Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Mam przejechane 209646.10 kilometrów w tym 4.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 27.79 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 701612 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Trollking.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 104.10km
  • Czas 03:28
  • VAVG 30.03km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 337m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szamotulska stówa, czyli o ścieżkowych koszmarach, Wróżu Tomaszu oraz Czyśćcu

Czwartek, 17 marca 2016 · dodano: 17.03.2016 | Komentarze 16

Od stycznia sobie jeździłem, kręciłem, pedałowałem, ale wciąż brakowało jednego, żeby rok 2016 uznać oficjalnie za otwarty. Oczywiście zrobienia stówy. A że wgryzając się wczoraj w prognozę pogody na następny dzionek, czyli o dziwo u mnie wolny, nie mogłem podjąć innej decyzji jak wziąć cztery litery w troki i w końcu się zmobilizować. To znaczy oczywiście mogłem podjąć inną, ale wtedy sam w swych oczach spadłbym na najniższe piętra samooceny, gdzieś na poziom głosowania w wyborach na Joachima Brudzińskiego lub Krysię Pawłowicz. Tym bardziej, że gdy już niespiesznie zwklekłem się z wyra i po śniadaniu oraz kawie schodziłem z szosą pod pachą z klatki schodowej, to mijałem się z panami-dostawcami niosącymi pralkę dla jakiegoś sąsiada i zostałem zagadany:

- Co, na trening?
- A jak!
- To ile, dziś w planach? Stówa?

Po czymś takim już nie mogłem się wycofać. Spojrzałem tylko jeszcze na wszelki wypadek dyskretnie w ekranik komórki, żeby zobaczyć swój pysk i sprawdzić czy nie jest na nim wygrawerowane: „TAK, PLANUJĘ DZIŚ ZROBIĆ 100 KM. PRZEPRASZAM, ŻE TAK PÓŹNO” (nie było) i ruszyłem.

Pogoda była wymarzona. No, prawie. Bo do znamienitej temperatury (około sześciu stopni w momencie wyjazdu, podczas powrotu sięgała nawet dyszki) i pięknie świecącego słońca musiał oczywiście wtrącić się wiatr, z minuty na minutę coraz silniejszy, w teorii z północnego zachodu, stąd wybór mojej dzisiejszej trasy. Pierwsza część trasy to dobrze znany kawałek do Mrowina (choć nie jestem człowiekiem, który ten kierunek zna najlepiej na świecie), lekko zmodyfikowany, bo przez ścieżkę wzdłuż Bułgarskiej, potem Dąbrowskiego, Słupską do Kiekrza, skąd do Rokietnicy dotarłem przez Starzyny. Najłatwiejszy element był za mną. A zaczęła się orka. Bowiem w Cerekwicy przywitało mnie takie oto coś, co ciągnęło się dobre kilka kilometrów:

Płacić mandatów nie lubię, więc karnie telepałem się tym „ułatwieniem dla rowerzystów”, gdy w końcu pojawił się na horyzoncie mój ukochany, uwielbiany i w ogóle najlepszy na świecie znak:

Można było trochę odpocząć psychicznie i walczyć już tylko z podmuchami, a nie również z nawierzchnią. Jak fajnie. Co prawda w pewnym momencie (chyba w wiosce Rudnik) po prawej wyrosło mi coś, co w znacznej części było z kostki, a następnie zamieniło się o dziwo w asfalt, ale oznakowania uświadczyć się nie dało (gwoli ścisłości – zauważyłem jeden znak, który mógł wskazywać na drogę pieszo-rowerową, ale był on umieszczony bokiem na wjeździe z bocznej uliczki, w sumie z pola i zasłonięty domem, a potem już żadnego powtórzenia nie było). Ale że przecież jak coś jest pofałdowane, ma szerokość pół metra i leży na prawo od jadącego rowerzysty to... No właśnie. Tylko czekałem, na to, co wydarzyć się musiało. I bingo! Jest! Klakson jednak o dziwo nie pojawił się za moimi plecami, a z naprzeciwka, bo dźwięk ów wydał ze swojej puszki jakiś grubas jadący właśnie stamtąd. Coś jeszcze machał łapami, ja byłem bardziej oszczędny i kulturalnie użyłem tylko jednego palca :) A od dziś za przewidzenie przyszłości możecie mówić mi Wróż Tomasz.

