Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 197482.00 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2018

Dystans całkowity:1617.50 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:57:25
Średnia prędkość:28.17 km/h
Maksymalna prędkość:65.00 km/h
Suma podjazdów:8343 m
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:52.18 km i 1h 51m
Więcej statystyk
  • DST 54.45km
  • Czas 01:45
  • VAVG 31.11km/h
  • VMAX 51.40km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 156m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Grupowo. Na wybory!

Niedziela, 21 października 2018 · dodano: 21.10.2018 | Komentarze 11

Tytuł można też czytać bez kropki i dużej litery po niej. Ale o tym później.

Dzisiejszy dzionek był chyba ostatnim dzwonkiem przed ukazaniem się prawdziwej twarzy tak zwanego "piździernika". Od jutra ma wiać, padać, generalnie gnoić. Dziś na szczęście jeszcze było przyzwoicie, choć zimno (siedem stopni!) i generalnie mało sympatycznie.

Ruszyłem koło dziewiątej trzydzieści, już po starcie żałując, że nie wziąłem rękawiczek z długimi palcami. Z Dębca skierowałem się do Plewisk, a następnie Gołusek, co było o tyle odważną decyzją, iż spodziewałem się tam wciąż remontu. A tu... szok. Pozytywny.

Gładziutki asfalt, oddany świeżo przed wyborami. Jeśli tym mają skutkować, to niech będą co rok, ale tylko pod warunkiem, że nikt nie wpadnie na budowę abstrakcyjnych DDR-ek, tak jak kawałek dalej, koło Do/u/piewa. Tam na szczęście nie zdążono :)

Akurat miałem okazję "podziwiać" ten kretynizm nie sam. Bowiem przed Dopiewcem dopadło mnie trzech kolarzy, których od razu polubiłem, bo pozdrowili. A - jak wiadomo - nie jest to codzienność. Pozwoliłem więc się podłączyć pod sympatyczną grupę i po wykonaniu razem kilkunastu kilometrów (Dopiewo - Konarzewo - Dopiewiec - Palędzie - Dąbrówka - Zakrzewo), w tym daniu dwóch dłuższych zmian, odłączyłem się w końcu. Choć żałowałem, że czasu na większe eskapady nie miałem.

Pozostała mi już tylko samotna walka z wiatrem (oczywiście się zmienił) i powrót przez Dąbrowę, Skórzewo oraz Plewiska do domu. Tak jak na Relive.

A po południu na wybory. Swoje zrobiłem, ale przy okazji chciałem pogratulować logiki temu, kto wymyślił przezroczyste urny wyborcze, przez które widać, na kogo część ludzi oddała głosy, a co nie kolidowało mu z ciszą wyborczą. Brawo :)

Oddałem jeden ze swoich głosów zgodnie z wytycznymi - miały się przecinać minimalnie dwie linie. No to się przecinają :)

A ten, kto jeszcze nie był - zdąży. Warto - żeby potem nie marudzić, że źle i ble.


  • DST 53.70km
  • Czas 01:53
  • VAVG 28.51km/h
  • VMAX 53.00km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 135m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zagania(ra)jąc

Sobota, 20 października 2018 · dodano: 20.10.2018 | Komentarze 11

Brr, jesienne piękności i słodkości powoli zaczynają się kończyć. Wczoraj była poezja, dziś coś w rodzaju bardzo łagodnego (jeszcze) koszmarku – nie było co prawda zbyt zimno, ale solidny już wiatr zdecydowanie zamrażał chęć do jazdy. Oczywiście o tym, że zmienił się z klasycznie zachodniego na nieklasycznie północno-zachodni po nawrotce, chyba wspominać nie muszę :)

Trasę wykonałem w wersji: Poznań – Plewiska – Skórzewo – Dąbrowa – Zakrzewo – Sierosław – Więckowice – Fiałkowo – Do/u/piewo – Dopiewiec – Palędzie – Dąbrówka – Plewiska – Poznań. Powolutku, na zmarzlucha, ale do celu. Relive TUTAJ.

