Info
Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Mam przejechane 213051.35 kilometrów w tym 4.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 27.74 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 711922 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2025, Styczeń21 - 100
- 2024, Grudzień31 - 239
- 2024, Listopad30 - 201
- 2024, Październik31 - 208
- 2024, Wrzesień30 - 212
- 2024, Sierpień32 - 208
- 2024, Lipiec31 - 179
- 2024, Czerwiec30 - 197
- 2024, Maj31 - 268
- 2024, Kwiecień30 - 251
- 2024, Marzec31 - 232
- 2024, Luty29 - 222
- 2024, Styczeń31 - 254
- 2023, Grudzień31 - 297
- 2023, Listopad30 - 285
- 2023, Październik31 - 214
- 2023, Wrzesień30 - 267
- 2023, Sierpień31 - 251
- 2023, Lipiec32 - 229
- 2023, Czerwiec31 - 156
- 2023, Maj31 - 240
- 2023, Kwiecień30 - 289
- 2023, Marzec31 - 260
- 2023, Luty28 - 240
- 2023, Styczeń31 - 254
- 2022, Grudzień31 - 311
- 2022, Listopad30 - 265
- 2022, Październik31 - 233
- 2022, Wrzesień30 - 159
- 2022, Sierpień31 - 271
- 2022, Lipiec31 - 346
- 2022, Czerwiec30 - 326
- 2022, Maj31 - 321
- 2022, Kwiecień30 - 343
- 2022, Marzec31 - 375
- 2022, Luty28 - 350
- 2022, Styczeń31 - 387
- 2021, Grudzień31 - 391
- 2021, Listopad29 - 266
- 2021, Październik31 - 296
- 2021, Wrzesień30 - 274
- 2021, Sierpień31 - 368
- 2021, Lipiec30 - 349
- 2021, Czerwiec30 - 359
- 2021, Maj31 - 406
- 2021, Kwiecień30 - 457
- 2021, Marzec31 - 440
- 2021, Luty28 - 329
- 2021, Styczeń31 - 413
- 2020, Grudzień31 - 379
- 2020, Listopad30 - 439
- 2020, Październik31 - 442
- 2020, Wrzesień30 - 352
- 2020, Sierpień31 - 355
- 2020, Lipiec31 - 369
- 2020, Czerwiec31 - 473
- 2020, Maj32 - 459
- 2020, Kwiecień31 - 728
- 2020, Marzec32 - 515
- 2020, Luty29 - 303
- 2020, Styczeń31 - 392
- 2019, Grudzień32 - 391
- 2019, Listopad30 - 388
- 2019, Październik32 - 424
- 2019, Wrzesień30 - 324
- 2019, Sierpień31 - 348
- 2019, Lipiec31 - 383
- 2019, Czerwiec30 - 301
- 2019, Maj31 - 375
- 2019, Kwiecień30 - 411
- 2019, Marzec31 - 327
- 2019, Luty28 - 249
- 2019, Styczeń28 - 355
- 2018, Grudzień30 - 541
- 2018, Listopad30 - 452
- 2018, Październik31 - 498
- 2018, Wrzesień30 - 399
- 2018, Sierpień31 - 543
- 2018, Lipiec30 - 402
- 2018, Czerwiec30 - 291
- 2018, Maj31 - 309
- 2018, Kwiecień31 - 284
- 2018, Marzec30 - 277
- 2018, Luty28 - 238
- 2018, Styczeń31 - 257
- 2017, Grudzień27 - 185
- 2017, Listopad29 - 278
- 2017, Październik29 - 247
- 2017, Wrzesień30 - 356
- 2017, Sierpień31 - 299
- 2017, Lipiec31 - 408
- 2017, Czerwiec30 - 390
- 2017, Maj30 - 242
- 2017, Kwiecień30 - 263
- 2017, Marzec31 - 393
- 2017, Luty26 - 363
- 2017, Styczeń27 - 351
- 2016, Grudzień29 - 266
- 2016, Listopad30 - 327
- 2016, Październik27 - 234
- 2016, Wrzesień30 - 297
- 2016, Sierpień30 - 300
- 2016, Lipiec32 - 271
- 2016, Czerwiec29 - 406
- 2016, Maj32 - 236
- 2016, Kwiecień29 - 292
- 2016, Marzec29 - 299
- 2016, Luty25 - 167
- 2016, Styczeń19 - 184
- 2015, Grudzień27 - 170
- 2015, Listopad20 - 136
- 2015, Październik29 - 157
- 2015, Wrzesień30 - 197
- 2015, Sierpień31 - 94
- 2015, Lipiec31 - 196
- 2015, Czerwiec30 - 158
- 2015, Maj31 - 169
- 2015, Kwiecień27 - 222
- 2015, Marzec28 - 210
- 2015, Luty25 - 248
- 2015, Styczeń27 - 187
- 2014, Grudzień25 - 139
- 2014, Listopad26 - 123
- 2014, Październik26 - 75
- 2014, Wrzesień29 - 63
- 2014, Sierpień28 - 64
- 2014, Lipiec27 - 54
- 2014, Czerwiec29 - 82
- 2014, Maj28 - 76
- 2014, Kwiecień22 - 61
- 2014, Marzec21 - 25
- 2014, Luty20 - 40
- 2014, Styczeń15 - 37
- 2013, Grudzień21 - 28
- 2013, Listopad10 - 10
Góry
Dystans całkowity: | 7237.38 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 283:50 |
Średnia prędkość: | 25.50 km/h |
Maksymalna prędkość: | 67.50 km/h |
Suma podjazdów: | 76261 m |
Liczba aktywności: | 137 |
Średnio na aktywność: | 52.83 km i 2h 04m |
Więcej statystyk |
- DST 53.80km
- Czas 02:09
- VAVG 25.02km/h
- VMAX 51.00km/h
- Temperatura 13.0°C
- Podjazdy 581m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Deszczowa Góra - ostatki
Sobota, 10 października 2020 · dodano: 10.10.2020 | Komentarze 21
Jak
zwykle podzielić się mogę plusem i minusem z wypadu. Zacznę od
plusa. Dość
istotnego zresztą – udało się zrobić pięć dyszek. Nie żadnego
gluta, tylko pełen dystans, mimo konieczności wstania w środku
nocy (siódma rano) i patrzenia z niepokojem w niebo.