I tak właśnie dotarłem do granic Szamotuł, które przywitały mnie „uroczą” panoramą oraz napisem, który przypomniał mi, że wcale daleko od stolicy Pyrlandii nie odjechałem.

Mijałem jakieś zrujnowane zakłady, fabryki i cholera wie co, lekko przerażony patrząc na gps czy przypadkiem nie przywiało mnie do Czernobyla. Nie, o czym jeszcze się upewniłem przyuważając stację kolejową z nazwą miejscowości, a zaraz za nią zatrzymałem się, żeby uchwycić na fotce pewną niewiastę, która co prawda stała sztywno jak pień, ale deską jej nazwać nie można było :) A do tego jeszcze miała niemniej sztywne towarzystwo...


Poświęciłem chwilę na zwiedzanie Szamotuł, no bo skoro już tu byłem to trzeba było spełnić ów obowiązek. I powiem tak – żeby nikogo nie urazić – znam kilka bardziej urokliwych miejscowości. Albo inaczej, językiem korzyści: znam kilka bardziej paskudnych :) Objechałem sobie ryneczek, gdzie co prawda jest kilka ładnych kamieniczek, ale wszystko jakieś takie bez ładu i składu, na paskudnym bruku poluzowałem sobie kilka plomb, zobaczyłem z daleka Basztę Halszki i zawróciłem.


Zająłem się szukaniem drogi, którą dziś rano sobie zapisałem na karteczce planując trasę. Oczywiście po fakcie okazało się, że dzięki znakomitemu oznakowaniu źle skręciłem, co mimo wszystko wyszło mi na dobre, bo oszczędziłem sobie dobrych kilku kilometrów. Jedno tylko mnie przeraziło, gdy już znalazłem azymut z nazwą „Pniewy”. O to:

Na szczęście złe miłego początki, bo po jakimś kilometrze postrach szosowca zamienił się w błogosławieństwo, gdyż o dziwo ktoś postanowił zrobić DDR-kę z asfaltu!!!! Rozumiecie? Z asfaltu!!!! W Polsce!!!! Jechałem z rozdziawioną gębą (jeszcze mogłem, bo się muszyska i meszki nie wylęgły), aż do jej końca, który nastąpił niestety zbyt szybko (i ja, ja, ja to piszę, biorąc za to całkowitą odpowiedzialność).

Martwiło mnie tylko jedno. A w sumie dwie rzeczy. Nie do końca wiedziałem gdzie jestem, a poza tym wiatr zamiast mi odpuścić, bo przecież w końcu skręciłem na zachód, ale już południowy, to zaczął być jeszcze bardziej upierdliwy. O co kaman? W Lipnicy skręciłem na kierunek S do kwadratu, a wiatrzysko jakby tylko na to czekało i uderzyło we mnie jeszcze mocniej. Nic mnie tak nie demotywuje jak kuksańce od niego z boku i prosto w ryj na otwartej przestrzeni, więc gdyby nie kunszt Sapkowskiego i aktorów czytających jego audiobooka, a także pojedyncze hopki, takie jak na fotce, chyba bym sobie poszukał jakiegoś solidnego drzewa i skończył swój marny żywot przy pomocy zapasowej dętki.

Trochę przed dotarciem do miejscowości o nazwie Polko (chyba nie chodzi o słynnego Romana?) sprawa zaczęła się powoli krystalizować. Już wszystko wiedziałem – przechodziłem przez piekło. Była jednak nadzieja, gdyż pojawił się Czyściec. Czyli do raju już niedaleko. Nie chciałem kusić losu, więc tylko uwieczniłem fakt, że jak widać po samochodzie na fotce z Czyśćca da się wydostać i pedałowałem dalej.

Tak znalazłem się w Sękowie, gdzie z ulgą zobaczyłem znaną mi trasę DK-92, a co ważniejsze – flagi łopoczące w ten sposób, że dawały nadzieję na choć kawałek powiewu w plecy na ostatnie niecałe 40 kilometrów. I tak, przyznam, były takie momenty, choć nie ciągle. Dla mnie i tak jednak był to prawdziwy raj.

