Info
Suma podjazdów to 753982 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2025, Październik25 - 80
- 2025, Wrzesień30 - 125
- 2025, Sierpień31 - 144
- 2025, Lipiec31 - 188
- 2025, Czerwiec30 - 147
- 2025, Maj31 - 187
- 2025, Kwiecień30 - 156
- 2025, Marzec31 - 204
- 2025, Luty28 - 178
- 2025, Styczeń31 - 168
- 2024, Grudzień31 - 239
- 2024, Listopad30 - 201
- 2024, Październik31 - 208
- 2024, Wrzesień30 - 212
- 2024, Sierpień32 - 210
- 2024, Lipiec31 - 179
- 2024, Czerwiec30 - 197
- 2024, Maj31 - 268
- 2024, Kwiecień30 - 251
- 2024, Marzec31 - 232
- 2024, Luty29 - 222
- 2024, Styczeń31 - 254
- 2023, Grudzień31 - 297
- 2023, Listopad30 - 285
- 2023, Październik31 - 214
- 2023, Wrzesień30 - 267
- 2023, Sierpień31 - 251
- 2023, Lipiec32 - 229
- 2023, Czerwiec31 - 156
- 2023, Maj31 - 240
- 2023, Kwiecień30 - 289
- 2023, Marzec31 - 260
- 2023, Luty28 - 240
- 2023, Styczeń31 - 254
- 2022, Grudzień31 - 311
- 2022, Listopad30 - 265
- 2022, Październik31 - 233
- 2022, Wrzesień30 - 159
- 2022, Sierpień31 - 271
- 2022, Lipiec31 - 346
- 2022, Czerwiec30 - 326
- 2022, Maj31 - 321
- 2022, Kwiecień30 - 343
- 2022, Marzec31 - 375
- 2022, Luty28 - 350
- 2022, Styczeń31 - 387
- 2021, Grudzień31 - 391
- 2021, Listopad29 - 266
- 2021, Październik31 - 296
- 2021, Wrzesień30 - 274
- 2021, Sierpień31 - 368
- 2021, Lipiec30 - 349
- 2021, Czerwiec30 - 359
- 2021, Maj31 - 406
- 2021, Kwiecień30 - 457
- 2021, Marzec31 - 440
- 2021, Luty28 - 329
- 2021, Styczeń31 - 413
- 2020, Grudzień31 - 379
- 2020, Listopad30 - 439
- 2020, Październik31 - 442
- 2020, Wrzesień30 - 352
- 2020, Sierpień31 - 355
- 2020, Lipiec31 - 369
- 2020, Czerwiec31 - 473
- 2020, Maj32 - 459
- 2020, Kwiecień31 - 728
- 2020, Marzec32 - 515
- 2020, Luty29 - 303
- 2020, Styczeń31 - 392
- 2019, Grudzień32 - 391
- 2019, Listopad30 - 388
- 2019, Październik32 - 424
- 2019, Wrzesień30 - 324
- 2019, Sierpień31 - 348
- 2019, Lipiec31 - 383
- 2019, Czerwiec30 - 301
- 2019, Maj31 - 375
- 2019, Kwiecień30 - 411
- 2019, Marzec31 - 327
- 2019, Luty28 - 249
- 2019, Styczeń28 - 355
- 2018, Grudzień30 - 541
- 2018, Listopad30 - 452
- 2018, Październik31 - 498
- 2018, Wrzesień30 - 399
- 2018, Sierpień31 - 543
- 2018, Lipiec30 - 402
- 2018, Czerwiec30 - 291
- 2018, Maj31 - 309
- 2018, Kwiecień31 - 284
- 2018, Marzec30 - 277
- 2018, Luty28 - 238
- 2018, Styczeń31 - 257
- 2017, Grudzień27 - 185
- 2017, Listopad29 - 278
- 2017, Październik29 - 247
- 2017, Wrzesień30 - 356
- 2017, Sierpień31 - 299
- 2017, Lipiec31 - 408
- 2017, Czerwiec30 - 390
- 2017, Maj30 - 242
- 2017, Kwiecień30 - 263
- 2017, Marzec31 - 393
- 2017, Luty26 - 363
- 2017, Styczeń27 - 351
- 2016, Grudzień29 - 266
- 2016, Listopad30 - 327
- 2016, Październik27 - 234
- 2016, Wrzesień30 - 297
- 2016, Sierpień30 - 300
- 2016, Lipiec32 - 271
- 2016, Czerwiec29 - 406
- 2016, Maj32 - 236
- 2016, Kwiecień29 - 292
- 2016, Marzec29 - 299
- 2016, Luty25 - 167
- 2016, Styczeń19 - 184