Fotka na początek znana i lubiana, ze Skórzewa:

Wklejam tylko po to, żeby się na głównej nie pokazywała ta, która będzie za chwilę, nie tylko naruszająca ustawę o ochronie języka polskiego, ale być może (?) grożąca banem :) Oto właśnie ona, zrobiona ze sto metrów wcześniej. Zauroczyło mnie przesłanie.

Raz, że musiałem odpalić googlelator i sprawdzić, co oznacza termin "zaganaria" (już wiem!), dwa, że dowiedziałem się, iż istnieje takie coś jak Motor Skórzewo. Jak widać - ruch kibicowski ma prężny, a celtyczek zamiast "o" wskazuje, że ideologicznie mocno ukierunkowany, jak zresztą od lat w całej Polsce, i nie tylko w niej.

Przy okazji - idąc za ciosem - postanowiłem po powrocie uwiecznić na Dębcu coś, co tu niedawno wróciło, a co - jak sądziłem - ucichło. Mamy ciszę wyborczą, więc nie będę wskazywał, dzięki czemu m.in. sraczka spod znaku białej kiły syfi od jakiegoś czasu mury coraz odważniej.


Przy okazji zagadka edukacyjna - czy ktoś wie, co oznaczają powyższe cyferki i literki powyżej? Mnie akurat ten temat interesował "od zawsze", więc kojarzę, z czym to się je i jak odszyfrować bazgroły neonazioli, w tym kraju - ze względu na jego historię - tym bardziej irracjonalne. Nie jest to takie skomplikowane, jak się wydaje, ale - trzeba przyznać - mało intuicyjne. Nagrodą może być na przykład czarny wąsik albo pięć piw :)


  • DST 53.40km
  • Czas 01:46
  • VAVG 30.23km/h
  • VMAX 53.60km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 251m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jesienna perfekcyjność. Plus WPN-owość

Piątek, 19 października 2018 · dodano: 19.10.2018 | Komentarze 3

Dla niektórych może być to zadziwiające, ale ten dość smętny i szary dzień był dla mnie prawie perfekcyjny na rower. Jako że z powodu wolnego dnia mogłem ruszyć później niż zazwyczaj, po kawie i śniadaniu, to nie przeszkadzała mi (a nawet bardzo się podobała) niewysoka temperatura, no i kluczowym stał się element najważniejszy - wiatr. Nie męczył! Co prawda dmuchał w pysk, a potem w pysk, jednak słabiutko. Super. Wrażenia nie zepsuła nawet delikatna mżawka, która przywitała mnie gdzieś w połowie trasy, ale szybko się pożegnaliśmy :)

Trasę wykonałem północno-zachodnią, bo niby stamtąd miało wiać. Czyli najpierw miasto - z Dębca przez Hetmańską, Grunwald, Jeżyce, Golęcin, następnie skręt w Koszalińską i kolejny test odpowiedzialności służb porządkowych. O dziwo - zdany. Tamtejsza DDR-ka wciąż jest regularnie czyszczona, nawet przy mnie, bo mijałem się ze sprzętem przypominającym papamobile do dmuchania :)

Następnie Psarskie, Kiekrz, hopka w Rogierówku, Kobylniki, Sady, Swadzim (czyli SS-ka), Batorowo, Lusowo, Zakrzewo, Plewiska i do domu. Cały czas miałem na plecach... oponę. Ale spokojnie, nie bawiłem się w cyrkowca - kupiłem sobie wczoraj zwijaną, mieszczącą się do plecaczka. A wziąłem ze sobą, bo nie byłem pewny, czy moja stara guma po wczorajszej panie trochę jeszcze pożyje. Odpukać - wychodzi na to, że tak.

Relive - TUTAJ.

A w Lusowie napotkałem Dariusza, który akurat jechał w przeciwnym kierunku. Po znalezieniu miejsca do zatrzymania zeszło na rozmowach ponad pół godziny. Miło było usłyszeć, że mój nowy rower dobrze się prezentuje, a i "słynnego" tematu bajkczelendżów nie ominęliśmy :) Gadało się fajnie, ale ja miałem w planach jeszcze jeden etap dzisiejszego, krócej kończącego się dnia, więc każdy pokręcił w swoją stronę. Pozdro!

