Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Mam przejechane 209489.40 kilometrów w tym 4.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 27.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 701166 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Trollking.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2017

Dystans całkowity:1525.10 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:54:18
Średnia prędkość:28.09 km/h
Maksymalna prędkość:56.30 km/h
Suma podjazdów:3788 m
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:50.84 km i 1h 48m
Więcej statystyk
  • DST 53.60km
  • Czas 01:59
  • VAVG 27.03km/h
  • VMAX 51.30km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Podjazdy 271m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Czary i miejskie koszmary

Czwartek, 20 kwietnia 2017 · dodano: 20.04.2017 | Komentarze 15

Na początek pozytyw - wiatr się trochę uspokoił. Stop. Koniec pozytywów na dziś :)

Negatywem zaś wciąż pozostaje jego kierunek, czyli północny, z jakimiś dziwnymi bocznymi inklinacjami, głównie ze wschodu. Nie było wyjścia, bo wewnętrznego imperatywu nie przeskoczę - znów musiałem kręcić przez calutkie miasto, z południa na północ. A skoro już się na to zdecydowałem to ponownie podszedłem do rozwikłania zagadnienia od jakiegoś czasu nurtującego mieszkańców Poznania, czyli "o co chodzi z tym ruchem na Kaponierze". Przez Glogowską dopełzłem do wspomnianego, remontowanego przez zaledwie pięć lat ronda, by oczywiście sugerując się pasami rowerowymi nagle znaleźć się zupełnie nie tam, gdzie chciałem. A wręcz przeciwnie :) Kilka nawrotek, zakrętasów i tym podobnych manewrów i jakoś udało się znaleźć po drugiej stronie. A ja wciąż mało z tego kumam.

Przy okazji cyknąłem fotę wykańczanego już powoli nowego Bałtyku. Przyznam, że nieźle się prezentuje, szczególnie na tle starej targowej iglicy, wpasowany w klocek Sheratona. No i podobno będzie (lub może już jest) na nim punkt widokowy na miasto.
Dalsze przepychanie się przez Piątkowo i Morasko to jak zwykle mordęga. Odżyłem dopiero w Radojewie, gdzie zrobił się luz i można było się rozpędzić, ale się nie dało, bo wiało :) Za to ładnie zaczęło się zielenić w tych "górskich" terenach.


Dotarłem do Biedruska, gdzie zawróciłem, jednak najpierw z ciekawością poobserwowałem sobie manewry jakieś kobiety za kółkiem, z telefonem przy uchu i zagubieniem w oczach. Kręciła się w tę i z powrotem, blokując ulice i pobliskie uliczki. Z twarzy przypomniała mi Beatę Szydło (co już samo w sobie trochę tłumaczy), ale to może już tylko moja psychika szwankuje po ponad roku aktualnych rządów :)

Powrót to kopia pierwszej połowy. Zanim dojechałem do miasta to z lekkim niepokojem obserwowałem dziwne wykopy po prawej stronie drogi między Biedruskiem a Poznaniem. Zbyt mi się kojarzyły z jednym, więc gdy tylko zobaczyłem ekipę robotników krzyknąłem:
- Co tu będzie?
- A ścieżka!
- Rowerowa?
- Rowerowa!
- Aaaa.... - tu moje napięcie sięgnęło zenitu - a z asfaltu?
- Z asfatu!
- Super!
- Super!

Ulżyło mi :) Następnie wjechałem w miejską dżunglę, która zabrała mi przez stanie w korkach i na światłach dwadzieścia dodatkowych minut z czasu, którego nie miałem. No i pewnie nawet czary by mi nie pomogły w dostaniu się do domu, choć w sumie miałem kogo zapytać :)




  • DST 53.30km
  • Czas 01:58
  • VAVG 27.10km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Podjazdy 90m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Oszukać przeznaczenie

Środa, 19 kwietnia 2017 · dodano: 19.04.2017 | Komentarze 10

Do dupy z taką wiosną. Na południu kraju śnieżyce, tu "jedynie" wichury i huragany, a do tego temperatury jak z przełomu listopada i grudnia. Wspomnę jedynie, iż mniej zostało dni do początku czerwca niż wstecz, do początku marca. Znając życie będzie tak jeszcze z tydzień czy dwa, a następnie nagle, w ciągu jednego dnia zrobi się pięćdziesiąt na plusie i będziemy zdychać. Entschuldigung, taki mamy klimat. "Umiarkowany".

