Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 206038.55 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.82 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Styczeń, 2017

Dystans całkowity:1255.08 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:47:21
Średnia prędkość:26.51 km/h
Maksymalna prędkość:54.00 km/h
Suma podjazdów:3298 m
Liczba aktywności:27
Średnio na aktywność:46.48 km i 1h 45m
Więcej statystyk
  • DST 52.10km
  • Czas 02:01
  • VAVG 25.83km/h
  • VMAX 41.50km/h
  • Temperatura -5.0°C
  • Podjazdy 161m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lód, słońce i cdn.

Wtorek, 10 stycznia 2017 · dodano: 10.01.2017 | Komentarze 21

Dziś w końcu udało się wykonać pełnowymiarowy kurs crossem, do tego w towarzystwie ostro świecącego słońca, ale za to znów w solidnym mrozie (minus pięć, a może nawet sześć na starcie). Zmarzłem za wszystkie czasy (a przynajmniej za okres pomiędzy 9:30 a 11:40 rano), pod koniec trasy z Dębca przez Starołękę, Czapury, Babki, Daszewice oraz Borówiec do Robakowa i z powrotem prawie nie czując stóp. Cóż, więcej par skarpet niż trzy już mi się nie zmieści w butach, więc trzeba cierpieć :)

Żeby nie było, że nie korzystam z okazji i nie kręcę po lasach. Owszem, kręcę i często robię sobie rowerowy skok w bok, ale powiem szczerze, że jazda po oblodzonych ścieżkach i zamrożonych muldach bez sprawnych hamulców oraz amora to przyjemność, która nie należy do tych z gatunku pierwszoligowych w mojej wewnętrznej klasyfikacji :)

Za to bardzo sobie cenię polską dbałość o ścieżki rowerowe. Jak na moje to śnieg mógłby padać przez cały rok, ale tylko w miejscach, gdzie takowe występują :) Poniżej fotka z tej spokojniejszej części mojej ukochanej (ukichanej?) ulicy Starołęckiej. Prawda, że ideał rowerowy? Człowiek jedzie sobie drogą bez stresu o mandat, a nawet jakby jakiemuś nadgorliwcowi zachciałoby się próbować go wręczyć to ani hu hu, nie ma opcji... Za to właśnie kocham zimę :)

Aha, jeszcze coś z cyklu "ciąg dalszy nastąpił". Nie wiem czy ktoś pamięta opisywaną przeze mnie sytuację z końcówki grudnia (tu przypomnienie), gdy o mało nie zostałem rozpaćkany przez super hiper kierowcę tira. Tego samego dnia napisałem maila do wielkopolskiego oddziału firmy DB Schenker z opisem całej sytuacji (w tym godzina zdarzenia, dokładne miejsce plus niewyraźna fotka) oraz prośbą o pouczenie kierowcy w tematyce przepisów dotyczących wyprzedzania rowerzystów. I w sumie o temacie zapomniałem. Dziś ze zdziwieniem znalazłem w skrzynce maila od pani dyspozytor z przeprosinami, że tak późno reaguje, ale była na urlopie, a kierowca został już zaproszony na rozmowę w tej sprawie, a do tego, że "jego zachowanie było karygodne i nieakceptowalne, dziękuję za informację". No i o to mi chodziło. Może dzięki temu uratowałem na przyszłość jakiegoś mniej doświadczonego życiem kolarza?


  • DST 31.60km
  • Czas 01:11
  • VAVG 26.70km/h
  • VMAX 40.50km/h
  • Temperatura -3.0°C
  • Podjazdy 33m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut liberalny

Poniedziałek, 9 stycznia 2017 · dodano: 09.01.2017 | Komentarze 15

Wczoraj z powodu wybitnie wielkiej ilości bieli za oknem oraz syfu na drogach odpuściłem kręcenie na dworze, wybierając ze skwaszoną miną chomika (32 kilometry ze średnią w okolicach 31+ km/h). Idąc do pracy tylko utwierdziłem się w pewności, że zrobiłem dobrze. Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść – niewyrąbany (na glebę).

