Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 198256.20 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2016

Dystans całkowity:1650.37 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:56:44
Średnia prędkość:29.09 km/h
Maksymalna prędkość:61.00 km/h
Suma podjazdów:4138 m
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:56.91 km i 1h 57m
Więcej statystyk
  • DST 52.20km
  • Czas 01:46
  • VAVG 29.55km/h
  • VMAX 51.70km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 206m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Poznawczo

Sobota, 9 kwietnia 2016 · dodano: 09.04.2016 | Komentarze 18

Dzisiejszy wyjazd - w przeciwieństwie do większości innych, do których podchodzę zazwyczaj na zasadzie "ruszaj i kombinuj" - częściowo sobie zaplanowałem. Miałem bowiem chrapkę na załatanie pewnej luki w znajomości rowerowej części Poznania, jakim jest dojazdówka na Naramowice, jedna z najbardziej zakorkowanych części miasta. A że sobota to nie dzień roboczy, ja wyspany, bo zdarzył się jeden dzionek wolnego, do tego wiatr wskazywał kierunek północny, to wziąłem głęboki oddech i pełen obaw co mnie czeka i co specjalnie dla mnie wymyślili kreatorzy infrastruktury, ruszyłem.

Po przebrnięciu przez znane dobrze rejony, czyli z Dębca przez okolice Malty i Hlonda do skrzyżowania Bałtyckiej z Lechicką zacisnąłem mocno łapy na klamkomanetkach i zagłębiłem się w tę drugą ulicę. Początkowo cieszyłem się brakiem ścieżki, która oczywiście jednak pojawić się musiała, ale tu nastąpił u mnie szok poznawczy. Pozytywny, co rzadko mi się zdarza. Prócz kretyńskiego rozwiązania, jakim są utrudniające widoczność ekrany dźwiękoszczelne, ścieżka jest śliczna, gładziutka, asfaltowa, a do tego dobrze oznakowana. Szczęka mi lekko opadła ze zdziwienia i jakiś czas tak zwisała, bo ostatnio jechałem tędy dobre pięć-sześć lat temu, jak nie więcej, i wyglądało to jak pobojowisko. Więc - brawo! Potem niestety już nie było tak różowo, bo po skręceniu w Naramowicką pojawiły się chodnikowo-absurdalne, urywane co chwilę "zemsty Grobelnego", które oczywiście olałem, te w końcu znikły i można było cieszyć się fajnym podjazdem wśród zielonych terenów aż do Radojewa, gdzie trafiłem na znów znany i lubiany przeze mnie szlak, czyli na Biedrusko.

Dotarcie do niego również było przeze mnie zaplanowane, co wyczerpało mój limit na tego typu fanaberie na jakieś pół roku :) Ciekawostką tej miejscowości jest to, że na małym odcinku miesza to, co najlepsze dla rowerzystów (fajne oddzielone pasy przy wjeździe) z tym, co najgorsze (debilnie skonstruowana DDR-ka z kostki, z masą zawijasów i skrętów). Planistów zachęcam do kilku dni trzeźwości i wybrania jednej wersji na przyszłość. I nie będę podpowiadał, która wydaje się lepsza, żeby nie ułatwiać :)

Nie omieszkałem zaliczyć i sfocić wystawionej od jakiegoś czasu wystawy żelastwa, która ciekawie zapełnia miejsce w zespole parkowym położonym przy tamtejszym kompaktowym, ale całkiem ładnym neoklasycystycznym pałacu z XIX wieku. A zabawki dla dużych chłopców w takiej, muzealnej wersji, nawet mi się podobają, szczególnie, gdy nie da się już ich uruchomić.






Przed nawrotem dokręciłem jeszcze do otwartego dziś szlabanu prowadzącego na poligon. Jego penetrowanie pozostawiłem innym, nie mając na to dziś czasu - w końcu muszę to nadrobić. Swoimi śladami dotarłem do Radojewa, gdy już, tym razem bez planowania, a ulegając naturze naszego narodu, wedle której "lepsze polskie gówno w polu niż fiołki w Neapolu" wybrałem dawno przetestowaną drogę przez Morasko zamiast poznawania wcześniejszej drogi od drugiej strony. Kosztowało mnie to sporo średniej, bo miasto mimo soboty zakorkowane jak zwykle, ale co mi tam. Generalnie jestem zadowolony z dzisiejszej wycieczki - odkryłem w miarę nowe szlaki i odświeżyłem biedruskowy klimacik.

Rowerzystów zakwitło. Droga na poligon była dziś małą zakopianką w tym temacie :)


  • DST 52.30km
  • Czas 01:46
  • VAVG 29.60km/h
  • VMAX 51.70km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Podjazdy 56m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

4k

Piątek, 8 kwietnia 2016 · dodano: 08.04.2016 | Komentarze 3

Spojrzałem sobie dziś z ciekawości w statystyki i okazało się, że  pyknąłem już w tym roku ponad 4200 kilosów. No proszę, jak ten czas na grzybkach leci. Póki mogę to korzystam, bo pogoda mimo że jeszcze idealna nie jest to swoje wykręcić mi pozwala. I oby tak było dalej.