Teraz
minus. Gó… to znacz gór (nie) było widać Jeszcze na samym
początku słońce nieśmiało przebijało się przez chmury, ale
gdzieś od połowy drogi był już tylko niewyraźny świat zamknięty
w szarości. A ostatnie dwadzieścia kilometrów kręciłem w
deszczu, który według prognoz miał się pojawić dwie godziny
później, Ot, niespodzianka. Dzięki.
Trasa
krojona na żywo. Z centrum Jeleniej Góry do Cieplic, stamtąd
wzdłuż stawów i wspinaczka na sam szczyt Zachełmia (miodzio!) i
zjazd do Przesieki oraz Podgórzyna, skąd skierowałem się na
Sosnówkę, Miłków, dolne rejony Karpacza, następnie Ścięgny,
znów Miłków, Sosnówka, Podgórzyn, Cieplice i do domu.
Marne
fotki to maks, co udało mi się z tego dnia wyciągnąć. No ale
pokręcone, więc plus wygrywa z minusem :)
Stawy
Podgórzyńskie, gdy jeszcze coś było widać…
...fragmenty
z odcinka przez Zachełmie do Przesieki oraz Podgórzyna…
...chwila
znad zalewu w Sosnówce…
...oraz
między innymi Śnieżka, którą ktoś zabrał z okolic Karpacza i
Ścięgien.
Tyle :) W Zachełmiu widziałem jeszcze tablicę informującą o referendum odwołującym wójta, czyli przejaw demokracji oddolnej, którą zdecydowanie popieram. Ale już logiki transparentu ogarnąć nie potrafię - co jest "odwrotnie"? :)
Jako że jutro będę znów w Poznaniu, jestem żywo zainteresowany tym, co nasze (a przynajmniej czyjeś) władze wymyślają. Było już - o dziwo - spoko, czyli wczorajszy wniosek z rozporządzenia: podczas uprawianie sportu, w tym oczywiście jazdy na rowerze, maseczka nie obowiązuje. Aż się zdziwiłem, że sami z siebie to napisali. Ale już dziś usłyszałem, gdy znów (i po cholerę?) jakiś nadgorliwy dziennikarzyna zapytał o to na konferencji, że na terenach miejskich ryj jednak będę musiał mieć zasłonięty. I znów miliard pytań: co oznacza "teren miejski"? Czy Dębina, jakby nie patrzeć też teren zielony, ale położony w mieście, oznacza, że jest mus czy go nie ma? Co z Luboniem - dla mnie to wieś nie miasto :) A co z położonymi przy granicy Poznania Komornikami, które mają jakieś 5 tysięcy mieszkańców, lecz formalnie są wsią, więc nie spełniają warunków? Eh :) Fajnie być takim koniem - jemu grozi (tak jak jednemu tutaj) ewentualnie zasłonięcie oczu na czas wypasu, a nie jakieś dylematy konio-widowe :)
TUTAJ Relive. A nadrabianie BS-a wieczorem.
- DST 53.40km
- Czas 02:08
- VAVG 25.03km/h
- VMAX 52.50km/h
- Temperatura 14.0°C
- Podjazdy 609m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Szklarska Pochmurność
Piątek, 9 października 2020 · dodano: 09.10.2020 | Komentarze 16
Gdzieś tam w głębi ducha miałem nadzieję na jakieś przejaśnienia w dniu dzisiejszym, ale realia okazały się okrutne. Od rana chmury, chmury, a do tego chmury. Czasem pojawiały się jeszcze chmury. Ale te ostatnie już jakoś nie przeszkadzały w odbiorze całokształtu :)
Wyjazd nastąpił w momencie, gdy już przestałem mieć nadzieję na to, że cokolwiek zobaczę. Czyli grubo po dziesiątej. Ubrałem się ciepło, zapakowałem nawet do plecaka długopalczaste rękawiczki, bo wybrany przeze mnie kierunek zwierał w sobie ryzyko zamarznięcia paluchów podczas zjazdu wzdłuż rzeki.
Tym kierunkiem była Szklarska Poręba. Wczoraj, gdy wiało słabo, mogłem sobie pozwolić na powrót pod wiatr, dzisiaj już nie chciałem ryzykować i widząc solidne SW, pojechałem na SW. Z centrum skierowałem się na Cieplice, Wojcieszyce, Piechowice, z których zacząłem wspinaczkę właściwą. Postanowiłem bowiem nie być miękką bułą i odświeżyć sobie podjazd przez Szklarską Dolną i Średnią do Górnej. Krótszy o dwa kilometry od głównej drogi, ale za to z fajną ścianką z konkretnym "oprocentowaniem". No i przez tę jedną chwilę, gdy się wspinałem, pojawiło się słońce - hurra!
To zdjęcie zrobiłem nad trasą kolejową do Szklarskiej Poręby, genialną zresztą.