- 2015, Grudzień27 - 170
- 2015, Listopad20 - 136
- 2015, Październik29 - 157
- 2015, Wrzesień30 - 197
- 2015, Sierpień31 - 94
- 2015, Lipiec31 - 196
- 2015, Czerwiec30 - 158
- 2015, Maj31 - 169
- 2015, Kwiecień27 - 222
- 2015, Marzec28 - 210
- 2015, Luty25 - 248
- 2015, Styczeń27 - 187
- 2014, Grudzień25 - 139
- 2014, Listopad26 - 123
- 2014, Październik26 - 75
- 2014, Wrzesień29 - 63
- 2014, Sierpień28 - 64
- 2014, Lipiec27 - 54
- 2014, Czerwiec29 - 82
- 2014, Maj28 - 76
- 2014, Kwiecień22 - 61
- 2014, Marzec21 - 25
- 2014, Luty20 - 40
- 2014, Styczeń15 - 37
- 2013, Grudzień21 - 28
- 2013, Listopad10 - 10
Góry
| Dystans całkowity: | 7773.68 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
| Czas w ruchu: | 306:25 |
| Średnia prędkość: | 25.37 km/h |
| Maksymalna prędkość: | 67.50 km/h |
| Suma podjazdów: | 80445 m |
| Liczba aktywności: | 147 |
| Średnio na aktywność: | 52.88 km i 2h 05m |
| Więcej statystyk | |
- DST 52.00km
- Czas 01:58
- VAVG 26.44km/h
- VMAX 52.00km/h
- Temperatura 24.0°C
- Podjazdy 544m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Bezplan wykonany
Wtorek, 21 lipca 2015 · dodano: 21.07.2015 | Komentarze 5
Dziś będzie o tym, że plany planami, zapowiedzi zapowiedziami, a i tak wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. Wczoraj, kładąc się późno spać, miałem w perspektywie wczesny rodzinny wyjazd na czterech kołach w Góry Stołowe oraz myśl, że przecież nie jestem kretynem, wstanę co prawda wcześniej, zrobię może te trzy dyszki przed trasą, ale nie będę zwlekał się przecież z wyra o szóstej rano!
Gdy już wstałem o szóstej rano to... :) stwierdziłem, że dam sobie szansę. Kurs, nawet bez sprawdzania prognoz, na południe. Bo po prostu tam mi się chciało. Pierwsze takty mojego pokracznego tańca z "góralem" poszły ciężko - jechało mi się mega dziwnie, w ogóle nie mogłem się rozpędzić i zastanawiałem się w czym rzecz, nawet zatrzymując się w celu sprawdzenia stanu ilości powietrza w kołach. Przebrnąłem jakoś przez Mysłakowice, dotarłem do Ścięgien, z których powlokłem się do dolnych rejonów Karpacza. Dopiero przed nim zauważyłem fagi niemal urywające się ze słupów - co zgodnie z zasadami dedukcji wskazało, że cały czas wiało mi w pysk. Zagadka się wyjaśniła. Słoneczko zajaśniało nad mym umysłem! Tym bardziej, że jeszcze wtedy świeciło tak:
Ok, czyli fajnie, wyszukam ten jedyny kierunek i będę miał średnią w okolicach trzystu, pomyślałem. Pierwotnie miała to być trasa na zachód, w kierunku Sosnówki, ale... po zjeździe z Karpacza zaczęły gonić mnie ciemne chmury. Kolejna dedukcja - to może oznaczać deszcz. Zweryfikowałem plany i "pędem" z powrotem, praktycznie tą samą trasą. Ale co tam ja przy siłach przyrody - opady dopadły mnie zaraz za Mysłakowicami. I tak to właśnie płynąc w coraz mocniejszej wodzie pod, nad i przede mną dotarłem do Jeleniej. I byłem już praktycznie pod domem, już wchodziłem na klatkę, gdy... padać przestało.
