Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 197753.60 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2017

Dystans całkowity:1621.43 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:57:16
Średnia prędkość:28.31 km/h
Maksymalna prędkość:60.40 km/h
Suma podjazdów:3888 m
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:52.30 km i 1h 50m
Więcej statystyk
  • DST 56.50km
  • Czas 02:00
  • VAVG 28.25km/h
  • VMAX 60.40km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 218m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Większa i mniejsza połowa

Wtorek, 21 marca 2017 · dodano: 21.03.2017 | Komentarze 9

Wiatr się nie poddaje. W sumie już przestałem wierzyć, że kiedyś to zrobi, więc na tę chwilę momenty, gdy znosi mnie z drogi uznaję za stan jak najbardziej normalny. Jak również to, że istnieją w przyrodzie dwie nierówne połowy - ta z wiatrem w pysk jest zdecydowanie większa od tej z powiewem w plecy :)

Wykonałem "kondomika" od strony Lubonia, przez Puszczykowo, Mosinę, Dymaczewo, Stęszew, lekko zmodyfikowanego o objazd Komornik przez Rosnowo i z finiszem przez Plewiska na Dębiec. Prócz tego, że ciężko się było utrzymać w pionie to na pogodę nie narzekam - temperatura ok, a i słońce specjalnie nie miażdżyło swoją obecnością, skromnie kryjąc się za chmurami, zupełnie nie deszczowymi. Tym bardziej zadziwił mnie lekki prysznic z płynu do spryskiwania szyb, zafundowany przez jednego z kierowców TIR-a podczas manewru wyprzedzania. OCZYWIŚCIE był to przypadek, ale i tak gdy spojrzałem na bolesławiecką rejestrację przypomniałem sobie głębokie przekonanie z lat młodości, iż rejestracja DBL nie jest tam przypadkowa :)

A skoro jesteśmy przy płynach - dzięki naszym kochanym dziubdziusiom dzierżącym tron jest coraz mniej miejsc na trasie, gdzie można pozbyć się na trasie ich nadmiaru. Tak tylko teoretycznie o tym wspominam :)


  • DST 52.40km
  • Czas 02:00
  • VAVG 26.20km/h
  • VMAX 51.50km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 57m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wyprawa crossowa

Poniedziałek, 20 marca 2017 · dodano: 20.03.2017 | Komentarze 25

Od wczorajszego popołudnia non stop lało, więc ze zdziwieniem stwierdziłem dziś rano, że przestało. Jak to tak? :) Ale cóż, w to mi graj, prędko zaprzęgłem więc crossa, bo na szosę były zbyt mokre... szosy, i ruszyłem. Nieprędko, bo wciąż wiało co najmniej solidnie, a niestety wciąż nie naprawiłem przedniej przerzutki, dzięki czemu miałem do wyboru albo największy blat, albo największy blat. Wybrałem to drugie :) Co oznaczało, że przez co najmniej połowę drogi jechało mi się niczym po górkach, mimo że przewyższenia na dzisiejszej trasie (Poznań - Plewiska - Dąbrówka - Zakrzewo - Więckowice - Dopiewo - Palędzie - Gołuski - Plewiska - Poznań) są mikrusie. A właściwie to ich nie ma.

W Dopiewie przyuważyłem nowość. Naprzeciwko kościoła, po drugiej stronie ulicy, powstało "coś", co chyba ma służyć za kapliczkę. Ale póki co nie przyuważyłem w niej niczego religijnego, choć jeden element przypomina trochę różaniec. W każdym razie nie jestem w stanie jednoznacznie nawet uznać tego jako miejsce poświęcone, więc bez ryzyka, iż coś mnie trafi z wysokości "chmury +" cyknąłem fotkę. Choć gdy teraz analizuję estetykę, niepokojąco przypominającą koszmar każdego szanującego się architekta, czyli Licheń, coraz mniej wątpię :)



