Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 198654.20 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2018

Dystans całkowity:1585.15 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:56:01
Średnia prędkość:28.30 km/h
Maksymalna prędkość:62.20 km/h
Suma podjazdów:8223 m
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:52.84 km i 1h 52m
Więcej statystyk
  • DST 52.40km
  • Czas 01:41
  • VAVG 31.13km/h
  • VMAX 53.30km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Podjazdy 213m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nienarzekacz

Niedziela, 10 czerwca 2018 · dodano: 10.06.2018 | Komentarze 3

Kolejny - jeden z niewielu - dni, gdy nie miałem ochoty narzekać na cokolwiek. Wyspałem się, wypiłem na spokojnie przed wyjazdem porządną kawę, ruszyłem dopiero po dziesiątej, było gorąco, ale zachmurzone fragmentami niebo dawało wytchnienie, ruch niewielki, a nawet wiatr się ogarnął (!) i wiał z grubsza pół na pół (!!!).

No i trasa - z wyboru, a nie z musu wykonane moje ulubione "kondominium", czyli Poznań - Luboń - Łęczyca - Puszczykowo - Mosina - Dymaczewo - Stęszew - Szreniawa - Komorniki - Poznań, Ma ona wszystko: las (elementy WPN-u), jeziora (ze trzy widoczne z trasy), przyzwoite asfalty, wielkopolskie pola i łąki, a nawet jakieś tam pseudohopki. Niestety z drugiej strony zawiera w sobie również DDR-ki oraz Luboń, ale spokojnie, kiedyś może doczekamy się jakiejś subtelnej bombki skierowanej na te elementy :)

Podsumowując: dobrze mi się dziś po prostu kręciło. Wynik przyzwoity, niestety nie do powtarzania w tygodniu, gdy puszka puszką puszkę pogania. A po południu jeszcze czekała mnie wizytacja u Teściowej, ale to już zupełnie inna historia :)

Po drodze towarzyszyła mi nowa płyta "emerytów" z Illusion, którzy wrócili po kilku latach z takim powerem, że niech się ci nasi buntownicy z hipsterskiej trąby ze wstydu chowają. Jeden z lepszych albumów tego roku, a teksty, takie jak ten... mistrzostwo. Aha, no i jak zwykle pod prąd jedynie słusznego myślenia w tym kraju.



  • DST 51.50km
  • Czas 01:46
  • VAVG 29.15km/h
  • VMAX 55.00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 214m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zupa

Sobota, 9 czerwca 2018 · dodano: 09.06.2018 | Komentarze 5

Wczoraj był jedynie upał, dziś za to nastąpił przypał, bo do wspomnianego doszedł znów solidny wiatr. Jedno z moich ulubionych połączeń, coś jak dżem agrestowy polany musztardą. A że zestaw okraszony został sporym kursem przez miasto (co prawda lekko zneutralizowanym kawałkiem wzdłuż Wartostrady), to całościowy smak owej zupy średnio mi odpowiadał :)

Trasę dzisiejszą przejechałem w lekkim półśnie, bo znów się nie wyspałem, ale trzymała mnie przy życiu świadomość, że już jutro dzień wolny i jest na to szansa. Ruszyłem z Dębca dziurawą Dolną Wildą do wspomnianej Wartostrady, stamtąd przez Most Rocha przepełzłem do Malty, która była jeszcze w miarę pusta i przejezdna, choć ewidentnie weekendowe "bum" już nadciągało...

...a stamtąd przez Antoninek i Swarzędz do Paczkowa, potem skręt na Siekierki, Gowarzewo i Tulce, a końcówka to Żerniki, Jaryszki, Krzesiny, Starołęka, Lasek Dębiński i do domu. Wyszło takie cuś.