Dylemat polegał na tym, że i tak wszyscy wiedzieli, że będę później. Z drugiej strony kręcenie po kałużach uśmiechało mi się średnio. Ale lepszy uśmiech średni niż nijaki i w try miga podjąłem decyzję - kurs na Staniszów. Niby tam górki, niby podjazdy, ale z serii lżejszych, idealnych na niepogodę. Która z trasy wyglądała już tak:
Podjechałem, zjechałem, cały usyfiony spojrzałem na tak samo zabłocony licznik, który znów zachował się jak waga jakiejś panny przy kości, i - mimo wszystko zadowolony z siebie - zaparkowałem w domu.
A potem już zaplanowana wycieczka po Górach Stołowych. Kilka zdjęć z genialnych tamtejszych skałek, niestety zrobionych w koszmarnym świetle:
Muminki:
Grzybek:
Oraz to, co zostawiają w lesie te co bardziej dorodne trolle po konsumpcji:

- DST 54.20km
- Czas 02:04
- VAVG 26.23km/h
- VMAX 53.50km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 701m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
W(leń)
Poniedziałek, 20 lipca 2015 · dodano: 20.07.2015 | Komentarze 2
Urlop oficjalnie uważam za otwarty. Mam to szczęście, że mogę połączyć przyjemne z pożytecznym, czyli wypocząć w górach i jednocześnie nawiedzić rodzinę. Co jest w tym duecie przyjemnością - nie będę wyjaśniał :)
Dziś inauguracja - wiatr od rana dość silny wskazywał kierunek północno-wschodni. Szybkie spojrzenie na mapę i kierunek zgodny z moim nastawieniem do jazdy - leń. Z "w" na początku. Wyszedł Wleń. Wyniosłem z piwnicy trupa, czyli starego górala, oceniłem jego zdolność do jazdy w skali od 1 do 10 na 0,9, dopompowałem i ruszyłem. Jak żółw ociężale i tak dalej.
Najpierw podjazd pod Strzyżowiec - minus. Potem zjazd ze Strzyżowca - plus. Co prawda podczas powrotu minus miał stać się plusem i odwrotnie, ale starałem się o tym nie myśleć. Przejechałem Pilchowice i zgrabnymi zakrętasami dotarłem do Wlenia. Przejechałem przez rynek, minąłem immanentnych w takich miejscach koneserów win z półek najniższych, minąłem ratusz i... wyjechałem z Wlenia :) Pokręciłem kawałek dalej za i postanowiłem zawrócić, mając w głowie już pewien cel - odgałęzienie z trasy, prowadzące do ruin zamku. Byłem tam już kilka razy, ale nigdy rowerem. Kilometr dalej przypomniałem sobie czemu - bo nie jestem sadomasochistą :) Wjazd zacny, widoczki zacne, tylko czemu człowiek musi się tak męczyć?
Zamku jako takiego obejrzeć nie miałem zamiaru, bo z rowerem to rzecz niewykonalna, zadowoliłem się tylko kawałkiem murów i mogłem - dosłownie - zjeżdżać.

W drodze powrotnej nie mogłem sobie pozwolić na odpuszczenie tamy w Pilchowicach - zawsze pięknej, dziś jednak niestety z bardzo niskim poziomem wody. Co kontrastowało lekko z zalanymi przez wczorajszą powódź drogami. Wjechałem, cyknąłem fotki i zjechałem, a bardziej spłynąłem wśród błota.


Potem już powrót swoimi śladami. I spojrzenie na średnią - masakra. Choć przyznać trzeba, że trochę musiałem się dziś napocić podczas walki z wiatrem, podjazdami i... rowerem.
PS. Z góry przepraszam za opóźnienia w komentarzach i wpisach. Jest późno i w końcu warto się położyć. W miarę czasu nadrobię. Jutro jeśli już to zapowiada się jakaś krótka rundka, bo w planach wycieczka na czterech kołach, dość wcześnie.
