Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 198417.70 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2016

Dystans całkowity:1536.44 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:54:27
Średnia prędkość:28.22 km/h
Maksymalna prędkość:59.00 km/h
Suma podjazdów:5919 m
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:52.98 km i 1h 52m
Więcej statystyk
  • DST 54.60km
  • Czas 01:57
  • VAVG 28.00km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Podjazdy 119m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Interwały

Piątek, 11 marca 2016 · dodano: 11.03.2016 | Komentarze 13

...czyli jazda po mieście. W sumie po terenach mocno zurbanizowanych, a co za tym idzie zakorkowanych (Poznań i Suchy Las, potem do Chludowa i z powrotem już kawałek spokoju, ale było to jak zaczerpnięcie powietrza przed utonięciem) wykręciłem dziś około 40 kilosów z 54 ogółem. I co chwila: siad-waruj-siad-waruj-siad-siad-siad-waruj (i tak do nieskończoności) na światłach. Jak pies. Nie urażając żadnego z przedstawicieli tego gatunku istot, bo uważam je za lepsze i bardziej szlachetne od większości choroby zwanej homo sapiens.

Gdy tak stałem sobie w korkach lub przeciskałem między samochodami zacząłem sobie z nudów analizować zawartość puszek. Nie żebym wstąpił do jakiegoś rybnego po drodze, a po prostu zerkałem sobie dyskretnie ile osób siedzi sobie w kolejnych mijanych autach. Jedna osoba, potem jedna, następnie jedna... Gdzieś tam zauważyłem dwie sztuki ludzia. Potem znów kilka sztuk pojedynczych i tak praktycznie cały czas. Polacy - mistrzowie ekologii :)

W Chludowie udało mi się upolować drewniany kościół, którego nie miałem jeszcze w kolekcji. Czasu na zwiedzanie nie było, cyknąłem więc tylko szybko fotę pro forma. Jak zwykle w PL urzekł mnie Papa Smerf z przodu :)
 
Wracałem już w deszczu. Moja pralka czeka w końcu na wyjazd, po którym nie będę musiał jej angażować.

  • DST 54.20km
  • Czas 01:54
  • VAVG 28.53km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Podjazdy 202m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Randka z lubońskim Frogiem

Czwartek, 10 marca 2016 · dodano: 10.03.2016 | Komentarze 11

Jedynym pewnym punktem, do którego musiałem dziś trafić był podpoznański Luboń, gdzie miałem do wykonania pewną krótką misję związaną z pracą. Najczęściej jeśli mogę to unikam tej miejscówki jak przeciętny polski żul bieżącej wody, ale dziś się nie dało, tym bardziej, że było to w moim interesie. Wiatr oczywiście nie zamierzał wiać tak, żebym mógł sobie pozwolić na komfortowy wybór trasy, więc pojechałem tam, gdzie mi się chciało, najpierw mając powiew z boku, następnie w pysk. A chciało się zrobić kółko przez Starołękę, Czapury, Wiry, Rogalinek, Rogalin, Świątniki, za którymi zawróciłem znów na Rogalinek, potem Mosina, Puszczykowo no i Luboń.

O właśnie. O tej wiosce na prawie miasta i mentalności ludzi stamtąd pochodzących napisałem już na tym blogu sporo, o wiele za dużo niż jest to warte. Miałem nadzieję, że tym razem przemknę sobie sprawnie i bezproblemowo, ale gdzie tam. Wjechałem sobie nawet w dobrym nastroju, kręcąc jak to ja - nie przyklejony do krawędzi i chodników tylko tak, żeby czuć się bezpiecznie. Czyli zostawiając miejsce samochodom, ale jednocześnie tworząc sobie przestrzeń na omijanie dziur i kałuż. Na jednym ze skrzyżowań ewidentnie chcąc zwrócić moją uwagę zahamowało z piskiem opon obok mnie jakieś wielkie czerwone terenowe bydle na rejestracjach PZ (jakie - nie mam pojęcia. Świat puszek mnie nie obchodzi. W każdym razie było naprawdę spore). Prawdopodobnie już wtedy chodziło o zwrócenie mojej uwagi. Nie wiem, jakiś taki atrakcyjny jestem na rowerze czy co? :) Tylko spojrzałem znacząco z pogardą i odwróciłem wzrok.

