Info

Suma podjazdów to 745285 metrów.
Więcej o mnie.












Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2025, Sierpień31 - 132
- 2025, Lipiec31 - 188
- 2025, Czerwiec30 - 147
- 2025, Maj31 - 187
- 2025, Kwiecień30 - 156
- 2025, Marzec31 - 204
- 2025, Luty28 - 178
- 2025, Styczeń31 - 168
- 2024, Grudzień31 - 239
- 2024, Listopad30 - 201
- 2024, Październik31 - 208
- 2024, Wrzesień30 - 212
- 2024, Sierpień32 - 210
- 2024, Lipiec31 - 179
- 2024, Czerwiec30 - 197
- 2024, Maj31 - 268
- 2024, Kwiecień30 - 251
- 2024, Marzec31 - 232
- 2024, Luty29 - 222
- 2024, Styczeń31 - 254
- 2023, Grudzień31 - 297
- 2023, Listopad30 - 285
- 2023, Październik31 - 214
- 2023, Wrzesień30 - 267
- 2023, Sierpień31 - 251
- 2023, Lipiec32 - 229
- 2023, Czerwiec31 - 156
- 2023, Maj31 - 240
- 2023, Kwiecień30 - 289
- 2023, Marzec31 - 260
- 2023, Luty28 - 240
- 2023, Styczeń31 - 254
- 2022, Grudzień31 - 311
- 2022, Listopad30 - 265
- 2022, Październik31 - 233
- 2022, Wrzesień30 - 159
- 2022, Sierpień31 - 271
- 2022, Lipiec31 - 346
- 2022, Czerwiec30 - 326
- 2022, Maj31 - 321
- 2022, Kwiecień30 - 343
- 2022, Marzec31 - 375
- 2022, Luty28 - 350
- 2022, Styczeń31 - 387
- 2021, Grudzień31 - 391
- 2021, Listopad29 - 266
- 2021, Październik31 - 296
- 2021, Wrzesień30 - 274
- 2021, Sierpień31 - 368
- 2021, Lipiec30 - 349
- 2021, Czerwiec30 - 359
- 2021, Maj31 - 406
- 2021, Kwiecień30 - 457
- 2021, Marzec31 - 440
- 2021, Luty28 - 329
- 2021, Styczeń31 - 413
- 2020, Grudzień31 - 379
- 2020, Listopad30 - 439
- 2020, Październik31 - 442
- 2020, Wrzesień30 - 352
- 2020, Sierpień31 - 355
- 2020, Lipiec31 - 369
- 2020, Czerwiec31 - 473
- 2020, Maj32 - 459
- 2020, Kwiecień31 - 728
- 2020, Marzec32 - 515
- 2020, Luty29 - 303
- 2020, Styczeń31 - 392
- 2019, Grudzień32 - 391
- 2019, Listopad30 - 388
- 2019, Październik32 - 424
- 2019, Wrzesień30 - 324
- 2019, Sierpień31 - 348
- 2019, Lipiec31 - 383
- 2019, Czerwiec30 - 301
- 2019, Maj31 - 375
- 2019, Kwiecień30 - 411
- 2019, Marzec31 - 327
- 2019, Luty28 - 249
- 2019, Styczeń28 - 355
- 2018, Grudzień30 - 541
- 2018, Listopad30 - 452
- 2018, Październik31 - 498
- 2018, Wrzesień30 - 399
- 2018, Sierpień31 - 543
- 2018, Lipiec30 - 402
- 2018, Czerwiec30 - 291
- 2018, Maj31 - 309
- 2018, Kwiecień31 - 284
- 2018, Marzec30 - 277
- 2018, Luty28 - 238
- 2018, Styczeń31 - 257
- 2017, Grudzień27 - 185
- 2017, Listopad29 - 278
- 2017, Październik29 - 247
- 2017, Wrzesień30 - 356
- 2017, Sierpień31 - 299
- 2017, Lipiec31 - 408
- 2017, Czerwiec30 - 390
- 2017, Maj30 - 242
- 2017, Kwiecień30 - 263
- 2017, Marzec31 - 393
- 2017, Luty26 - 363
- 2017, Styczeń27 - 351
- 2016, Grudzień29 - 266
- 2016, Listopad30 - 327
- 2016, Październik27 - 234
- 2016, Wrzesień30 - 297
- 2016, Sierpień30 - 300
- 2016, Lipiec32 - 271
- 2016, Czerwiec29 - 406
- 2016, Maj32 - 236
- 2016, Kwiecień29 - 292
- 2016, Marzec29 - 299
- 2016, Luty25 - 167
- 2016, Styczeń19 - 184
- 2015, Grudzień27 - 170
- 2015, Listopad20 - 136
- 2015, Październik29 - 157
- 2015, Wrzesień30 - 197
- 2015, Sierpień31 - 94
- 2015, Lipiec31 - 196
- 2015, Czerwiec30 - 158
- 2015, Maj31 - 169
- 2015, Kwiecień27 - 222
- 2015, Marzec28 - 210
- 2015, Luty25 - 248
- 2015, Styczeń27 - 187
- 2014, Grudzień25 - 139
- 2014, Listopad26 - 123
- 2014, Październik26 - 75
- 2014, Wrzesień29 - 63
- 2014, Sierpień28 - 64
- 2014, Lipiec27 - 54
- 2014, Czerwiec29 - 82
- 2014, Maj28 - 76