Dziś do tematu podszedłem już bardziej liberalnie. Założyłem, że skoro odśnieżono już częściowo co bardziej używane miejskie dukty to chociaż gluta jestem crossem w stanie wykonać, nie szkodząc nikomu, a przede wszystkim sobie :) No i… wykonałem zgodnie z założeniem, choć lekko mi mina zrzedła gdy po tym jak wyszedłem na dwór zweryfikować śliskość nawierzchni, oceniłem ją jako „ujdzie w tłoku”, a gdy wróciłem po rower… zaczął padać śnieg. Na szczęście po kilku minutach przestał.

O dziwo mimo niepewnych pierwszych rowerowych kroków jechało się całkiem sympatycznie. Po pierwsze nie wiało mocno, hip hip hurra. Po drugie nadeszło już astronomiczne ciepło, bo minus trzy, a nie jak ostatnio blisko minus dziesięciu. W zamian kilka razy koła mi poboksowały na pojedynczych muldach, a i zakręty zawierały w sobie sporo emocji. Wykręciłem trasę z Poznania przez Luboń, Wiry, Komorniki, Szreniawę, Rosnowo, Komorniki, Plewiska i do domu. Specjalnie wybrałem taką w celu uniknięcia potencjalnych zaśnieżonych ddr-ek, co udało się w stu procentach. To znaczy uniknięcie, bo istnienia po drodze takowych nie neguję :)

W Komornikach zostałem pozytywnie zaskoczony dźwiękiem... klaksonu. Wydobył się on z szoferki jadącego za mną tira, ale nie tak po polsku, tylko inaczej, krótko, nieagresywnie, informująco. W ten sposób kierujący chciał mnie uświadomić z zapasem dobrych 500 metrów, że będzie mnie wyprzedzał. Oczywiście zrobił to w bezpiecznej odległości, a ja miałem czas poczytać literki na blachach. Niemieckich, co mnie nie zdziwiło. Z kolei po chwili dla kontrastu mogłem podziwiać rodzimą pomysłowość - na granicy Plewisk i Poznania jak zwykle zakwitł korek spowodowany zamkniętym przejazdem kolejowym. Ja na szczęście nie musiałem go pokonywać, w przeciwieństwie do tego czegoś, co kierowało seledynkowym Seatem, które zauważając lukę między dwoma stojącymi pojazdami wyleciało z podporządkowanej na główną i jak gdyby nigdy nic stanęło w tym miejscu ukosem. Problem w tym, że było ono oznaczone zebrą... Wzrok kierowcy stojącego kulturalnie przed owym przejściem dla pieszych i obserwującego to, co dzieje się przed jego maską - bezcenny :)


  • DST 52.60km
  • Czas 02:05
  • VAVG 25.25km/h
  • VMAX 42.50km/h
  • Temperatura -6.0°C
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uszatek

Sobota, 7 stycznia 2017 · dodano: 07.01.2017 | Komentarze 14

W temacie atrakcyjności oraz jakości jazdy zimą wywód zamieściłem w pierwszym akapicie wczorajszego wpisu, więc powtarzał się nie będę. Nic przez mniej niż dwadzieścia cztery godziny generalnie się w temacie nie zmieniło :) Dziś niestety musiałem zwlec się na rower dużo wcześniej, bo po dziewiątej rano. a kreska na termometrze poleciała jeszcze niżej niż wczoraj, oferując mi na starcie minus sześć. Dziękuję bardzo.

Jakoś przy takich wartościach nie mogę się zmotywować do wybrania szosy. Niby wciąż nie padało, ale na trasie były sporo zamarzniętych fragmentów, więc sam sobie gratulowałem rozsądku, gdy grube opony crossa pokonywały je w miarę bezpiecznie. Za to kręciło mi się wybitnie ciężko, nogi mimo trzech par skarpetek zamarzały w ruchu, a każdy powiew arktycznego wiatru zabierał resztki przyjemności z jazdy. Ale nie ma, że boli! :) 

Wykonałem "kondomika" z Poznania przez Komorniki, Stęszew. Łódź, Dymaczewo, Mosinę, Puszczykowo oraz Luboń, starając się choć chwilami przyspieszać, ale nie było jak, bo zmarznięte nogi w ogóle nie chciały kręcić... Całkowita blokada umiejętności szybkiej jazdy została aktywowana bez mojej wiedzy i nie wiem gdzie to zareklamować :) 

Po raz pierwszy tej zimy założyłem kominiarkę. Wyszło mi to... uszami. Które jak widać jako jedyne mi zamarzły. Taka ciekawostka :)

Jutro pogoda ma być niepewna, a ja wybieram się znów do pracy. Z kręceniem może być kiszka.