Po zapaleniu się zielonego jechałem dalej po swojemu, by chwilę później zaraz po skręcie do Pajo zobaczyć, że z okna wspomnianego bydlaka wystaje jakiś troglodyta i coś do mnie krzyczy. Co - nie do końca wiem, bo nie miałem zamiaru dać mu tej satysfakcji i ściszyć muzy - ale z mimiki i pojedynczo usłyszanych wulgaryzmów wywnioskowałem, że przeszkadzał mu mój styl jazdy. Zatrzymałem się, odczekałem aż skończy, ugryzłem się w język (choć cisnęły mi się na usta przepiękne cytaty z łaciny), bo troglo nie był jedyny w samochodzie, poza tym już jakiś czas temu postanowiłem luzować i nie zniżać się do poziomu rynsztoka. Zapytałem tylko: "o co ci chodzi?" Odpowiedzi oczywiście nie usłyszałem, bo zagłuszył ją akurat mocniejszy kawałek na słuchawkach, rzuciłem więc na szybko coś o tym, że dostał naprawdę fajne autko, życzę sprawnego spłacenia kredytu przez tatusia i pojechałem w swoją stronę.

Czy jest ktoś kto jest w stanie wytłumaczyć mi fenomen Lubonia? Miasteczka sąsiadującego bezpośrednio z Poznaniem, gdzie są trzy atrakcje: centrum handlowe, outlet z ciuchami oraz McDonald's. Gdzie hitlerowcy założyli mini obóz zagłady, a esbecy po wojnie na jego terenie katownię dla niewygodnych rodaków. Gdzie takich Frogów jak ten dzisiejszy spotykam zdecydowanie częściej niż gdziekolwiek? Jeśli jakiś socjolog szuka tematu na habilitację - polecam wgryźć się temat. Jakby co - pomogę :)


  • DST 54.00km
  • Czas 02:02
  • VAVG 26.56km/h
  • VMAX 50.50km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 205m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Czyściec

Środa, 9 marca 2016 · dodano: 09.03.2016 | Komentarze 4

Znów okazuje się, że ktoś tam na górze (lub na dole) ma na mnie baczenie, pilnuje wszelkich moich grzechów oraz grzeszków i funduje mi takie dni jak dziś. Czyściec to mało powiedziane. Dziś byłem w piekle.

Najpierw zdziwiłem się. że rano za oknem leży śnieg. Jak to? Zimą???? To już gruba przesada :) Co gorsza wszystko powoli zaczynało topnieć i przede mną rozpościerała się wizja założenia czepka i płetw zamiast butów na rower. Do tego miałem w ogóle wątpliwości czy uda mi się wyjechać, bo pogoda była bardzo niepewna, a w robocie jak to zwykle ostatnio musiałem być w samo południe. W końcu podjąłem jednak męską decyzję, zapakowałem się na crossa (bo na szosie się dziś, sorry, ale nie widziałem) i ruszyłem. Niestety wiatru dziś już oszukać się nie dało - wiał z północy, czyli czekał mnie kurs przez miasto. Po fakcie okazało się, że wszystko było lepsze niż to, ale bądź człowieku mądry przed szkodą.

Płynąc zaliczyłem wszystkie możliwe czerwone światła. Co ruszałem - stawałem. Co stawałem - ruszałem. I tak w kółko. A jak nie stałem na światłach to stałem w korkach. A jak nie w korkach to lądowałem między dwoma a trzeba miejskimi autobusami, co powodowało, że moja jazda była niewiele szybsza od pełzania. Kwintesencją był jednak sznurek samochodów przed, na i za remontowanym odcinku Dąbrowskiego, gdzie choćbym nawet chciał bym się nie przepchał rowerem. No, chyba że jakimś cudem zostałbym przedstawicielem owadów z gatunku holometabola (infogromada: neoptera). Jeśli istnieją rowery dla mrówek :) Skręciłem więc (ja!!!!) na jedną z najbardziej absurdalnych ścieżek w Polsce. Po raz pierwszy w życiu. Do czego to doszło... Po kilku światłach i kilkuset metrach i tak wylądowałem na środku budowy, więc oficjalnie zamykam w swoim życiu krótki rozdział jeżdżenia tą DDR-ką.

