasie rowerowym ustawiło się dwóch, hmmm, najbliższym skojarzeniem będzie uchodźców. Gdy zapaliło się zielone ruszyłem ja, ruszyli i oni. Byłby kebab, ale w ostatniej chwili zwolniłem, bo przeszło mi przez myśl, że w razie "W" zostanę oskarżony o tendencje rasistowskie przez jakąś niemiecką Angelę czy Helgę. a tego bym nie życzył największemu wrogowi. A poza tym - jeden klik spod turbanu i kebab mógłby zostać ze mnie. Wtedy do roboty na bank bym już nie dotarł. Pokazałem więc tylko na różnicę w pasach poprzecznych (zebra) a pasie dla bikerów i zgrabnie unikając wybuchu pojechałem dalej. Eh, białasów już w znacznej części udało się wyszkolić, przed naszymi kochanymi gośćmi jak widać jeszcze długa droga...


  • DST 54.50km
  • Czas 02:00
  • VAVG 27.25km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Podjazdy 334m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

PodPuszczony

Wtorek, 15 marca 2016 · dodano: 15.03.2016 | Komentarze 10

Pogoda od rana była niepewna. To znaczy pewne było, że pewnie jakaś istnieje, ale rozgryźć ją łatwo nie było. Niby drogi wydawały się suche, a jednocześnie po wyściubieniu kawałka nosa za okno przywitała mnie mżawka. Po chwili zastanowienia, czyli po wysiorbaniu kawy (z mlekiem) do końca, jako swój dzisiejszy środek transportu wybrałem crossa. I po fakcie stwierdzam, że była to decyzja i w dychę i w dechę.

Raz, że mżawka w końcu przerodziła się w deszcz. Niewielki, ale zawsze. Dwa, że jazda przez miasto (bo pojechałem na północ) ciężkim sprzętem jest mniej stresująca. Choć nie do końca. Kręciłem sobie bowiem radośnie DDR-ką przy Moście Rocha (tak, tak, tym od Ewy Tylman), która jasno i wyraźnie dla ludzi cywilizowanych jest przedzielona na pół. I tak pędząc sobie częścią rowerową jechałem na czołówkę z jakimiś pełznącymi pieszo Azjatami. I ani myślałem ustępować, bo zaczęli mi coś machać i pokazywać, z czego to domyślałem się, że pismo obrazkowe ich przerosło. Ustąpili w ostatnim momencie, gdy już miałem wykonać drugą Hiroszimę, krzyknąłem im tylko po polsku (no bo po jakiemu innemu, bo z doświadczenia wiem, że komunikacja z takimi choćby po angielsku to jak zdobycie K-2 w klapkach), że tu jest ścieżka. I popłynąłem dalej.

Po minięciu Malty i uniknięciu mandatu za przejazd na czerwonym (w ostatniej chwili zauważyłem chowających się między drzewami naszych dzielnych policjantów), czyli ze stówką do przodu, wydostałem się poza Poznań, a gdy dotarłem do Kobylnicy postanowiłem wykorzystać fakt, iż siedzę na crossie i skręciłem w lewo, czyli w kierunku Puszczy Zielonki. Jak się okazało po powrocie, gdy przeanalizowałem mapkę z wyjazdu, do samej wspomnianej nie dotarłem, ale i tak na tereny trafiłem wyborne. W tych okolicach byłem kilka razy, ale bardzo dawno temu, więc zachwycił mnie cudowny, gładziutki asfalt, ciągnący się aż do samej Wierzonki. A i tereny, leśne i zielone nawet zimą, mnie urzekły, nie mówiąc już o hopkach.