- DST 52.20km
- Czas 01:58
- VAVG 26.54km/h
- VMAX 52.50km/h
- Temperatura 30.0°C
- Podjazdy 426m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Rzeź
Niedziela, 5 lipca 2015 · dodano: 05.07.2015 | Komentarze 10
Taktyka czyni mistrza. Według tej teorii postępowałem wczoraj na weselu - piłem na potęgę do określonego czasu, potem jedynie nawilżając się wodą i sokami. Sam Pan Bóg (który - do wyboru) wie, ile mnie to kosztowało. Prawdziwy ze mnie profesjonalista, prawda? :) Dzięki temu zabiegowi udało mi się zmobilizować i po 7:30 rano, czyli w ostatnim możliwym momencie przed spaleniem na żywca przez słońce, wyruszyć w górki. W końcu najlepszym sposobem, żeby pozbyć się procentów jest ich wypocenie.
Ale, do cholery, czemu w sekundę po wyjściu na dwór???
Chwilę po tym, jak temperatura wyssała ze mnie wszystko, co płynne, zdecydowałem się wsiąść na mojego górala. No dobra, "górala".
Nie miałem zamiaru walczyć o wynik, nie miałem zamiaru się spieszyć. Nie wiedziałem nawet czy nie skrócę sobie dystansu do trzech dych. Skierowałem się podobnie jak wczoraj - na wschód, na Rudawy, jednak tym razem z jeleniogórskiej Maciejowej wjeżdżając w okolice Jasiowej Doliny, a potem zjeżdżając do Wojanowa. Na trasie zatrzymałem się na chwilę, żeby cyknąć fotkę. Błąd. Sam sobie dzięki temu załatwiłem saunę z maksymalnym grzaniem.
W Łomnicy skręciłem do Karpnik, z których zacząłem się wspinać na tamtejszą przełęcz - czyli to samo, co wczoraj, ale zupełnie odwrotnie :) Wjazd od tej strony ma jedną genialną zaletę - prowadzi przez las. A zjazd jedną masakrującą wadę - prowadzi w słońcu. Zrobiłem sobie drugą z trzech przerwę - z Krzyżną Górą w tle. I z rowerowym trupem na pierwszym planie.
Zgrabną pętelką nawróciłem przez Trzcińsko do Wojanowa i zadałem sobie pytanie: co dalej? Postanowiłem kręcić dalej. Początkowo wydawało się to dobrą decyzją, ale w Mysłakowicach dostał mnie w końcu temperaturowy kryzys. Pod kaskiem we łbie waliło mi jak młotem, a każde tąpniecie na pedały masakrowało. Nie dla mnie taki klimat. Odległość przecież minimalna, bo co to jest zrobić pięć dych, ale po raz kolejny przekonuję się, że wolę dwie stówy zimą niż dystans mini w ukropie.
Z powrotu pamiętam, że minąłem miejsce wczorajszego wesela, a po wjeździe do Jeleniej wydawało mi się, że złapałem gumę. A poza tym - czarna plama przed oczami. Z całej jazdy najprzyjemniejsze było zniesienie roweru do piwnicy.
Wszystkich miłośników temperatur 35+ raz jeszcze informuję, że życzenie sobie takiej pogody to jak proponować niektórym wyrok śmierci. Jak jest za zimno - zawsze można się cieplej ubrać. W przypadku takiej rzezi jak dziś bardziej skóry z ciała zdjąć się nie da.
- DST 52.30km
- Czas 01:54
- VAVG 27.53km/h
- VMAX 51.00km/h
- Temperatura 28.0°C
- Podjazdy 417m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Rudawy Piekar.... Janowickie :)
Sobota, 4 lipca 2015 · dodano: 04.07.2015 | Komentarze 4
Wpis na szybko, przed wyjazdem na ślub. Dziś więc nie będę nudził. Udało się jednak skorzystać z tego 0,000001% szansy na pokręcenie. Musiałem jedynie: nie dospać; wstać o 6:40 rano; zrobić lekki przegląd trupa mtb w piwnicy; zebrać się w sobie; otworzyć piekarnik, czyli drzwi od mieszkania; wyruszyć. Co to dla mnie :)
Trasa kombinowana: trasą na Wrocław do Radomierza, zjazd do Janowic, potem Trzcińsko i Przełęcz Karpnicka, dotarcie do Łomnicy i skręt na Mysłakowice, skąd powrót trasą z Karpacza do Jeleniej. Piekarnik cały czas ktoś dokręcał, więc gdy wróciłem około 9:30 przypominałem jezioro.