Chociaż wersja asfaltowa też daje radę :)
A jakby komuś brakowało chęci do zjazdu/podjazdu, to w okolicy grasował taki oto zastępczy niedźwiedź :)
Inne zwierzaki w tych rejonach też jakieś średnio proporcjonalne :)
Za to taaaaakich stojaków rowerowych nie ma nigdzie indziej :)
Postanowiłem wspiąć się na Zakręt Śmierci, ale tam zawód - znów nie było nic widać. Prócz wycinki lasu, zapewne robionej po to, żeby rowerzyści sobie wozili dupy po... lesie :/
Nie mogłem odpuścić sobie wizyty u rowerowego Don Kichota, który dumnie kręci kawałek niżej :)
Trochę burczało mi w brzuchu, więc zjechałem zaliczyć główny cel wypadu :) Jak zwykle pełen sukces.
Kolejne kilka kilosów to przyjemność zjazdu, więc rękawice się przydały. Objechałem sobie jeszcze Piechowice przez ich część zwaną Pakoszowem, żeby sprawdzić, czy może choć Rudawy się objawią. Uff, na nie zawsze mogę liczyć.
No i chwila dla Jeleniej Góry - najlepszego miasta Dolnego Śląska. Bo fajnych tu w sumie jest malutko.
Przy okazji zbliżenie na Zamek Chojnik, rzecz kosmiczną w sumie :)
Na koniec dwa wątki. Jeden stary, czyli mamut i Nazgule z Wojcieszyc...
...drugi całkiem świeży - zielony przystanek z jeleniem w Jeleniej :)
Tu nawet na chwilę zgłupiałem, bo gdy robiłem zdjęcie, usłyszałem radosne trele ptaków. Jak to? W październiku? Okazało się, że gdzieś tam zamontowany jest głośniczek wydający takie dźwięki, żeby uprzyjemnić czekanie. Super sprawa.
Od jutra na padać. Czas mam tylko rano, więc się zobaczy, czy cokolwiek wykręcę.
TUTAJ Relive.
- DST 52.50km
- Czas 02:03
- VAVG 25.61km/h
- VMAX 52.50km/h
- Temperatura 15.0°C
- Podjazdy 459m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Rudawskondemicznie :)
Czwartek, 8 października 2020 · dodano: 08.10.2020 | Komentarze 18
Zaległy urlop w czasach pandemii to temat dość intrygujący. Ruszać się gdziekolwiek strach, wszędzie zagrożenie, polski premier w końcu odkrywa, że kłamanie w żywe oczy ma swoje skutki uboczne, Polska nagle jest w barwach żółto-czerwonych... W końcu stanęło więc na kompromisie - jadę w rodzinne strony (na spontanie, bo zerknąłem na prognozy, gdzie od weekendu deszcze), na krótko, bo za parę dni mogę dostać kulę w łeb za sam pomysł przemieszczania się w czasach, gdy przecież "nie ma się co już bać tego koronawirusa". Czy jak tam to szło :)
Sorry, od tego wstępu nie mogłem się powstrzymać. Teraz do sedna.
Do Jeleniej Góry zawitałem wczoraj wieczorem, a dziś rano - po odespaniu i odgruzowaniu mtb-ka - wybrałem jedyny słuszny kierunek. Nie, nie jakieś "tandetne" Karkonosze, tylko Rudawy Janowickie, moje ulubione :) Wciąż mało znane, na szczęście. Niewielkie, sympatyczne i malownicze górki, z biustonoszem w tle.
Trasa: Jelenie Góra - Łomnica - Wojanów - Jasiowa Dolina - Jelenia Góra - Radomierz - Janowice Wielkie - Trzcińsko - Przełęcz Karpnicka - Karpniki - Krogulec - Bukowiec - Kostrzyca - Mysłakowice - Jelenie Góra Czarne - dom. TUTAJ Relive.
Pogoda ładna, nie wiało mocno, choć widoków godnych zabrakło. Chmury zrobiły swoje. Jednak co nieco się sfocić udało. Zaczynamy - a jakżeby inaczej - od Rudaw.
Co mnie bardzo ucieszyło, to fakt, iż na pola wróciły krowy. Super!
A tak poza tym... bez zmian :/
Postanowiłem w końcu sprawdzić, co kryje się pod malowniczą nazwą "Jasiowa Dolina", na granicy Wojanowa i Jeleniej. Cóż, zawiodłem się. Droga taka, jak i dolina. Ruina. Zimą musi tam być ciekawie :)
Położony poniżej Pałac Wojanów trzyma klasę, ale coś nie widziałem tłumów gości.
Porcja zdjęć z trasy, gdy próbowałem znaleźć choć kawałek gór. Nie było łatwo. bo nawet Śnieżka się umiejętnie chowała.
Tu (w Karpnikach) miałbym okazję do uchwycenia czapli oraz saren. Ale gdy się zatrzymałem, ta pierwsza przestraszyła te drugie, i wyszła kicha :(
Z innych kopytnych. Znajomy już koń pociągowy spod Radomierza, dziś nawet lekko tańczący...
...oraz ciekawska owieczka. Jedna z czterech, jedyna, która się mną zaciekawiła i nawet domagała głaskania znad elektrycznego pastucha :)
No i jeszcze nowości z Jeleniej. Rozkopanej na maksa. Ale są plusy. DDR-ka z asfaltu...
...oraz pasy ruchu dla rowerów. Świat się kończy :)
Jeszcze coś z nieba. Antek z lotniska w JG...