Finalnie dotarłem do Karłowic, gdzie zawróciłem, mając w jeszcze w zanadrzu jedno miejsce do zaliczenia. Była nim położona 1,5 kilometra od głównej trasy Wierzonka, w której z tego co pamiętałem znajduje się drewniany kościół, którego nie mam jeszcze w kolekcji. Dotarcie do niego łatwe nie jest, bo zalicza się m.in. całkiem sympatyczny podjazd z pochyłem 8%, niestety po paskudnym tym razem asfalcie. Udało się, ale czas mnie naglił, więc fotka wyszła tak se.


Podróż powrotna przebiegła już w regularnym deszczu, aż do granic miasta, gdy w końcu odpuściło. A ja doświadczony po przejściach z jazdy w przeciwnym kierunku postanowiłem ominąć korki na Rondzie Śródka spowodowane awarią sygnalizacji i skróciłem sobie trasę przez Garbary, a wcześniej Ostrów Tumski/Śródkę. Gdzie w końcu udało mi się zobaczyć live dość słynny już mural. 

Wyjazd fajny, bo inny. Innym rowerem, inną trasą, innym (wolniejszym) tempem. Do Zielonki nie dojechałem, ale i tak było git.



  • DST 51.40km
  • Czas 01:45
  • VAVG 29.37km/h
  • VMAX 50.90km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 70m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dostałem szlaban

Poniedziałek, 14 marca 2016 · dodano: 14.03.2016 | Komentarze 10

Wczoraj dostałem szansę na dodatkową porcję snu, dziś już taki przywilej nie był mi dany. A wręcz przeciwnie. W robocie - jak to ostatnio - musiałem pojawić się w samo południe, czyli żeby zafundować sobie pięć dyszek przestać wyciszać funkcję "drzemka" w telefonie trzeba było o ósmej. Nooo, dziesięć po :) Czasu było niewiele, więc szybko się ogarnąłem, ubrałem, złapałem szosę pod pachę i.........

..........

.......stanąłem kilkaset metrów od domu na prawie dziesięć minut przed zamkniętym szlabanem w stylu "double impact". 

Jak już się wydostałem z kolejowej pułapki to po minięciu dębieckich korków pokręciłem na zachód. Co prawda wiało z północy, ale nie miałem zamiaru utknąć podczas jazdy przez Poznań, więc z rozsądku zmieniłem swoje zasady co do jazdy pod i z wiatrem. Ten akurat dziś nasilał się z minuty na minutę, do tego był przenikliwie zimny, podobnie jak temperatura powietrza, która oscylowała pomiędzy minus jeden a plus dwa. Szaleństwo. W Plewiskach, jako że się spieszyłem...

...to podziwianie kolejnego taboru towarowego miałem gratis. Potem na szczęście już bez niespodzianek - zawitałem znów na chwilę do Poznania, potem Wysogotowo, skręt na Więckowice, potem Fiałkowo, Dopiewo, Palędzie, Gołuski, ponownie Plewiska i Poznań. Wymęczyłem się walcząc z podmuchami, ale w sumie jazda sprawiała mi mega frajdę. W sumie jak zawsze :) Spotkał mnie również pozytywny zaskok, gdyż gdzieś na trasie, gdy zwolniłem i dałem znać jakiemuś prywatnemu busikowi ze wschowską rejestracją, że może wyjechać z zatoczki przede mną to nie tylko dostałem podziękowania poprzez machnięcie ręką przez szybę, ale dodatkowo jeszcze tylnymi światłami. Jak ja lubię takie rodzynki wśród naszego drogowego buractwa.

I jeszcze chwila na podziwianie mojej ultra hiper PRO lampki :)




  • DST 52.00km
  • Czas 01:44
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 53.10km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Podjazdy 119m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lenin

Niedziela, 13 marca 2016 · dodano: 13.03.2016 | Komentarze 7

Ależ mnie dziś leń opanował... Gdzie tam leń - prawdziwy Lenin! :) Jakimś cudem udało się załatwić wolną niedzielę, więc wstawanie z łóżka było rzeczą, której wykonanie przychodziło mi zupełnie nieintuicyjnie. A jak już to się stało to zostałem zmotywowany do zrobienia tostów, bo toster jest jednym z niewielu urządzeń w kuchni, które potrafię obsłużyć i chciałem się wykazać. I tym sposobem wyjście na rower nastąpiło o porze u mnie rzadko spotykanej, czyli przed trzynastą. W przeciwieństwie do kilku ostatnich dzionków na opady się nie zapowiadało.