Ten późniejszy plan to wypad z Kropką do Wielkopolskiego Parku Narodowego. Zrobiliśmy łącznie ponad osiem kilometrów Nadwarciańskim, a że się nie spieszyłem, tylko podziwiałem jesienny klimat tego pięknego traktu, to kilka fociszy na koniec (musiałem się ratować PBS-em, więc... szalejemy).
Puszczykowo - drzwi do lasu
Ciągle do przodu!
Nadwarciański z innej mańki
Emotikon? :)
Jeszcze ziielono...
W kadrze się jakoś zmieściła :)
Warta dziś smętna...
Pies w swoim żywiole
Aktywna blokada singla :)
Na lewo most, na prawo...
PRAWIE jak w górach
WPN-owska klasyka
Mam haka i nie zawaham się... :)
Prawie liściopad
Ukochana perspektywa


  • DST 52.30km
  • Czas 01:50
  • VAVG 28.53km/h
  • VMAX 61.20km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Podjazdy 289m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Będzie pana zadowolona...

Czwartek, 18 października 2018 · dodano: 18.10.2018 | Komentarze 17

Zanim o rozwinięciu tytułu, trochę o dzisiejszej trasie, na której jeszcze przed wyjazdem postawiłem spory znak zapytania, choć z małą nadzieją, iż zamieni się on w piękny, tryumfalny wykrzyknik. Ale po kolei.

Mniej już smarkając (chyba powoli wykańczam gnoja, więc na razie wstrzymałem się z kuracją proponowaną wczoraj przez kolegę Kamila), ale wciąż w dalekiej od ideału formie, ruszyłem dość późno, bo przed dziewiątą, myśląc sobie, że spokojnie, pewnie na styk, ale do pracy zdążę. Wiało z południowego wschodu, skierowałem się więc przez Luboń, Łęczycę, Puszczykowo, Mosinę, Dymaczewo Stare i Nowe do miejsca, gdzie miało nastąpić klu programu. Jakieś trzy tygodnie temu bowiem (opisywałem tę traumę kilkukrotnie) zaczęto robić rzeź na mojej ukochanej pętelce, czyli "kondominium". Miałem nikłą nadzieję, iż taki okres jest wystarczający na wylanie choć najcieńszej warstwy asfaltu, a co za tym idzie - umożliwienie mi jazdy. Tymczasem - niestety :/ "Zryć potrafiom, a jusz naprawić siem nie spieszom"- jakby pewnie napisał na jakimś wiejskim forum zirytowany mieszkaniec gminy Stęszew, natomiast ja bym podpisał się pod tym dwoma kołami. 

Zawróciłem jak niepyszny, bo telepanie się przez siedem kilometrów taką tarką zdecydowanie mi się nie uśmiechało...

Wróciłem swoimi śladami, ale że zabrakło mi kilometrażu (jakichś trzech kilometrów) do pięciu dych, zaliczyłem sobie przy okazji Osową Górę, wykręcając przy okazji sympatycznego fałmaksa, a dodatkowo jeszcze hopkę w Starym Puszczykowie. Może to nie góry, ale zmęczyć się było można. Tym bardziej, że powrót był... pod wiatr (łapy opadają, zmienił się centralnie na północno-zachodni), co widać na Relive.

No i teraz tytuł.. Na rondzie w Luboniu coś mi zaczęło dziwnie falować pod tyłkiem (nie, to nie problemy gastryczne), a początkowo nie mogłem ogarnąć czy z przodu, czy z tyłu. No i nie ma co ukrywać, lekko się odzwyczaiłem od awarii, od kiedy mam Treka. Jednak niestety, stało się - jakieś dwa kilometry przed domem, przy barakach na Opolskiej, musiałem się zatrzymać i stwierdziłem, że przednie koło ma powietrza mniej niż zero. Klasyczna, nieunikniona prędzej czy później pana. Tym samym pożegnałem fabryczną dętkę (sprawdziłem markę - tajwański (!) wynalazek o nazwie Cheng Shin Tube, chyba nie do dostania w Polsce), która wytrzymała co najmniej 11 tysięcy kilometrów, co jak na szosę i moje doświadczenia jest wynikiem kosmicznym. Fabryczna opona Bontragera jeszcze się trzyma, ale dziś zapobiegliwie kupiłem rezerwę, już innej marki, bo na Jeżyce nie mam czasu podskoczyć.