W końcu znalazłem się na Piątkowie ("osiągając" na odcinku 15 kilometrów "wybitną" średnią w okolicach 24 km/h) i chwilę później zacząłem odżywać Wjechałem na wolną przestrzeń. Uff... Kierunek: Suchy Las przez Morasko, co oznaczało moje ulubione wzniesienia. A jak górki to mgła. I jeszcze więcej śniegu. O tak:

Dokręciłem do Złotnik, zawróciłem i moje piekiełko/czyściec zaczęły się od nowa. Ale już jakoś łatwiej, choć czerwonego było tyle samo, ile poprzednio. O średniej nie chcę wspominać, bo temat należy do drażliwych :)

Ostatnimi czasy moja pralka przeżywa notoryczne deja-vu. A do pracy zdążyłem ze spóźnieniem wynoszącym 58 sekund.


  • DST 34.33km
  • Czas 01:16
  • VAVG 27.10km/h
  • VMAX 43.50km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 45m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut antyczny

Wtorek, 8 marca 2016 · dodano: 08.03.2016 | Komentarze 2

Historia mojego dzisiejszego krótkiego wyjazdu jest klasyczna bardziej od najbardziej archiwalnych antycznych tragedii. W nocy i nad ranem rządził deszcz, który skutecznie przyszpilił mnie do łóżka zamiast do siodełka. Nie żebym jakoś specjalnie oponował :) Potem jednak przestało padać, a mi między dziewiątą a dwunastą, o której to godzinie miałem pojawić się w pracy, pozostało niewiele czasu. No ale dobry glut nie jest zły, więc zwlokłem się czym prędzej, zaprzęgłem crossa i ruszyłem.

Gluta, czyli dystans 30+, mimo północnego wiatru postanowiłem wykonać na zachód, bo kręcenie w 100% przez miasto jakoś mi się nie uśmiechało. Zrobiłem kółeczko przez Plewiska, Gołuski, Palędzie. gdzie skręciłem na Dąbrówkę i Skórzewo, zamykając pętelkę ponownie w Plewiskach. Po powrocie ciuchy poleciały do pralki z misją czasu przyszłego pt. "wypierz mnie", a ja podczas przedpracowej ablucji wybrałem z zębów piasek, którym można by śmiało obdarzyć jakąś skromną plażę. Ale nie ma co narzekać - grunt, że wykręciłem dziś cokolwiek.


  • DST 54.12km
  • Czas 01:48
  • VAVG 30.07km/h
  • VMAX 51.70km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 120m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Leń - odcinek ostatni

Poniedziałek, 7 marca 2016 · dodano: 07.03.2016 | Komentarze 0

Ostatni dzień trzydniowej laby, którą odchoruję w najbliższym czasie siedzeniem w robocie miliard dzionków pod rząd. Lub więcej. Ale co się powysypiałem i poleniłem to moje. Genialne jest uczucie otwierania oczu i stwierdzenia: iii tam, jeszcze trochę. Mógłbym to robić zawodowo :)

Na szosę wskoczyłem lekko po jedenastej, a plan był jasny i klarowny: klasyczny "kondomik" od strony Lubonia i Wirów, potem Puszczykowo, Mosina, Łódź, Stęszew, Szreniawa, Komorniki i Poznań. Całość wykonałem dość sprawnie i bezproblemowo, choć walka z wiatrem była zdecydowanie nierówna, bo nawet jeśli flagi pokazywały, że aktualnie mi on sprzyja to na wysokości mojej skromnej osoby było zupełnie odwrotnie. Nie dałem się jednak i znów udało się wywalczyć średnią w okolicach trzech dych, choć była ona na granicy.

Od jutra koniec lenia, ale za to prognozy mówią o nadchodzących opadach. Więc pewnie znów odpocznę. Od roweru tym razem :/


  • DST 33.45km
  • Czas 01:14
  • VAVG 27.12km/h
  • VMAX 41.40km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Podjazdy 117m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

...miało być tak super...

Niedziela, 6 marca 2016 · dodano: 06.03.2016 | Komentarze 2

Jakiś czas temu bombardowała me uszy oraz psychikę reklama w radiu jakiegoś paskudztwa na przeziębienie, podczas której jak na moje lekko opóźniony w rozwoju dzieciak irytująco płaczliwym głosem miauczał: "mamusiuuuu, ja kaszlęęę, dzisiaj mam urodzinkiiiii, miało być tak suuuuuper...". Reklama na szczęście już od dawna nie leci, mam nadzieję, że została zakazana przez KRRTiV, bo jeszcze kilka odsłuchów i byłbym bliski pomocy "maluszkowi" w rozwiązaniu problemu na wieczność, ale przesłanie mocno zostało w mojej głowie.