Miażdżyło wietrznym gnojem z północy. I to miażdżyło tak, że gdy dotarłem do połowy swojej dzisiejszej wycieczki, czyli przez cały Poznań, Koziegłowy, Czerwonak, Owińska, Bolechowo do Murowanej Gośliny, czułem się jak koń zaprzęgowy po przeoraniu kilku hektarów i osiągając kosmiczną średnią na poziomie 24 km/h. Oł je. Co prawda powrót swoimi śladami poszedł mi przyjemniej, ale co się wymęczyłem to moje.

Samo pokonanie Poznania już tak łatwe jak wczoraj nie było. Wtorkowy luz na drogach się skończył, zaczęła się codzienna masakra, czyli puszka na puszcze puszką pogania. Ja po raz pierwszy przetestowałem już w pełni oddany do użytku wynalazek ddr-kowy przy ulicy Gdyńskiej, prowadzący do granicy z Koziegłowami. I nasunęło mi się pytanie - co brał ten, kto to projektował? Ścieżka nagle się kończy zakazem jazdy rowerem, żeby dalej kręcić trzeba... zawrócić, wspiąć się na wiadukt i z niego zjechać. Pokonując kilka przejazdów przez boczne uliczki, co dzięki naszym kochanym kierowcom jest zawsze zabawą pełną emocji. Plułem sobie w nieistniejący zarost na brodzie, że nie wziąłem ze sobą kamerki, tym bardziej, że studenciaki wróciły na szlaki i było co kręcić na ścieżkach :)

A, no i temat z tytułu. W okolicach Ronda Sródka jak zwykle przedostawałem się lewą stroną w kierunku ulicy Hlonda. I jak zwykle na pewniaka pokonałem abstrakcyjną, może mającą ze 300 metrów wyrwę pomiędzy jedną a drugą DDR-ką. Na profesjonalnie wykonanej przeze mnie mapce (:D) jest to ten czarny kawałek pomiędzy liniami bieli. A na niebiesko jedyny możliwy legalny/nie zagrażający życiu sposób objechania go, żeby finalnie i tak znaleźć się po tej samej stronie, po której było się wcześniej.

Przepraszam, nie jedyny - jest jeszcze możliwość przeprowadzenia roweru przez pasy, zniesienia go do przejścia podziemnego, wyjścia na górę, przejechania kawałek ścieżką, a następnie powrót na drugą stronę przez pasy...

Czemu o tym piszę? Bo dziś byłem świadkiem, jak nieroby ze Straży Miejskiej łapali na newralgicznym odcinku rowerzystów. Ja oszukałem przeznaczenie, co prawda dzięki krzywdzie innych, bo myknąłem w momencie, gdy mandaty były w trakcie produkcji. Osobiście jestem wrogiem jazdy po chodniku, tępię bezmyślne istoty mknące po nich, gdy mają obok zwykłe drogi, ale w tym przypadku zdrowy rozsądek każe wybrać takie rozwiązanie. Jak widać Szkodnicy Miejscy mają inne zdanie, a dochody miasta same się nie zrobią...

Przeznaczenie oszukałem jeszcze raz - w Owińskach, gdzie debilizm jest jeszcze większy, związany z centralnie postawionym w dwóch miejscach zakazem jazdy rowerem i zepchnięciem kolarzy na kostkę. Przezornie zjechałem na ten koszmarek, by po chwili samemu sobie gratulować na widok radiowozu :)




  • DST 53.05km
  • Czas 01:52
  • VAVG 28.42km/h
  • VMAX 55.00km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Podjazdy 92m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kaftanik