W Gowarzewie okazało się, iż droga podporządkowana oznacza co innego niż zazwyczaj jeśli wyjeżdża z niej samochód, a główną jedzie rowerzysta. Jednak przyjąłem skruszone przeprosiny od zagubionej niewiasty, warunkowo wybaczając. Kawałek dalej wyprzedziłem jakąś sunącą rodzinkę na rowerach, której męska głowa miała na sobie kamizelkę odblaskową z napisem: "Bez sensu jest żyć normalnie, skoro można ekstremalnie". Pan z brzuszkiem na jakiegoś specjalnego miłośnika sportów ekstremalnych nie wyglądał, więc zapewne chodziło o poruszanie się z pociechami publicznymi drogami. To dopiero emocje :)

Natomiast po powrocie do domu...

Niewinne szczenięce oczka oczywiście nie wiedziały o co chodzi z moim wkurzeniem na ściągnięcie z szafki (dwa razy większej od psa) książki, a następnie skonsumowaniu sporej części jej zawartości... Mól książkowy się znalazł... Jednak na razie wybrała literaturę mało ambitną ("Srebrne krzesło" C.S. Lewisa), jak zabierze się za Nesbo lub klasykę w stylu Dostojewskiego, będzie to niechybny znak, iż Kropa dorosła :)


  • DST 52.40km
  • Czas 01:44
  • VAVG 30.23km/h
  • VMAX 51.80km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Podjazdy 296m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Robal

Piątek, 8 czerwca 2018 · dodano: 08.06.2018 | Komentarze 10

Wiatr się trochę uspokoił! Piekłu niech będą dzięki :) W zamian za to pojawił się upał (błeeeee), ale rano jeszcze taki do zniesienia. Jednak jeśli sobie przeanalizujemy dalsze dni, to czekają nas podobno burze i deszcze niespokojne, więc tym bardziej nie będę narzekał.

Ruszyłem - jak to ostatnio prawie non stop - na wschód, tyle że dziś nie kombinowałem z jakimiś kółkami, a pokręciłem w tę i z powrotem, z Dębca przez Luboń, Łęczycę, Puszczykowo, Rogalinek, Rogalin i Świątniki do Radzewic, tam zawróciłem i śledziłem sam siebie, lekko poszerzając powrót o pętelkę przez Mosinę. No i wyszedł niniejszy robal.

W Rogalinku wychwyciłem taki oto przystanko-mural. I co prawda u mnie patriotyzmu jest tyle, ile wśród posłów PiS zdolności samodzielnego myślenia, czyli praktycznie zero, to szacun za pamięć o - jakby nie było - ważnym dla niektórych temacie.

A w porcie w Radzewicach jak zwykle słodko i uroczo. Chciałem zrobić fotę z innej perspektywy niż zawsze, czyli z pomostu i... rower już nie jest w idealnym stanie, a konkretnie owijka, która zapoznała się przez moją nieuwagę z drewnianą konstrukcją. Cóż, lepszy taki chrzest niż pod kołami tira :)


Po powrocie stwierdziłem jeszcze, że pojawię się w robocie trochę później, dzięki czemu będę miał czas na spacer z psem, który od pobytu w górach tak pokochał wodę (szczególnie strumyki), że zaczynam podejrzewać, iż ojciec miał w sobie coś z wyżła, choć po Kropie - delikatnie mówiąc - tego nie widać :)



  • DST 51.50km
  • Czas 01:49
  • VAVG 28.35km/h
  • VMAX 51.40km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 222m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Już bez złomasa

Czwartek, 7 czerwca 2018 · dodano: 07.06.2018 | Komentarze 9

Pogodowo niewiele się zmieniło wobec tego, z czym miałem wątpliwą przyjemność obcować wczoraj - wiało jak ostatni szatan (a może i nawet ten pierwszy?), chłodzik był sympatyczny, ale na gardło działał tak sobie, plus taki, że póki co nie padało. Za to demotywacja do jazdy była konkretna, więc niespiesznie uczyniłem swą powinność.