  • DST 53.00km
  • Czas 02:06
  • VAVG 25.24km/h
  • VMAX 50.50km/h
  • Temperatura -5.0°C
  • Podjazdy 185m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Hu, hu, ha... nie taka zła!

Piątek, 6 stycznia 2017 · dodano: 06.01.2017 | Komentarze 8

Co roku mam to samo - na zimę czekam z niepokojem, by nie powiedzieć z niechęcią. A jak już ona przychodzi to okazuje się, że nie taki diab... eeee... anioł straszny jak go malują. Gdy choćby w takim najczęściej komfortowym pogodowo wrześniu myślę o temperaturach na minusie to nie wyobrażam sobie jak to jest kręcić przy kresce na termometrze nurkującej sporo poniżej zera. Jak już nie ma wyjścia i trzeba zmierzyć się z tym wyzwaniem to jest ono czystą radochą - z pokonania swojej niechęci do wyjścia na dwór z ciepłego mieszkania, w którym kusi wygodny fotel i dobra książka, z rowerowych pustek na ulicach, z perspektywy powrotu i powiedzenia sobie "znowu coś wykręciłem". I mówiąc szczerze - wolę te dzisiejsze minus pięć niż plus trzydzieści, przy których latem umieram. Nikt nie mówił w końcu, że jestem normalny :) Byle nie zasypało dróg lub nie było na nich zamarzniętego deszczu, bo na takie przygody nie mam ani ochoty, ani odpowiedniego sprzętu. Reszta mi gra!

Dziś z okazji wolnego ustawowo dnia najpierw się wyspałem, bo to priorytet. Nie spieszyłem się, bo za oknem świeciło słońce, gdy więc już zwlekliśmy około dziesiątej się z łóżka to byłem gotów uwierzyć, że jestem frajerem roku, bo z prawie nieistniejących chmur... zaczął padać śnieg. Na szczęście po kilku minutach przestał, dzięki czemu pozwolenie na kręcenie od mojej lepszej połowy zostało utrzymane. Uff :)

Szybko dopiłem kawę i ruszyłem, oczywiście crossem. Dobrze, że zrobiłem to w tym momencie, bo po kilku minutach znów zaczęło sypać, już solidniej, ale cofnąć mnie z trasy ciężej niż nie wypuścić :) Przestało jakieś pięć kilometrów dalej, gdy zatrzymałem się na słynnym już moście Rocha (tak, tak, ten od Ewy Tylman) zrobić zdjęcie skromnej jak na zimę ilości śryżu. Kto nie wie czym się różni śryż od kry ten... nie wie. Ja wiem od kilku lat i się wcale nie chwalę :)

Jak widać na załączonym obrazku - póki co Poznań pozostaje ostoją normalności nie tylko pod względem politycznym, ale też pogodowym. W sensie - jest do dupy, ale zawsze może być gorzej :)

Po minięciu Malty zachciało mi się pokręcić Wartostradą, co nie było najmądrzejsze, bo coś tam-coś tam od rzeki spowodowało, że była ona dość oblodzona. Jakoś jednak dotarłem do Bałtyckiej i skręciłem sobie, nagle zimowo zmieniając pierwotny plan, w kierunku Naramowic. Rzadko tamtędy jeżdżę, bo tamtejsze korki byłyby w stanie zirytować nawet naćpanego i upojonego melisą Buddę (gdyby akurat zachciało mu się tam zawitać), więc robię to tylko podczas dni wolnych. A szkoda, bo sama trasa jest całkiem przyzwoita. Przyspieszając relację - wyjechałem z Poznania i ruszyłem na Biedrusko, do którego dotarłem walcząc z dużo spokojniejszym niż ostatnimi dniami wiatrem, ale za to jeszcze bardziej zimnym. Aha, dodam, że podczas nawrotu zmienił lekko kierunek, co mnie "lekko" zirytowało, bo znów mi przeszkadzał zamiast pomagać.

W samym Biedrusku postanowiłem sprawdzić czy doszły może jakieś nowe egzemplarze do kolekcji żelastwa zebranego pod tamtejszym zespołem pałacowo-parkowym. Na moje nie doszły (choć fachowcem od sprzętu wymyślonego do mordowania lub jego uniknięcia nie jestem), więc tylko zrobiłem crossowi selfie z Antkiem (tym bardziej stabilnym... wagowo) oraz z panoramą pałacu i ruszyłem z powrotem.