Wtorek, 18 kwietnia 2017 · dodano: 18.04.2017 | Komentarze 2

Trzy wolne, z czego dwa ustawowo, dni minęły mi ekspresowo, a co najważniejsze - częściowo na rowerze. Łatwe to nie było, bo albo wymagało pobudki o nieistniejących dla normalnego śmiertelnika porach, albo wyposażenia siebie przed wyjazdem w płetwy i maseczkę do nurkowania. Dziś nastąpił ów wspaniały dzionek, gdy najzwyczajniej w świecie mogę iść do pracy. Aż skaczę pod sufit z radości ;/

Udało się o dziwo znów pokręcić. O dziwo, bo miało lać, a tymczasem około dziewiątej rano niebo zrobiło się błękitne. Tylko ten wiatr... Temat zresztą w tym roku jest na tyle znany przez wszystkich urowerowionych, że szkoda klawiszy do jego rozwijania, Rozpędzał się chłopak z północnego zachodu, co zmusiło mnie do jazdy przez miasto, zaczynając od Dębca przez Maltę, Antoninek, Swarzędz, Paczkowo, gdzie zakręciłem i wróciłem przez wiochy - Gowarzewo, Tulce, Żerniki, by klasycznie finiszować przez Starołęcką. Poznań o dziwo był wyludniony, więc wyjątkowo nie mogę narzekać na korki, a śmiem twierdzić, że gdyby nie światła to jechałoby się... dobrze. Tak, ja to napisałem :)

No to co, do pracy! Raduje się dusza, raduje się serce... Tylko ten dziwny biały kaftan lekko przeszkadza :)




  • DST 52.80km
  • Czas 01:55
  • VAVG 27.55km/h
  • VMAX 50.60km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Podjazdy 192m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jestę grzesznikię?

Poniedziałek, 17 kwietnia 2017 · dodano: 17.04.2017 | Komentarze 17

Zgrzeszyłem. Widocznie. Tylko nie wiem czym. Są dwie opcje - piątka w katolickiej klasyfikacji grzechów ciężkich to "nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu". No ale pokażcie mi jednego niewinnego podczas ostatnich dni.

Cisza :)

Opcja druga to siódemeczka, czyli gnuśność, w nawiasie lenistwo. I to chyba będzie to - zamiast jak ostatnimi dniami informować kury, że już mogą wstawać, postanowiłem dziś jak jakieś panisko wyspać się AŻ do dziewiątej. No i zostałem pokarany. Jeśli tak to działa to tym bardziej się cieszę, że wypisałem się już z tej bajki :) Od razu też dodam, że tradycję śmiguso-dyngusową uważam za jedną z najbardziej debilnych.

Plan był prosty - podjechać do Radzewic, nawiedzić "agroturystujących" się w Wielkopolsce rodzicieli, chwilę pobyć i wrócić do domu na zasłużony odpoczyn. Było fajnie na etapie planowania. W momencie, gdy moje cztery litery znalazły się (po godzinie dziesiątej) na zewnątrz zaczęło kropić, a po kilku minutach otrzymałem wspomnianą karę - ulewę z nieba. Super :/ Przystanąłem sobie więc na jakimś przystanku w Luboniu, co już było pokutą zbyt okrutną, bo nie dość, że zimno i mokro, to jeszcze w jednej z moich "ukochanych" miejscowości. Poczekałem sobie dobre piętnaście minut, podczas których zastanawiałem się co dalej, by w końcu zdecydować, że jadę, bo jak się wydawało pogoda luzuje. Gdzie tam. Przez chwilę faktycznie miałem wodę jedynie pod kołami, a nie nad kaskiem, ale na dziesiątym kilometrze wszystko wróciło do "normy".

I tak już jestem przemoczony - pomyślałem sobie  - więc... Podjąłem wyzwanie pogodowego gnoja i jechałem dalej, przez Mosinę, Rogalinek, Rogalin oraz Świątniki docierając do celu. Bez zapowiedzi, więc zostałem kinder niespodzianką :) W zamian za poświęcenie dostałem zastępcze skarpetki, herbatę oraz ciasto, wysuszyłem też na ile się dało obuwie. Nie zamierzałem długo siedzieć, tym bardziej, że znów na chwilę się przejaśniło, więc pożegnałem się, założyłem jeszcze na nogi foliowe woreczki i ruszyłem z powrotem do domu, tym razem przez Rogalinek, Wiórek, Czapury i Starołęcką.

