Info
Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Mam przejechane 209051.80 kilometrów w tym 4.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 27.79 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 700083 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2024, Listopad12 - 68
- 2024, Październik31 - 208
- 2024, Wrzesień30 - 212
- 2024, Sierpień32 - 208
- 2024, Lipiec31 - 179
- 2024, Czerwiec30 - 197
- 2024, Maj31 - 268
- 2024, Kwiecień30 - 251
- 2024, Marzec31 - 232
- 2024, Luty29 - 222
- 2024, Styczeń31 - 254
- 2023, Grudzień31 - 297
- 2023, Listopad30 - 285
- 2023, Październik31 - 214
- 2023, Wrzesień30 - 267
- 2023, Sierpień31 - 251
- 2023, Lipiec32 - 229
- 2023, Czerwiec31 - 156
- 2023, Maj31 - 240
- 2023, Kwiecień30 - 289
- 2023, Marzec31 - 260
- 2023, Luty28 - 240
- 2023, Styczeń31 - 254
- 2022, Grudzień31 - 311
- 2022, Listopad30 - 265
- 2022, Październik31 - 233
- 2022, Wrzesień30 - 159
- 2022, Sierpień31 - 271
- 2022, Lipiec31 - 346
- 2022, Czerwiec30 - 326
- 2022, Maj31 - 321
- 2022, Kwiecień30 - 343
- 2022, Marzec31 - 375
- 2022, Luty28 - 350
- 2022, Styczeń31 - 387
- 2021, Grudzień31 - 391
- 2021, Listopad29 - 266
- 2021, Październik31 - 296
- 2021, Wrzesień30 - 274
- 2021, Sierpień31 - 368
- 2021, Lipiec30 - 349
- 2021, Czerwiec30 - 359
- 2021, Maj31 - 406
- 2021, Kwiecień30 - 457
- 2021, Marzec31 - 440
- 2021, Luty28 - 329
- 2021, Styczeń31 - 413
- 2020, Grudzień31 - 379
- 2020, Listopad30 - 439
- 2020, Październik31 - 442
- 2020, Wrzesień30 - 352
- 2020, Sierpień31 - 355
- 2020, Lipiec31 - 369
- 2020, Czerwiec31 - 473
- 2020, Maj32 - 459
- 2020, Kwiecień31 - 728
- 2020, Marzec32 - 515
- 2020, Luty29 - 303
- 2020, Styczeń31 - 392
- 2019, Grudzień32 - 391
- 2019, Listopad30 - 388
- 2019, Październik32 - 424
- 2019, Wrzesień30 - 324
- 2019, Sierpień31 - 348
- 2019, Lipiec31 - 383
- 2019, Czerwiec30 - 301
- 2019, Maj31 - 375
- 2019, Kwiecień30 - 411
- 2019, Marzec31 - 327
- 2019, Luty28 - 249
- 2019, Styczeń28 - 355
- 2018, Grudzień30 - 541
- 2018, Listopad30 - 452
- 2018, Październik31 - 498
- 2018, Wrzesień30 - 399
- 2018, Sierpień31 - 543
- 2018, Lipiec30 - 402
- 2018, Czerwiec30 - 291
- 2018, Maj31 - 309
- 2018, Kwiecień31 - 284
- 2018, Marzec30 - 277
- 2018, Luty28 - 238
- 2018, Styczeń31 - 257
- 2017, Grudzień27 - 185
- 2017, Listopad29 - 278
- 2017, Październik29 - 247
- 2017, Wrzesień30 - 356
- 2017, Sierpień31 - 299
- 2017, Lipiec31 - 408
- 2017, Czerwiec30 - 390
- 2017, Maj30 - 242
- 2017, Kwiecień30 - 263
- 2017, Marzec31 - 393
- 2017, Luty26 - 363
- 2017, Styczeń27 - 351
- 2016, Grudzień29 - 266
- 2016, Listopad30 - 327
- 2016, Październik27 - 234
- 2016, Wrzesień30 - 297
- 2016, Sierpień30 - 300
- 2016, Lipiec32 - 271
- 2016, Czerwiec29 - 406
- 2016, Maj32 - 236
- 2016, Kwiecień29 - 292
- 2016, Marzec29 - 299
- 2016, Luty25 - 167
- 2016, Styczeń19 - 184
- 2015, Grudzień27 - 170
- 2015, Listopad20 - 136
- 2015, Październik29 - 157
- 2015, Wrzesień30 - 197
- 2015, Sierpień31 - 94
- 2015, Lipiec31 - 196
- 2015, Czerwiec30 - 158
- 2015, Maj31 - 169
- 2015, Kwiecień27 - 222
- 2015, Marzec28 - 210
- 2015, Luty25 - 248
- 2015, Styczeń27 - 187
- 2014, Grudzień25 - 139
- 2014, Listopad26 - 123
- 2014, Październik26 - 75
- 2014, Wrzesień29 - 63
- 2014, Sierpień28 - 64
- 2014, Lipiec27 - 54
- 2014, Czerwiec29 - 82
- 2014, Maj28 - 76
- 2014, Kwiecień22 - 61
- 2014, Marzec21 - 25
- 2014, Luty20 - 40
- 2014, Styczeń15 - 37
- 2013, Grudzień21 - 28
- 2013, Listopad10 - 10
Góry
Dystans całkowity: | 6972.03 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 272:50 |
Średnia prędkość: | 25.55 km/h |
Maksymalna prędkość: | 67.50 km/h |
Suma podjazdów: | 74000 m |
Liczba aktywności: | 132 |
Średnio na aktywność: | 52.82 km i 2h 04m |
Więcej statystyk |
- DST 53.50km
- Czas 02:08
- VAVG 25.08km/h
- VMAX 60.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 851m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Zapora Szybowcowa :)
Środa, 24 czerwca 2020 · dodano: 24.06.2020 | Komentarze 33
Krótki międzycovidowy urlop trwa. Udało się w końcu zajrzeć w rodzinne strony, czyli do Jeleniej Góry, ogarnąć kilka rzeczy, a i przy okazji pokręcić się po Sudetach. Dawno mnie tu nie było, więc głodek mielenia korbą był już całkiem mocny :)
Zapewne nie jest przypadkiem, że wczoraj pięknie świeciło słońce, a dziś... nie świeciło :) Po co miałbym sobie patrzeć na widoczki w komfortowych warunkach, skoro mogę robić to ze szczytami przysłoniętymi chmurami? No ale nie czepiajmy się szczegółów - mogło być gorzej. A w sumie pod sam koniec tak było :)
Dobrze, że wyjechałem dość wcześnie (najpierw musiałem odkurzyć zoMTBiaka), jakoś przed dziewiątą, bo coś tam się ze swoich miejscówek udało zobaczyć. Na pierwszy rzut wpadł Jeżów Sudecki i Góra Szybowcowa. Lubię ten sympatyczny wjazd i spojrzenie na miasto ze szczytu.