Początkowo kręciłem swoimi śladami, by w końcu skręcić na Morasko i wjechać w granice miasta, co jak zwykle oznaczało gehennę. Mimo małego ruchu światła działały klasycznie, czyli więcej stałem niż jechałem. Te upojne chwile postoju pozwoliły mi na ogrzanie w łapach bidonu, dzięki czemu lód się roztopił i pod sam koniec wyjazdu mogłem upić kilka kropel. Minąłem jakoś Kaponierę, Głogowską, Górczyn i wylądowałem w domu. Gdzie - robiąc zgrabną paralelę do pierwszego akapitu (ma się ten dar, no nie?) - mogłem po odtajaniu zagłębić się w wygodnym fotelu i poczytać książkę.

No dobra, fotel mam średnio wygodny, czas kupić nowy. A w książkę dopiero się wkręcam. Żeby nie było za różowo! :)


  • DST 52.30km
  • Czas 02:04
  • VAVG 25.31km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Temperatura -3.0°C
  • Podjazdy 162m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Cholera wie + podsumowanie 2016

Czwartek, 5 stycznia 2017 · dodano: 05.01.2017 | Komentarze 7

O dziwo po wczorajszym mało ciekawym pogodowo dniu dziś rano okazało się, że Poznań jest jakąś mało logiczną wyspą na mapie Polski, do której nie dotarły śnieżyce, a nawet rano drogi wyglądały na całkiem przejezdne. Nie żebym miał coś przeciw :) To, co pozostało tożsame z resztą kraju to mróz (choć tu "zaledwie" minus trzy) oraz silny i przenikliwie zimny wiatr. To za jego sprawą sam sobie wybiłem ze łba abstrakcyjny pomysł ruszenia szosą, co jak się okazało prawdopodobnie pozbawiło mnie wybitnej atrakcji, jaką mogła być potencjalna gleba na jednym z miliona lodowych placków na trasie. Obyło się bez.

Wiało z północy, co oznaczało u mnie kurs przez miasto. Żeby nie zaśmiecać internetu bluzgami postaram się już nie pisać więcej ani o wietrze, ani o miejskich świetlno-drogowych przyjemnościach. Po wydostaniu się na wolną przestrzeń za Golęcinem poruszałem się ruchem jednostajnie nieprzyspieszonym wzdłuż Strzeszynka, docierając do Kiekrza i tam wybierając dawno nie używaną przeze mnie ulicą Kierską. Okazało się, że przedłużono tamtejszą ddr-kę o spory kawałek po jej lewej stronie, co mogłem z fascynacją obserwować. Oczywiście z poziomu drogi, bo jeszcze na kask nie upadłem, żeby wpaść na pomysł jazdy po kostce, w rytm wybujałych fal wzruszanych przez podjazdy do posesji.

W Rokietnicy zakręciłem i wróciłem przez Starzyny do poznańskiej części Kiekrza, a stamtąd na Ogrody ulicą Słupską, wzdłuż DK92, końcówkę dokręcając przez Bułgarską i Górczyn. Urywało łeb... a nie, miało już nie być o tym. Więc po prostu dopchałem się do domu i tyle o dzisiejszej jeździe. Co będzie w następnych dniach - cholera wie. A że nie mam żadnej cholery wśród znajomych to nie powiem co będzie.

****************************************************************************************************************************************************

W końcu nadszedł czas na podsumowanie roku. Miejmy to już za sobą :)