  • DST 56.10km
  • Czas 01:56
  • VAVG 29.02km/h
  • VMAX 51.50km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Podjazdy 170m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Cioł astralny

Niedziela, 19 marca 2017 · dodano: 19.03.2017 | Komentarze 12

W rywalizacji: leń+łóżko kontra rowerowy obowiązek dziś zdecydowane zwycięstwo tej pierwszej koalicji, ale o dziwo bez konsekwencji. Stawką było to, czy w ogóle dziś pokręcę, bo na okolice wczesnego popołudnia zapowiadano deszcze. Na szczęście, mimo że wyruszyłem sporo po dziesiątej rano, zostało mi to dziś darowane.

Niedziela to jedyny dzień tygodnia, podczas którego nie mam odruchu wymiotnego na myśl o jeździe przez całe miasto. Pojawia mi się jedynie mało apetyczne beknięcie podczas stania na koszmarnej ilości świateł. Po przedostaniu się z południa na północ Poznania zacząłem nadrabiać zaległości, czyli średnią na poziomie niemalże zera absolutnego, rozkręcając się na trasie przez Strzeszynek oraz Kiekrz i docierając do Rokietnicy. Stamtąd kursik na kultowe dla niektórych Mrowino, gdzie ostatnio w trybie ekspresowym przed jednym z niewielkich osiedli z przyjemnego zagajniczka zrobiono pustynię. Ale to już powoli przestaje dziwić. Następnie, gdy w końcu wiatr się zlitował i zamiast duć mi w pysk, zaczął to robić z boku, zacząłem finisz przez Napachanie, Chyby, by w końcu dotrzeć do Poznania, wyjątkowo sprawnie pokonując ddr-kę przy Bułgarskiej, a potem wyjątkowo niesprawnie odcinek od stadionu przez Górczyn na Dębiec.

Troglo trafił się dziś tylko jeden, wykonujący polską specjalność, czyli skręt w prawo na pas dla rowerów dokładnie w momencie, gdy ja miałem zamiar na nim się pojawić. Nie wiem, widocznie to coś nie tak jest ze mną, że jestem niewidoczny, mimo że się na mnie centralnie patrzy? Może jestem jakimś ciałem astralnym i o tym nie wiem? No bo przecież wina po stronie kierowców jest niemożliwa, prawda? :)


  • DST 32.00km
  • Czas 01:11
  • VAVG 27.04km/h
  • VMAX 52.50km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Podjazdy 83m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glutorów

Sobota, 18 marca 2017 · dodano: 18.03.2017 | Komentarze 15

Dzisiaj do pracy się nie musiałem spieszyć, bo ustawiłem się w niej "na rezerwie", czyli w związku z ostatnimi brakami kadrowymi po prostu zgodziłem się łatać dziury. Potencjalnie więc hulaj dusza, korpo nie ma, ino na rower iść. Tylko, że... zaczęło lać. Tjaaaaa :)

Rano w ulewie zaliczyłem najpierw spacer po "moim" Lasku Dębińskim, zrobić rekonesans i ocenić jak wygląda on pod zaborem prowadzonym przez BaumFührera Szyszko. Na szczęście nie ma tragedii, widocznie w samym Poznaniu ruch oporu sięga nawet władz Lasów Państwowych i zieleń ma wsparcie.

Gdy wróciłem do domu stał się cud - przestało padać! Jak się potem okazało na dokładnie półtorej godziny, bo po tym czasie ulewa wróciła ze zdwojoną siłą. Jednak mnie się udało zaliczyć zmokniętego crossowego gluta na trasie z Dębca przez Luboń, Wiry, Komorniki, Szreniawę, Rosnowo i Plewiska do domu. Wiało, gnoiło, ale tym razem nie narzekałem. Ja nie, za to....