Bliski dziś byłem nawet pochwalenia wiatru, bo początkowo wydawało się, że odpuścił sobie kierunkowego PMS-a, ale dobrze, że się wstrzymałem. Finalnie stwierdzam, że wiał klasycznie - w pysk, w pysk, a czasem w pysk. Choć nie aż tak silnie, jednak skutecznie uwalił mi średnią, podobnie jak korki w Luboniu oraz Plewiskach. Bo właśnie te miejscowości nawiedziłem na początku i pod koniec trasy, która w środku zawierała jeszcze Wiry, Komorniki, Konarzewo, Trzcielin, Dopiewo oraz Dąbrówkę. 

W Poznaniu rozpoczął się Pyrkon. Do naturalnych zombie krążących codziennie po galeriach handlowych dołączyły te stylizowane, widziane od dziś pod Targami :)


  • DST 54.33km
  • Czas 01:52
  • VAVG 29.11km/h
  • VMAX 50.90km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Podjazdy 111m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Codzienniak

Czwartek, 7 kwietnia 2016 · dodano: 07.04.2016 | Komentarze 6

Po dwóch dnia ultrawolnego czas powrócić do rzeczywistości. Czyli kieratu w robocie. Czyli wstawania o określonej porze. Ja chcę już znów wolne!!! :)

Kręciłem dziś kolejny standard, czyli kondomik od strony Poznania, Komornik (korki nad korkami) Stęszewa, Dymaczewa, Mosiny, Wirów i Lubonia. Zrobiło się dużo bardziej przyjemnie niż dwa dni temu, bo upał został zastąpiony temperaturą 10+. Miodzio. Wiatr - jak zwykle - już nie miodzio. Chyba że z bardzo wrednych pszczół.

W Mosinie - skoro już tam byłem - postanowiłem wstąpić na chwilę do rowerowego i nabyć parę klocków hamulcowych na zaś, dostając przy tym rabat, zupełnie o to nie prosząc. Pogadaliśmy sobie chwilę o ciężkim życiu osoby prowadzącej tak sezonowy interes jak rowery i pojechałem dalej. Przy samym wyjeździe z miasteczka, gdy ciut zwolniłem odpisując na smsa, ku swemu zaskoczeniu zauważyłem obok siebie grzecznie pozdrawiającego rowerzystę. Sympatyczny ów człowiek oświadczył, iż "ja dziś siła". Przez chwilę myślałem, że to jakieś kalambury i już chciałem odpowiedzieć, że "ja dziś majonez kielecki", ale w porę się zorientowałem, że chodzi o treningowe nazewnictwo i elokwentnie zapytałem ile w takim razie podjazdów pod Osową Górę w planach. Okazało się, że około dziesięciu, a potem dodatkowa spora terenowa rundka - czyli przygotowania do maratonu w Obornikach. Chwilę jeszcze pokręciliśmy razem, życzyłem powodzenia na zawodach i każdy w swoją stronę. Z tym, że moja była płaska :)


  • DST 53.00km
  • Czas 01:53
  • VAVG 28.14km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Podjazdy 56m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rege

Środa, 6 kwietnia 2016 · dodano: 06.04.2016 | Komentarze 15

No proszę. Jednak po dwóch setach da się żyć. Co prawda spokojnie, powolutku i bez specjalnych szaleństw, ale się da. Lekko tylko czuję plecy, a także musiałem się leciutko przeziębić, bo minimalnie nawala gardło. Poza tym minusów brak. A jak brak i wolny dzionek (bo udało mi się załatwić dwa z rzędu), do tego z zapowiadanych deszczy nastąpiły jedynie nocne podkropienia to... na rower :)

Po solidnym odespaniu i śniadaniu ruszyłem w okolicach 10:30. Do warunków idealnych ciut brakowało, bo wiatrzysko się rozkręciło na dobre i współpracować zdecydowanie nie chciało (nowość, taaa), a temperatura znacznie spadła względem wczorajszych upałów. To drugie - in plus jak dla mnie. Jedną ze stałych tras - z Poznania przez Luboń, Wiry, Komorniki, Szreniawę, Trzcielin, Dopiewo, Dąbrówkę, serwisówkę przy S-11 oraz Plewiska - pokonałem iście regeneracyjnym i emeryckim tempem, jedynie w tych ostatnich przyspieszając z banalnego powodu - prawdopodobnie nastąpiła tam awaria kanalizy i dostałem od swoich nozdrzy smrodliwego motywatora :)

Obecna w mych uszach akcja "Trylogii Husyckiej" Sapkowskiego dotarła w Karkonosze. I tak prócz w/w miejscowości odwiedziłem dziś Szklarską Porębę oraz rodzinną Jelenią Górę, zaliczając m.in. okolice Cieplic i Chojnika. Podobała mi się taka podróż :)


  • DST 206.30km
  • Czas 07:22
  • VAVG 28.00km/h
  • VMAX 55.10km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 763m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Z Poznania przez Bydgoszcz do Torunia na raz, czyli wietrze, ty (z małej litery) mendo!!!