Udało mi się wyzoomować centrum Jeleniej, skąd przyjechałem (7 kilometrów w dół, około 220 metrów różnicy w pionie)...
...oraz ukochane Rudawy Janowickie, wraz z ich symbolem :)
Gdy już się napatrzyłem, zjechałem z powrotem do Jeżowa i skierowałem swe rowerowe kroki do Siedlęcina i w końcu do Pilchowic. A skoro Pilchowice, to nie mogło się obyć bez tamtejszej zapory na Bobrze. Zanim jednak ona, najpierw sama wieś, położona malowniczo wzdłuż rzeki. Trochę straszy tam fabryka tektury, ale śluzy dają radę...
...tak samo jak wiadukt kolejowy na trasie do Lwówka Śląskiego.
Sama zapora oraz położona przy niej elektrownia jak zwykle dawały radę. Kawał dobrej roboty :)
Po zjeździe zabrakło jeszcze kilometrów, więc postanowiłem nawiedzić mało popularną miejscówkę, czyli położoną wśród Wzgórz Radzionowskich wieś Maciejowiec.
Na górze jest kompleks interesujących zabytków (jest potencjał: kościół, dwór oraz pałac), niestety część albo niedostępna, albo w stanie rozkładu. Normalnie Polska w ruinie :)
Przytuliłem się też do upadłego olbrzyma. Może średnio widać, ale na zdjęciu jest też rower :)
Powrót do Siedlęcina nastąpił swoim śladem, skorygowałem tylko samą końcówkę, wspinając się przez wieś do krajówki. Gdzieś w połowie zaczęło kropić, a potem centralnie lać, więc do samej Jeleniej dotarłem mokry. Przecież nie mogło być inaczej :)
TUTAJ Relive.
- DST 54.20km
- Czas 02:10
- VAVG 25.02km/h
- VMAX 50.50km/h
- Temperatura 2.0°C
- Podjazdy 561m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Trollowisko
Piątek, 17 stycznia 2020 · dodano: 17.01.2020 | Komentarze 19
Od razu ostrzegam –
dzisiaj zdjęć choć minimalnie klimatycznych będzie jak na
lekarstwo. Powody są dwa: paskudne zimowe światło współpracujące
z chmurami akurat układającymi się na wysokości gór, oraz
warunki drogowe.
Teoretycznie nie
było tragedii. Na starcie jeden stopień powyżej zera, słońce,
brak opadów. W ścisłym centrum Jeleniej drogi rano całkiem
przejezdne. Wesoło zaczęło się robić na pierwszym wiadukcie, w
okolicach PKP, gdy pojawiły się delikatne pasy bieli. A potem było
już tylko ciekawiej.
Planu jazdy nie
miałem, więc zdałem się na żywioł. Najpierw na Rudawy, w kierunku Łomnicy,
a chwilę później Karpnik, gdzie mało co widząc wykonałem fotki
nad jednym ze stawów.
Chwilę wcześniej
wpadły jeszcze z daleka cycuchy…
...oraz specjalność
zakładu o nazwie Polska, która ostatnio jeszcze okrasza swój
przepis wyjątkowymi uprawnieniami. Czyli polowanko. Tu akurat teren
prywatny, więc ciężko się do czegoś formalnie doczepić, ale ja
bym z chęcią odgórnie ową prywatę ogrodził, żeby zwierzęta
publiczne również wiedziały, że nie należy tu bywać :)
Kolejnym etapem
miała być przełęcz Kowarska i nawet zacząłem się ku niej
wspinać, ale w połowie Strużnicy zdezerterowałem. Bo co prawda na
stokach i stoczkach ani grama śniegu…
...jednak im wyżej,
tym gorzej. Już nie mówiąc o zakrętach, które nawet kawałek
niżej wyglądały tak:
Życie było mi
miłe. Tym bardziej, iż powyżej był głównie teren mocno
zacieniony (i bardzo dobrze), więc moja dość bogata wyobraźnia
wiedziała, z czym to się je.