Miało być z wiatrem - nie było. Zmienił kierunek z południowo-zachodniego na północno-wschodni. Miało być już sucho - nie było. Momentalnie ulewa zamieniała się w kapuśniaczek, to to, co najlepsze mogę powiedzieć o aurze w tym temacie. Eh, nieświadomemu grzesznikowi zawsze pod górkę, nawet na płaszczyznach :) Kręciłem zrezygnowany przed siebie, w afekcie zaliczając nawet DDR-kę na Starołęckiej, ale nie całą, bo na wysokości wiaduktu nad A2 blokował ją reporter TVP wraz z kamerzystą, jak widziałem informujący o karambolu, który wydarzył się poniżej. Nawet nie chciało mi się krzyczeć nic o Kurskim, co już świadczy w jakim stanie byłem :)

Pralka otwierała paszczę już na klatce schodowej. Nażarła się chwilę później, a ja ciepły prysznic potraktowałem jako najgenialniejszy wynalazek ludzkości. Tym samym odpokutowałem wciąż nie wiem co, do tego będąc agostykiem. Ale teraz przyszła mi na myśl jeszcze jedna opcja - niedawno chciwie patrzyłem na karbonowy sprzęt jednego z kolarzy, z którym kręciłem na trasie. A pod numerem cztery stoi jak byk: zawiść, w nawiasie zazdrość. Cholera jasna! :)




  • DST 51.70km
  • Czas 01:53
  • VAVG 27.45km/h
  • VMAX 51.50km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Podjazdy 91m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

O-szóst-a :)

Niedziela, 16 kwietnia 2017 · dodano: 16.04.2017 | Komentarze 12

Szósta rano. Oto godzina, o której dziś wstałem. Chore? No chore. Ale raz na ruski (byle nie ukraiński) rok można. Choć się nie powinno, bo to chore :) A wykonałem ów irracjonalny manewr, żeby wykręcić rowerowo cokolwiek, bo całe popołudnie miało przebiec pod znakiem "rodzinka i spółka". Akurat nie zoo :)

Skoro już wstałem to wypiłem kawkę, pożarłem kilka kawałków ciasta, żeby być trochę cięższym podczas walki z wiatrem, zebrałem się i ruszyłem. Przezornie włożyłem na siebie kolekcję "Arktyka/Antarktyda 2016/17" i nie żałowałem. Kij z tymi całymi czterema (!) stopniami na termometrze, kij z przelotnymi opadami, ale sam sobie gratulowałem decyzji o zainstalowaniu w sobie dodatkowego balastu. To, co przeżyłem walcząc z centralnymi podmuchami niech pozostanie tajemnicą pomiędzy mną a nimi. Wstydliwą szczególnie dla mnie :) Postanowiłem nie kombinować, a pojechać w tę i z powrotem - z Dębca przez Plewiska, Palędzie oraz Dopiewo do Podłozin, czyli do niedawno odkrytych zasobów asfaltu, który zastąpił brukowo-polną drogę. Jednak wracając musiałem lekko skorygować trasę o Dąbrówkę, bo zabrakło mi kilometrów.

Gdy teraz próbuję sobie przypomnieć jakieś szczegóły wyjazdu to szczerze mówiąc średnio cokolwiek pamiętam. Jechałem obojętny na średnią, w lekkim półśnie, choć zapobiegliwie zapodałem sobie na drogę trochę muzycznego szatana do uszu. Ale kojarzę, że stwierdziłem sam przed sobą, że kręcenie wczesnym porankiem jest genialne, ptaki latają i śpiewają, ruchu praktycznie nie ma, a świat wydaje się jakiś taki mniej nerwowy. Tylko czemu do cholery nikt mi nie zainstalował na kierownicy poduszki? :)

Udało mi się zdążyć na śniadanie u Teściowej, a nawet przed nim ogarnąć. Natomiast popołudnie, zgodnie z przewidywaniami, to kompletny brak czasu na rower. Za to nastąpiła dalsza prezentacja okołodębieckich terenów "proptasich", czyli tym m.in. Szacht, ale niestety z powodu sporego ludzkiego ruchu smaczków nie udało się "upolować", a jedynie codzienność.