- 2014, Kwiecień22 - 61
- 2014, Marzec21 - 25
- 2014, Luty20 - 40
- 2014, Styczeń15 - 37
- 2013, Grudzień21 - 28
- 2013, Listopad10 - 10
Dożynki!!! :)
Dystans całkowity: | 3144.12 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 109:33 |
Średnia prędkość: | 28.70 km/h |
Maksymalna prędkość: | 63.10 km/h |
Suma podjazdów: | 10822 m |
Liczba aktywności: | 50 |
Średnio na aktywność: | 62.88 km i 2h 11m |
Więcej statystyk |
- DST 54.10km
- Czas 01:48
- VAVG 30.06km/h
- VMAX 55.00km/h
- Temperatura 23.0°C
- Podjazdy 247m
- Sprzęt T-rek(s)
- Aktywność Jazda na rowerze
Dożynki - reaktywacja
Czwartek, 16 sierpnia 2018 · dodano: 16.08.2018 | Komentarze 41
Dzięki południowemu (oczywiście w teorii) wiaterkowi, mogłem znów wykonać hobbita, czyli tam i z powrotem, z Poznania przez Luboń, Łęczycę, Puszczykowo, Mosinę, Żabinko i Żabno, nawrotka na hopce i powrót swoimi śladami. O dziwo tak temperatura, jak i warunki na niebie były komfortowe - słońce szczelnie ukryte za chmurami, deszczu nie odnotowano, tak samo jak upału. Znów, aż dziw ;)
Na ścieżce w Łęczycy dziadygi wciąż brak. Zaczynam się poważnie niepokoić. Ale dziś miał godnego następcę - głowę rodziny, samca prowadzącego stadko, któremu nie szło łączenie dwóch elementów: jazdy na rowerze i obserwowania otoczenia. W związku z tym, gdyby nie mój ryk, czołówka byłaby główną atrakcją tego wpisu. Nie wyszła, muszę więc szukać kolejnych :) A DDR-ka zaczyna się już powoli, bardzo powoli, jesienić.
Z innych ciekawostek. Jeśli ktoś myśli, że Straż Miejska w Luboniu ma obowiązek jazdy ze sprawnymi/włączonymi światłami, to... niech sobie myśli. Luboń to osobny ekosystem, polskie prawo tam nie dociera :)
Tu za to klasyczny pezetowy manewr: wyprzedzenie tylko po to, żeby sekundę później stanąć na czerwonym. Ale za to już przed tym cholernym rowerzystą :)
A na koniec miód na me oczy: powoli zaczynają się dożynki :) Ta pierwsza tegoroczna jest póki co mocno średnia, ale im dalej w las, tym mam nadzieję będzie bardziej godnie.
Relive tutaj.
- DST 133.10km
- Czas 04:33
- VAVG 29.25km/h
- VMAX 63.10km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 557m
- Sprzęt Ventyl
- Aktywność Jazda na rowerze
NieZaPiłę :)
Sobota, 9 września 2017 · dodano: 09.09.2017 | Komentarze 27
Pomysł wspólnego
(pierwszego „pełnego”, a nie tylko dokoła komina) wypadu z
Jurkiem narodził się niedługo po tym, jak niestety terminy (m.in.
przez jutrzejszy Bike Challenge) i inne kwestie nie pozwoliły na
zgranie ludzkości w Prusimiu. Mi akurat termin wyjątkowo pasował,
bo do wszelkich maratonów mam wciąż niesłabnącą niechęć, więc
zgadaliśmy się na wykonanie stówki, coby okazja nie przepadła.
Były również plany na dłuższy dystans, jednak w okolicach wczesnego
wieczoru musiałem być w Poznaniu, na chwilę i tylko papierkowo,
ale... Stanęło więc na kierunku pilskim.
Czemu akurat ten? Po
pierwsze – bo wiało z południa. Po drugie – tam mnie jeszcze
nie było. Po trzecie – bo wiało z południa :) W sumie punkt
drugi można śmiało wykasować, bo nie spodziewałem się po tej
miejscówce niczego wartościowego, a czy zmieniłem zdanie – o tym
pod koniec relacji.
Jurek musiał
najpierw pojawić się w Poznaniu. Wykonał to zgrabnie w kilkanaście
minut za pomocą pociągu, a konkretnie szynobusu. Co ważne – nie
zapomniał roweru, o czym przekonałem się, gdy „odebrałem” go
na stacji Poznań Górczyn. Chwila na omówienie szczegółów i
lekko przed dziewiątą ruszamy.