Zawróciłem, a w
zamian wjechałem sobie na inną przełęcz – Karpnicką. Tu od
strony południowo-zachodniej idealna, sucha droga, a po drugiej
stronie grzbietu ślizgawica.
Wykonałem więc
kolejną taktyczną nawrotkę, wracając do Karpnik, a stamtąd
docierając do Krogulca i Bukowca – tam mą uwagę przykuł lekko
zmutowany zając. Lub królik.
Zrobiło się w
międzyczasie ciepło, lód wyparował z dróg, za to zaczęło
konkretnie wiać. No nie ma lekko :)
Powrót wykonałem
przez Mysłakowice, Miłków i Sosnówkę, gdzie zatrzymałem się na
chwilę, żeby uwiecznić Zbiornik Sosnówka znany z momentów przed d...eweloperską
zmianą (kawałek jeszcze da się zobaczyć)…
...oraz w trakcie
jego upiększania. Po prawej ledwo już widoczne ruiny Zamku Henryka.
To to małe coś wyrastające nad żurawiem, który buduje nam tak
niezbędne w Polsce kolejne spa i jakiś tam resort.
Końcówka wyprawy
to hopka do Staniszowa – jeden z lepszych "niskich" punktów widokowych na
Karkonosze...
...oraz zjazd do Jeleniej przez osiedle Czarne. Na sam Plac Ratuszowy, bliski mi nad wyraz :)
Dziwny to był
wypad, najpierw na łyżwach, potem na rowerze. Grunt, że jakieś
tam (niezbyt duże) przewyższenia wpadły, co zapewne zaprocentuje.
Relive ani GPS z
Endo znów nie ma. Awaria. Albo remanent. Lub inwentaryzacja. Cholera
wie. A BS-a nadrobię dopiero wieczorem.
Aha, wczoraj zapomniałem, więc leci przesłanie na dziś :)
- DST 54.20km
- Czas 02:10
- VAVG 25.02km/h
- VMAX 54.50km/h
- Temperatura 5.0°C
- Podjazdy 676m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Perłowo, szklarsko, szybowcowo
Czwartek, 16 stycznia 2020 · dodano: 16.01.2020 | Komentarze 18
Rano nastąpiła
szybka analiza, zakończona pytaniem: gdzie jeszcze z moich stałych miejscówek w tym roku
(a przecież mamy już styczeń!) mnie nie było? Karpacz
zaliczony, Rudawy również, do trio zabrakło Szklarskiej Poręby. I
właśnie tam się dziś wybrałem.
Wiało… Cholera
wie skąd. Ale na szczęście nie jakoś silnie, choć momentami
upierdliwie. Ale tak to już jest, że jak gdzieś się wyjeżdża na
krótko, to upierdliwości odczuwane są ciut mniej, więc nie
narzekałem.
Na początek, żeby
nie było zbyt banalnie, zamiast obrać kierunek zamierzony,
pokręciłem bardziej na zachód, sympatycznym i łagodnym szlakiem
do Perły Zachodu. Opisywałem miliard razy, więc tym razem w
telegraficznym skrócie.
Po zjeździe do
Siedlęcina czekała mnie wspinaczka ulicą Górną (nazwa nie
kłamie) do krajówki, którą wróciłem do Jeleniej.
Wiało w pysk, więc rozpędzić się nie miałem okazji, a fałmaksa
zrobiłem wcześniej, niemalże w lesie. Nawet nie chciało mi się zatrzymywać, żeby zrobić zdjęcia kolejnej spóźnionej wyborczo mordy - bo w sumie nie warto :) Cyknięte więc w locie. A w tle znów jakieś pokoje i apartamenty, hm :)
W stolicy Karkonoszy
obrałem już prawidłowy azymut, przez Wojcieszyce i Piechowice...
...docierając do sześciokilometrowej – bardzo przeze mnie lubianej –
podjazdówki do innej stolicy: Radiowej Trójki (chyba d. zmiana
jeszcze tego nie zdążyła spieprzyć?). Szło stabilnie...
...na górze
obowiązkowe fotki...
...i jak zwykle wypełnienie ”misji oscypek”.
Pełen sukces – sześć z siedmiu egzemplarzy zjechało nawet na
dół, ten siódmy również, ale w lekko zmienionej formie ;)
Zjazd świetny, bez
przygód, choć był jeden klakson z gatunku: czemu się rowerzysto
nie przyklejasz do rzeki? W ogóle mnie nie zdziwiła rejestracja:
PCT, czyli wielkopolski powiat czarnkowsko-trzcianecki :)
Końcówka
najkrótsza z możliwych: Piechowice – Sobieszów – Cieplice –
Centrum.