Przy okazji miałem w końcu (dobrze, że tak późno, póki co jedynie się brudziła i lekko porysowała) możliwość przetestowania możliwości malej, a konkretnej pompeczki Lezyne, którą wynegocjowałem po kosztach w momencie zakupu roweru. Poezja - dzięki patentowi z wężykiem spokojnie da się dopompować do jakichś siedmiu atmosfer, a może i więcej. Jak zgubię - będę płakał :)

Wieczorem na spokojnie sprawdzę, czy w oponie nie ma dziury, bo już w sumie najwyższy czas na takową. A do pracy zdążyłem... Noo, prawie :)


  • DST 52.30km
  • Czas 01:47
  • VAVG 29.33km/h
  • VMAX 51.80km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 227m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Smarkokalipsa

Środa, 17 października 2018 · dodano: 17.10.2018 | Komentarze 10

Ciężko być smarkaczem - gorzej się jeździ, trzeba mieć przy sobie zapas chusteczek, ale są też plusy: nie czuć spalin, a dźwięk wydobywający się z nosa może być substytutem dzwonka, choć nie do końca, bo ten, zgodnie z przepisami, powinien być "nieprzeraźliwy" :)

Z musu musiałem (masło maślane) ruszyć wcześnie, bo po ósmej, czyli w chłodku. Wiem, to nie pomaga w leczeniu, ale co zrobić? :) Nie pomagał również wiaterek, niewiejący mocno, ale jak prawie zawsze dostosowany pod klienta - najpierw z południa i wschodu, a gdy zawróciłem to już różnie, byle nie sprzyjać.

Trasa to "muminek" : Poznań - Luboń - Łęczyca - Puszczykowo - Mosina - Rogalinek - Sasinowo - Wiórek - Czapury - Babki - Głuszyna - Sypniewo - Szczytniki - Koninko - Jaryszki - Krzesiny - Starołęka - Lasek Dębiński - dom. Wolno, ale do celu.

Zawsze, gdy jesienią nadchodzi sezon na grzybobrania, oczy me zadziwia specyficzny paradoks - miejscowość o sielskiej i spokojnej nazwie Głuszyna Leśna staje się swoistym Mielnem, tylko nie takim dla Sebixów, a dla grzybiarzy. I sens owej nazwy jakby się zatraca :)

A tu panorama październikowej wersji śmieszki w Łęczycy. Dziś dodaję ją nie bez powodu, gdyż to właśnie tu, około godziny 8:40 rano, nastąpiła premiera serialu "Dziadyga - rezurekcja". Godnie, mocno i ze stabilną prędkością około 15 km/h, jego główny bohater minął mnie z szelmowskim, dziadygowym wyrazem twarzy. Tak mnie zaskoczył, że nie zdążyłem zrobić pamiątkowej foty :)



  • DST 52.60km
  • Czas 01:47
  • VAVG 29.50km/h
  • VMAX 51.40km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Podjazdy 151m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na psa urok + śmieszka, psia mać!

Wtorek, 16 października 2018 · dodano: 16.10.2018 | Komentarze 17

Jednak – jak się okazuje – praca człowiekowi nie służy. Ledwo się w niej pojawiłem, a już zacząłem kichać, prychać i smarkać. Wniosek jest jedyny słuszny – robota szkodzi :)

Ale że od zawsze leczę się przez ruch, to nie przeszkodziło mi to w porannym wyjeździe. Doszło jedynie kilka chusteczek do tylnej kieszonki, no i znów postanowiłem się nie przemęczać, coby nie forsować zdrowia. A skoro słodziak-wiaterek zdecydowanie nie chciał współpracować, to nawet nie miałem dylematu.

Jaki jest kolejny plus jesieni, prócz braku upałów? Późne wschody słońca, na które się można gapić i gapić :)

Postanowiłem sprawdzić, jak ma się sytuacja z remontem w Gowarzewie. W tym celu ruszyłem z domu przez Lasek Dębiński, Starołękę, Krzesiny, Jaryszki, Żerniki, Tulce i pojawiłem się we wspomnianej lokalizacji. Tam, hmmm, zaskoczenia nie było – rozpierducha wciąż trwa i trwa mać. Podobno ostatnio odnaleziono tam jakieś cmentarzysko, więc coś czuję, że jeszcze się drogowcy pobujają.