Po raz kolejny okazało się, że jak człowiek wypoczęty i najedzony to kręcenie zyskuje zupełnie nowy, lepszy wymiar niż wczesnym rankiem przed śniadaniem. Mimo że czekała mnie przeprawa przez miasto to dzięki mniejszemu, niedzielnemu ruchowi poszło to w miarę ok, choć ciśnienia na jakiś lepszy wynik nie miałem. W przeciwieństwie do kamikaze na kolarce, który gdy ja grzecznie czekałem sobie na światłach na skrzyżowaniu przy AWF-ie wparował centralnie na czerwonym, w ostatniej chwili hamując przed ruszającymi z boku samochodami. Zrobiło mi się smutno na myśl o potencjalnym wypadku, bo rower prezentował się całkiem całkiem i zdecydowanie by było go szkoda :)

Przejechałem trasę jednym z moich stałych śladów: Dębiec - Malta - Antoninek - Swarzędz - Paczkowo - Siekierki - Tulce - Krzyżowniki - Krzesiny - Starołęka - Dębiec. O dziwo mimo całkiem solidnego wiatru na mecie mogłem pochwalić się średnią, która ujdzie, co mnie zdecydowanie ucieszyło po ostatnich koszmarnych wynikach.

Na koniec jeszcze info z Ruchu Oporu na poznańskim Dębcu. Wracając bowiem przyuważyłem, że wyrósł tu silny nurt tożsamościowy. Mała legenda o co zacz - Red Park to nazwa w miarę nowego osiedla (jasny budynek widoczny w tle oraz szkielet kolejnego plus działająca już Galeria Debiec), który sukcesywnie powstaje w tych okolicach, wyróżniając się na tle bloków spod znaku "dumy PRL-u". Jak widać na zdjęciu - autochtoni nie pozwolą by jacyś najeźdźcy pluli im w twarz :)



  • DST 53.20km
  • Czas 01:54
  • VAVG 28.00km/h
  • VMAX 53.10km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 219m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Psycho saga

Sobota, 12 marca 2016 · dodano: 12.03.2016 | Komentarze 10

Północno-deszczowo-miejskiej sagi z ostatnich dni ciąg dalszy. Tak szczerze to moja psycha jest już na wykończeniu, jakoś się trzymam, ale jeszcze kilka kursów przez całe miasto i proszę szukać mojej juchy rozsianej na ulicach po rytualnym samobójstwie. Sobota czy dzień powszedni - jak się okazało żadna różnica. Korasy takie same. Eh, trzymam się zasady pod wiatr i z powrotem i mam za swoje.

Plus jest tylko taki, że odświeżyłem sobie trasę do Biedruska (i z powrotem), bo dawno mnie tam nie było. Od Moraska przez Radojewo kręciło mi się wybitnie spoko, bo hopki są tam nawet długaśne i fajniutkie. Aj lajk it. Znów nie poszalałem ze średnią, ale skacząc jak żaba na światłach jest to marzeniem ściętej głowy.

Miałem za to ze sobą zacnego towarzysza - Reinmara z Bielawy, czyli głównego bohatera słuchowiska na podstawie "Trylogii Husyckiej" Sapkowskiego, w które zacząłem się zagłębiać. Jest GENIALNY (audiobiook, nie Reinmar, bom hetero). Polecam - można się i pośmiać, i zachwycić jakością nagrania. I nawet przez to nie przeszkadzała mi na mecie po raz kolejny w tym tygodniu mokra rzyć :)