Jutro powrót do Poznania, ale rano siebie nie widzę :) więc naprawdę nie wiem czy się zmobilizuję choć na kilometr.



- DST 54.00km
- Czas 02:00
- VAVG 27.00km/h
- VMAX 51.00km/h
- Temperatura 12.0°C
- Podjazdy 434m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Góropożegnanie
Niedziela, 3 maja 2015 · dodano: 03.05.2015 | Komentarze 5
Górek dzień ostatni. Cztery dni w innym świecie zdeka masakruje zwoje mózgowe, ciężko się będzie pozbierać i jutro ruszyć do pracy. Z drugiej strony pamiętam czasy, gdy mieszkając na co dzień w Jeleniej Górze dosłownie rzyg..., no dobra, nie dosłownie - wymiotowałem podjazdami, więc co za dużo to nie zdrowo. Fajnie mieć zawsze gdzie wyjechać, spełnić miło rodzinny obowiązek, a potem wrócić do domu, na płaszczyzny. Układ idealny :)
Aha, muszę poczynić dwa spostrzeżenia, jedno na plus, drugie na minus. Pierwsze - przez cały długi weekend ANI RAZU nie usłyszałem dźwięku klaksonu. Mimo że szerokim łukiem omijałem większość kostkowych wynalazków, a co chwilę mijały mnie rejestracje spod znaku PO czy DW to nikt nie zdecydował się na typowo puszkarską reakcję. Czyżby "na obcym boisku" naszych dzielnych władców czterech kółek opuszcza pewność siebie? Czy może to tylko efekt mniejszego ruchu na drogach? A w samej Jelonce byłem - lekko post factum - świadkiem kolizji skuterka z samochodem. Zgadnijcie czy była agresja, wyrzygiwanie sobie racji i bluzg za bluzgiem? Nie. Pan ze skuterka grzecznie spisał na karteczce z kierowcą oświadczenie i każdy w swoją stronę. Dziw nad dziwami.
Druga sprawa. Już mniej przyjemna, od której się odzwyczaiłem. Co druga wiocha w Kotlinie Jeleniogórskiej mogłaby służyć jako samoistne schronisko dla wolno latających zwierząt, Konkretnie psów. W Wielkopolsce taki widok to dla mnie szok, który przeżywam raz na jakieś sto wyjazdów, tu średnią zawyżyłem na najbliższą dekadę. Burki, Azory i inne kundle rządzą, jak im się zachce to oleją kolarza, jak się nie zachce to masz takiego delikwenta na kole aż mu się nie znudzi. I zero reakcji miejscowych. Kurde, uwielbiam zwierzęta, ale kiedyś jeden taki mnie ugryzł i od tego czasu mam uraz (on, jeśli jeszcze żyje, pewnie też, z powodu mimowolnej reakcji mojego buta) i dziw bierze, że nie ma jakiejś kontroli nad opiekunami czworonogów. W tym sensie znalazłem się znów w latach dziewięćdziesiątych.
Dobra, rozpisałem się - pewnie to efekt uboczny uwolnienia od pisania na tablecie :) Więc krótko - dziś trasa pożegnalna głównie znów przez Rudawy. Wiatr dziś już wrócił do etapu standardowej upierdliwości, więc górki bolały ciut bardziej. Najpierw drogą na Wrocław dotarłem do Radomierza, tam zjazd do Janowic, gdzie na chwilę skręciłem sobie w las, korzystając z tego, że ten mój emerytowany sprzęt ma jedną zaletę - bycie czymś na kształt MTB. Fotka ze strumyka:
Potem do Trzcińska, gdzie prawie przed pyskiem wyskoczyła mi z lasu sarna. Oj, były emocje, ale na tyle ogarnięte, że zdążyłem ją jeszcze "cyknąć", niewyraźnie, bo na dużym komórkowym zoomie. Jak ktoś ma dobry wzrok to znajdzie delikwentkę poniżej.