A że już byłem, gdzie byłem, i dalej jechać nie mogłem, bo nie było drogi, postanowiłem ponownie (bo raz już testowałem, ale w odwrotnym kierunku) sprawdzić, jak będzie wyglądała ścieżka prowadząca do Kleszczewa. Oczywiście jadąc po ludzku, szosą. Generalnie jest tak samo beznadziejnie, jak wydawało się za pierwszym razem, co już opisywałem latem – to znaczy pierwsze dwa kilometry będzie można przejechać w miarę cywilizowanie, wydzielonym asfaltem. Potem nagle (ups, kto by to przewidział?) wyrastają… domy. Konkretnie dwa. Jak rozumiem fakt, iż są tam kilkadziesiąt lat, nie wzruszyło wcześniej planistów, którzy sobie wymyślili, że najlepszym wyjściem będzie przejazd na drugą stronę ulicy i kurs śmieszką przez dokładnie… sto metrów, po czym znów trzeba wrócić na poprzedni tor. Na… siedemset metrów, bo potem slalomik zaczynamy od nowa. Oj, wesoło tam będzie, już to widzę :)


Tu koniec, tam, gdzie domy, początek. Większa część DDR-ki po drugiej stronie. Sto metrów rodzimego absurdu.

Wróciłem przez Nagradowice, Krzyżowniki, Tulce, a reszta już swoimi śladami z małymi korektami. Tak jak na Relive.

A teraz historia, która zahacza o granice Poznania. Bo do nich należy kawałek niby to DDR-ki, niby to chodnika, którą zawsze jadę, żeby ominąć koszmarne płyty w Krzesinach. Tam dziś zobaczyłem z daleka szwendającego się kurdupla, na moje oko zagubionego.

Zatrzymałem się i po chwili głaskałem taki oto śliczny pychol :)

Zmartwiło mnie tylko jedno – piesek miał obrożę (bez żadnego identyfikatora), ale brak było właściciela. Ewidentnie wydawał się zagubiony i co chwilę wlatywał na drogę (raz musiałem nawet zjechać, żeby zatrzymać nadjeżdżający samochód), więc zszedłem z roweru i razem z nim przy nodze przeszliśmy do najbliższych zabudowań, gdzie zadzwoniłem do pierwszego domu, pytając czy ktoś kojarzy opiekuna, bo przy takiej opiece jeszcze trochę (niedużo) czasu i nie będzie miał pupila, a pasztet. Niestety za wiele się nie dowiedziałem – miła lokatorka powiedziała jedynie, że kojarzy czworonoga i że od niedawna wylatuje on skądś ”tam” (czyli z kilku posesji położonych między polami). I faktycznie, miłośnik głaskania pomachał mi ogonem i poleciał we wskazanym kierunku. Już na zgłębianie tematu czasu nie miałem, ale z chęcią odnalazłbym bezmózga, który nie potrafi upilnować istoty, która powinna być pod jego opieką. Cięty na to jestem, więc pewnie skończyłoby się na ostrej wymianie słów. Przeszła mi też przez głowę myśl, żeby zapakować pieska pod pachę i wrócić z nim na Dębiec (Kropa pewnie byłaby zachwycona), ale się powstrzymałem. Może w przyszłości, jeśli znów spotkam go na tej drodze :)

Aha, dowiedziałem się od pani, że mam "dobre serduszko", hehe :)


  • DST 51.35km
  • Czas 01:45
  • VAVG 29.34km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Podjazdy 211m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rowo-wo

Poniedziałek, 15 października 2018 · dodano: 15.10.2018 | Komentarze 10

Wszystko, co dobre, za szybko się kończy, a to, co złe - za szybko się zaczyna i trwa za długo.