...oraz helikopter cholera wie skąd. I dokąd :)
- DST 52.30km
- Czas 02:05
- VAVG 25.10km/h
- VMAX 54.00km/h
- Temperatura 16.0°C
- Podjazdy 508m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Ostatki na dzikim zachodzie
Piątek, 26 czerwca 2020 · dodano: 26.06.2020 | Komentarze 18
Będąc
świadom prognoz (czasem się sprawdzają), jak i ograniczeń
czasowych, wykonałem ponownie heroiczny wyczyn polegający na
wyjściu z łóżka w środku nocy. 6:30 rano zdecydowanie zasługuje
na to miano.
Ruszyłem
jakoś po siódmej, wyjątkowo najedzony, żeby mieć siłę na
szybką ucieczkę przed ewentualnymi piorunami. Uprzedzając fakty –
na szczęście nie miałem ku temu okazji. Choć kilka razy sądziłem,
że słońce, które co chwilę znikało za czarnymi chmurami, zrobi to
na dobre.
Taktyka
na wyjazd była jasna: brak taktyki :) Postanowiłem na kręcenie
dookoła Jeleniej Góry, tak, żeby w każdej chwili móc zawrócić.
Najpierw skierowałem się (przez Łomnicę oraz Miłków) na
Karpacz. Co prawda miałem chęć wjechania na samą górę, ale
widok na Karkonosze, a w szczególności na zamgloną Śnieżkę,
lekko mnie utemperował. Oczywiście z czasem się wypogodziło.
Finalnie
dojechałem do wysokości kościoła oraz deptaka (który jeszcze nie
tak dawno temu deptakiem nie był) i pofrunąłem w dół, odbijając
w pewnym momencie na Ścięgny. Przypomniałem sobie bowiem o jednym
z pierwszych w Polsce przybytków z gatunku Western City. Dawno mnie tam nie
było, ostatnio na specjalne zaproszenie jakoś w początkach
studiów. Oj, pozmieniało się. Czy na lepsze – nie wiem, na pewno
na bardziej obszerne :)
Zjechałem
do Miłkowa, a że sytuacja pogodowa zaczynała się chwilowo
klarować, to wybrałem się jeszcze do Sosnówki…
...oraz
Stawów Podgórzyńskich, gdzie prawie uciekł mi spod nóg perkoz :)
Końcówka
to Cieplice i dokrętka przez Czarne do centrum. Burzy oczywiście
nie było, a jedynie lekko pokropiło kilkanaście minut po moim
powrocie.
Koniec
tego krótkiego wypadu w rodzinne górki. Swoje zrobiłem, trochę
pokręciłem się po starych śmieciach, zaległości rodzinne
zostały nadrobione. Jelenia Góra pożegnała mnie dość zabawnie,
bo wiecem "do Dudy" na Placu Ratuszowym. Z ciekawości obszedłem go
dookoła – a że zapewne nie wyglądam jak typowy zwolennik partii rządzącej, to mam wrażenie, iż jeśli spojrzenia mogą kroić, to
aktualnie byłbym już kotletem mielonym :) W sumie szkoda, że
póki co idzie cisza wyborcza, bo pooglądałbym sobie jeszcze kilka
takich materiałów z ”Wiadomości” (jestem wiernym fanem tego kabaretu z marnymi aktorami i "dziennikarzami") jak ten, który - gdy oglądałem ”na żywo” - prawie skończyłby się interwencją
dentysty, tak nisko mi szczęka opadła. A sądziłem, że TVP już
dawno przekroczyła ostatnie granice oddzielające dziennikarstwo od
partyjniactwa. Jak widać są one szersze niż sądziłem :)
A żeby nie kończyć pesymistycznie, na sam koniec panorama Jeleniej Góry widziana z wieży widokowej na Wzgórzu Krzywoustego. Zawitałem tam wczoraj, po raz pierwszy po remoncie. Kiedyś w tym miejscu były: syf, kiła i mogiła, co nie przeszkadzało w bywaniu tam z różnymi ludźmi w różnych konfiguracjach. A ile osób się z niej rzuciło, kończąc żywot - nie zliczę. Osobiście znałem tylko (czyli aż) jedną taką personę. Eh, a miało nie być pesymistycznie :)
Tam, gdzieś na drugim tle, się wychowywałem. Nie, nie w kościele! :)
TUTAJ Relive.
- DST 55.10km
- Czas 02:09
- VAVG 25.63km/h
- VMAX 52.50km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 557m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Kapella, Sokolik oraz... fabryka trolli :)
Czwartek, 25 czerwca 2020 · dodano: 25.06.2020 | Komentarze 23
Drugi dzień pobytu w Sudetach i wreszcie przyzwoita pogoda. Co prawda w nocy jeszcze padało, ale obudziło mnie świecące słońce, które nawet momentami dało mi do wiwatu, bo z upływem czasu zaczęło mocno przygrzewać.
Wybór trasy - jak to u mnie - zależny był od wiatru. Ten był silniejszy niż wczoraj, ale nie jakoś specjalnie mocny. Odczuwalny i tyle. Gorzej z kierunkiem - raz dmuchał z północny, raz z południa, z grubsza jednak ze wschodu, tam więc się udałem. Jak zwykle z chęcią, bo tam właśnie znajdują się moje ulubione Rudawy Janowickie.