W Wojanowie zatrzymanie przy tamtejszym cudzie renowacji, czyli pałacu - niegdyś ruinie, dziś... cacku? Są lepsze określenia?
Następnie skręt w Łomnicy na Karpniki - no i obowiązkowe zatrzymanie przy tamtejszych stawach.
...i przez Krogulec oraz Bukowiec do Mysłakowic, a potem do Jeleniej.
Na koniec widoczek z trasy, z dedykacją dla pierwszego użytkownika klaksonowości stosowanej, którego usłyszę po powrocie (ma podobno padać, więc nie piszę, że będzie to jutro) :)
- DST 53.00km
- Czas 02:00
- VAVG 26.50km/h
- VMAX 51.00km/h
- Temperatura 6.0°C
- Podjazdy 509m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Od Perły Zachodu na zachód
Sobota, 2 maja 2015 · dodano: 02.05.2015 | Komentarze 2
Poranna analiza prognoz pogody - czterech - powiedziała mi, że wiatr wiał będzie do wyboru: albo z zachodu, albo ze wschodu, albo z północy, albo z południa. I co najlepsze - wszystkie miały rację. Pierwotnym kierunkiem miał być Wleń, położony na NE i tam właśnie ruszyłem. Tak sobie kręciłem i na dziesiątym kilometrze stwierdziłem, że mi się tam nie chce jechać. Jak urlop to urlop :) Dotarłem do górki w Strzyżowcu i zawróciłem, mając już w głowie zarys planu.
Było nim odwiedzenie Perły Zachodu, czyli miejsca, w którym się... ożeniłem. Dawno nie byłem takm rowerem i w końcu z przyjemnością nadrobiłem to dwukołowe faux pas :)


Po odetchnięciu pełną piersią przy Jeziorze Modrym zawróciłem i zafundowałem sobie dość kilerski podjazd pod Siedlęcin Górny. zaledwie kilkukilometrowy, ale za to z zacnym pochyłem. W nagrodę dostałem zjazd do Jeleniej DK-30, choć z rozpędzenia się wyszły nici, bo akurat zaczęło wiać mi w pysk.
Potem kurs przez jeleniogórskie Zabobrze do Maciejowej, tam skręt przez Jasiową Dolinę do Wojanowa, Łomnicy i nawrót jedynym fajnym w Stolicy Karkonoszy DDR-em przy trasie z Karpacza,
Na drugą część dnia jest zaplanowany wyjazd do Szklarskiej - czas poczuć się jak zwykły turysta z nizin wśród długoweekendowego bydła :) Oczywiście nikogo nie urażając.
- DST 52.43km
- Czas 02:01
- VAVG 26.00km/h
- VMAX 56.00km/h
- Temperatura 7.0°C
- Podjazdy 560m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Koziołek karkonoski
Piątek, 1 maja 2015 · dodano: 01.05.2015 | Komentarze 2
Wszelkie prognozy mówiły o tym, że będzie padać. Czyli z kręcenia nici. Człowiek ma jednak raz na kilka miliardów lat szczęście i ruszając lekko po ósmej rano wbiłem się w międzydeszczową lukę. Żeby jednak nie było za różowo to dopowiem, że oczywiście mnie zlało, ale tylko na kawałku trasy, za to tym najciekawszym, gdzie człowiek mógłby się zacnie rozpędzić. No nie mógł.
Dzisiejszą objazdówkę rodzimych terenów zacząłem dojazdem do Cieplic, z których skręciłem na drogę do Szklarskiej. I w sumie chciałem właśnie tam jechać, ale gdy uświadomiłem sobie, że czekałby mnie potem zjazd wzdłuż rzeki, a ja nie wziąłem rękawiczek z palcami ani cieplejszej bluzy to wygrał rozsądek (!!!) i w zamian zafundowałem sobie podjazd z Piechowic do Michałowic. Kurde, jak ja lubię tę trasę... Serpentynki ciągnące się w górę środkiem lasu, z prześwitami, a nawet kawałkiem tunelu wydrążonego w skale zawsze były jednymi z moich ulubionych miejsc wypadowych. Dziś również się nie zawiodłem.