...ten kierowca na pewno dzisiejszego wypadu nie będzie miło wspominał. Jego samochód leżał w rowie, ja zatrzymałem się zapytać czy w czymś pomóc, ale usłyszałem tylko, że dziękuje, a po chwili podjechał ewidentnie zaznajomiony wóz i mam nadzieję, że udało się wydostać owe cztery koła. I niech ktoś mi powie, że w WLKP słabo wieje! :)


  • DST 53.40km
  • Czas 01:54
  • VAVG 28.11km/h
  • VMAX 51.10km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 122m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Łysozofia

Piątek, 17 marca 2017 · dodano: 17.03.2017 | Komentarze 20

Zacznę klasycznie - wiatr. Minimalnie słabszy niż poprzednimi dniami, ale wciąż na wolnych przestrzeniach miażdżył. Szczególnie tam (na przykład przy krajowej piątce), gdzie jakiś czas temu wybito większość morderczych drzew, które czaiły się na zupełnie niewinnych polskich kierowców, jak wiadomo słynących na całym świecie z restrykcyjnego przestrzegania przepisów. Na obszarach bardziej przyrodniczo zagęszczonych zresztą też już nie jest lepiej, z powodu jeszcze bardziej błahego - po prostu rządzi nami banda idiotów :)

Trasa dzisiejsza to klasyczny "kondomik" zaczęty od strony Komornik, następnie Szreniawa, Stęszew, Dymaczewo, Mosina, Puszczykowo, a zakończony korkowymi męczarniami od Lubonia po Dębiec. Wiosna idzie, bo traktory zaczynają szaleć i hulać po polach, na razie malowniczo je użyźniając, oraz po drogach, malowniczo wzmacniając soczystość mowy innych użytkowników dróg.

Powyższe zdjęcie ma na celu uniknięcie dostania potencjalnego bana na BS za propagowanie na mitycznej "głównej" słów powszechnie uznawanych, co mogłoby się zdarzyć gdyby wyświetlała się tam fota poniżej. Natrafiłem bowiem w Trzcieliniu na takie oto dzieło sztuki, wykonane przez dział kulturalno-oświatowy kibiców Lecha:

Hasło jest na tyle pojemne, że zmusiło mnie do głębszych filozoficznych refleksji i zadania sobie pytań następujących:
- kto jest odbiorcą hasła ("was" to bardzo szerokie pojęcie);
- w jaki sposób miałoby dojść do spełnienia widocznej obietnicy, skoro jak wiadomo środowisko kibolskie w całej Polsce nie gustuje raczej w "tęczowej" tematyce? I czy oznacza to, że może powstaną dwie osobne komórki: męska i żeńska, które podołają zadaniu?;
- czy słowo "was" nie jest aby jakąś ukrytą opcją niemiecką?

A po chwili się zreflektowałem - może tu wcale nie chodzi o kwestie okołosportowe? Może o... politykę? Tylko, że znów pojawiła się kolejna wątpliwość - o którego Lecha chodzi? Naturalnym by było skojarzenie z jednym z nich, ale napis jest raczej dość świeży, więc ten ideowo bliski ruchom spod znaku łysej pały odpada ze względów martyrologicznych. Może więc ten z wąsem? No ale jak to? Przecież to zupełnie nie pasuje...

A może za bardzo kombinuję? W każdym razie w ten sposób czas na grzybkach, to jest rowerze, szybciej leci :)


  • DST 53.60km
  • Czas 01:56
  • VAVG 27.72km/h
  • VMAX 51.70km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Podjazdy 61m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nalot dywanowy

Czwartek, 16 marca 2017 · dodano: 16.03.2017 | Komentarze 15

Jeśli ktoś wyśmieje lub zaneguje to, iż dziś w okolicach Poznania mocno (taki eufemizm) wiało, niech od razu szykuje numer do swojego dilera oraz kombinuje dla mnie zniżkę. Chcę mieć ten towar, bo musi być naprawdę zacny...

Wrrrróć! To już było. Bodajże wczoraj :) W takim razie nic więcej nie będę dodawał, bo musiałbym się powtarzać, a tego nie lubię. Gnoiło i tyle.