Najpierw jednak skierowałem się przez jeleniogórskie Zabobrze do Dziwiszowa, a następnie - co naturalne i logiczne - zacząłem wspinać się na Kapellę, a na jej szczycie - Łysą Górę. Czemu? Bo tak :) Chciałem sobie popatrzeć na góry (Karkonosze i Rudawy) z... góry, i to się udało. Widoczność w końcu jako taka, choć mogłoby być lepiej. Oto kilka zerknięć:
Napatrzyłem się i zjechałem, co jak wiadomo jest poezją (jakby ktoś chciał sobie obejrzeć, to proszę kiedyś nagrałem wjazd i zjazd).
Znalazłem się ponownie na Zabobrzu i oczywiście nie mogłem ominąć wspomnianych Rudaw. No to myk - do Maciejowej, potem obwodnicą (fajna jest, tylko to mikroskopijne pobocze...) do Radomierza, gdzie odwiedziłem ziomka... :)
...i spojrzałem sobie ciut bliżej na cyc... to znaczy Góry Sokole :) Najpierw z drogi do Janowic Wielkich...
...a potem już z Trzcińska. Widok Sokolika zawsze cieszy mnie oczy, w końcu mogłem zrobić mu zbliżenie.
Końcówka jazdy to Bobrów, Wojanów, Łomnica i do domu.
W samych Janowicach trafiło mi się czekanie na zamkniętym przejeździe kolejowym. Postanowiłem wykorzystać pauzę kreatywnie, po raz kolejny odwiedzając "swojegp" pobratymca, jak zwykle go lekko ulepszając :)
Zacząłem jednak przyglądać się spokojnie okolicy i trafiłem na... fabrykę trolli :) I nie tylko. Jak się okazało, te rzeźby to część pewnego malowniczego projektu, a w sumie firmy, które robi cuda z betonu. Kilka z nich uwieczniłem, bo udało mi się dostać do biura i na zaplecze firmy Betform Art.
Genialne to. Dowiedziałem się, że trolla można mieć za trzy stówy. Nie powiem, myślę, żeby powoli zacząć odkładać :) Miła pani dała mi katalog, oto jego fragmenty:
Aż chce się mieć ogród, żeby tak go upstrzyć :)
W temacie pokrewnym - po południu czekała mnie jeszcze ogólnororzwojówka, czyli koszenie działki (po to między innymi przyjechałem, w ramach pomocy) kosiarką ręczną :) Miałem wsparcie, tym razem nie Kropy, która została z Żoną w Poznaniu.
Tyle na dziś. Niestety znów zapowiadane są odpady i burze, więc nie wiem czy jutro jeszcze zdążę pojeździć. Mam nadzieję, że tak, a sytuacja nie będzie na tyle poważna, żeby trzeba było zakładać kalosze :)
TUTAJ Relive, w kształcie jelonka.
- DST 53.50km
- Czas 02:08
- VAVG 25.08km/h
- VMAX 60.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 851m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Zapora Szybowcowa :)
Środa, 24 czerwca 2020 · dodano: 24.06.2020 | Komentarze 33
Krótki międzycovidowy urlop trwa. Udało się w końcu zajrzeć w rodzinne strony, czyli do Jeleniej Góry, ogarnąć kilka rzeczy, a i przy okazji pokręcić się po Sudetach. Dawno mnie tu nie było, więc głodek mielenia korbą był już całkiem mocny :)
Zapewne nie jest przypadkiem, że wczoraj pięknie świeciło słońce, a dziś... nie świeciło :) Po co miałbym sobie patrzeć na widoczki w komfortowych warunkach, skoro mogę robić to ze szczytami przysłoniętymi chmurami? No ale nie czepiajmy się szczegółów - mogło być gorzej. A w sumie pod sam koniec tak było :)
Dobrze, że wyjechałem dość wcześnie (najpierw musiałem odkurzyć zoMTBiaka), jakoś przed dziewiątą, bo coś tam się ze swoich miejscówek udało zobaczyć. Na pierwszy rzut wpadł Jeżów Sudecki i Góra Szybowcowa. Lubię ten sympatyczny wjazd i spojrzenie na miasto ze szczytu.
Udało mi się wyzoomować centrum Jeleniej, skąd przyjechałem (7 kilometrów w dół, około 220 metrów różnicy w pionie)...
...oraz ukochane Rudawy Janowickie, wraz z ich symbolem :)
Gdy już się napatrzyłem, zjechałem z powrotem do Jeżowa i skierowałem swe rowerowe kroki do Siedlęcina i w końcu do Pilchowic. A skoro Pilchowice, to nie mogło się obyć bez tamtejszej zapory na Bobrze. Zanim jednak ona, najpierw sama wieś, położona malowniczo wzdłuż rzeki. Trochę straszy tam fabryka tektury, ale śluzy dają radę...
...tak samo jak wiadukt kolejowy na trasie do Lwówka Śląskiego.
Sama zapora oraz położona przy niej elektrownia jak zwykle dawały radę. Kawał dobrej roboty :)
Po zjeździe zabrakło jeszcze kilometrów, więc postanowiłem nawiedzić mało popularną miejscówkę, czyli położoną wśród Wzgórz Radzionowskich wieś Maciejowiec.
Na górze jest kompleks interesujących zabytków (jest potencjał: kościół, dwór oraz pałac), niestety część albo niedostępna, albo w stanie rozkładu. Normalnie Polska w ruinie :)
Przytuliłem się też do upadłego olbrzyma. Może średnio widać, ale na zdjęciu jest też rower :)
Powrót do Siedlęcina nastąpił swoim śladem, skorygowałem tylko samą końcówkę, wspinając się przez wieś do krajówki. Gdzieś w połowie zaczęło kropić, a potem centralnie lać, więc do samej Jeleniej dotarłem mokry. Przecież nie mogło być inaczej :)
TUTAJ Relive.