Duło ze wschodu, ale postanowiłem dziś to olać i ruszyć na zachód, bo się stęskniłem za "kondominium" w wersji najlepszej z najlepszych: Poznań - Luboń - Łęczyca - Puszczykowo - Mosina - Dymaczewo - Łódź - Stęszew - Szreniawa - Komorniki - Poznań. Wymęczyłem się, pownerwiałem i raz prawie zginąłem pod kołami debila wyprzedzającego z naprzeciwka, który najwidoczniej uważał, że jak widzi rowerzystę, to widzi powietrze.

A, i miałem też swój ukryty cel. Chciałem sprawdzić, czy mail, który skrobnąłem pod koniec maja do odpowiedniej komórki Urzędu Miasta i Gminy Stęszew, w sprawie tego oto złomasa zanieczyszczającego środowisko, odniósł jakikolwiek skutek. Odpowiedzi żadnej nie dostałem, szykowałem się więc do ponowienia pilnej prośby o interwencję, a tu proszę, miłe zaskoczenie - cichaczem prawdopodobnie wysłano kogoś i uprzątnięto teren.

Brawo. Do życzenia jeszcze pozostaje brak odpowiedzi na zgłoszenie, ale dobra, nie będę się czepiał, grunt, że mamy happy end. Choć nie, do pełnego zwycięstwa przydałoby się zidentyfikowanie tego gnoja :)


  • DST 52.30km
  • Czas 01:52
  • VAVG 28.02km/h
  • VMAX 51.40km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Podjazdy 236m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jesień

Środa, 6 czerwca 2018 · dodano: 06.06.2018 | Komentarze 6

No i przyszła jesień. Trzynaście (!) stopni nad ranem było co prawda bardzo sympatyczne, ale już cholernie mocny i zimny wmordewind - zdecydowanie mniej. Do tego kręcił z każdej strony, byle mi w pysk - czyli w sumie z N, S, W i oczywiście E. Fuj! Gdy ruszyłem, wypatrywałem już spadających liści, ale póki co nie uświadczyłem. Może jednak lekko pospieszyłem się z podejrzeniami o przyspieszoną zmianę pory roku :)

Wykonałem rozszerzonego "muminka", czyli: dom - Lasek Dębiński - Starołęka - Krzesiny - Jaryszki - Koninko - Szczytniki - Kamionki - Daszewice - Czapury - Wiórek - Rogalniek - Mosina - Puszczykowo - Łęczyca - Wiry - Luboń - Poznań. Jechałem nad wyraz ostrożnie, bo już niemal na samym początku, w okolicach Minikowa, jakiś kurrrrr....ier DHL chciał ze mnie zrobić paćkę, a kilka kilometrów dalej starał się dokończyć ową nieudaną misję inny as czterech kółek, tyle że z InPostu. Od tego momentu częściej patrzyłem za siebie i na boki zamiast w kierunku jazdy.

Wynik dzisiejszy - koszmar. Ale już jestem za stary na kopanie się z koniem. To znaczy osłem.

Na Krzesinach kolejny dość drogi stojak rowerowy na DDR-ce uwieczniony. Do tego całkiem praktyczny, bo mobilny :)


  • DST 51.50km
  • Czas 01:49
  • VAVG 28.35km/h
  • VMAX 51.80km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 151m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Polując

Wtorek, 5 czerwca 2018 · dodano: 05.06.2018 | Komentarze 8

Niby wróciłem już z gór, a momentami czułem się dziś niemal jakbym wcale z nich nie wyjeżdżał - niby płasko, a jakoś tak ciężko. Drogi wiaterku, jak ja się za Tobą (nie) stęskniłem, gnoju jeden :) 

Za to fajnie było znów wsiąść na szosę, bo co prawda po dzisiejszym wyniku tego nie widać, ale jednak co szybsza jazda, to... szybsza jazda. Cieszy, raduje, motywuje, oczywiście dopóki podmuchy nie zaczynają nie cieszyć, nie radować i nie demotywować. Czyli rzadko :)

Pętelkę wykręciłem zachodnią, spotykając pojedyncze drzewa jedynie raz na jakiś czas, a głównie polując, czy jak tam fachowo nazwać kręcenie po polach - z Dębca wybrałem się do Plewisk, następnie serwisówkami do Zakrzewa, Sierosławia, Więckowic, Fiałkowa, Dopiewa, Palędzia, Gołusek i znów przez Plewiska dotarłem do Poznania.