Przepchanie się
przez miasto o dziwo poszło dość sprawnie – jednak sobota rano
ma swoją magię. Meldujemy się w okolicach cmentarza na Junikowie,
gdzie powstaje symboliczna fota. Kompletny przypadek sprawił, że
samowyzwalacz ją zrobił w momencie, gdy akurat patrzyłem na
zacnego kolegę :)
Następnie
nieznanymi mi wcześniej traktami (dzięki za pokazanie) dokręcamy
do Ławicy i wzdłuż Bukowskiej docieramy do Wysogotowa, a następnie
jakąś o dziwo posiadającą wyjazd serwisówką wobec DK92 znajdujemy
się gdzieś na wysokości Sadów. Tam znów zaskoczenie – ktoś
zgrabnie schował sobie w ogródku MIG-a, chyba z numerkiem 29, ale
tu strzelam, bo się nie znam na maszynkach do mordowania :) W każdym razie Jurek
sobie mig-a :)
Przez chwilę
rozmawiamy i jedziemy wspólnie z kolarzem, który szykuje się – a
jak – do jutrzejszego maratonu. Jednak skręca na Rokietnicę, my
natomiast dalej na północ, jeszcze znaną mi trasą przez
Napachanie, Cerekwicę i Pamiątkowo. Oczywiście nie widzimy
„ułatwienia” z kostki, co klaksonem komentuje zaledwie jedna
frustratka. Niezły wynik i tak ;)
W Szamotułach już
byłem i pamiętałem, że nie chciałem znów być, głównie ze
względu na bruk w centrum oraz korki. Ponownie wiem, że nie chcę
znów być, z tych samych względów :)
Od tego momentu
zaczynają się dla mnie światy nieodwiedzone. Drogami, lepszymi czy
gorszymi, ale i DDR-kami z asfaltu (!) docieramy do miejscowości
Obrzycko, gdzie odwiedzamy Chatę Lewiatana, czy jak to było tym
sklepom, gdzie sprzedawali colę i drożdżówki :) Przy okazji okazało się, że to, co jak sądziłem jest kościołem, okazało się ratuszem, do tego barokowym (!). Nic mi w tej opowieści nie pasuje, no ale trzeba wierzyć tutejszym ludziom od wstawiania tablic z opisami. Generalnie jednak miejscowość o dziwo miło mi się zapamiętała we łbie, bo kilka ciekawostek dało się zauważyć na murach.
Przekraczamy Wartę, a tu... Zielonagóra :) A ja się miło witam z radiowozem, który dziwnym trafem podświadomie kieruje mnie mentalnie ku tamtejszej ścieżce. Te pojazdy mają w sobie niewypowiedzianą magię :)
Wjeżdżamy na tereny Puszczy Noteckiej. Oj tak, to moje miejsce. Dobre drogi, pięknie położone pomiędzy drzewami, jakieś tam hopki, na razie niewielkie. Rewela.
W Lubaszu chwila na podziwianie całkiem ładnej atrakcji weekendowej, z której akurat leciały znane przeboje. Jurek i tak stwierdził, że będę się smażył w piekle, więc nie będę dosypywał sobie jeszcze doń węgielków. I na tym zakończę temat :)
Pojawił się Czarnków. Nigdy nie byłem, a zawsze mi się dobrze kojarzył - z pysznymi wyrobami mlecznymi oraz z pysznymi wyrobami... chmielnymi :) 50% sukcesu zostało uzyskane, gdyż po drodze mijaliśmy mleczarnię, tego drugiego zakładu niestety nie :/ A miasteczko polubiłem za jeszcze jedno - jest położone w dolinie, co oznacza najpierw godny zjazd (ponad 63 km/h), a potem grubo ponad kilometrowy wjazd (trochę wolniejszy, za to - jak powiada Strava - z nachyleniem w porywach dochodzącym po 10%). Miodzio :) Tutaj małe info - plany Jurka były trochę inne co do tej części trasy i nawet ku mojemu zaskoczeniu zaczęły się delikatnie realizować (te nawrotki pod prąd, hehe), jednak po spojrzeniu na zegarek trzeba było wrócić do rzeczywistości.
Tutaj Jurek dzielnie zjeżdża...
...a następnie jeszcze bardziej dzielnie wjeżdża :) Brawo - górki były naprawdę godne!!!
Potem zresztą też było całkiem fajnie, do tego gdzieś w tle widniała jakaś ciekawa, bo asfaltowa i całkiem pagórkowa ścieżka, ale dostanie się do niej wymagałoby z naszej strony zatrudnienia wojsk obrony terytorialnej. Pewnie czekalibyśmy jeszcze do teraz, bo zanim grillowce w koszulkach z żołnierzami przeklętymi wsadziłyby się w mundury... :)
Rewelacyjny zjazd czekał na nas jeszcze w Ujściu, które bardzo, ale to bardzo mi się podobało. Czułem się niemal jak u drugiego/pierwszego siebie, czyli w górach. Do tego godne zabytki, dwie rzeki na raz... Po prostu pięknie. Niestety w tym samym momencie zgłupiał mi aparat w jednym z dwóch telefonów, więc końcówka relacji będzie symboliczna pod względem zdjęć.
W końcu Piła... Przy wjeździe była nawet całkiem konkretna sesja, ale niestety zachowało się jedynie zdjęcie z kalkulatora.
Potem było też całkiem ładnie, bo Piła jeszcze nie za bardzo była, za to były drzewa :)
Jak się Piła pojawiła to... Hm. Cieszyłem się, że to finisz :) Zresztą, co tu dużo gadać, kalkulator prawdę powie :)
Ok, nie powinno się oceniać po okładce, bla bla bla... Ale ocenię - trzeci świat. Oczywiście była za to galeria, do której Jurek poleciał po zapas alko i bezalko browarów (wiem, wstyd :P, ale co zrobić?), natomiast prawdziwym hitem okazał się cerber płci żeńskiej, pełniący zaszczytną funkcję ciecia dworca, z napisem "SOK". W skrócie: my już przy kasach, płacimy za bilety, gdy gdzieś zza winkla rozlega się:
- Panowie, proszę uprzejmie opuścić dworzec z tymi rowerami.