Kręci się tam niełatwo ale warto, tym bardziej, że zjazd do Jeleniej od strony Jagniątkowa to już poezja. No, prawie, bo na najfajniejszym kawałku asfalt jest elementem zdecydowanie dyskryminowanym przez dziury i kamienie. Doszła do tego jeszcze mżawka i deszcz, więc zamiast rekordów prędkości pobiłem rekord w męczeniu klocków hamulcowych. Ale i tak sporo z programu "50 plus" udało się zrobić :)
Jak już zjechałem to brakowało mi kilometrów do pięćdziesięciu, więc
skręciłem na Zachełmie, Stawy Podgórzyńskie, Cieplice, stamtąd na
Wojcieszyce i do Jeleniej. Na mapie wyszedł na moje... poznański
koziołek. Chwilę po wylądowaniu na jeleniogórskim rynku, gdzie się
wychowałem, lunęło już porządnie.
A po południu pojechaliśmy w Góry Kaczawskie - mało znane, niedoceniane, ale za to z perełką natury - tzw. Organami Wielisławskimi. Zadupie jakich mało, ale warte odwiedzenia :)
- DST 52.40km
- Czas 01:56
- VAVG 27.10km/h
- VMAX 51.00km/h
- Temperatura 11.0°C
- Podjazdy 487m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Ósemka Rudawsko-Janowicka
Czwartek, 30 kwietnia 2015 · dodano: 30.04.2015 | Komentarze 9
Dziś krótko: wcześnie rano (pobudka o 5:10 !!!!!!) wyjazd do Jeleniej Góry, gdzie wbrew zamierzeniom napotkaliśmy całkiem ładną, choć lekko zachmurzoną aurę. Spodziewałem się deszczu, więc do tematu ewentualnego roweru, wcześniej nieprzewidzianego, trzeba było podejść jak pies do jeża. Kołem ratunkowym okazało się to, że zombie, czyli stary, emerytowany góral, stał się ostatnio na moją prośbę obiektem wymiany tylnej piasty i trzeba było wypróbować czy wszystko jest ok. No cóż, musiałem się poświęcić :)
Ruszyłem lekko przed trzynastą i przyznać muszę, że jak mniej piszczy jakaś tam ilość rzeczy to jedzie się ciut przyjemniej. Wiatr był nieokreślony, wciąż się zmieniał, więc z chęci, a nie wyboru skierowałem się na wschód. Najpierw Łomnica, potem Karpniki i wspinanie się oraz zjazd przez tamtejszą przełęcz aż do Trzcińska. Następnie na Janowice Wielkie, tam dojazd do trasy JG-Wrocław, powrót do Jelonki, zaraz za granicą skręt pod górkę na Jasiową Dolinę, zjazd na Wojanów, dokręcenie do Mysłakowic, tam dopchanie się i powrót drogą z Karpacza. Wyszła koślawa rudawska ósemeczka.
Nie chciało mi się zatrzymywać na robienie zdjęć, więc tylko kilka z rąsi. Jaka będzie pogoda w najbliższych dniach? Najstarsi górale tego nie wiedzą, więc czy pokręcę - się okaże.


- DST 52.10km
- Czas 01:54
- VAVG 27.42km/h
- VMAX 55.00km/h
- Temperatura 7.0°C
- Podjazdy 387m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Karpaczio - ostatnie ugryzienie
Niedziela, 8 marca 2015 · dodano: 08.03.2015 | Komentarze 4
Wszystko co dobre szybko się kończy. Nie, nie chodzi tym razem o piwo, ale o urlop w wersji mini. Pogoda dopisała, wiatr nie masakrował, temperatury przyprawiały o szok termiczny... Oj, było zacnie.