A po południu
zrobiliśmy sobie z Żoną (i Kropką oczywiście) solidny, ponad
dziesięciokilometrowy spacer z Jeleniej na Górę Szybowcową. Dawno
nie testowałem wersji nieasfaltowej i najładniej (oraz najbardziej
kulturalnie), jak mogę opisać swe wrażenia to: ”pozmieniało się”. Tam, gdzie
jeszcze jakiś czas temu były i las, i pola, i szutrowe trakty, i przyroda kwitnąca, teraz rosną kolejne
osiedla – jest syf, błoto i nowobogaccy w wypasionych autach. Z
pierwotnej trasy została jedynie końcówka, a i ta nie wiadomo na
jak długo. Pociecha w tym, iż szybowce do cholery gdzieś muszą
lądować awaryjnie, już nie mówiąc o paralotniach. Mimo wszystko
fajnie, że udało się jeszcze raz zobaczyć to, co pamiętałem z lepszych dla natury czasów, w
jako takim stanie. Światło było dziwne, więc telefon wariował, jednak coś tam się sfocić udało. Wytęskniona tu przez fanklub Kropa jest gratis. Zresztą - jak widać - nawet gdybym chciał, nie dałbym rady jej usunąć z niektórych kadrów :)
No i co... Chciałbym wkleić mapkę i Relive, ale coś się spieprzyło na Endo i moich wypadów nie widać :/ Jak mi powiedzą, że znów żyję, nie omieszkam poinformować :)
- DST 54.30km
- Czas 02:10
- VAVG 25.06km/h
- VMAX 64.50km/h
- Temperatura 4.0°C
- Podjazdy 526m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Po Cycucha
Środa, 15 stycznia 2020 · dodano: 15.01.2020 | Komentarze 18
Chyba już po tytule wiadomo, gdzie dziś byłem :)
No ale są zapewne jeszcze osoby, które nie wiedzą, z czym się je (a w sumie pije) moje ukochane Rudawy Janowickie, więc po kolei.
Ruszyłem późno, bo noc przespana była średnio - pies znów coś na spacerze zżarł i regularnie przez trzy godziny, te bliżej poranka, wymiotował. W końcu jednak temat się unormował, na szczęście. Plus z tego, że zrobiło się o godzinie wyjazdu w miarę ciepło. Oczywiście jak na zimę, nawet tak nienormalną. Wiało z południa, raz słabiej, raz mocniej, jednak ja tak się stęskniłem za wspomnianymi Rudawami, że nie bacząc na nic na wschód skierowałem swe kroki... to znaczy koła :)
Z Jeleniej najpierw do Łomnicy i Wojanowa, gdzie można podziwiać tamtejszy pałac, ale nie na rowerze. A co!
Następnie przez Bobrów oraz Trzcińsko do Janowic. Czyli wzdłuż rzeki, w towarzystwie łabędzi.
W Janowicach jak zwykle odwiedziny u swoich :) Dziś wykonałem aż dwie wariacje. Wiem, normalnie troll jak żywy :)
No i w końcu do celu właściwego, jakim była Miedzianka: miasteczko-trup, na szczęście wciąż senna o właściwej porze roku. W tym uwielbiana wspinaczka, której znam już chyba każdy centymetr, no i zjazd - musiałem lekko hamować przy prawie 65 km/h :)
Ale oczywiście - jak się rzekło w tytule - cel był z góry określony. Zobaczyć Cycucha z widokiem na cycuchy :) Udało się, bowiem pięknie położony, nowoczesny Browar Miedzianka serwuje kilka świetnych piw, w tym wspomniane. Na szczęście było już otwarte, więc zakupiłem dwa najlepsze z mi znanych. Miła pani zapytała, czy na miejscu czy na wynos, na co - jako człowiek z zasadami - ze smutkiem stwierdziłem, iż wchodzi w grę tylko ta druga opcja :)
No i... mam to :)
Kawałek dalej poznałem nowego ziomka. Początkowo nieśmiały, ale jednak okazał się całkiem kontaktowy :)
Powrót nastąpił przez Janowice, gdzie jeszcze odwiedziłem "swój" strumyk w środku Rudawskiego Parku Krajobrazowego...
...a następnie Trzcińsko, Przełęcz Karpnicką (wyprzedziłem na niej jednego ambitnie kręcącego zawodnika, czyli moja poznańska forma nie jest jednak taka zła), Karpniki, Krogulec, Bukowiec, Kostrzyca, Mysłakowice i Jelenia.
Aha, nic dzisiaj nie zgubiłem :)
TUTAJ Relive.
- DST 53.40km
- Czas 02:08
- VAVG 25.03km/h
- VMAX 53.50km/h
- Temperatura 4.0°C
- Podjazdy 778m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Góry żądają ofiar
Wtorek, 14 stycznia 2020 · dodano: 14.01.2020 | Komentarze 22
Oj, ciekawy to był
dzionek. Niekoniecznie w sensie pozytywnym. Ale po kolei.
Wczoraj wieczorem
wylądowaliśmy w Sudetach, czyli – jak się nietrudno domyśleć –
w Jeleniej Górze. Wieczór z rodziną, spokojny, więc dziś rano
można było w miarę wyspanym ruszać w trasę, po odkopaniu z
piwnicy zombiaka.
Początkowo wszystko
szło zadziwiająco fajnie. Temperatura była przyzwoita, w kotlinie
wiatr wiał słabo z południa, ino śmigać. No to śmignąłem tam,
gdzie latem pchać się nie ma sensu, czyli w kierunku Karpacza. A co
mi tam :)
Jelenia,
Mysłakowice, Miłków…
...i już Karpacz.
Tyle że Karpacz i Karpacz Górny to delikatna różnica. Polegająca
na tym, że do tego drugiego trzeba się jakoś wspiąć, co jest
zadaniem dość sympatycznym, ale i minimalnie kondycji jakiejś tam
wymaga.
Te osiem kilometrów zimą nie jest wielkim wysiłkiem,
gorzej mam tam latem, gdy łeb mi pęka od upału. Więc poszło
nawet zgrabnie, a nagrody jak zwykle były na szczycie, zepsute
klasycznym już widokiem na Hotel Gargamela, czyli Gołębiewskiego.