- Już, jak pani widzi właśnie kupujemy bilety, zaraz mamy pociąg.
- Tam na zewnątrz są stojaki, proszę je tam zostawić.
- Ale my przecież za minutę wychodzimy, bilety się drukują.
- Proszę opuścić dworzec.
- Czy pani nie widzi, że już byśmy dawno te bilety kupili, gdybyśmy nie rozmawiali z panią?
- Zapoznali się panowie z regulaminem dworca? Chcą panowie mandat?
I tak przez kilka minut :) Jurek dyskutował, ja po przekazaniu w okienku, iż zapłacę kartą zostałem najpierw wysyczany przez kasjerkę, która wycedziła, iż "płatnośśść kartą zgłasza ssssię przed zakupem" (faktycznie była kartka, ale nie widziałem, bo gadałem z panią cieć), a potem z fochem dostałem blankiecik, jednak bez przejazdu na rowery. Czemu? Bo "nie ma gwarancji, że będzie na nie miejsca". Za to wypisano nam karteczkę, dzięki której mieliśmy możliwość zakupu takowych już w pociągu. Oto jak wygląda skład trakcyjny EN57, do którego nie da się sprzedać biletu rowerowego (na pierwszym tle blankiecik) z powodu braku gwarancji miejsca:
Choć może mieli rację? Na fotce nie widać drugiego roweru, a przy aktualnych możliwościach w temacie klonowania... :) A tak w ogóle to może w pociągu uzbierałoby się ze dwadzieścia osób...
W samym Poznaniu Jurek złapał jakieś wirtualne połączenie do Buku, którego nie było w rozkładach internetowych, a to i tak tylko dzięki temu, że podczas spalania fajki usłyszał komunikat. Dobra zmiana sięga już PKP :)
Fajna seta+ się dziś trafiła, Planowałem ciut krótszy wypad, ale wersja alternatywna trasy na Piłę baaardzo mi się podobała. Jurek dzielnie trzymał koło, a różnica w naszych średnich wynika z tego, że gdy czuję (tak rzadko...) powiew w plecy to nie mogę (no nie mogę) nie jeździć (prawie) swojego. Jako że szanowny kolega nie kręci tak regularnie jak ja (za to potrafi zrobić 400+, czego ja bym nawet nie ruszył) to wymyśliłem swój patent - gdzieś od połowy trasy jechałem z przodu, korzystając z okazji do podkręcenia, potem robiłem jakieś zdjęcia i pauzę, a gdy a horyzoncie (bardzo szybko) pojawiał się Jurek to podjudzałem go pozytywnie do przyspieszania, tworząc presję - i tym samym chyba obaj jesteśmy zadowoleni :)
Jurek - dzięki wielkie za wyjazd. Pokazałeś mi tereny, za które zabrałbym się pewnie za tysiąc lat, a już wiem, że byłby to błąd niewybaczalny, gdyż powinno się je serwować w pierwszej kolejności. Dzielnie jechałeś, a podjazdy zostaną w nogach, wierz mi. Piła zaliczona, a w sumie odfajkowana - o wiele lepsze są okoliczności, które do niej prowadzą. Polecam.
TU trasa w wersji ładnej, a poniżej z Endomondo. Do dystansu doszedł jeszcze przejazd z poznańskiego dworca.
PS. O dziwo pojawiły się dwie dogorywające już dożynki, a także jeden drewniany wiatrak do kolekcji.
A ja idę spać, nadrobię zaległości w BS jutro, obiecuję :)
- DST 63.10km
- Czas 02:13
- VAVG 28.47km/h
- VMAX 50.60km/h
- Temperatura 16.0°C
- Podjazdy 162m
- Sprzęt Ventyl
- Aktywność Jazda na rowerze
Jak w Wąchocku
Poniedziałek, 4 września 2017 · dodano: 04.09.2017 | Komentarze 2
Pierwsze co usłyszałem po wyciągnięciu dziś szosy z domu było zdanie wykrzyczane przez jakiegoś małego gnojka do matki: "ale wieje!". Wielkie dzięki za skuteczną demotywację :) Ale i bez niej widziałem i czułem, co mnie czeka, bo drzew za oknami mam sporo, a one tańcząc gałęziami i liśćmi nie dawały za bardzo złudzeń co do przyjemnej przejażdżki.
Ale był plus. Nie padało, mimo że miało. Czas się jednak powoli przygotowywać na "sezon", bo pogoda już przypomina o kolejnej miesięcznicy. Tej listopadowej :) A skoro już jesteśmy w tej tematyce, to niezawodny rysownik Janek Koza jest jak zwykle w doskonałej formie:
Ruszyłem na zachód, szlakiem utartym i znanym na pamięć, czyli z Dębca przez Luboń, Wiry, Komorniki, Szreniawę, Chomęcice, Kona.... Nie, wrrrrróć!