Tak, wróciłem do regularnej bytności w pracy :/ Znów trzeba wstać wcześnie, znów latać z wywieszonym jęzorem, żeby zdążyć z tym, co ważne (rower i pies) i z tym, co jest kompletnie nieistotne dla ludzkości (robota). Ech :/

No to co... Z wyspania się nici, komfort wyjazdu o ósmej rano też nie powala, bo zrobiło się ciepło, ale dopiero pod koniec - jednak i tak te jedenaście stopni można uznać za przyzwoite jak na drugą połowę października. A że wiaterek już na starcie mnie uświadomił, że ostatnie, na co ma ochotę, to mi pomagać, to odpuściłem jakiekolwiek ciśnięcie i spokojnym, spacerowym tempem zrobiłem swoje.

Wciąż duje ze wschodu i południa, stąd wybór trasy: "muminek" z domu przez Dębinę, Starołękę, Krzesiny, Jaryszki, Koninko, Sypniewo, Głuszynę, Babki, Czapury, Wiórek, Sasinowo, Rogalinek, Mosinę, Puszczykowo, Łęczycę i Luboń do domu. 

Wciąż warto kręcić nad Wartą. Bo ładnie (póki co).

Do kolekcji miejscowości przyszłościowo odgórnie wyklętych doszło moje ulubione Puszczykowo :) Ta naklejka jak poniżej pojawiła się na wjeździe od strony Mosiny, ale za późno ją przyuważyłem, a hamowanie przed sznurkiem pędzących aut było dość ryzykowne, więc czaiłem się, żeby sprawdzić, czy jest również przy granicy z Łęczycą. Była, więc nawet się poświęciłem, zostawiłem rower w rowie (w sumie odpowiednie miejsce, analizując nazewnictwo) i przeskoczyłem na drugą stronę ulicy w celu sfocenia. Czemu? Bo jutro już pewnie tego tu nie będzie, znając życie :)

A czy to pochwalam? Niekoniecznie, ale jest zabawnie :)


  • DST 51.85km
  • Czas 01:42
  • VAVG 30.50km/h
  • VMAX 53.20km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 232m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wie-yeah :)

Niedziela, 14 października 2018 · dodano: 14.10.2018 | Komentarze 13

Ale fajnie dziś wiało! :)

Tak, naprawdę to napisałem. Wiatr był całkiem solidny, ale sprawiedliwy - stały, z południowego wschodu, bez wariacji. Nie powiem, zdziwko było, gdy podczas powrotu nie musiałem z nim walczyć. Brawo (wyjątkowo) dla tego pana. Lub pani. Niepotrzebne skreślić.

Wykonałem po raz kolejny w przeciągu kilku dni opatentowane zielone (bo drzew wciąż sporo, mimo wycinek) kółeczko: z Dębca przez Luboń (Armii Poznań jak zwykle z olaniem DDR-ki), Łęczycę, Puszczykowo, Rogalinek, Rogalin, Świątniki, Mieczewo, Kórnik, Borówiec, Koninko, Jaryszki, Krzesiny, Starołękę i Lasek Dębiński do domu.

Czemu lubię tę trasę? A co będę pisał... W zamian focisze :)



Choć ten widok akurat jest dość smutny...

A czemu nienawidzę tej trasy? A co będę pisał... W zamian fota :)

Ten jeden cholerny, prawie kilometrowy odcinek Zemsty Adolfa, z niewiadomych przyczyn omijany przez drogowców, psuje mi całą przyjemność jazdy. Może za pięćdziesiąt lat (wersja optymistyczna) się w końcu doczekam tu remontu...

A tego właśnie widoku chcą mnie/nas pozbawić urzędasy z województwa i Puszczykowa, pod pretekstem poszerzenia drogi (wcale nie ruchliwej) i - co najgorsze - rozbudowy śmieszki...

Dziś w Poznaniu odbył się któryś tam Poznański Maraton. I... nie przeszkadzał mi. W przeciwieństwie do przeróżnych bajkczelendży zablokowane jest tylko miasto, a nie połowa miejscowości w powiecie i poza nim. Poza tym, mimo mojej osobistej niechęci do męczarni zwanej bieganiem, czuję szacun dla ludzi, którzy potrafią zmierzyć się z tym dystanem. Tu liczy się siła człowieka, a nie drogi sprzęt - teoretycznie mógłby go ukończyć nawet wytrenowany bezdomny, pod warunkiem, że ktoś opłaci mu pakiet startowy :) Inną sprawą są "amatorzy", którzy przypadkowo tak mają ustawiony plan zwiedzania świata, iż gdzie się pojawią, tam jakiś maraton, a co za tym idzie - kasiura. Niniejszym pozdrawiam kolejnego Kenijczyka, który dziś wygrał. Cóż za przypadek :)

Relive tutaj.