Teraz zahaczę o jeszcze jeden stały temat, więc znów będę pewnie posądzony o czepialstwo, ale co tam. Pewnie bym dziś milczał, lecz po tym, jak na zaledwie szóstym kilometrze miałem już "zaliczone" trzy bezmózgi drogowe to... nie milczę. Najpierw zaskoczyła mnie paniusia, która stwierdziła, że najlepszym momentem do wykonania połączenia telefonicznego jest ten, gdy zapala się światło zielone. A że nie starczyło jej albo jeszcze jednej ręki, albo komórek (tym razem tych mózgowych) to manewr skrętu w prawo wykonała bez migacza. Na szczęście przedni hamulec mam wciąż jako tako sprawny, ale musiał tu zadziałać również i ten rezerwowy, tylni. Następnie, przy zjeździe z ulicy Ostatniej, zbaraniałem na widok troglo jadącego centralnie pod prąd. Gdy już się z nim minąłem, pokazując wymownie jednym palcem kierunek jazdy (nooo, załóżmy, że akurat to pokazywałem), a ten coś pyskując skręcił na plac budowy to okazało się, że pewnie pracuje właśnie na niej. Co nie tłumaczy poruszania się na jednokierunkowej samym środkiem, zamiast - jeśli już musiał - bezpiecznie bokiem. No a trzeci przypadek był już najbardziej klasycznym z klasycznych - na Wołczyńskiej zostałbym zmasakrowany przez tępaka w (to już jest nudne) BMW wyprzedzającego na podwójnej ciągłej jakby grał sobie w GTA...

Dobra, pomarudziłem sobie :) To teraz coś optymistycznego. Wykręciłem dziś bowiem trasę z Dębca przez Plewiska, Dąbrówkę, Palędzie, Dopiewo i... O właśnie. Postanowiłem odświeżyć sobie drogę na Podłoziny, którą ostatnim razem nawiedziłem co najmniej pół roku temu. Pamiętałem, że po minięciu lasu najlepiej by było zamienić rower na jakieś MTB z wysokiej półki, gdyż bruk mieszał się tam z szutrem i dziurami. Gdy dojechałem na miejsce - zdębiałem. Przed sobą miałem piękny, gładziutki dywanik... Miejsca w ogóle nie poznałem, więc dla pewności dokręciłem do samej wsi...


...i dopiero tam mój świat wrócił do równowagi :) Ale nie powiem - brawa, brawa i jeszcze raz brawa za taką niespodziankę. Bruk został tylko na widocznym kawałku przy torach - i tym samym mogę raz jeszcze wykrzyknąć: ucz się, lubuskie! :) A powrót wykonałem swoimi śladami.



  • DST 52.70km
  • Czas 01:54
  • VAVG 27.74km/h
  • VMAX 51.30km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Podjazdy 52m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wiatrozamach

Środa, 15 marca 2017 · dodano: 15.03.2017 | Komentarze 15

Jeśli ktoś wyśmieje lub zaneguje to, iż dziś w okolicach Poznania mocno (taki eufemizm) wiało, niech od razu szykuje numer do swojego dilera oraz kombinuje dla mnie zniżkę. Chcę mieć ten towar, bo musi być naprawdę zacny. Tymczasem przez dokładnie 26 kilometrów, na odcinku między Dębcem a Więckowicami (pośrodku Plewiska, Skórzewo, Zakrzewo oraz Sierosław) byłem regularnie bity, chłostany oraz wietrznie gwałcony przez jakąś lądową wersję mini sztormu. To, że średnią miałem dodatnią (23,8 km/h) zawdzięczam jedynie temu, że trzymała mnie przy życiu wizja powrotu. I faktycznie, od Fiałkowa przez Dopiewo, Palędzie, Gołuski i Plewiska ziściła się ona w postaci kilku podmuchów w plecy oraz sporej ilości bocznych. Ale i tak była cudowną odmianą. Nie wystarczyło to co prawda na nadrobienie pierwszej połowy, ale z drugiej strony - bywało już gorzej.