Fuj :)
Śniegu tylko jakoś brak. Nawet mi. Bo na szczytach jednak powinno być biało. Jedynie momentami Kotły i Śnieżka trzymały poziom :)
Dokręciłem do Wang
i zacząłem się zastanawiać, jak wrócić – czy tą samą trasą,
czy zjechać do Sosnówki. Wybrałem bramkę numer dwa i to był
błąd. Bo zjeżdżało się suuuuuper, tylko że ta droga
remontowana była gdzieś za króla Ćwieczka. Jak nie wcześniej. No
i na jednej z miliarda dziur wypadł mi telefon. Zorientowałem się
dość późno, bo gdzieś ze trzy kilometry poniżej Karpacza.
Oczywiście od razu nawrotka i znów wspinaczka, z nosem przy ziemi.
Kilka razy nawet się zatrzymałem i robiłem mały spacer, żeby
sprawdzić, co leży w rowie. Na górze nic. No to w dół. Gdy już
byłem w połowie tego, co zaliczyłem nieplanowo, stwierdziłem, że
to bez sensu. I tu się przydał drugi smartfon – przypomniałem
sobie, że oba mam zalogowane go Google, ściągnąłem więc
sprawdzoną aplikację i już z grubsza wiedziałem, gdzie leży
zguba. Nie wiedziałem tylko, w jakim jest stanie, bo dodzwonić się
mogłem, ale to jeszcze nic nie oznaczało.
No i… była.
Szczęście w nieszczęściu, że nie została przejechana przez
żadne auto i spadła… centralnie na ekran. Bowiem po raz kolejny w
życiu przydało mi się szkło hartowane. Rozbite koszmarnie, ale –
tu już uprzedzam fakty – sam wyświetlacz skończył tylko na
delikatnej rysce w rogu. Ufff, głupi ma szczęście, to fakt, ale
szczęściu trzeba pomagać :)
Zjechałem do
Sosnówki, tam jeszcze fotka z góry i z telefonem-pechowcem w łapie…
...a potem
”podziwiałem” szkaradztwo, które zakwitło nad zbiornikiem w
Sosnówce. Cóż, jeśli kogoś bawi płacenie kupy szmalu, żeby
mieć chatę z widokiem na góry i wodę, ale do tej drugiej zakaz
wstępu, a w góry niemały kawałek naokoło, to… nie bronię :)
Skierowałem się na
zachód, gdzie nastąpił akt drugi dramatu. Tak zaczęło wiać od
strony wspomnianego zalewu, iż ledwo udawało mi się kręcić,
momentami praktycznie stałem w miejscu. I gdzieś tam, na dróżce do
Podgórzyna, wiatr zerwał mi słuchawki. Niestety nie byle jakie,
porządne JBL-e na bluetooth :/ Oczywiście znów zacząłem bawić
się w detektywa, jeżdżąc i łażąc na odcinku kilometra w tę i
z powrotem. Jednak tym razem nie było happy endu :( Albo poleciały
gdzieś dalej w pole, albo wpadły głęboko w trawę, albo wleciały
do jednej z dwóch kratek ściekowych. No nic, może znajdzie je
jakiś spacerowicz albo lubiący schodzić w dół rowerzysta –
taki prezent ode mnie gratis :) Niepocieszony wróciłem do centrum
Jeleniej przez Stawy Podgórzyńskie oraz Cieplice.
Oj, to nie był jak
widać mój dzień. Góry me rodzinne widocznie mają na mnie focha,
że tak rzadko do nich zaglądam. Dobrze, że nie zgubiłem roweru :)
TUTAJ Relive.
- DST 55.10km
- Czas 02:12
- VAVG 25.05km/h
- VMAX 51.00km/h
- Temperatura 14.0°C
- Podjazdy 554m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Chmury, krasule i Nazgule
Środa, 16 października 2019 · dodano: 16.10.2019 | Komentarze 11
Eh… Wczoraj
widocznie przechwaliłem, bo dziś pogoda – na ostatni dzień
pobytu - sprawiła mi przykrą niespodziankę. Zamiast sympatycznego
jesiennego słońca połączonego z fajną temperaturą, dostałem
chmury, momentami deszcz, a w pakiecie jeszcze trochę mocniejszy
wiatr. Szkoda, no ale co zrobić, skoro nic nie można zrobić? :)
Niestety, skutkiem
ubocznym będzie brak jakiegokolwiek ładnego zdjęcia. Szukałem jak
mogłem choć fragmentu, który nie byłby szary i zachmurzony, za to do
przyjęcia, ale się nie udało.
Wiało z zachodu,
taki więc kierunek sobie obrałem. Najpierw skierowałem się do
Cieplic, ale tym razem bocznymi, syfiastymi dróżkami, w które
lepiej się nie zapuszczać. Przypomniałem sobie czemu :) Ale nie ma
tego złego – przy okazji, jakieś trzy kilometry od ścisłego
centrum, napotkałem na bezzębną babcię… wypasającą krowy. O
takie.
Oczywiście najpierw się upewniłem, czy mogę cyknąć co nieco, a po otrzymaniu zgody w rewanżu
zdradziłem tajną informację, którą dysponowałem tu tylko ja. A mianowicie: która jest godzina :) Niepotrzebnie tylko zadałem pytanie o to, ile mleka dają, bo się
okazało, iż one nie są po to, by nim się dzielić, tylko pojawić
się u niektórych na talerzu :/ A mogłem nie pytać.