Później zaś jeszcze relaks w zaprzyjaźnionej agroturystyce w Radzewicach, spacer po magicznych tam zakrętach Warty i powrót do domu, już w "odchudzonym" gronie.



Dzień intensywny, za to jutro tylko odpoczynek od tego odpoczynku - żadnych obowiązków, choćby tak miłych jak te rodzinne. Uf :)




  • DST 52.55km
  • Czas 01:47
  • VAVG 29.47km/h
  • VMAX 50.50km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 129m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zwłoki bez zwłoki

Sobota, 15 kwietnia 2017 · dodano: 15.04.2017 | Komentarze 8

Zwłokami byłem ja w momencie, gdy w wolny dzień zwlokłem się z łóżka o siódmej rano, żeby pokręcić przed rodzinnym nalotem prosto z gór. Wykonałem to bez zwłoki, mimo chłodu i głodu, choć zaliczając przed wyjazdem obowiązkową kawę. Teraz za karę zdycham. Jednak jak na zwłoki to całkiem niezły symptom :)

Wykręciłem "kondomika" od Dębca przez Luboń, Puszczykowo, Mosinę, Dymaczewo, Stęszew, Szreniawę i do domu. Wiatr minimalnie osłabł, choć do sympatycznego zefirku sporo mu brakowało. Ale najważniejsze, że wtedy jeszcze nie padało, dzięki czemu udało się wyjechać jedyny słuszny dystans. A przejechanie przez Komorniki bez konieczności czekania w korkach było dla mnie taką nowością, że ledwo się odnalazłem :)

Jutro czeka mnie wczesne śniadanie u Teściowej. Hurra. Następnie zaś jakieś rodzinna objazdówka, więc się nie widzę na rowerze. Za to jeszcze dziś podczas spaceru po Lasku Dębińskim (już w deszczu) "upolowaliśmy" czaplę. I niech ktoś mi powie, że Dębiec nie jest fajnym miejscem do zamieszkania - Dębinka znajduje się kilometr od mojego domu, a otwiera przed człowiekiem inny, przepiękny świat natury, jako kontrast do konsumpcyjnej rzeczywistości kreowanej przez największego szkodnika ziemi, czyli człowieka.





  • DST 52.70km
  • Czas 01:54
  • VAVG 27.74km/h
  • VMAX 51.40km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 145m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kopiejka

Piątek, 14 kwietnia 2017 · dodano: 14.04.2017 | Komentarze 8

Czym się różniła wczorajsza jazda od dzisiejszej? To proste. Datą :) A tak poza tym to wiało tak samo, a nawet mocniej, chmury leciały po niebie z prędkością zjaranego kamikaze, a kałuże rywalizowały o kawałek mojej opony z dziurami w drogach. Nawet połowiczny cel trasy był ten sam - Dopiewo, tyle że dojechałem doń od strony Lubonia, Wirów, Szreniawy, Konarzewa i Trzcielina, Wróciłem natomiast praktycznie wczorajszym śladem, poszerzając go pomiędzy Palędziem a Plewiskami serwisówką przy S-11, na której prawie mnie zmiotło z wiaduktu. Wiosna :) Za dzisiejszą średnią w związku z powyższym zakład nie odpowiada :)

Na święta pogoda się zapowiada taka, jaka się zapowiada. Czyli jajcarska. Ale w najgorszym tego słowa znaczeniu - ma być zimno, wietrznie i mokro. Choć biorąc pod uwagę, iż grafik mam napięty jak pasek Ryśka Kalisza to nie mam co płakać nad jeszcze nierozlanym mlekiem - bo i tak nie wiem czy zdążyłbym coś pokręcić. Się zobaczy.