"Atrakcji" drogowych było niewiele, prócz jednego zdarzenia z samego początku. Na Głogowskiej, gdy kręciłem sobie DDR-ką, zauważyłem kątem oka, że jadący za mną ulicą dostawczak (na jeleniogórskich blachach - wstyd!) szykuje się do wjazdu na stację benzynową marki Lukoil (to ważne), jednak żeby to zrobić musiał wykonać skręt w prawo i znaleźć się na moim torze jazdy. No i oczywiście znów uratowało mnie doświadczenie - zwolniłem lekko, chuchając na zimne. Jak się okazało to zimne parzyło, bo gdybym tego nie zrobił to wylądowałbym pod kołami, gdyż widocznie jadąc jako uprzywilejowany po nieosłoniętej i dobrze oznaczonej ścieżce byłem powietrzem (ma się te zdolności, nawet o tym nie wiedząc). Puszczając wiązkę łaciny w kierunku kierowcy przyuważyłem, iż jego fizjonomia dziwnie kojarzy mi się z naszymi niebiesko-żółtymi sąsiadami (a mają oni coś w sobie specyficznego, kto ma z nimi do czynienia przyzna mi pewnie rację). Tym samym, gdybym na przykład zginął dziś podczas owego manewru to wystarczyłoby trochę propagandy rodem z "Dziennika", tfu, "Wiadomości" TVP i spokojnie dałoby się to przedstawić jako zamach na polskiego obywatela przez banderowca siedzącego w niemieckim samochodzie podczas wjazdu na ruską stację benzynową. Tyle dobra w jednym! Tylko siodłać kota, łapać za szabelkę i bronić podmiotowości! :)


  • DST 53.60km
  • Czas 01:52
  • VAVG 28.71km/h
  • VMAX 53.80km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Podjazdy 132m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Piguła

Wtorek, 14 marca 2017 · dodano: 14.03.2017 | Komentarze 28

Jeden dzień wolny w tygodniu to zdecydowanie za mało - jak na moje powinno być ich co najmniej pięć. Pozostałe łaskawie można by było poświęcić na pracę. No i bezrobocie by znikło niemal całkowicie, żeby zapełnić grafiki... Prawda, że genialne? :) Tymczasem nawet wyspać się dziś nie miałem okazji, bo po dwóch godzinach na rowerze wykonanych dość wcześnie czekała mnie masa spraw zaległych, w tym super hiper atrakcja w postaci szybkiej wizyty u Teściowej. Żyć nie umierać :)

Co do dzisiejszych warunków to były one z grubsza podobne do wczorajszych, ale (kto zgadnie?)... tak, wiatr znów stał się silnym gnojkiem, upierdliwie tańczącym ze mną na trasie. To znaczy ów taniec wyglądał jak słonia z mrówką. I ja nie byłem słoniem. Wykręciłem "kondomika" z Dębca przez Luboń, Puszczykowo, Mosinę, Stęszew, Szreniawę i Komorniki, gdzie w pewnym momencie musiałem poboczem cofnąć się pod prąd i pojechać objazdem, gdyż korek miał tam dobre dwa kilometry.

Obyłoby się bez jakichś większych przygód, gdybym na samym końcu nie zawitał na odcinek pomiędzy Górczynem a Dębcem. Tam najpierw czekał na mnie dziadyga w maluchu, który widocznie od ostatnich zaborów marzył, żeby wpieprzyć się jakiemuś rowerzyście pod koła w czasie wykonywania skrętu w lewo, a następnie zacząłem tropić Micrę, którą kierowała osoba uważająca, że pedał hamulca wciskany znienacka to najfajniejszy element podczas zabawy zwanej kierowaniem. Pewnie nie zdziwię nikogo, gdy napiszę, iż osoba ta była płci żeńskiej. Brakowało jeszcze jedynie jakiegoś dresa w BMW, który by mnie wyprzedził, używając przy tym klaksonu i miałbym drogową Polskę w pigułce.