W Cieplicach odbiłem
na Wojcieszyce, gdzie przywitałem się z mamutem i dwoma Nazgulami.
Ot, zwykła rzecz, nie widzę w tym nic dziwnego :)
Trasą Czeską…
...dotarłem do
Piechowic, gdzie jeden taki już się zabierał za zajumanie mi
roweru (samobójca jakiś?), ale był na tyle nieruchliwy, że nie
miał szans.
Następnie
postanowiłem wykonać ponad siedmiokilometrowy podjazd do
Szklarskiej Poręby…
...w celu zrobienia
zakupów. Oczywiście interesowały mnie tylko i wyłącznie oscypki.
I choć cel osiągnąłem…
...to z wypadu
zadowolony nie jestem. Nie tylko bowiem nie zobaczyłem ani kawałka
Szrenicy tam, gdzie ona zawsze dumnie wystaje…
...ale jak niepyszny
musiałem korygować plany, wracając swoimi śladami zamiast przez
Szklarską Dolną. Powód? Rozpadało się, a wersja ”klasyczna”
była bardziej bezpieczna, gdyż zawierała mniejszą ilość
zakrętów, na których można było rypsnąć. Żeby sobie poprawić
nastrój, dokręciłem jeszcze do wysokości jakiegoś Gargamela
psującego panoramę, oraz zatrzymałem się na chwilę przy Kruczych
Skałach.
W Piechowicach jeszcze jedna pauza, w celu uwiecznienia pewnego przesłania
ludu (nie)pracującego tych ziem. Wbrew pozorom może ono mieć
bowiem wiele interpretacji, od tej dosłownej po takie zahaczające o
tożsamość i walkę klas :)
Zaliczyłem również
świetną, bo oldskulową stację kolejową.
Zjechałem do
Sobieszowa, tam mignął mi zamek Chojnik…
...postarałem się
też wychwycić choć kawałek widoku na Stawach Podgórzyńskich.
Niestety :/
Jak niepyszny przez
Cieplice dokręciłem do domu.
To właśnie tu wszystko się zaczęło.
I człowiek kształtować się zaczął, i szkoła się zaczęła, i
rowerowanie się zaczęło :) Czy jak to tam szło. Tylko kremówek
(błeeee) nie było, za to pyszne lody włoskie – owszem :)
Sudety pożegnały
mnie pochmurnie i częściowo mokro. Co ciekawe – lekko padało na
samym początku, potem przestało, kumulacja trafiła mi się w
Szklarskiej, w Cieplicach znów było sucho, a w centrum Jeleniej –
mokro. Ot, całe góry.
Ważne, że
pokręcone. Czas wracać do rzeczywistości. A zaległości na BS nadrobię wieczorem.
TUTAJ Relive, ale znów beznadziejne, bo samo mi się "klikło" i weszły tylko fotki, które program z automatu raczył wybrać. A edycja jest tylko w wersji płatnej, i to za niemałe pieniądze jak na apkę, która w sumie nie jest potrzebna do życia :)
- DST 56.30km
- Czas 02:15
- VAVG 25.02km/h
- VMAX 52.50km/h
- Temperatura 17.0°C
- Podjazdy 645m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Rude Rudawy i łysa Łysa Góra :)
Wtorek, 15 października 2019 · dodano: 15.10.2019 | Komentarze 16
W sumie w tytule zawarłem większość tego, co chciałbym dzisiaj poruszyć :) No ale coś naskrobać trzeba.
Niestety, musiałem ruszyć dość wcześnie, bo koło ósmej, więc widoczki początkowo były jeszcze zamglone, a chmury malowniczo mieszały się ze szczytami. To jednak cale piękno gór - niby te same i takie same, a zawsze inne.
Na początek za swój cel obrałem przepustkę do płaskiej północy, czyli słynną Kapellę. Żeby jednak tam dotrzeć, najpierw musiałem przedrzeć się przez Zabobrze, bo dopadła mnie jakaś pomroczność jasna i zamiast ominąć tę najbardziej gównianą z jeleniogórskich dzielnic objazdem, wybrałem sobie wersję najkrótszą. Do tego jeszcze postanowiłem jechać zgodnie z przepisami, czyli śmieszkami. Oj, nigdy więcej - nie dość, że wytrzęsło, to jeszcze czekały na mnie zawsze czerwone światła, które w Jeleniej ustawione są jeszcze bardziej debilnie niż w Poznaniu. A to już sztuka. Plus jedyny? Widok na centrum z estakady.
No i jeszcze mural klubu mojej młodości - Karkonosze w sercu noszę! :)
W końcu zaczęła się wspinaczka - z domu do szczytu miałem ponad dwanaście kilometrów, z czego jakieś osiem pod górę. Lubię to ;)
Najpierw jednak - ku swemu zaskoczeniu i swej radości - natrafiłem na zapomnianą, przeterminowaną o ponad miesiąc, dożynkę! Dziwiszów, dzięki za sprawienie mi frajdy :)
To zdecydowanie była PANI dożynka :)
O samym podjeździe nie ma co za wiele pisać, lepiej popatrzeć :)
Głównym celem była Łysa Góra. Czemu? A, znów nie będę się rozpisywał :) Aż muszę dodać serię zdjęć podobnych do siebie, bo nie mogę się zdecydować, które wkleić.
Jeszcze rzut okiem na zupełnie niedoceniane Góry Kaczawskie...