I dziś oficjalnie mogę je w końcu zacytować (a że przy okazji Żona ma dziś urodziny - oczywiście osiemnaste - to wszystko ładnie się układa): miało być tak fajnie. Leniwa niedziela zawierała zgodę na szybki kursik, gdy już więc udało się zwlec z wyra (około 10:30) zacząłem szykować szosę. Jeszcze tylko otwarcie okna, żeby ocenić temperaturę i... zonk. W tym momencie zaczęło kropić. Po chwili padać. Za kolejną - lać. O co kaman? Przecież przed kilkoma minutami było suchutko... Zwiesiłem nos na kwintę i postanowiłem przeczekać, w międzyczasie zostając wysłanym na zakupy. Gdy z nich wracałem krople przestały padać z nieba. Z mojego dzisiejszego limitu została jeszcze godzinka, upewniłem się tylko czy jest mi ona przynależna (była), chwyciłem pod pachę corssa  prędkością Clarka Kenta zmieniłem strój na właściwy :)

I teraz najkrócej, bo o samej jeździe. Pokręciłem deszczowego gluta przez Luboń, Wiry i Puszczykowo do Mosiny, tam zawróciłem i drogę powrotną jedynie lekko skorygowałem o Łęczycę. Zagadka: czy zaczęło znów kropić? Odpowiedź: nie. Zaczęło lać. Oto jak wyglądało to z mojej perspektywy:

Po powrocie zostałem karnie zesłany w okolice pralki. I zrobiłem to z uśmiechem, choć słabo widocznym pomiędzy zwałami błota na pysku :)


  • DST 57.55km
  • Czas 01:59
  • VAVG 29.02km/h
  • VMAX 51.70km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Podjazdy 175m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Focia z Marychą :)

Sobota, 5 marca 2016 · dodano: 05.03.2016 | Komentarze 9

Nadarzyła się kolejna - o dziwo - wolna sobota. Jak to u mnie, priorytetem jest rodzinne spędzanie czasu, więc na więcej niż pięć dyszek okazji nie było, ale przywilej pospania trochę dłużej i późniejszego ruszenia w trasę to zdecydowany plus. A że udało mi się przy okazji dziś z gracją wymiksować z wizyty u Teściowej (i to nie z mojej winy!)... noooo płakać nie miałem zamiaru :)

Wyruszyłem zgodnie z... planowanym opóźnieniem :) Czyli przed jedenastą. Wiało ze wschodu, więc bez jakichś głębszych założeń ruszyłem objazdem przez Hetmańską na Starołęcką, zakładając, że dalsza droga urodzi się sama. I się urodziła w bólach, bo z powodu nagłej choroby oczu przejechałem całą w/w ulicę nie zauważając (przy całej mojej dla niej sympatii) ścieżki z kostki leżącej po drugiej stronie. Wiedząc jednak, że nawet takowe zaćmienie nie wytłumaczy mnie jeśli będę wracał tą samą drogą postanowiłem pokombinować. I tym sposobem w Czapurach skręciłem na Kamionki i Daszewice, docierając spokojnie do Borówca. Tu pojawił się dylemat - albo pokręcę się jeszcze po okolicy i zawrócę, co skończy się zaliczeniem wspomnianej DDR-ki, albo wybiorę wersję alternatywną. Która wyglądała tak:

Z dwojga złego wybrałem kilometr szajsu pamiętającego wujka Adolfa zamiast kilku kilosów spod dość ironicznego oznaczenia "dla rowerzystów" zbudowanych w czasach wolnej Polski. Nie powiem, kosztowało mnie to sporo stresu, a po przejechaniu tego, co na zdjęciu skrzętnie zlustrowałem (co ostatnio w PL znów stało się modne) stan oszprychowania roweru, ale i tak nie żałowałem. Potem bowiem przez już przyzwoitą drogę serwisową wzdłuż S-11 zawitałem na obrzeżach Kórnika, zaliczając jeszcze Skrzynki.