Na koniec obrazek z codzienności. To się nigdy nie skończy, nie mam złudzeń. A obywatela było też ciężko wyprzedzić z powodów okołobłędnikowych :)




  • DST 51.40km
  • Czas 01:50
  • VAVG 28.04km/h
  • VMAX 50.80km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 72m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pod zarzyganą papugą :)

Czwartek, 13 kwietnia 2017 · dodano: 13.04.2017 | Komentarze 10

Kolejny rowerowy dzionek wygryziony z gardła pogodowej mendzie, wbrew prognozom. Ostatnio czuję się jak Misiewicz, którego ma nie być, a wyskakuje jak Filip z konopii - to tu, to tam.... Czekam na jakąś wewnętrzną komisję w mojej sprawie :)

Zaprawdę, cud to był, że się udało. Od rana niebo pochmurne i wydawało się, iż ulewa to jedynie kwestia czasu. Jednak gdy do dziewiątej nie nadeszła to postanowiłem zostać bohaterem w swoim fyrtlu i ruszyć. Do tego szosą. Hero to mało powiedziane. Postanowiłem jedynie, że w razie "w" zawrócę i skończy się co najwyżej glutem. O dziwo nie było potrzeby - kropiło delikatnie na trasie, a deszcz pojawił się dokładnie chwilę po tym, jak wylądowałem już w domu. Podejrzane, to, podejrzane... :)

Coś, co się nie zmienia to wiatr. Nie będę się powtarzał, że nie będę się powtarzał, więc jedynie wspomnę, że gnój masakrował jak przez ostatnie kilka miesięcy. Połowę drogi, czyli przez Plewiska, Skórzewo, Zakrzewo i Sierosław do Więckowic, wymęczyłem ze średnią na poziomie 25 km/h (ledwo), natomiast powrót przez Dopiewo, Palędzie, Gołuski i Plewiska to już przyjemność, ale ze sporą dawką bocnzych kuksańców. Finalnie wyszło słabo, ale ważne, że wyszło w ogóle.

Widziałem dziś po raz pierwszy nowe malowanie starych zespołów trakcyjnych spod szyldu "PolRegio". Prezentuje się toto jak cała Dobra Zmiana - niczym zarzygana papuga :) Choć i tak do uroku "tygrysków" sporo brakuje :)




  • DST 33.50km
  • Czas 01:16
  • VAVG 26.45km/h
  • VMAX 44.00km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 116m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut screenowy

Środa, 12 kwietnia 2017 · dodano: 12.04.2017 | Komentarze 7

Dziś będzie wpis w postaci print screena. Zabrałem bowiem ze sobą ponownie kamerkę, tyle że zamontowałem ją, w przeciwieństwie do wczorajszego montażu, "na cycu". Obrobić filmiku oczywiście nie mam czasu, więc emocje jak z emeryckiej wyprawy na grzyby przekażę choć w ten sposób.

Generalnie to do grubo po dziesiątej byłem pewien, że nie pokręcę w ogóle. Od rana padało, ja o trzynastej miałem być w robocie, aż nagle jakimś cudem lać przestało. W tym samym momencie dostałem info od Żony, że zapomniała kluczy, więc chcąc nie chcąc (czytaj: chcąc) wsiadłem na crossa (wciąż niesprawna przednia przerzutka) i zaproponowałem dostarczenie tego dość istotnego elementu używanego do otwierania drzwi. Na szczęście nie musiałem telepać się przez całe miasto, tylko tym razem punkt przekazania nastąpił przy Lukoilu na Głogowskiej. Wiało, kropiło, miażdżyło, ale minimalne minimum dziś wykonałem.

Najfajniej kręciło mi się w takim otoczeniu (WPN):

Jednak zanim doń dotarłem to najpierw spotkała mnie codzienność w tunelu na Dębcu - brak umiejętności ogarnięcia przez część rodaków pisma obrazkowego...