...i sru w dół :)
Trochę kilometrów miałem jeszcze do zrobienia, więc kierunek był oczywisty - Rudawy Janowickie.
Najpierw przetestowałem po raz kolejny obwodnicę Maciejowej (świetna sprawa, choć pobocza wciąż brak), by dotrzeć najpierw do Radomierza...
...a następnie do Janowic Wielkich, gdzie zahaczyłem o "mój" leśny strumyk...
...i podrapałem za uszkiem znajomego trolla :)
Potem już nawrotka przez Trzcińsko, gdzie w okolicach najlepszego widoku na Sokoliki...
...czekała mnie niespodzianka. I to jaka! :) Piękno w pełnej krasie.
Potem już nuuudy....
...i do domu.
Oj, piękna mi się jesień trafiła, muszę przyznać. Warto było przełożyć wolne o kilka dni, bo nie widzę tu siebie tydzień wcześniej, gdy lało, wiało i generalnie nap... nooo..., nie było ładnie :) I się nawet dożynka trafiła! A sama trasa powinna zostać przeze mnie opatentowana, bo to istny jelonek :)
TUTAJ Relive.
- DST 64.70km
- Czas 02:35
- VAVG 25.05km/h
- VMAX 54.00km/h
- Temperatura 19.0°C
- Podjazdy 815m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Smarkacz na krańcu Polski (Przełęcz Okraj)
Poniedziałek, 14 października 2019 · dodano: 14.10.2019 | Komentarze 15
Jak to zwykle u mnie bywa, gdy jest okazja pojawić się w rodzinnych górach, a pogoda sprzyja wraz z wolnym czasem, to... jestem. Nawet na krótko. Generalnie dwa razy nie trzeba mnie namawiać, a czasem nawet nie trzeba tego robić jeden raz :)
W związku z tym wczoraj wieczorem wylądowałem w Jeleniej Górze, a dziś rano miałem z niej startować na luzaku, bo po planowanym wyspaniu się. Wszystko fajnie, bo i aura całkiem spoko, wiatr nie dokazywał, faktycznie spałem długo, ale przecież nie może być róży bez kolców. Owym kolcem był katar, który dopadł mnie dzień wcześniej, połączony z lekkim stanem przed przeziębieniowym, który chyba jednak opanowałem za pomocą ogólnodostępnych medykamentów.
Naładowałem do kieszonki paczkę chusteczek i ruszyłem koło jedenastej. Planu nie miałem, zdając się jak zwykle na powiewy. Były one generalnie z południa, czasem ze wschodu, więc najpierw zawitałem w Łomnicy, następnie Mysłakowicach...
...potem Kostrzycy...
...by pojawić się w końcu w Kowarach, miasteczku powoli odgruzowywanym z ruiny, do której doprowadziła komuna. Baaaaardzo powoli, ale jakieś tam efekty są już widoczne.
Cyknąłem sobie fotkę przy ratuszu, ale taką nietypową.
Czemu? Bowiem nie ma na niej ANI jednej osoby pochodzenia romskiego. Jednak po chwili wszystko wróciło do normy i mam wersję legitną, z Cyganką na pierwszym planie :)
Doczłapałem na samą górę tej miejscowości i już miałem zawracać, ale spojrzałem przed siebie...
...i już wiedziałem, co muszę dziś zrobić :) Kierunek: Przełęcz Okraj! Byłem przecież już blisko, czyli zaledwie o dziesięć kilometrów wspinaczki non stop pod górę :) No to... do dzieła!
Gdy robiłem tę fotkę, akurat minęło mnie na podjeździe dwóch szoszonów, postanowiłem więc sprawdzić, czy ich dogonię. Okazało się, że owszem, i od tego momentu aż do samej góry miałem towarzystwo sympatycznych kompanów (jeden z Zielonej Góry, drugi z Gdyni, ale obaj pochodzący z lubuskiego).
Gadało się na tyle miło, że na górze dostałem zaproszenie... na piwo :) Ale nie pijam tak wcześnie, do tego przy moim stanie hamulców w starym trupie wolałem nie ryzykować podczas zjazdu, więc grzecznie podziękowałem, żegnając się, chłopaki zrozumieli i szybko popędzili szukać knajpy po czeskiej stronie, a ja cyknąłem tylko jak zwykle kultowe fotki i zawróciłem.
Zjazd - jak to zjazd - był genialny, nawet bez klocków hamulcowych.
I tyle :) Weny - przez smarkanie - za wielkiej nie mam, fotki wyszły takie sobie (ciągle pod słońce, za późno wyjechałem), ale lepsze takie niż żadne.
TUTAJ Relive.
A zaległości na BS później, bo muszę nadrobić te towarzyskie :)
- DST 60.50km
- Czas 02:25
- VAVG 25.03km/h
- VMAX 55.50km/h
- Temperatura 17.0°C
- Podjazdy 1119m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Turking, czyli usiąść na Okraj :)
Czwartek, 15 sierpnia 2019 · dodano: 15.08.2019 | Komentarze 14
Dzisiaj, ze względów
logistycznych, musiałem wyjechać dość wcześnie, bo przed
dziewiątą. Najpierw jednak wyszedłem z psem, przy okazji oceniając
temperaturę. I hmmm… po powrocie zdecydowałem się na koszulkę
termo jako niezbędnik :) Oj, przydała się.