W Chomęcicach przywitał mnie bowiem taki oto znak:
Eeee....? Ale jak? Że co? Spojrzałem na telefon, tam data odległa od pierwszego kwietnia. Jako żem Tomasz, a imię zobowiązuje, postanowiłem nie uwierzyć i kręciłem dalej. Oto wynik:
Cóż, wciąż miałem wątpliwości. Przecież nie zamierzałem pod tę wichurę rozpędzić się nawet do 30 km/h - to jedno, a poza tym uznałem, iż potrafię się poruszać po mieście i w tym czasie komunikować, więc spełniam kryterium "komunikacja miejska" :) Odważnie ruszyłem, by za kilkaset metrów bardzo nieodważnie stanąć i ostatecznie zawrócić. Na ten widok:
Sorry, ale na maraton rzeźnika się nie piszę. Poczułem się jak w Wąchocku. Mi też zwinęli asfalt. Co było robić - pokręciłem sugerowanymi objazdami, kawałek z tak samo zaskoczonym starszym, a całkiem konkretnie pędzącym kolarzem (nawet nie było jak pogadać, bo porywy wiatru zagłuszały własne myśli) do Głuchowa, potem serwisówkami do Gołusek, Palędzia, Dąbrówki, tam skręciłem na Dąbrowę i wzdłuż drogi 307, Skórzewa oraz Plewisk jakoś dotarłem do domu.
Dawno nic mnie tak nie negatywnie nie zaskoczyło. Nooo, może wynik ostatnich wyborów :) W tym miejscu będzie prawdopodobnie wiadukt na trasie kolejnego odcinka S11. Termin ponownego otwarcia jest mi nieznany, ale znając życie i tak od tego zaplanowanego mogę sobie śmiało doliczyć kolejny rok. Cóż zrobić... Pozostaje szukać alternatyw. Za to wleciała kolejna dożynka, znów słabiutka.
Po południu - korzystając z wolnego - zrobiłem jeszcze prawie 11 kilosów po Lasku Dębińskim, bo mi się zachciało przyrody i terenu. Dystans całkowity zawiera ten dodatek.
- DST 53.70km
- Czas 01:53
- VAVG 28.51km/h
- VMAX 51.20km/h
- Temperatura 14.0°C
- Podjazdy 182m
- Sprzęt Ventyl
- Aktywność Jazda na rowerze
Rozaliowo
Sobota, 2 września 2017 · dodano: 02.09.2017 | Komentarze 9
Jak wiadomo - pisałem już o tym wielokrotnie - w tym kraju rzadko jest normalnie (pod każdym względem), więc prawie mnie nie dziwi, że przedwczoraj temperatura podchodziła pod trzydzieści stopni, a dziś ledwo zahaczała o czternaście kresek. Generalnie jestem zwolennikiem tej drugiej, lepszej (byle nie dobrej!) zmiany, tylko czemu w pakiecie pojawił się przenikliwie zimny wiatr, kosztem tego w miarę przyjaznego z końcówki sierpnia?
No czemu?
Cisza. Tak myślałem :)
W każdym razie dzisiejszy wyjazd należał do tych "bezspinowych", bo odczuwalne doznania były na poziomie szanującej się, polskiej, burej jesieni. Przynajmniej z rana, bo później nawet pojawiło się słońce. Mnie natomiast, podobnie jak wczoraj, dokładnie w momencie, gdy znalazłem się na dworze, przywitały krople deszczu. Na szczęście towarzyszyły mi jedynie przez kilka pierwszych kilometrów, odpuszczając, ale na niebie pozostały ciężkie, prawie burzowe chmury, które w każdej chwili groziły potencjalną możliwością zmiany dyscypliny na windsurfing :)
Miałem jednak na to patent. Jeśli ktoś pamięta kultowe, genialne komiksy z Tytusem de Zoo, zapewne do dziś w głowie ma wierszyk z Księgi Drugiej, której bohaterką była Rozalia czyli koń mechaniczny:
Specjalnie postarałem się o ów wycinek, łatwo nie było, ale czego się nie robi dla blogaska :) Niniejszym, wierząc w Papcia Chmiela, bacznie spoglądałem bystrym wzrokiem. A nawet groźnym. I... udało się. Nie zmokłem :)
Jeśli chodzi o trasę to wykonałem wariant zachodni (Poznań - Plewiska - Zakrzewo - Więckowice - Dopiewo - Palędzie - Dąbrówka - Plewiska - Poznań), który niestety głównie zawiera pola, pola, a nawet jeszcze więcej pól, więc ochrony przed wiatrem nie było żadnej. Jednak liczy się wykonanie tych pięciu kolejnych dych, już mniej jakość wykonania.
Wpadły dwie nowe dożynki: z okolic Dopiewa oraz Plewisk. Nic specjalnego dla doświadczonego dożynkarza, ale kolekcja rośnie :)
- DST 67.70km
- Czas 02:20
- VAVG 29.01km/h
- VMAX 62.40km/h
- Temperatura 27.0°C
- Podjazdy 346m
- Sprzęt Ventyl
- Aktywność Jazda na rowerze
Just duet :)
Czwartek, 31 sierpnia 2017 · dodano: 31.08.2017 | Komentarze 16
Plan na dziś miał wyglądać ciut inaczej, Miała pęknąć stówka, gdyż na ostatni dzionek miesiąca zamierzałem wziąć sobie urlop, a tymczasem kumpel z mojego pracowniczego kołchozu się rozchorował i znów musiałem łatać kadrowe luki. No życie. Jednak udało się chociaż połowicznie wykonać to, co ustaliłem, tym razem nie sam.