Jako że nie za bardzo jest o czym pisać, mam okazję nadrobić zaległości i podsumować miesiąc maj - wyszło lekko ponad 1720 km wykonane głównie szosą, ale i crossem, ze średnią 29,3 km/h. Dupy nie rwie, ale wg Endomondo dołożyłem do tego jeszcze ponad 55 km rejestrowanych spacerów z psem. A przy okazji - niezastąpiony WILQ ;)



Kapella - Karpacz tour :)

Poniedziałek, 4 czerwca 2018 · dodano: 04.06.2018 | Komentarze 9

Nadszedł czas na pożegnanie się z górami. Cóż, życie. Na ostatni kursik podczas tego wyjazdu nie miałem pomysłu, więc ruszyłem po prostu przed siebie, zerkając najpierw na flagi, które jak sądziłem pomogą mi w wyborze. Bo wiatr ma moc decyzyjną. Stanęło na tym, że... wciąż nic nie wiedziałem.

Gdy tak wciąż nie wiedząc włączałem się do ruchu, sporego jak na Jelonkę, bo to w końcu poniedziałkowy poranek, przypomniałem sobie, że chciałbym ponapawać się na koniec widokami, a czy jest ku temu lepsze miejsce niż okolice Łysej Góry? Odpowiedź brzmi: owszem, ale tam mam najbliżej :) Gdy przedarłem się z centrum do okolic Zabobrza, ze zdziwieniem spostrzegłem, że w miejscu, które "od zawsze" nazywane było potocznie "Rondo" od nazwy społemowskiego (chyba) sklepu tam się mieszczącego, powstało... rondo. Brawo :)

W Dziwiszowie zacząłem się wspinać. I wspinać. I wspinać :) Te 11% to fajna rzecz. jednak humor mi się popsuł, gdy zobaczyłem, że drogowcy zabrali się za remont, akurat teraz, kiedy ja się pojawiłem. W rezultacie na każdym zakręcie i serpentynie pojawiła się paskudna tarka, która podczas jazdy w górę nie za bardzo mi przeszkadzała, ale już podczas zjazdu wnerwiała koszmarnie, nie dając szansy na rozpędzenie. A że do tego jeszcze na szczycie okazało się, iż widoczność jest słabiuuuutka, wyszła lekka kiszka. Ślepa :)







Gdy już zjechałem znów do Jeleniej, za główną atrakcję mając mijanie slalomem drogowców, wymyśliłem sobie, że skoro byłem na północy, to warto teraz być na południu. Tym samym dotarłem do granic Karpacza, zaliczając po drodze opłotkami Mysłakowice i centralnie Ścięgny, a wracając najkrótszą i najprostszą drogą. Co ciekawe - byłem wściekły na to, że wiatr według łopoczących flag miał mi pomagać "do", a walił mocno w ryj, a jednak w drodze powrotnej pomógł, mimo że niby przeszkadzał. Ciekawostka.



Aha, jeszcze chciałbym złożyć hołd najlepszemu polskiemu zespołowi :) Ta IV Liga w końcu kiedyś się skończy awansem co najmniej do III :) Co prawda pewnie w 2053, na stulecie klubu, ale warto czekać :)

Podsumowując wolne: te ponad 200 kilosów rowerem po górkach oraz kilkadziesiąt piechotą (brawa dla Kropy!) ucieszyły mnie wielce. Szkoda, że w "moim wieku" nie da się już być na emeryturze, którą dostaje się za wykręcone w życiu kilometry na dwóch kółkach - nie musiałbym tak sobie tego dawkować :)

A dzisiejszy Relive: tutaj.
Kategoria Góry


Misja "Oscypek"

Niedziela, 3 czerwca 2018 · dodano: 03.06.2018 | Komentarze 10

No i znów nie padało – a znów miało. Jednak chyba miewam czasem w życiu choć kilka dni rowerowego szczęścia :)

Za to… solidnie wiało. Zaciąg wielkopolski po mnie widocznie przysłano :) I to jeszcze z północnego zachodu, ale że to akurat według mnie najmniej atrakcyjny kierunek koło Jeleniej Góry, postanowiłem to olać i pokręcić owszem, na zachód, ale południowy. Czyli po prostu w Karkonosze.