- W 2016 r. wykręciłem 17 783 km. Tyle wyszło oficjalnie, do tego należy doliczyć dojazdy rowerem miejskim. Ile? Nie mam zielonego pojęcia :) Wiem za to, że w "gorsze dni" dokręciłem do tego na chomiku dokładnie 985 kilosów;
- średnia prędkość zatrzymała się na poziomie 28,6 km/h, czyli tak "se", ale jest ona wynikiem jazdy na trzech rowerach - szosie, góralu i crossie. Pozytyw - z roku na roku zauważam u siebie coraz mniejsze ciśnienie na ten parametr i jest mi z tym coraz lepiej :)
- skromnie u mnie było w ubiegłym roku z dłuższymi wyjazdami, ale w związku z wciąż kurczącym się czasem dobrze, że wyszło z tego cokolwiek. A owo cokolwiek oznacza raz stówę solo i dwa razy po dwieście kilosów (w duecie szosą do Torunia i w tercecie crossem do Kalisza). Szału ni ma ;);
- był to wyjątkowy rok, w którym udało mi się zaliczyć rowerem "góry, morze, las" :) Czyli - odwiedziłem "moje" Sudety pięciokrotnie, na przełomie lipca i sierpnia spędziłem kilka dni na Wybrzeżu, kursując głównie w okolicach Półwyspu Helskiego, a także na co dzień odwiedzałem sobie podpoznańskie rejony, wybitnie zielone;
- dostałem tylko jeden mandat. Tendencja zniżkowa :) Dla przypomnienia - otrzymałem go, gdy zmylony kończącą się nagle ddr-ką wylądowałem na ściśle strzeżonym i monitorowanym terenie bocznicy PKP, gdzie po jakiejś minucie dorwał mnie samochód SOK. Finalnie udało się jako tako dogadać i zamiast mandatu za zignorowanie zakazu ruchu pojazdów dostałem pięć dyszek za... przechodzenie przez tory w miejscu niedozwolonym;
- znalazłem jeden zagubiony przez kuriera skaner/terminal i zwróciłem go w zakładach... mięsnych :) - (o ironio);
- przesłuchałem 268 albumów muzycznych, 24 audiobooki oraz - tu moja osobista porażka - przeczytałem zaledwie dwanaście książek. Niestety, tak jak napisałem - ciężki był ten rok pod względem dziwnie zapieprzającego do przodu czasu.

Plan na 2017? Chyba już po prosto lekko zluzować. Kiedyś trzeba. Czy się uda - zobaczymy :)


  • DST 34.30km
  • Czas 01:22
  • VAVG 25.10km/h
  • VMAX 54.00km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 60m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut płaski i podziemny

Środa, 4 stycznia 2017 · dodano: 04.01.2017 | Komentarze 10

No i okazało się, że mój kurs do Karpacza z pierwszego stycznia był ostatnim wykręconym w górach podczas tego pobytu. We wtorek Jelenia Góra i Sudety utonęła w białym puchu, który momentami zamieniał się w szarą bryję. Zamiast kręcenia odbyłem więc dwa chomiki i dwa spacery po Jeleniej. Podczas jednego z nich natknąłem się nad rzeką Kamienną na rozwalone barierki, znicze i ekipę telewizyjną. Dopiero potem przeczytałem, że to narąbany Ukrainiec zamordował (bo jazda z dwoma promilami we krwi i jej skutek nie jest wypadkiem, a odroczonym morderstwem) dwie nastolatki. I jak tu być tolerancyjny dla tej nacji, która nie dość, że masakruje mnie mentalnie na co dzień w Poznaniu podczas sytuacji zawodowych, to jeszcze pozwala się zapamiętać głównie przez takich asów...? To jak z Polakami za granicą – nikt tak nie zepsuje o nich opinii jak oni sami.

W stolicy Wielkopolski dziś rano ze zdziwieniem przyuważyłem warunki, w których można już było warunkowo kręcić. Warunkowo, bo nastawiłem się jedynie na gluta, a to z powodu mżawki oraz ponownie silnego, wręcz masakrującego wiatru. Mimo że do jazdy wybrałem crossa to momentami na otwartych przestrzeniach centralnie mnie przesuwało z drogi na pobocze, a jazda do przodu chwilami zamieniała się w żałosne próby nieuwsteczniania się :) Jakoś udało mi się pokonać w ten sposób połowę trasy (Poznań - Plewiska - Gołuski - Dąbrówka - Plewiska - Poznań), mając wrażenie, że śmieją się ze mnie duchy ślimaków rozpłaszczonych tu przez przejeżdżające pojazdy i osiągając średnią, uwaga, niecałe 21 km/h. Za zakrętem w Palędziu, gdzie w końcu wiało mi już nie centralnie w pysk, a z boku i nawet czasem w plecy, zawziąłem się i postanowiłem dobić choć do minimalnego minimum przyzwoitości. Udało się na styk, choć łatwo nie było. Gdy tylko wylądowałem w domu, kilka minut później lunęło.