- DST 54.20km
- Czas 02:10
- VAVG 25.02km/h
- VMAX 50.50km/h
- Temperatura 2.0°C
- Podjazdy 561m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Trollowisko
Piątek, 17 stycznia 2020 · dodano: 17.01.2020 | Komentarze 19
Od razu ostrzegam –
dzisiaj zdjęć choć minimalnie klimatycznych będzie jak na
lekarstwo. Powody są dwa: paskudne zimowe światło współpracujące
z chmurami akurat układającymi się na wysokości gór, oraz
warunki drogowe.
Teoretycznie nie
było tragedii. Na starcie jeden stopień powyżej zera, słońce,
brak opadów. W ścisłym centrum Jeleniej drogi rano całkiem
przejezdne. Wesoło zaczęło się robić na pierwszym wiadukcie, w
okolicach PKP, gdy pojawiły się delikatne pasy bieli. A potem było
już tylko ciekawiej.
Planu jazdy nie
miałem, więc zdałem się na żywioł. Najpierw na Rudawy, w kierunku Łomnicy,
a chwilę później Karpnik, gdzie mało co widząc wykonałem fotki
nad jednym ze stawów.
Chwilę wcześniej
wpadły jeszcze z daleka cycuchy…
...oraz specjalność
zakładu o nazwie Polska, która ostatnio jeszcze okrasza swój
przepis wyjątkowymi uprawnieniami. Czyli polowanko. Tu akurat teren
prywatny, więc ciężko się do czegoś formalnie doczepić, ale ja
bym z chęcią odgórnie ową prywatę ogrodził, żeby zwierzęta
publiczne również wiedziały, że nie należy tu bywać :)
Kolejnym etapem
miała być przełęcz Kowarska i nawet zacząłem się ku niej
wspinać, ale w połowie Strużnicy zdezerterowałem. Bo co prawda na
stokach i stoczkach ani grama śniegu…
...jednak im wyżej,
tym gorzej. Już nie mówiąc o zakrętach, które nawet kawałek
niżej wyglądały tak:
Życie było mi
miłe. Tym bardziej, iż powyżej był głównie teren mocno
zacieniony (i bardzo dobrze), więc moja dość bogata wyobraźnia
wiedziała, z czym to się je.
Zawróciłem, a w
zamian wjechałem sobie na inną przełęcz – Karpnicką. Tu od
strony południowo-zachodniej idealna, sucha droga, a po drugiej
stronie grzbietu ślizgawica.
Wykonałem więc
kolejną taktyczną nawrotkę, wracając do Karpnik, a stamtąd
docierając do Krogulca i Bukowca – tam mą uwagę przykuł lekko
zmutowany zając. Lub królik.
Zrobiło się w
międzyczasie ciepło, lód wyparował z dróg, za to zaczęło
konkretnie wiać. No nie ma lekko :)
Powrót wykonałem
przez Mysłakowice, Miłków i Sosnówkę, gdzie zatrzymałem się na
chwilę, żeby uwiecznić Zbiornik Sosnówka znany z momentów przed d...eweloperską
zmianą (kawałek jeszcze da się zobaczyć)…
...oraz w trakcie
jego upiększania. Po prawej ledwo już widoczne ruiny Zamku Henryka.
To to małe coś wyrastające nad żurawiem, który buduje nam tak
niezbędne w Polsce kolejne spa i jakiś tam resort.
Końcówka wyprawy
to hopka do Staniszowa – jeden z lepszych "niskich" punktów widokowych na
Karkonosze...
...oraz zjazd do Jeleniej przez osiedle Czarne. Na sam Plac Ratuszowy, bliski mi nad wyraz :)
Dziwny to był
wypad, najpierw na łyżwach, potem na rowerze. Grunt, że jakieś
tam (niezbyt duże) przewyższenia wpadły, co zapewne zaprocentuje.
Relive ani GPS z
Endo znów nie ma. Awaria. Albo remanent. Lub inwentaryzacja. Cholera
wie. A BS-a nadrobię dopiero wieczorem.
Aha, wczoraj zapomniałem, więc leci przesłanie na dziś :)
- DST 54.20km
- Czas 02:10
- VAVG 25.02km/h
- VMAX 54.50km/h
- Temperatura 5.0°C
- Podjazdy 676m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Perłowo, szklarsko, szybowcowo
Czwartek, 16 stycznia 2020 · dodano: 16.01.2020 | Komentarze 18
Rano nastąpiła
szybka analiza, zakończona pytaniem: gdzie jeszcze z moich stałych miejscówek w tym roku
(a przecież mamy już styczeń!) mnie nie było? Karpacz
zaliczony, Rudawy również, do trio zabrakło Szklarskiej Poręby. I
właśnie tam się dziś wybrałem.
Wiało… Cholera
wie skąd. Ale na szczęście nie jakoś silnie, choć momentami
upierdliwie. Ale tak to już jest, że jak gdzieś się wyjeżdża na
krótko, to upierdliwości odczuwane są ciut mniej, więc nie
narzekałem.
Na początek, żeby
nie było zbyt banalnie, zamiast obrać kierunek zamierzony,
pokręciłem bardziej na zachód, sympatycznym i łagodnym szlakiem
do Perły Zachodu. Opisywałem miliard razy, więc tym razem w
telegraficznym skrócie.
Po zjeździe do
Siedlęcina czekała mnie wspinaczka ulicą Górną (nazwa nie
kłamie) do krajówki, którą wróciłem do Jeleniej.