  • DST 53.20km
  • Czas 01:50
  • VAVG 29.02km/h
  • VMAX 51.10km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Podjazdy 184m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kikuty i smuty

Poniedziałek, 13 marca 2017 · dodano: 13.03.2017 | Komentarze 22

Jako że niedzielna drogowa poezja, czyli po prostu asfalty wolne od samochodów, odeszła na jakieś siedem dni w niebyt, dziś karnie ruszyłem w trasę, mając świadomość, że z wynikiem nie ma się co spinać. A gdybym miał co do tego jakiekolwiek wątpliwości to już jeden z pierwszych etapów, czyli przejazd calutką Starołęcką, jak również finisz przez Luboń, mnie z nich wyleczyły :)

Pierwotnie planowałem znów pokręcić na północny wschód, ale mi się odechciało. Ot tak. W zamian za to pojechałem na wschód południowy, do Rogalinka, Rogalina oraz Świątnik, a wróciłem sobie przez Mosinę oraz Puszczykowo. Wiatr wiał mi najpierw w pysk, potem w pysk, a w końcu wreszcie w pysk. Co dziwne - łatwiej mi się jechało, gdy flagi pokazywały, że mnie masakruje niż gdy udawały, że mi sprzyja. Taki to paradoks.

Pomiędzy Wiórkiem a Rogalinkiem szerokość pasu drzew spadła nagle o połowę. Pozostało cmentarzysko, częściowo już oczyszczone, ale wciąż smętnie straszące kikutami. Pewnie powstanie tu jakaś Biedra, Lidl, jakiś kolejny hipermarketowy potworek lub pas startowy dla hodowanych w klatkach bażantów, które powystrzela sobie w wolnej chwili minister Szyszko. Bo za ładnie było. A na razie hula wiatr, od kiedy nie ma przed nim osłony to dwa razy mocniej.

Za to przez podwyższony poziom rzek, w tym Warty, ściek zwany Kanałem Mosińskim rozrósł się do rozmiarów malej rzeczki. Fajnie to wygląda, bo od mostu na Warcie aż po samą Mosinę ciągnie się uroczy, acz mroczny widoczek moczarów. 


  • DST 55.05km
  • Czas 01:50
  • VAVG 30.03km/h
  • VMAX 51.10km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Podjazdy 91m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Barć

Niedziela, 12 marca 2017 · dodano: 12.03.2017 | Komentarze 18

Jeśli wczoraj było pogodowe miodzio to dziś... sam nie wiem... cała barć? :) Co prawda gdy wyjeżdżałem o ósmej trzydzieści to zalegał jeszcze gdzieniegdzie szron, ale za to umiarkowany, a momentami nawet słaby wiatr wynagrodził chłodek. Kierunek północno-wschodni zmusił mnie do jazdy przez miasto, lecz Poznań w niedzielę rano to nie ten sam Poznań. Hyde zamienia się wtedy w doktora Jekylla. Postałem jak zwykle sporo na czerwonym, ale śmiganie pustymi ulicami to zupełnie inna bajka niż w dni robocze. Oczywiście nie oznacza to, że kręciło się komfortowo, jednak po jakichś szesnastu kilometrach, gdy minąłem Swarzędz i wydostałem się na tereny mniej zabudowane wzdłuż DK92, mogłem już skupić się jedynie na jeździe. W Paczkowie skręciłem klasyczną trasą na Siekierki, Gowarzewo, Tulce, Żerniki, Krzesiny i radośnie przeskakując niezawodnie nieprzejezdną Starołęcką wróciłem do domu.

W celu podwyższenia morale chciałem dziś pomimo sporej zawartości "miasta w jeździe" osiągnąć choć te trzy dychy średniej, co się udało maksymalnie na styk. Jednak fakt jest faktem, dzięki czemu nie muszę tłumaczyć swojej ewentualnej porażki niemieckim spiskiem lub antypolską koalicją :)