Przez Tarnowo Podgórne, Sady i Przeźmierowo dopchałem się do Poznania, gdzie poszukałem swoich śladów na pokonywanej znów DDR-ce przy Bułgarskiej. Nie znalazłem :) Za to swoją misję uważam za zakończoną sukcesem, tym bardziej, że udało się finalnie dobić do lekko ponad trzech dyszek średniej na dystansie stówy. Trochę mnie to kosztowało (około 5 złotych – izotonik plus Knoppers), ale było warto :) Rok 2016 już istnieje.





Komentarze
Trollking
| 18:18 sobota, 19 marca 2016 | linkuj Ej no, przecież ostatnio się rozszalałem fotograficznie. To nie wyjątek :)
rolnik90
| 17:23 sobota, 19 marca 2016 | linkuj No w końcu trochę więcej niż jedna fotka:-)
Trollking
| 20:02 piątek, 18 marca 2016 | linkuj Gościowi dziękuję :) a Szamotuły i Marzenie jakoś średnio mi pasują jako synonimy. Sorry :)
rmk
| 19:51 piątek, 18 marca 2016 | linkuj Więc trzeba ją polecić Marzenie skoro to Marzenie :)
starszapani
| 19:45 piątek, 18 marca 2016 | linkuj W Szamoni jest bardzo fajna kawiarenka. Marzenie się zwie i jest polecana przez wielu amatorów kaw, ciast i deserów.
rmk
| 19:35 piątek, 18 marca 2016 | linkuj Oj znam te rejony, znam te ścieżki. Ale lody pietruszkowe to nowum w temacie. Szamoni zawsze mnie czymś zaskoczy :D
Gość | 12:55 piątek, 18 marca 2016 | linkuj Poczytane..pośmiane...Zacne pisanie jak STÓWA!!!!!!
Trollking
| 12:21 piątek, 18 marca 2016 | linkuj Kosza nie ruszę. Jest średnio jadalny :)
lipciu71
| 20:04 czwartek, 17 marca 2016 | linkuj starsza - do usług :)

Tomasz - ładnie to tak kosz objadać? ;-)
Trollking
| 19:51 czwartek, 17 marca 2016 | linkuj Dariusz - Czyli interes życia :) jak będzie okazja to zrobimy tak: Ty kupisz, ja pójdę wyrzucić, ale najpierw spróbuję. Każdy będzie zadowolony :)
starszapani
| 19:50 czwartek, 17 marca 2016 | linkuj Lipciu jak zawsze trafnym komentarzem strzelił :D
lipciu71
| 19:39 czwartek, 17 marca 2016 | linkuj Lody pietruszkowe są o tyle fajne, że jak się je kupi to można od razu wywalić do kosza bez próbowania. Nie trzeba się męczyć ;-)
Trollking
| 19:33 czwartek, 17 marca 2016 | linkuj Bitels - wielkie dzięki :) relację napisało samo życie, trasę musiałem wykonać sam :)

Dariusz - dzięki. Hm, skąd wiesz o kim było Mrowino? Uderz w obręcz a szprychy się odezwą. Czy jakoś tak :) Hopki są dobre, bo są dobre, Lepszego wyjaśnienia ich fenomenu nie jestem w stanie sklecić :)

Starsza - no i też dzięki :) taaa, takiej sety nie muszę zapijać. Przynajmniej w marcu :) Lody pietruszkowe - łolaboga!!!!
starszapani
| 18:16 czwartek, 17 marca 2016 | linkuj Gratulacje seteczki, na pewno smakowała wybornie ;) Na rynku w Szamoni polecam lody pietruszkowe ;)
lipciu71
| 18:10 czwartek, 17 marca 2016 | linkuj No nareszcie seta. Graty!!!

Przytyku o Mrowinie nie przeczytałem i nie wiem o kogo chodzi :). Zdjęcia sztywniaków też kiedyś robiłem, ale wówczas chcieli ode mnie drobne na wino więc szybko pojechałem. Ja w kieszeni zawsze mam tylko grube: 50gr, 1 i max 2zł ;-)


Fajna pętelka i tylko skąd ta radość z hopek, nie pojmuję
Bitels
| 17:50 czwartek, 17 marca 2016 | linkuj Chylę czoła przed Waszmością. Zacna trasa i relacja :)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa obser
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]