Ruszyłem po dziewiątej. Chciałem wcześniej, ale gdzieś po pierwszej w nocy wzywałem Straż Miejską, bo jakaś hołota odpaliła sobie na rynku mega mocny głośnik, przez który na pełną parę puszczali hiphopowe gówna, jakby to była plaża w Mielnie w południe, a nie centrum miasta po północy. O dziwo przyjechała i spisała bydło, co było dalej – nie wiem, prócz tego, że w końcu można było spać, a ja musiałem finalnie swoje odespać.

Trasę zaplanowałem w końcu na taką z przyzwoitym przewyższeniem jak na pięć dych. Zacząłem od kursu przez Cieplice do Stawów Podgórzyńskich, gdzie zatrzymałem się na chwilę popodziwać to, co zawsze, choć dziś widoczność była – delikatnie mówiąc – pobudzająca wyobraźnię :)


Potem Podgórzyn, Zachełmie, jeleniogórski Sobieszów, gdzie sfociłem Chojnik…

...i skierowałem się w góóóóórę. Czyli do Jagniątkowa, chyba najpiękniejszej, czysto górskiej części Jeleniej.


Gdy robiłem to zdjęcie, nagle zobaczyłem, że wspina się do góry dwóch szoszonów. Wsiadając na rower przyuważyłem, że tak daleko nie odjechali, ruszyłem więc za nimi, nie spodziewając się sukcesu. O dziwo okazało się, że wystarczy tylko mocniej depnąć na podjeździe i… siedziałem im na ogonie. Chwilę zagadałem sapiąc, nawet „awansowałem” na drugie miejsce w szeregu, ale gdy zrobiło się już płasku, czyli w Michałowicach, podziękowałem za współpracę i odpuściłem – niestety nie te koła, nie ten rower i nie te przełożenia.

Po „Michałkach” nastąpił zjazd. Jak zwykle genialny.

A z Piechowic wybrałem kierunek do Szklarskiej. Każdy był, każdy zna, więc opisywać nie będę: w górę sympatyczna rzeź, w dół sama przyjemność. A na miejscu wypeniłem tytułową misję – dziś było to porównywalne z zakupami w mięsnym lub czekaniem w kolejce w cukierni za stadem emerytek. Jednak udało się. A i dla rodziny zapasy zrobione.


Powrót był już najszybszy z możliwych – Piechowice, Wojcieszyce, Cieplice i do centrum. Przy okazji - kolejny smaczek w temacie jeleniogórskich DDR-ek, coby lekko zepsuć sielski klimacik :) W sumie ciekawe, jak po tym się jeździ, nigdy nie próbowałem.

Na koniec jeszcze jeden wątek – gdy wspinałem się do Jagniątkowa, nagle zobaczyłem, że jakiś debil wyprzeda jadąc z góry na bardzo niebezpiecznym łuku drogi, oczywiście jakby nie było na niej mnie. Rejestracja? PZ. Oni są, kurna, wszędzie! :)

Całkiem górski Relive: tu. Uwaga, zawiera plecy szoszonów :)
Kategoria Góry


  • DST 51.30km
  • Czas 02:03
  • VAVG 25.02km/h
  • VMAX 51.50km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 601m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

O upiornym hotelu, czarcie i duszeniu

Sobota, 2 czerwca 2018 · dodano: 02.06.2018 | Komentarze 5

Kolejna spektakularna porażka pogodynek i pogodynków (hmm, nie ma takiego słowa? Toż to seksizm i dyskryminacja!) stała się faktem. I bardzo dobrze, oby jeszcze więcej i więcej takich!