...oraz tendencje samobójcze pewnego dziadka, który jak gdyby nigdy nic pruł przez pasy na czerwonym, że aż się kurzyło, oczywiście nie patrząc przed ani za siebie. Przeżył, a ja mam jedno uratowane życie na koncie więcej :)

Pokręciłem do Komornik, w nich skręciłem na Wiry oraz Łęczycę, by w końcu zawitać w Puszczykowie, który sobie objechałem wzdłuż i wszerz, zahaczając o centrum, gdzie oczywiście nie widziałem pseudo DDR-ki położonej po mojej lewej. Za to widziała mnie straż gminna czy jaką tam mają, ale na szczęście chyba nie mieli wizji widoczności moich danych w swoich kajecikach :)

Wróciłem przez Łęczycę i ulicę Armii Poznań w Luboniu. Tym razem jednak postanowiłem w ramach nauki pływania zaliczyć fale Dunaju, czyli tamtejszą ścieżynkę z kostki, ale postanowiłem przy okazji uwiecznić prorowerowy krawężnik, który umożliwił mi olanie jej części.

Zresztą... takowych prorowerowych rozwiązań było dziś więcej :)

Gdy tylko zawitałem w domu znów zaczęło padać, ja zdążyłem jeszcze wziąć prysznic i pojawić się punktualnie w pracy. Noooo, prawie punktualnie :)




  • DST 52.70km
  • Czas 01:57
  • VAVG 27.03km/h
  • VMAX 51.50km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 67m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Patentowo

Wtorek, 11 kwietnia 2017 · dodano: 11.04.2017 | Komentarze 14

"Jutro jednak będzie paskudnie" - Bitels.
"(...) od jutra dziadostwo się szykuje..." - Rmk. *

Chcieliście, panowie, to macie :) 

Było paskudnie, ale nie tak, jak się spodziewałem. Wstępnie spodziewałem się deszczy niespokojnych, co rozwiązałoby życiową kwestę: kiedy obejrzeć zaległe serialne na HBO. Tymczasem od rana było pochmurno, ale jedyne co finalnie mnie spotkało na trasie to minimalna mżawka. Seriale muszą poczekać, aż w końcu mi konto dezaktywują, bo z opcją kręcenia rowerem przegrywają w cuglach :)

Za to wiatr.... Hm, jakby ująć to łagodnie.... 

Nie, nie jestem w stanie. Więc może zamilknę i napiszę jedynie, iż na dwóch wiaduktach przy serwisówce S-11-tki ledwo się utrzymałem w pionie. A pierwsza połowa, czyi kawałek z Dębca przez Plewiska, Dąbrówkę, Palędzie do Dopiewa to jedna wielka masakra. Czułem się jakbym pływał pod silny górski nurt. Powrót był ciut przyjemniejszy, choć i tak bez cudów. Wiało mi w plecy jedynie pomiędzy Chomęcicami a Szreniawą, natomiast końcówka przez Luboń to znów rzeż. Ledwo zresztą wyciągnąłem średnią do poziomu najniższego minimalnego minimum. Brrr.

Odkurzyłem za to kamerkę, ale że ostatnio kupiłem sobie licznik, który może być zamontowany jedynie na mostku to pojawił się problem - gdzie ją upchać. Skończyło się na tym, że odnalazłem mocowanie na kask i z dodatkową anteną na głowie ruszyłem. Po cichu miałem nadzieję na jakieś codzienne smaczki, a tu... nic. Dziwnym przypadkiem kierowcy, którzy zazwyczaj wpychają mi się pod koła z podporządkowanych, wyprzedzają na gazetę i robią tysiące kretyńskich manewrów, dziś byli wyjątkowo grzeczni. A nawet jak już chcieli zachować się standardowo to nagle odpuszczali. Mam pewne podejrzenie, że miało to jakiś związek z tym alienem, który dyndał mi nad głową i wszystko rejestrował :) W sumie nawet graniczny ono z pewnością. 

W związku z tym nic ciekawego nie nagrałem, ale po raz kolejny przetestowałem swój patent na rowerowe bezpieczeństwo. Tyko łeb od niego trochę boli.

* - cytaty pochodzą z komentarzy pod moim wczorajszym wpisem.