  • DST 58.20km
  • Czas 01:56
  • VAVG 30.10km/h
  • VMAX 51.60km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 236m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Objeżdżając pięćdziesiąt baniek

Sobota, 13 października 2018 · dodano: 13.10.2018 | Komentarze 17

Na pogodę zdecydowanie dziś nie mogę narzekać. Temperatura idealna, bezchmurne, lecz słonecznie nienachalne niebo, nawet wiatr po prostu... wiał, ani mocno, ani słabo, ale przede wszystkim stabilnie. Super. Za to to, co działo się na drogach, można jedynie nazwać wprost - samochodową sraczką. Niby październikowa sobota, a korki w Luboniu, Mosinie i Puszczykowie jak na Zakopiance w lipcu. Czemu? Nie mam pojęcia. Za to nawet nie chcę myśleć, ile przez nie straciłem ze średniej.

Wykonałem "pętelkę szubieniczą", czyli : Poznań - Luboń - Łęczyca - Puszczykowo - Mosina - Żabinko - Żabno - nawrotka na hopce i w Żabnie skręt na Baranowo - Sowiniec - Mosina - Puszczykowo - Łęczyca - Luboń.


Będąc w Sowińcu, postanowiłem spróbować w końcu zrobić zdjęcie rezydencji niejakiego pana Świtalskiego, tego od Żabek, Elektromisu, Eurocashu czy wczesnej Biedronki. No ale niestety - mimo że objechałem teren na ile się dało, to... się nie dało. Mur jest tak szczelny i wysoki, że musiałbym się na niego wspiąć, a że akurat słuchałem sobie audiobooka Roberta Małeckiego, gdzie ochroniarze pewnego biznesmena masakrowali głównego bohatera, to jakoś nie miałem ochoty próbować :) Mam więc tylko fotkę sprzed głównej bramy i jedną ze skromnym sprzętem latającym z dziedzińca.


Natomiast jakby ktoś był zainteresowany kupnem, to śmiało - pięćdziesiąt milionów euro i po sprawie :)


  • DST 54.20km
  • Czas 01:52
  • VAVG 29.04km/h
  • VMAX 51.80km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 301m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wywiadowczo

Piątek, 12 października 2018 · dodano: 12.10.2018 | Komentarze 15

Gdy rano zacząłem się zastanawiać, dokąd dziś pokręcić, przypomniałem sobie, że doszły do mnie przecieki, sugerujące, iż w weekend nastąpi ślunsko-wielkopolski desant na moje ulubione, pięknie położone nad Wartą, ale mało znane (na szczęście) Radzewice. Postanowiłem więc, że sprawdzę, czy wciąż jest zainstalowany pomost w tamtejszym rzecznym porcie, bo to właśnie on miał stać się celem podróży.

Ruszyłem po dziewiątej, optymistycznie nastawiony do jazdy, bo nie wiało mocno. Jak się okazało, złe miłego początki, bo z chwili na chwilę jego siła rosła, a co najgorsze, zmienił się i kierunek - z wschodniego na południowy. Tym samym znów trafił mi się PW (permanentny wmordewind), który skopał mi koncertowo średnią. No ale cóż zrobić, skoro akurat z tym nic nie mogę zrobić? :)

Trasa to po prostu w tę i z powrotem: Poznań - Luboń - Łęczyca - Puszczykowo - Mosina - Rogalinek - Rogalin - Świątniki - Radzewice, tam nawrotka. A misja wywiadowcza zakończyła się pełnym sukcesem - pomost jest, Warta jest, miejsce do konsumpcji izotoników jest :) Tylko toi-toi-a, tylko toi-toi-a, że tak zaśpiewam, żal. Bo już nie ma.




Na śmieszce w Łęczycy mijałem się dziś z trzema dziadygami, ale żadnym właściwym!

Tutaj Relive, niestety lekko spaczony przez wariacje Endo.