Zgadałem się bowiem z Marcinem, którego kilka miesięcy temu spotkałem na trasie, a że jechało oraz gadało się sympatycznie, to wymieniliśmy się telefonami, wstępnie ugadując na przyszłościowy wypad. Nie było to łatwe, bo kolega wstaje codziennie do pracy o jakichś kosmicznych godzinach typu 3:30 rano (czyli w nocy) i zgranie terminów wcześniej było mało realne. Dziś również, bo w południe miałem być w robocie, a najwcześniej spotkać się w jakimś miejscu można było około 9. No ale jak się chce, to się uda :)
Kompromisowo zgadaliśmy się na mieście, choć akurat tę jego część ciężko uznać za zbyt cywilizowaną. Za to nazwy ulic: Piwna i Browarna zawsze dobrze rokują na początek wypadu :) Ja najpierw musiałem zaliczyć kilkanaście kilosów przez Poznań, z południa na północ, co jak zwykle nie należało do czynności, które wykonuje się z bananem na ryju. Zaraz za mostem Rocha prawie bym wpadł na jakiejś dwie zagapione rowerowe niedołęgi, które tak umiejętnie zatrzymały się przed przejazdem rowerowym, że mimo zielonego światła blokowały ruch. Już chciałem powiedzieć kilka słów o umiejętnościach jazdy na dwóch kółkach, ale w ostatniej chwili zauważyłem, że mają dziwnie jednorodne stroje, a na plecach napis "Policja". Ups :) Patrol rowerowy - coś mi się wydaje - zobaczę jeszcze nie raz, czego już się boję, bo sprytnie się smerfiki kamuflują.
Już w duecie ruszyliśmy przez Kobylepole, Franowo (tam lekka pomyłka i cofka, z mojej winy), Koninko, Głuszynę, Babki, Daszewice, Wiórek, w Rogalinku skręcając na Mosinę. Średnią i tak miałem już przez przepychanie się przez miasto zmasakrowaną, więc początkowo jechaliśmy spokojnie gadając, potem jednak wiatr spod znaku "centralnie w pysk" zmotywował do przyciśnięcia. Marcin co prawda nie ma czasu na codzienne treningi, jednak dzielnie dawał radę, mając w perspektywie Bike Challenge na najdłuższym dystansie.
W Wiórku wpadła jedna dożynka, ale taka "se", więc wklejam tylko pro forma.
Robiło się coraz cieplej, czego osobiście nienawidzę, więc motywacja do jazdy lekko spadała, ale i tak kolega dostał propozycję nie do odrzucenia: pierwszy w życiu podjazd pod Osową. A jak :) Przyjął misję dzielnie, tak samo wspiął się na samą górę, a po reakcji widziałem, że mam na koncie kolejnego miłośnika tego podjazdu :) W nagrodę otrzymał podjazdową fotę :) No i jak zauważyłem trasa też się podobała.
Zjazd był jeszcze lepszy niż wjazd, co nie dziwi :) Potem już, w końcu z wiatrem, przez Puszczykowo, Wiry oraz Luboń dojechaliśmy Poznania, gdzie każdy pokręcił w swoją stronę. Ja byłem już praktycznie pod domem, kolega miał doń kilkanaście, ale do planowanej stówy z tego co wiem nie dokręcał, czemu się nie dziwię, bo pod koniec słoneczna menda zrobiła mi pod kaskiem galaretę z mózgu.
Mój dzisiejszy towarzysz dał radę, dzielnie trzymał tempo - widać, że tylko częstsze wyjazdy i będzie moc. Spokojnie poradzi sobie na Bike Challenge, gdzie już nie będzie czasu na pogaduchy, a na konkretne kręcenie (ja dziś w ogóle nie patrzyłem na średnią, bo wyjazd typowo towarzyski). W każdym razie trzymam kciuki, choć za tego typu imprezami nie przepadam. Miło też było usłyszeć kilka ciepłych słów na temat swojej kondychy. Dzięki i pozdro :)
Trasa w wersji z apki Relive TUTAJ.