Wiało w pysk, więc rozpędzić się nie miałem okazji, a fałmaksa
zrobiłem wcześniej, niemalże w lesie. Nawet nie chciało mi się zatrzymywać, żeby zrobić zdjęcia kolejnej spóźnionej wyborczo mordy - bo w sumie nie warto :) Cyknięte więc w locie. A w tle znów jakieś pokoje i apartamenty, hm :)
W stolicy Karkonoszy
obrałem już prawidłowy azymut, przez Wojcieszyce i Piechowice...
...docierając do sześciokilometrowej – bardzo przeze mnie lubianej –
podjazdówki do innej stolicy: Radiowej Trójki (chyba d. zmiana
jeszcze tego nie zdążyła spieprzyć?). Szło stabilnie...
...na górze
obowiązkowe fotki...
...i jak zwykle wypełnienie ”misji oscypek”.
Pełen sukces – sześć z siedmiu egzemplarzy zjechało nawet na
dół, ten siódmy również, ale w lekko zmienionej formie ;)
Zjazd świetny, bez
przygód, choć był jeden klakson z gatunku: czemu się rowerzysto
nie przyklejasz do rzeki? W ogóle mnie nie zdziwiła rejestracja:
PCT, czyli wielkopolski powiat czarnkowsko-trzcianecki :)
Końcówka
najkrótsza z możliwych: Piechowice – Sobieszów – Cieplice –
Centrum.
A po południu
zrobiliśmy sobie z Żoną (i Kropką oczywiście) solidny, ponad
dziesięciokilometrowy spacer z Jeleniej na Górę Szybowcową. Dawno
nie testowałem wersji nieasfaltowej i najładniej (oraz najbardziej
kulturalnie), jak mogę opisać swe wrażenia to: ”pozmieniało się”. Tam, gdzie
jeszcze jakiś czas temu były i las, i pola, i szutrowe trakty, i przyroda kwitnąca, teraz rosną kolejne
osiedla – jest syf, błoto i nowobogaccy w wypasionych autach. Z
pierwotnej trasy została jedynie końcówka, a i ta nie wiadomo na
jak długo. Pociecha w tym, iż szybowce do cholery gdzieś muszą
lądować awaryjnie, już nie mówiąc o paralotniach. Mimo wszystko
fajnie, że udało się jeszcze raz zobaczyć to, co pamiętałem z lepszych dla natury czasów, w
jako takim stanie. Światło było dziwne, więc telefon wariował, jednak coś tam się sfocić udało. Wytęskniona tu przez fanklub Kropa jest gratis. Zresztą - jak widać - nawet gdybym chciał, nie dałbym rady jej usunąć z niektórych kadrów :)
No i co... Chciałbym wkleić mapkę i Relive, ale coś się spieprzyło na Endo i moich wypadów nie widać :/ Jak mi powiedzą, że znów żyję, nie omieszkam poinformować :)
- DST 54.30km
- Czas 02:10
- VAVG 25.06km/h
- VMAX 64.50km/h
- Temperatura 4.0°C
- Podjazdy 526m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Po Cycucha
Środa, 15 stycznia 2020 · dodano: 15.01.2020 | Komentarze 18
Chyba już po tytule wiadomo, gdzie dziś byłem :)
No ale są zapewne jeszcze osoby, które nie wiedzą, z czym się je (a w sumie pije) moje ukochane Rudawy Janowickie, więc po kolei.
Ruszyłem późno, bo noc przespana była średnio - pies znów coś na spacerze zżarł i regularnie przez trzy godziny, te bliżej poranka, wymiotował. W końcu jednak temat się unormował, na szczęście. Plus z tego, że zrobiło się o godzinie wyjazdu w miarę ciepło. Oczywiście jak na zimę, nawet tak nienormalną. Wiało z południa, raz słabiej, raz mocniej, jednak ja tak się stęskniłem za wspomnianymi Rudawami, że nie bacząc na nic na wschód skierowałem swe kroki... to znaczy koła :)
Z Jeleniej najpierw do Łomnicy i Wojanowa, gdzie można podziwiać tamtejszy pałac, ale nie na rowerze. A co!
Następnie przez Bobrów oraz Trzcińsko do Janowic. Czyli wzdłuż rzeki, w towarzystwie łabędzi.
W Janowicach jak zwykle odwiedziny u swoich :) Dziś wykonałem aż dwie wariacje. Wiem, normalnie troll jak żywy :)
No i w końcu do celu właściwego, jakim była Miedzianka: miasteczko-trup, na szczęście wciąż senna o właściwej porze roku. W tym uwielbiana wspinaczka, której znam już chyba każdy centymetr, no i zjazd - musiałem lekko hamować przy prawie 65 km/h :)
Ale oczywiście - jak się rzekło w tytule - cel był z góry określony. Zobaczyć Cycucha z widokiem na cycuchy :) Udało się, bowiem pięknie położony, nowoczesny Browar Miedzianka serwuje kilka świetnych piw, w tym wspomniane. Na szczęście było już otwarte, więc zakupiłem dwa najlepsze z mi znanych. Miła pani zapytała, czy na miejscu czy na wynos, na co - jako człowiek z zasadami - ze smutkiem stwierdziłem, iż wchodzi w grę tylko ta druga opcja :)
No i... mam to :)
Kawałek dalej poznałem nowego ziomka. Początkowo nieśmiały, ale jednak okazał się całkiem kontaktowy :)
Powrót nastąpił przez Janowice, gdzie jeszcze odwiedziłem "swój" strumyk w środku Rudawskiego Parku Krajobrazowego...