No i w końcu przejechałem się w dwie strony tunelem pod torami kolejowymi na Dębcu! Nadejszła ta wiekopomna chwila, której jak sądziłem już nie doczekam. Zaledwie rok opóźnienia ze strony PKP uczy człowieka cierpliwości. Ale stało się, przejazd jest, nawet z wydzieloną częścią dla rowerów, ale o co chodzi z tymi falami na niej – nie wiedzą pewnie najstarsi kol(ej)arze :) Przyznam, że kursik nie był moim premierowym, bo ktregoś dnia zszedłem tam z ciekawości na nielegalu piechotą, ale to tajemnica, więc cicho, sza... :)



Miś(ja) Karpacz

Niedziela, 1 stycznia 2017 · dodano: 01.01.2017 | Komentarze 18

Wstawanie po sylwestrze nigdy nie jest sprawą łatwą. Bo oranżada i sok jabłkowy powodują mocniejszy sen. Tak, trzymajmy się tej wersji :)

Ruszyłem na pierwszy rowerowy kurs w tym roku ekstremalnie późno, bo w okolicach południa. A najchętniej zrobiłbym to jeszcze o kilka godzin później. Nie to, że oranżada była za słodka, ale... było zimno :) Motywacja do ruszenia w górach w minusowej temperaturze jakoś dziwnie spada, ale zmotywowałem się świadomością, iż tam, gdzie miałem zamiar się wybrać będzie mi już ciepło. Celem bowiem było to, co wczoraj z powodów niezależnych ode mnie musiałem odpuścić, czyli Karpacz Górny.

Ruszyłem jedną, jedyną fajną... Nie, nie fajną - genialną - ddr-ką w Jeleniej, zaczynającą się na Sudeckiej, a ciągnącą się do Mysłakowic.

Niestety (! - bo rzadko to piszę w temacie polskich ścieżek) skończyła się i trzeba było kręcić wśród samochodów, choć przyznać trzeba, że nie było dziś ich dużo. Do tego nie wiało mocno, lecz o dziwo im szybciej chciałem jechać tym bardziej wiatr się wzmagał. Gdy zwalniałem - on też. Gnój jeden :)

Od dwunastego kilometra zaczęła się wspinaczka, opisywana już tu co najmniej raz, więc nie będę się powtarzał. Cóż, osiem kilosów minęło jak z bicza trzasnął. Sorry, trzaskał. I trzaskał, trzaskał, trzaskał, trzaskał, trzaskał...


...z jedną przerwą od trzaskania. Bo jak to, być w górach i nie mieć zdjęcia z misiem? :)

W końcu, po ośmiu kilosach dotarłem do szczytu. Tak, zdecydowanie lubię ten moment :)

Minąłem miliony turystów zdążających do i wracających ze świątyni Wang, a następnie rozpocząłem zjazd... Przy okazji - gdyby ktoś mi kilka lat temu, gdy zimy były jeszcze zimami, powiedział, że będę miał okazję wjechać do Karpacza po suchej szosie - wyśmiałbym. Lub zaproponował badanie alkomatem. Teraz wydaje się to normą... Całkiem fajną.

Pierwotnie po zjeździe do granic Sosnówki miałem zamiar kontynuować jazdę klasyczną trasą. Ale na jednym ze skrzyżowań postanowiłem zmienić plan i pokręcić na Borowice, a następnie do Podgórzyna. Wstyd się przyznać, ale jechałem tędy premierowo, przynajmniej na tym odcinku. Ciekawie jest to, że jedzie się kilka razy w górę, mimo że można było tylko w dół, ale w sumie wychodzi o wiele bardziej w dół :)

Kilometrów brakowało, więc skręciłem na Sobieszów, potem Piechowice i Trasą Czeską do Jeleniej. Tak wyliczyłem, że wyszło mi finalnie o ponad pięć kaemów więcej. Jakby ktoś szukał osoby do precyzyjnego planowania trasy to polecam się... żeby popytać naokoło :)

Cieszy mnie rozpoczęcie roku na małym hardkorze. Tym bardziej, że od jutra zapowiadają opady, więc mała szansa na jakiekolwiek kręcenie.

Rowerowego 2017 Wam życzę raz jeszcze, załączając sylwestrowy motyw z jeleniogórskiego rynku. Ach, ta oranżada :P

Kategoria Góry