Budząc się kilka razy w nocy obawiałem się najgorszego podczas urlopu, czyli burzy i ulewy. Tymczasem nic takiego, a nawet nad ranem ciemne chmury mieszały się z delikatnymi przebłyskami błękitu. Pomny jednak, że to góry i sytuacja lubi bywać dynamiczna, ruszając o ósmej zabrałem ze sobą do plecaka kurtkę przeciwdeszczową i postanowiłem, że najpierw zaplanuję jakiegoś gluta, coby w razie W się szybko ewakuować.

Za półmetek glutowości służyły dziś Pilchowice, czyli miejsce graniczne pomiędzy Izerami a Górami Kaczwskimi, położone około 15 kilometrów od Jeleniej Góry. Żeby się do nich dostać, trzeba się najpierw ostro wspiąć do Strzyżowca, następnie z niego zjechać i udawać, że się nie pamięta, iż całość trzeba będzie powtórzyć podczas powrotu. Za to gdy już się znajdziemy na miejscu i ukaże nam się rzeka Bóbr…



...i wespniemy się na wielokrotnie już przeze mnie tu opisywaną tamę (dobra niemiecka robota z początku XX wieku, do dziś najwyższa łukowa i kamienna w Polsce) – poczujemy, że życie ma sens (jeśli oczywiście jeszcze o tym nie widzieliśmy).



Zapory nie będę szerzej opisywał, skupię się na pewnym elemencie koło niej, o którym mało kto chyba wie. Gdy znajdziemy się po drugiej stronie, kierując wzdłuż chaszczy, jakiś kilometr szutrową drogą w górę, ukaże się naszym oczom obraz upiornego, opuszczonego hotelu o nazwie (a jak) „Nad Zaporą” - kiedyś zapewne obleganego, dziś mogącego służyć za idealne miejsce do nakręcenia horroru. Trafiłem tu kiedyś przypadkiem podczas zupełnie nierowerowej wycieczki i chciałem dziś w końcu wejść do środka – udało się to częściowo – obszedłem parter, czyli prawdopodobnie recepcję i świetlicę…



...jednak już tymi schodami nie odważyłem się wejść na górę. Albo to moja wyobraźnia, albo słyszałem jakieś trzaski, w każdym razie wolałem dmuchać na zimne, bo duchów i umarłych się nie boję, ale żywych – już bywa, że owszem. Weźmy jednak to na karb troski o pozostawiony rower :)

W każdym razie miejsce jest klimatyczne i niemal całkowicie zapomniane. Uwielbiam takie.

Po powrocie do Pilchowic z radością stwierdziłem, że niebo staje się coraz ładniejsze, skierowałem się więc w kierunku Wlenia, miejsca tak brzydkiego, że aż ładnego :) Jednak po minięciu granicy tego zapyziałego miasteczka postanowiłem zobaczyć dokąd prowadzi kierunkowskaz w prawo. Napisane było, że do Modrzewi, co mówiło mi w sumie niewiele. Jak się okazało warto było, bo czekała nagroda, bo widząc taki napis zawyłem z zachwytu :)

Już wiedziałem, gdzie dziś zawrócę (nie mylić z „nawrócę”). Wspiąłem się jeszcze kilometr i ujrzałem dziwne miejsce, jeszcze jakby w budowie – ów Czart jak się okazało jeszcze nie do końca wyszedł z piekieł, robi podkopy, coś tam kombinuje w ziemi, więc z rzeczy piekielnych ku mojemu smutkowi przyuważyłem jedynie poldka :) No i info o off roadach.

Za to warto było doczłapać kawałek dalej - tam czekał na mnie prawdziwy czarny diabeł :)

Jak się okazało - szatana da się ugłaskać :) Po tym czynie zjechałem w dół i jeszcze zatrzymałem się przy ładnie wyremontowanym pałacu we Wleniu, choć nie on sam przykul mą uwagę, a...

Cóż, chyba wyszedł mi tematycznie ten wyjazd :)

Powrót swoimi śladami, co widać na Relive.