W pracy o dziwo byłem punktualnie. Noooooo, załóżmy :)
- DST 51.75km
- Czas 01:47
- VAVG 29.02km/h
- VMAX 52.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 240m
- Sprzęt Ventyl
- Aktywność Jazda na rowerze
Parówożynki
Środa, 30 sierpnia 2017 · dodano: 30.08.2017 | Komentarze 13
Ufff... Parówa lekka się zaczęła. Granica 25 stopni to dla mnie wrota osobistego Mordoru, więc dzisiejsza jazda była nastawiona na pełzanie i wspominanie widoku lodowców oraz obydwu biegunów. Podziałało o tyle, że finalna średnia pozostała na plusie, mikrym, ale plusie :)
Bez zbędnego rozpisywania się: trasę wykonałem "muminkową", przez Lasek Dębiński, Starołękę, Krzesiny, Koninko, Głuszynę, Babki, Daszewice, Wiórek, Rogalinek, Mosinę, Puszczykowo (tu zaliczenie bonusowej hopki w bok), Luboń i do domu. Wiatr zaczął zachowywać się standardowo, czyli znów nie dało się go ogarnąć :)
W końcu upolowałem pierwszą tegoroczną wielkopolską dożynkę, w Rogalinku. A nawet dożynę, bo była w formacie 7D, czyli klasyk w designie "Auschwitz" (choć oczy wybitnie aryjskie) oraz menażeria. Krowa jest małym dziełem sztuki, przyznam :)
- DST 52.60km
- Czas 02:04
- VAVG 25.45km/h
- VMAX 63.00km/h
- Temperatura 17.0°C
- Podjazdy 801m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Szklarska, czyli klasyczny klasyk
Niedziela, 13 sierpnia 2017 · dodano: 13.08.2017 | Komentarze 7
Dziś trasa, którą przejechałem już w życiu bez mala kilkaset razy. Uzbierało się od bachora bowiem tych wjazdów do Szklarskiej Poręby, choć nie ma co ukrywać, że jakoś bardziej wolałem zjazdy. Dziwne, prawda? :)
Trasa owa jednak ewoluowała, niczym od pantofelka po ministra Błaszczaka. Choć to może nie do końca trafiony przykład, z pewnych względów :) Generalnie jednak to, co załączam na mapce jest jak na moje optymalnym sposobem, żeby się zmęczyć, a i cieszyć w miarę sympatycznym zjazdem. Latem inna wersja nie ma sensu, bo watahy turystów w puszkach i bez nich korkują całkowicie miasteczko i żeby ich uniknąć należy się wspiąć do samej góry, czyli na wysokość stacji PKP i kawałek dalej doznać rozkoszy rozpędzenia się do milusich prędkości, mimo terenu ściśle zabudowanego.
Trasa w szczegółach: Jelenia Góra - Cieplice - Trasa Czeska - Piechowice - Szklarska Poręba Górna do samej góry, z zaliczeniem skoku w bok do Kruczych Skał - zjazd od "Oka" (stara nomenklatura, ciekawe czy owa przychodnia jeszcze istnieje?) do Szklarskiej Dolnej - Piechowice - Sobieszów - Podgórzyn - Jelenia Góra. Jedyne co mnie zdziwiło to znikoma ilość kolarzy. Szoszonów widziałem ze dwóch, a podczas podjazdów w Szklarskiej wyprzedziłem kilkuosobową grupę ambitnych sakwiarzy. Poza tym - dwukołowa pustynia. Ale może to ja już jestem spaczony wielkopolskimi weekendowymi tłumami?
Zdjęcia jak zwykle podczas tego wyjazdu czterech liter nie urwą. Widoczność raczej słaba, a słońce wychodziło rzadko.
Tak wygląda kłamstwo s... Nie, nie, nie to skojarzenie :) Szklarskie. podczas wspinaczki. Było co najmniej 17 km/h! :)
A tak 60 km/h "z rąsi" :)
Zamek Chojnik twardo stoi na straży Jeleniej Góry.
No i w końcu zaczynają się dożynki! W tym roku inauguruję kolekcję od wersji górskiej :)
- DST 53.10km
- Czas 01:46
- VAVG 30.06km/h
- VMAX 51.20km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 62m
- Sprzęt Ventyl
- Aktywność Jazda na rowerze
DożynKa(zach)
Niedziela, 4 września 2016 · dodano: 04.09.2016 | Komentarze 9
To na początek, dla poprawy nastroju, kilka słów o meczu Kazachstan - Pol...
A nie. Jednak nie.
To na początek kilka słów o jeździe na rowerze :)
Moja trasa była nieskomplikowana jak gra Polski z Kaza...
Wróć.
Wykonałem dziś prostą trasę :) Poznań - Luboń - Wiry - Komorniki - Szreniawa - Chomęcice - Konarzewo - Trzcielin - Dopiewo - Palędzie - Dąbrówka - Plewiska - Poznań. Z, a właściwie pod, solidny(m) wiatr(em), ale przy niedzielnie pustych drogach, więc sympatycznie.
Dorwałem dwie Dożynki. Zacznę od drugiej, z Dopiewa, bo ładniej wygląda w okienku :)
Natomiast pierwsza miała tę zaletę, że przy jej wykonywaniu dostałem pomocną stopę. A nawet dwie :) Konarzewo:
Jeśli chodzi o raport z frontu dożynkowego to - o dziwo! - rower-damka z instalacji w Trzcielinie wciąż stoi. Ja tu widzę tylko jedną możliwość - musi tam działać naturalny monitoring, porównywalny z tym z mojego osiedla (wiek 70+, poduszka na stałe przybita do parapetu), który zareagował dziś na próbę wrzucenia styropianu do niewłaściwego kosza (okazuje się, że to nie papier) szybciej niż zdrowy, rasowy pitbull przegryza gardło osobnika, który pomylił posesje :)
Jutro ma podobno padać, a ja zaczynam remont. Naprawdę nie mam pojęcia czy w najbliższym tygodniu uda mi się pokręcić, a jeśli tak to będą to skromne ilości, do tego biorąc pod uwagę jeszcze weekendowy wyjazd na wesele swój wynik widzę optymistycznie jak wynik meczu Polski z Kazach...
O tak. Dokładnie tak go widzę.