W pobliskim Miłkowie ukazał mi się wciąż niedokończony domek, jakiś kurde inny. Nie wiem dokładnie co z nim jest nie tak, może kolor dachówek? :)
Ps. Pisałem już, że dostając wybór: dodawanie wpisu na BS na tablecie albo nabijanie na pal połączone z rozczłonkowywaniem miałbym spory dylemat? No to po dzisiejszej walce w tym temacie tylko to potwierdzam.
- DST 52.00km
- Czas 01:59
- VAVG 26.22km/h
- VMAX 51.50km/h
- Temperatura 5.0°C
- Podjazdy 601m
- Sprzęt Zimówka - góral (na emeryturze)
- Aktywność Jazda na rowerze
Szklarska plus zamkowy deser
Sobota, 7 marca 2015 · dodano: 07.03.2015 | Komentarze 4
Dzisiaj mogłem wyjechać już bardziej na luzaku. Czyli... wyjechałem tak samo jak wczoraj, po ósmej. Siła przyzwyczajenia - jak widać nawet nie trzeba mnie specjalnie tresować miesiącami, jeden dzień wystarczy. Kynolodzy pewnie biją się o mój kod genetyczny :)
Plan był niezwykle prosty - dotrzeć do Szklarskiej Poręby i wrócić. Banał. Trasa składa się z dwóch odcinków - w miarę prostego i zdecydowanie w miarę nieprostego. I ten drugi zawsze sprawia mi największą frajdę, choć pierwszy zaspokaja pewnie niedostatki widokowe:
Na rysunku powyżej przedstawiono idealną sytuację pogodową, która i mnie zadziwiła. Od granicy Piechowic ze Szklarską zaczął rządzić jednak mokry asfalt, kawałki błota, a na samej górze śnieg (pisząc o tym ewenemencie przyrodniczym czuję się w tym roku jak mieszkaniec Egiptu). Cieszyłem się więc, że jadę starym trupem a nie szosą, bo już oczyma wyobraźni widziałem siebie zgrabnie nurkującego w płynącej poniżej rzece Kamiennej po nieudanym wejściu w zakręt podczas zjazdu :) O dziwo jednak jechało mi się całkiem sympatycznie i dotarcie do centrum Szklarskiej nie było aż tak tragiczne jak myślałem analizując swoją "górską" kondycję (Strava tym razem zaśpiewała mi drugie miejsce w tym roku - zadziwiające). Po samym miasteczku trochę się pokręciłem, wykonałem jeden telefon spod znaku "żyję, nie zamarzłem" i mogłem zawracać.
Podczas zjazdu nie poszalałem... Nie chciałem ryzykować na śliskim asfalcie, do tego możliwości mojego górala w temacie rozpędzania się z górki kończą się na max 50 km/h, potem macham w powietrzu jak Flinstonowie - i tyle samo mam z tego pożytku. Znów więc nie mogę się nazwać Schumacherem mtb, średnią mogę zadedykować każdemu uczestnikowi turnusu w Ciechocinku, ale finalnie jestem happy.
Po południu - już zdecydowanie nie rowerem, choć kolarzy o tej porze wykwitło jak mrówków - pojechaliśmy odwiedzić Karpniki, kiedyś wieś, o której powiedzieć "zadupie" graniczyło z pochwałą, a teraz... Ktoś wziął się za renowację tamtejszego zamku z pierwszej połowy XIX wieku ze skutkiem rewelacyjnym - i bardzo przypominającym mi Kórnik, hm... W środku mieści się wykwintna restauracja oraz hotel, a podobno są plany na jakieś SPA (niestety)... Zamek dziś a za komuny to dwa odrębne światy - każdy kradł z niego co mógł, więc odnowienie kosztowało grube miliony złotych. Oby się opłaciło. Poniżej dla kontrastu fotka z Karpnik oraz z Bobrowa (kawałek dalej), gdzie też powoli zaczyna się coś dziać. I pomyśleć, że zdjęcie pierwsze jeszcze w latach dziewięćdziesiątych można było pomylić z drugim...

A na koniec fotka znad stawu w Karpnikach oraz imponujące jak dla mnie dzieło bobrów. Fajnie, że znów się - dosłownie - wgryzają w krajobraz :)