Od tej pory miało być miło, łatwo i przyjemnie, bo wbrew rowerowej logice założyłem, że jeśli do tej pory wiało mi w ryj to teraz będzie odwrotnie. No nie było. Ten fenomen wciąż mnie zadziwia. Walcząc więc wciąż z podmuchami zaliczyłem Mieczewo, Rogalin, Rogalinek. Po drodze mijając sporo uśmiechniętych rowerzystów (pozdrowienia były!) i niepoprawne grzybiarki (pozdrowień nie było, ufff!). Po przejechaniu mostu nad Wartą skręciłem na Puszczykowo, gdzie nagle wpadła mi pod kask myśl, żeby odwiedzić okolice muzeum oraz pracowni Arkadego Fiedlera. Czemu - nie wiem, ale lubię to miejsce i zawsze z sympatią tam wracam. Zatrzymałem się za płotem, żeby porobić fotki, które niestety z tej perspektywy po prostu nie mają prawa wyjść i już miałem ruszać dalej, gdy nagle usłyszałem od widocznego kątem oka niezwykle sympatycznego tubylca, jak się okazało sąsiada:

- (......)?
- Słucham?
- (............)?
- Przepraszam, proszę dać mi chwilę, muszę wyłączyć muzykę. O, dziękuję.
- Pytałem czy nie chce pan zdjęcia ze statkiem, który pan fotografuje.
- No pewnie!
- To proszę się ustawić, uśmiechnąć. Rower też niech się uśmiechnie.

I tak zdobyłem zdjęcie z repliką statku Santa Maria, na którym Krzysztof Kolumb odkrył Amerykę. Marycha wyszła nie w całości, ale zawsze coś :)

Jak zwykle zostałem tu mile zaskoczony ludzką uprzejmością. Nie wiem czy ta miejscowość ma w sobie jakieś Fluidy Pozytywu, ale któryś raz jestem zadziwiony puszczykowską mentalnością i zgłaszam ją jako najbardziej zagrażającą Polskiej Tradycji Nienawiści do Wszystkiego Co Się Rusza :) Z panem jeszcze sobie chwilę pożartowaliśmy i życząc sobie wszystkiego najlepszego pożegnaliśmy. Ja jeszcze cyknąłem nieudaną fotę tyłka kolejnej repliki, tym razem Hurricane'a znanego z "Dywizjonu 303" i ruszyłem przez Luboń (tu wróciła nienormalna normalność) do domu. Olewając już kompletnie średnią.

Jeśli kogoś zainteresowało muzeum w Puszczykowie to pisałem o nim już wcześniej, a ponadto polecam jego oficjalną stronę.


  • DST 54.60km
  • Czas 01:54
  • VAVG 28.74km/h
  • VMAX 47.70km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Podjazdy 150m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nie widząc przeszkód

Piątek, 4 marca 2016 · dodano: 04.03.2016 | Komentarze 9

Marzec pod względem rowerowym idzie mi wybitnie w kratkę. Jeszcze kilka takich dni, gdy będę jeździł-nie jeździł-jeździł-nie jeździł i będzie można traktować mnie jako dobry materiał na kilt dla jakiegoś najbliższego Szkota. Wczoraj skończyło się na chomiku (31 km, średnia 30,8), natomiast dziś... No właśnie.

Chcąc zdążyć do pracy na dwunastą musiałem wystartować w trasę maksymalnie o 8:30. Niby żaden problem. Wstać - wstałem. Przekąsić coś małego - przekąsiłem. Kawę wypić - wypiłem. Problem był tylko jeden - widok za oknem niespecjalnie różnił się od koloru owego napoju. Dodam pro forma, że jego 1/3 stanowiło mleko.

Postanowiłem zaryzykować. Święta mamy w końcu już niedługo, więc ubrałem się i uzbroiłem jak choinka: światełko z przodu, dwa światełka z tyłu, a na dodatek założyłem kask znanej niemieckiej marki. Tej o nazwie Lidl :) Bo również miał na sobie świecidełko. Tak zaopatrzony ruszyłem w drogę. Kierunek był mi wstępnie nieznany, bo solidarnie wszystkie ze znanych prognoz pokazywały inny kierunek wiatru. Nawet nie wiedziałem, że jest tyle możliwości :) Wybrałem - w przeciwieństwie do aż zbyt jasnej rzeczywistości - czarny scenariusz i ruszyłem na północ, czyli przez miasto. Nie muszę chyba dodawać, że wiało z południa i z boku, a w międzyczasie mi w ryj?