Jutro ma znów padać... Wiem, wiem, już to pisałem. Ale wolę zrobić to ponownie, może dzięki temu będzie jednak sucho? :)
Kategoria Góry


Rudaw-iank-y

Piątek, 1 czerwca 2018 · dodano: 01.06.2018 | Komentarze 11

No i w końcu wylądowaliśmy w stolicy Sudetów. W końcu, bo ostatni raz w górach byłem ho ho, a może nawet dłużej, czyli w październiku ubiegłego roku. Wstyd. Jednak teraz zaległości urlopowe udało się połączyć z długim weekendem, więc czas na reset - tak nieobecności, jak i umysłu.

Wolny dzień rozpocząłem dziś pobudką o... 5.45. Rano, żeby nie było :) Jednak był to mus, bo się okazało, że młoda psia gówniara nie za bardzo dogaduje się ze stateczną dziesięcioletnią jamniczką (ach te różnice pokoleń, mam to samo), a dziś akurat mieliśmy opiekować się nimi sami, trzeba było więc wdrożyć plan B, czyli ewakuować tymczasowo jednego z czworonogów do znajomych. Oczywiście Kropy byśmy nie oddali, stanęło więc na mądrzejszej prawie-że-emerytce. A ja przy tej okazji gdzieś o siódmej zaliczyłem prawie siedmiokilometrowy spacer.

Potem już, jak to mawiają w Wielkoposce, ze spokojem, można było działać rowerowo. Zanim jednak ogarnąłem po takim czasie rozsypującego się coraz bardziej górala, było już po dziewiątej, co oznaczało najgorsze dla mnie - jazdę w ukropie. Niestety trafiłem na jego ostry rzut, do tego stopnia, że w pewnym momencie musiałem się zatrzymać i ochłonąć, bo łeb mi pękał niczym studentowi o poranku po zaliczonej sesji. Niestety, upały działają na mnie tragicznie. Jednak o dziwo nie padało - wbrew prognozom. Zawsze to jakiś plus.

Wiało ze wschodu, ruszyłem więc w moje najukochańsze z najukochańszych Rudawy, których mi już cholernie brakowało. Górki niewysokie, położone na niewielkim obszarze, ale mające w sobie to coś. Z Jeleniej Góry popędziłem (no dobra, to słowo na wyrost, powinno być: popełzłem) do Łomnicy i Wojanowa, skąd wzdłuż Jaśkowej Doliny dotarłem do... Jeleniej. Następnie przy sporym ruchu doczołgałem się do Radomierza i Janowic, gdzie w końcu w pełni ukazały się mi rudawskie cycuchy :)



Postanowiłem lekko poszerzyć standardową trasę o kursik do Trzcińska wzdłuż Bobru, a następnie lekką nawrotkę do podnóża Przełęczy Karpnickiej, której pokonanie w tej temperaturze trochę czasu mi zajęło.




Natomiast po zjeździe z niej i minięciu Karpnik oraz Krogulca ukazały mi się już wyraźniej szczyty Karkonoszy. W sercu noszy. To znaczy nosiłem. To znaczy w sumie noszę, bo wciąż jestem cichym kibicem jeleniogórskiego klubu o tej nazwie :)



Powrót nastąpił przez Mysłakowice i trasą na Karpacz. Pod sam koniec ponownie z wielką przyjemnością doceniłem różnicę pomiędzy sympatyczną DDR-ką na ulicy Sudeckiej...

...a tym czymś z jeleniogórskiem Maciejowej, czyli zwałem lat 90., gdy zbudować gówno potrafiono wszędzie, ale już później je zburzyć i zastąpić czymś, po czym da się jeździć, mało gdzie. I tak to trzeba patrzeć za siebie, czy jakiś radiowozik nie nadjeżdża. Bo na tym czymś na przykład dziś już za wiele miejsca dla siebie nie widziałem :)

Tutaj zapraszam na Relive.

A jutro... jednak ma padać, i chyba niestety pogodynki wiedzą co kraczą :/
Kategoria Góry