Za cel wybrałem
sobie Przełęcz Okraj, czyli plus minus piętnastokilometrowy
podjazd, raz mniej, raz bardziej upierdliwy, ale generalnie do
ogarnięcia bez większego problemu. Ruszyłem z Jeleniej Góry
najkrótszą drogą: przez Mysłakowice, Kostrzycę i Kowary, a potem
już tylko do góry :)
Sama jazda bez
specjalnej historii, bo wjazd jest dość popularny i lubiany,
również przeze mnie, bo ”rzeźniczych” fragmentów jest tylko
kilka, a największym plusem (w przeciwieństwie do Przełęczy
Karkonoskiej) jest w miarę równy asfalt, który pozwala rozwinąć
się na zjeździe, mimo sporej liczby serpentyn.
Kilka fotek.
Najpierw Jelenia Góra i DDR-ka, która w swojej głównej części
powstała już dobre kilkanaście lat temu, a jakościowo jest lepsza
niż cała masa gówien budowanych tam później. Oczywiście nie
brakuje absurdów, takich jak za wysoki krawężnik w miejscu, gdzie
styka się z wyjazdem z obwodnicy, lecz to jest właśnie przykład
współczesnej (bez)myślni.
Okolice Kowar to już
widokowa uczta, oczywiście pod warunkiem, że wytnie się… Kowary :)
No i sam podjazd –
tu tylko kilka zdjęć, gdyż widoki są skrzętnie ukryte, i bardzo
dobrze, bo teren jest pięknie zalesiony i niech tak zostanie.
Oczywiście w pewnych miejscach zostało już ”podziałane” :/
Najbardziej męczące
były… korki. Mometami czułem się jak w Poznaniu na Rondzie
Śródka (przypomnę, że jest teraz w remoncie), a analiza tablic
rejestracyjnych tylko mnie utwierdziła w tym skojarzeniu :) Kij z
tym, że co chwilę ktoś mi siedział na kole, gorsze było to, że
podczas powrotu musiałem zwalniać.
Czechy zostały
nawiedzone po raz enty, ale wciąż pozytywne emocje budzi we mnie
przejazd przez granice bez żadnych kontroli. Pamiętam oczywiście czasy, gdy bez
paszportu dało się jedynie pocałować szlaban i trzeba było
wracać jak niepyszny. A teraz? Bajka.
Pokręciłem się
troszkę po terenach przygranicznych, żeby dystans się ładnie
zaokrąglił. Przy okazji skorzystałem z wahadła i mam ujęcie bez samochodów :)
Tamże znalazłem tura, a nawet Turkinga :) Z dzwoneczkiem. Tylko te
rogi mogliby mu dosztukować, bo jakiś taki otępiały się wydaje.
Czas naglił, więc
oddałem się rozkoszy zjazdu. Moja ulubiona część tego typu
wycieczek :) Gdy poezja się skończyła, pozostało mi już tylko
człapanie swoimi śladami do domu, raz pod wiatr, raz z wiatrem,
różnie, różniście :)
Relive TUTAJ.
Zaległości na BS znów będą nadrobione z opóźnieniem, ale póki co w zamian jedna z niewielu Biedronek z dobrą perspektywą :)
- DST 55.10km
- Czas 02:12
- VAVG 25.05km/h
- VMAX 51.50km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 701m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Jelotek
Środa, 14 sierpnia 2019 · dodano: 14.08.2019 | Komentarze 20
Dzisiejszy wypad nastąpił wyjątkowo późno, bo po jedenastej. Ale mam wytłumaczenie - wczorajsze nadrabianie jeleniogórskich zaległości towarzyskich "lekko" nam się przedłużyło, jednak nie każdego wieczora ma się okazję podyskutować z rzeczniczką prasową jednej z głównych państwowych spółek o jej uzależnieniu od rządzącej nam wszem i wobec partii. Grunt, że przyznała w końcu, że będzie głosowała na nią jedynie dla własnego partykularnego interesu, bo co stołek, to stołek. Ale poza tym dziewczę całkiem sympatyczne i ogarnięte - życzę, żeby utrzymała posadę jako... dobry fachowiec zatrzymany na nim przez nową ekipę :)
Co do rowerowania - na pierwszy ogień poszła dziś Kapella, czyli miejsce, na które wjeżdża się tylko w jednym celu: wykorzystania okazji do zrobienia fotek Kotliny Jeleniogórskiej i okolic, jeśli oczywiście pogoda pozwala. A ta prezentowała się całkiem sympatycznie, choć wiatr na górze był solidny i miałem problemy, żeby podczas zjazdu wycisnąć marne 50 km/h. Tylko ta zalegająca w kilku miejscach od ponad roku tarka już "lekko" irytuje :/
Fotki ze wspomnianej (Kapelli, nie tarki):
Na szczycie, czyli Łysej Górze, chwila relaksu...
...i powrót swoimi śladami na jeleniogórskie Zabobrze. Na dole stwierdziłem, że mimo podmuchów z zachodu jednak ciągnie mnie w ukochane Rudawy, więc tam skierowałem swe koła, przy okazji po raz pierwszy zaliczając w całości obwodnicę Maciejowej - jest godna, ale pobocze to śmiech. Przez łzy.
Potem już klasycznie: Radomierz, Janowice Wielkie, Trzcińsko, Bobrów, Wojanów, Łomnica i do Jeleniej. Wszędzie dokoła - jak zwykle - cycuchy :)
No i oczywiście nie zabrakło ziomala :)
Relive TUTAJ - na nim trasa wygląda niczym skaczący kotek, a na mapie niczym jelonek. Stąd tytuł wpisu.