...a następnie Trzcińsko, Przełęcz Karpnicką (wyprzedziłem na niej jednego ambitnie kręcącego zawodnika, czyli moja poznańska forma nie jest jednak taka zła), Karpniki, Krogulec, Bukowiec, Kostrzyca, Mysłakowice i Jelenia.
Aha, nic dzisiaj nie zgubiłem :)
TUTAJ Relive.
- DST 53.40km
- Czas 02:08
- VAVG 25.03km/h
- VMAX 53.50km/h
- Temperatura 4.0°C
- Podjazdy 778m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Góry żądają ofiar
Wtorek, 14 stycznia 2020 · dodano: 14.01.2020 | Komentarze 22
Oj, ciekawy to był
dzionek. Niekoniecznie w sensie pozytywnym. Ale po kolei.
Wczoraj wieczorem
wylądowaliśmy w Sudetach, czyli – jak się nietrudno domyśleć –
w Jeleniej Górze. Wieczór z rodziną, spokojny, więc dziś rano
można było w miarę wyspanym ruszać w trasę, po odkopaniu z
piwnicy zombiaka.
Początkowo wszystko
szło zadziwiająco fajnie. Temperatura była przyzwoita, w kotlinie
wiatr wiał słabo z południa, ino śmigać. No to śmignąłem tam,
gdzie latem pchać się nie ma sensu, czyli w kierunku Karpacza. A co
mi tam :)
Jelenia,
Mysłakowice, Miłków…
...i już Karpacz.
Tyle że Karpacz i Karpacz Górny to delikatna różnica. Polegająca
na tym, że do tego drugiego trzeba się jakoś wspiąć, co jest
zadaniem dość sympatycznym, ale i minimalnie kondycji jakiejś tam
wymaga.
Te osiem kilometrów zimą nie jest wielkim wysiłkiem,
gorzej mam tam latem, gdy łeb mi pęka od upału. Więc poszło
nawet zgrabnie, a nagrody jak zwykle były na szczycie, zepsute
klasycznym już widokiem na Hotel Gargamela, czyli Gołębiewskiego.
Fuj :)
Śniegu tylko jakoś brak. Nawet mi. Bo na szczytach jednak powinno być biało. Jedynie momentami Kotły i Śnieżka trzymały poziom :)
Dokręciłem do Wang
i zacząłem się zastanawiać, jak wrócić – czy tą samą trasą,
czy zjechać do Sosnówki. Wybrałem bramkę numer dwa i to był
błąd. Bo zjeżdżało się suuuuuper, tylko że ta droga
remontowana była gdzieś za króla Ćwieczka. Jak nie wcześniej. No
i na jednej z miliarda dziur wypadł mi telefon. Zorientowałem się
dość późno, bo gdzieś ze trzy kilometry poniżej Karpacza.
Oczywiście od razu nawrotka i znów wspinaczka, z nosem przy ziemi.
Kilka razy nawet się zatrzymałem i robiłem mały spacer, żeby
sprawdzić, co leży w rowie. Na górze nic. No to w dół. Gdy już
byłem w połowie tego, co zaliczyłem nieplanowo, stwierdziłem, że
to bez sensu. I tu się przydał drugi smartfon – przypomniałem
sobie, że oba mam zalogowane go Google, ściągnąłem więc
sprawdzoną aplikację i już z grubsza wiedziałem, gdzie leży
zguba. Nie wiedziałem tylko, w jakim jest stanie, bo dodzwonić się
mogłem, ale to jeszcze nic nie oznaczało.
No i… była.
Szczęście w nieszczęściu, że nie została przejechana przez
żadne auto i spadła… centralnie na ekran. Bowiem po raz kolejny w
życiu przydało mi się szkło hartowane. Rozbite koszmarnie, ale –
tu już uprzedzam fakty – sam wyświetlacz skończył tylko na
delikatnej rysce w rogu. Ufff, głupi ma szczęście, to fakt, ale
szczęściu trzeba pomagać :)
Zjechałem do
Sosnówki, tam jeszcze fotka z góry i z telefonem-pechowcem w łapie…
...a potem
”podziwiałem” szkaradztwo, które zakwitło nad zbiornikiem w
Sosnówce. Cóż, jeśli kogoś bawi płacenie kupy szmalu, żeby
mieć chatę z widokiem na góry i wodę, ale do tej drugiej zakaz
wstępu, a w góry niemały kawałek naokoło, to… nie bronię :)
Skierowałem się na
zachód, gdzie nastąpił akt drugi dramatu. Tak zaczęło wiać od
strony wspomnianego zalewu, iż ledwo udawało mi się kręcić,
momentami praktycznie stałem w miejscu. I gdzieś tam, na dróżce do
Podgórzyna, wiatr zerwał mi słuchawki. Niestety nie byle jakie,
porządne JBL-e na bluetooth :/ Oczywiście znów zacząłem bawić
się w detektywa, jeżdżąc i łażąc na odcinku kilometra w tę i
z powrotem. Jednak tym razem nie było happy endu :( Albo poleciały
gdzieś dalej w pole, albo wpadły głęboko w trawę, albo wleciały
do jednej z dwóch kratek ściekowych. No nic, może znajdzie je
jakiś spacerowicz albo lubiący schodzić w dół rowerzysta –
taki prezent ode mnie gratis :) Niepocieszony wróciłem do centrum
Jeleniej przez Stawy Podgórzyńskie oraz Cieplice.
Oj, to nie był jak
widać mój dzień. Góry me rodzinne widocznie mają na mnie focha,
że tak rzadko do nich zaglądam. Dobrze, że nie zgubiłem roweru :)
TUTAJ Relive.