- DST 53.20km
- Czas 01:45
- VAVG 30.40km/h
- VMAX 50.70km/h
- Temperatura 24.0°C
- Podjazdy 104m
- Sprzęt Ventyl
- Aktywność Jazda na rowerze
Trójdożynki
Sobota, 3 września 2016 · dodano: 03.09.2016 | Komentarze 8
Sobota w robocie, więc znów dziś trzeba było ruszyć wcześnie. Ale że praca nie zając, rower też nie zając, tylko zając zając, pozwoliłem sobie na wyjazd dopiero w okolicach dziewiątej. I nie zamierzałem specjalnie się spinać, bo po co?
Mimo że ciepełko jak na moje było ciut za duże, a wiatr się cholera wciąż nie oduczył utrudniania mi życia, kręciło mi się o dziwo całkiem sympatycznie. Weekendowy ruch - w przeciwieństwie do tego z wczoraj - był do ogarnięcia, a nawet odnotowałem ze zdziwieniem dwa sympatyczne zachowania kierowców. Najpierw z własnej inicjatywy zatrzymała się kobieta, gdyż sądziła, że chcę przejechać przez przejście dla pieszych, ale nie skorzystałem, bo akurat włączałem się do ruchu (poza tym to niezgodne z prawem, bla bla bla), a potem w komornickich korkach zjechał mi na lewo jeden z samochodów, żeby przepuścić, a nawet uśmiechnąć się do mnie przez okno (widać rowerzysta)! Żeby nie było za różowo - chwilę później jakiś wieśniak specjalnie zrobił rzecz odwrotną, tym razem specjalnie mnie blokując... Rejestracja z Kościana jakoś mnie nie zdziwiła :)
Wpadły dziś całe trzy Dożynki - z Łęczycy...
...Rosnówka...
...i Szreniawy.
Wszystkie jak widać z jednej gminy, ale położone dość daleko od siebie. Za każdym razem musiałem ostro hamować, zawracać, a raz nawet przecinać ruchliwą "piątkę". To się nazywa poświęcenie ;) A tę pierwszą musiał tworzyć jakiś mój ziomal, bo na jednej z kartek znalazłem wers: "kotlet z kabaczka lepszy jest niż kaczka". W sumie ziomal podwójny, bo i polityczny :)
- DST 53.00km
- Czas 01:46
- VAVG 30.00km/h
- VMAX 54.30km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 60m
- Sprzęt Ventyl
- Aktywność Jazda na rowerze
Korkowe reminiscjencje
Piątek, 2 września 2016 · dodano: 02.09.2016 | Komentarze 30
Miałem złudne nadzieje, że wczorajszy czterokołowy boom był tylko jednodniową chorobą, spowodowaną rozpoczęciem roku szkolnego. Niestety. Zaczął się Armageddon.
Wyruszyłem dziś lekko po ósmej trzydzieści rano, a pierwszy kilometr zajął mi chyba z pięć minut, głównie spędzonych na interwałach: rusz-stań-rusz-stań. Gdy już się wydostałem z dębieckiego piekiełka i oczekiwałem chwili oddechu, trafiłem na kolejny korek, praktycznie ciągnący się do Górczyna. Nudziło mi się tak czekać bezczynnie w spalinach, więc z ciekawości rozpocząłem Wielki Test Socjologiczny. Polegał on na tym, że wnikliwie obserwowałem zawartość puszek, skupiając się na ilości przebywających w nich istot. Jako grupę reprezentatywną wybrałem sobie sto pierwszych samochodów, wyłączając jedynie autobusy, dostawcze i taksówki. I jaki wynik?
Te emocje... :)
Na sto aut tylko w trzynastu znajdował się ktoś więcej niż kierowca, a i to maksymalnie sztuk jeden. W osiemdziesięciu siedmiu dumnie kręcił sobie kierownicą jeden człowiek. Ja wiem, że nie każdy mieszka w Poznaniu, nie każdy chce korzystać z komunikacji miejskiej i ma miliardy innych powodów, żeby się nie odpuszkowywać, ale czy naprawdę się nie da zluzować trochę ruchu miejskiego przez zmianę przyzwyczajeń? Ja w tamtym tygodniu - również testowo - zrobiłem sobie objazdówkę w poszukiwaniu mebli, z założenia używając jedynie autobusów i tramwajów. Byłem pozytywnie zaskoczony - trasę z Dębca na Górczyn, potem do centrum handlowego koło Komornik, powrót na Górczyn, wyprawę przez calutki Poznań na Winogrady oraz znów do domu samą w sobie pokonałem sprawnie, maksymalnie czekając na przesiadkę dziesięć-piętnaście minut, jadąc klimatyzowanymi pojazdami. Zapłaciłem za te jakieś czterdzieści kilometrów, odbijając kartę PEKA, łącznie 10 złotych. Jest konkurencyjnie względem smrodzenia autem po mieście? Na moje tak. A że mniej wygodnie... Życie.
Dobra, dość o pierdołach :) Kolejne korki znalazłem (a w sumie same się znalazły) w Plewiskach, następne w Skórzewie potem chwila luzu od Wysogotowa do Więckowic, w Dopiewie mały korasek, w Palędziu zamknięty (trzeci tego dnia) przejazd kolejowy, w Plewiskach znów zator, na Dębcu oczywiście też.
Jak mi się udało wywalczyć te śmieszne trzy dychy średniej - nie mam pojęcia :)
Jedna upolowana Dożynka - z Więckowic.