Co do samej jazdy to jak w tytule - nie widziałem żadnych przeszkód. W sumie to mało co widziałem :) Tak oto (nie)wyglądała ulica Koszalińska, ciągnąca się wzdłuż Strzeszynka: 


I tak jakoś za dużo widać na tych zdjęciach względem realu...

Za granicą Poznania natrafiłem - już po raz drugi czy trzeci w życiu - na dość świeżą DDR-kę w Kiekrzu, o której na BS pisano już kilkukrotnie. Jako że mgła nie odpuszczała to postanowiłem dla swojego bezpieczeństwa (hje hje) wykonać dziewiczy rejs po jej falującej kosteczce. Wiele, powiadam, wiele wrażeń nań :) Postanowiłem uwiecznić dwa momenty. Pierwszym jest prorowerowy wjazd, znajdujący się w jej połowie (tak, tak, nie pomyliłem się). Zmieściłem się, choć lekko nie było. Czekam na pierwsze ofiary w "sezonie".

Wyjazd jest kilkadziesiąt metrów dalej i kończy się tak samo, a zaraz za nim jest przejazd na drugą stronę, na ścieżkę, która prowadzi do wysokości widocznego po lewej białego płotu (też już tu opisywana sprawa). Zaprawdę, ten kto to wymyślił powinien zostać myśliwym. 

Jak już opuściłem krainę ścieżkowych absurdów to dokręciłem do Rokietnicy i mając w perspektywie powrót tym samym szlakiem w panice zmieniłem kierunek i skręciłem na Napachanie, skąd wciąż błądząc we mgle odnalazłem azymut na Baranowo i Przeźmierowo, a następnie Poznań. Jechałem wolno i ostrożnie i do domu dotarłem w całości. O dziwo kierowcy też dziś nie szarżowali, co pozwala mi uknuć teorię. iż naród Polski ma w sobie pewien defekt, który polega na tym, że zachowuje się on normalnie dopiero w momencie, gdy wszystko dokoła jest nienormalnie. I owa teoria odnosi się do większości aspektów życia.


  • DST 52.20km
  • Czas 01:55
  • VAVG 27.23km/h
  • VMAX 45.60km/h
  • Temperatura 0.0°C
  • Podjazdy 165m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Inauguracje marcowe

Środa, 2 marca 2016 · dodano: 02.03.2016 | Komentarze 2

Marzec zaczął się tak, jak się zaczął. Czyli chomikiem (32 km, 31,8 km/h, w towarzystwie "Wikingów"). No szaleć z radości :/ Miało być z przytupem, a wyszło jak zwykle. Czyli z tup-tup, ale po śniegu.

Dziś już na szczęście pogoda lekko zluzowała, rano nie padało (w momencie wyjazdu, bo na trasie dorwała mnie mżawka). ale oblodzone jeszcze drogi nie wzbudzały mojego zaufania, więc jako towarzysza pierwszego wyjazdu w tym miesiącu wybrałem crossa. Wyposażonego w nową przednią oponę, bo poprzednia antyczołgowa zaczęła w końcu ukazywać swoje prawdziwe oblicze. Czyli szwy :) Wczoraj w drodze do pracy nabyłem jakiegoś nołnejma o zwyczajnym już rozmiarze (38c) i dziś postanowiłem go przetestować. Jest ok, choć z powodu bardzo zachowawczej jazdy nie udało mi się specjalnie rozwinąć.

Ruszyłem na południe - Luboń, Puszczykowo, Mosina (tam zdezelowany i rozkopany przejazd kolejowy, usyfiony jak woodstockowicz), Żabinko i Żabno, w którym na wysokości kościoła zawróciłem. Ślisko i męcząco, a do kompletu doszły jeszcze nieplanowane przystanki przez kolejno: światła. wolno jadące traktory, wycinka drzew, zamknięte rogatki, ciężarówki ruszające z budowy oraz stado przedszkolaków. Finalnie wyszło słabiutko nawet jak na crossa, ale najważniejsze. że kilometrowe marcowe zera zostały zlikwidowane. A trasa z grubsza wyglądała tak:

No i jeszcze podsumowanie lutego. Wykręciłem 1279 kilosów, zamiennie szosą oraz crossem. Średnia wyszła "taka se", bo 28,7, ale z racji miesiąca zimowego nie będę się z tego powodu kamieniował :) Do tego 164 kilosy chomikiem.