Wtorek, 5 kwietnia 2016 · dodano: 05.04.2016 | Komentarze 23

Jak wyglądały plany, ustalane pod koniec poprzedniego tygodnia: cześć, tu Dariusz vel Lipciu, mamy fajne mapy i prognozy pokazujące kierunek wiatru. One się nie mogą mylić w tak krótkim czasie. Zaplanujmy coś, jakiś dłuższy dystans. OK, rzekłem, pewnie, pokręćmy z wiatrem, coby było szybciej i łatwiej, a rozważane były trzy warianty - bardzo na północ, bardzo na wschód oraz pośredni, łączący w sumie wszystkie. Salomon przecież też by wybrał ten trzeci, prawda? Więc wybraliśmy solidarnie, czym współuczestniczymy w winie.

Jak wyglądała rzeczywistość: na fajnych mapach i prognozach pokazujących kierunek wiatru coś się zaczęło dziać od wczoraj. Bardzo zaczęło się dziać. Panie i panowie od meteorologii jak zwykle się popisali i przewidzieli wszystko źle na przyszłość, za to byli genialni w tym samym dniu (ja chcę taką pracę!), gdy trasa już była skrzętnie opracowana i nawet wgrana przez Dariusza do Stravy. Pozostawało więc zapakować się na rowery, zabrać niezbędną elektronikę na solidny jakby nie było dystans. Oto jak było w praktyce.

Umówiliśmy się na Śródce pod stacją napełniania puszek substancjami oleistymi oraz innymi o 7:45 rano, czyli dokładnie w połowie drogi. Ja miałem o tyle łatwiej, że póki co z Dębca jedzie się w miarę ok (choć pod wiatr, o którym będzie i będzie), czego nie można powiedzieć o trasie z/do Koziegłów z remontowaną Gdyńską, którą niniejszym miałem niezmierną przyjemność pokonać po raz pierwszy i jak sądzę ostatni raz w życiu (w takim stanie). Jak to mówią młodzi, cytując Szpaka w Fifie - masakracja. Wcześniej jednak w ramach kontrastu poznałem uroki Wartostrady, która ma ode mnie zdecydowany plusik.

Do Murowanej Gośliny szło standardowo - czyli zgodnie ze ścieżkowymi polskimi absurdami. Pod wiatr. Bo był północny, wschodni, północno-zachodni, ale w żadnym momencie nam nie sprzyjający. Ciekawiej zaczęło robić się po minięciu Sławy Wielkopolskiej, gdzie tereny zaczęły graniczyć z Puszczą Zielonką. Tam udało wyhaczyć się przepiękne miejsce, bodajże wg mapy Jezioro Czarne, gdzie niestety wystraszyliśmy po skręceniu wszelakie spokojnie sobie dotąd egzystujące ptactwo. Za to udało mi się cyknąć fotę, ryzykując zamianę roweru w ten wodny :)

W Skokach, hmmm, uprzedzę szarżę, bo wiem, że dostanie mi się za planowanie jazdy po Bydgoszczy :) - trochę się zgubiliśmy. Nie z mojej winy :) W sumie po pokonaniu kilku DDR-ek oraz fantastycznej wedle standardów zbliżonych do księżyca miejskiej drogi dotarliśmy do miejsca, w którym już byliśmy kilka minut wcześniej, a nawet robiłem zdjęcie tamtejszego kościoła. Ale nie o to, nie o to :)

Jak już się wydostaliśmy to okazało się, że... no właśnie. Skończyły się co prawda mijające nas TIR-y, zrobiło się sielsko i anielsko, do tego świeżo pachnąco obornikiem, ale znacznie pogorszył się stan asfaltów. Luzik, do przeżycia przecież.

Na chwilę zatrzymaliśmy się w celu zredukowania ciuchów do warunków, bo zrobiło się naprawdę ciepło - w okolicach 20 stopni, może wtedy ciut mniej. Czym zainteresowały się tamtejsze mućki, a co gorsza - pan muciek. Lekko zaniepokojeni pokręciliśmy dalej :)

Chwilę później ostre hamowanie z mojej strony pod OSP w.... eeee... Kłodzinie, żeby sfocić piękny, zabytkowy wóz strażacki.

Oj, my niewinni.. My nieświadomi... Mapy sobie, a realia sobie. Niczym zwierzęta do rzeźni zbliżaliśmy się do... TEGO:

Nastąpił około dwu, trzykilometrowy odcinek Kłodzin - Łupienno, który gdyby wyciekł werbalnie w jakich taśmach to na Pudelku pobiłby wszelkie newsy o PO. Chyba nie było w języku polskim słowa uważanego za wulgarne, którego zupełnie anonimowi kolarze nie użyli przez tę gehennę. Jednak potem wyszło słoneczko i po przejrzeniu kół wróciliśmy na asfalt. Ufff.

Granicę województw przekroczyliśmy zupełnie nieświadomie, gdyż nie poinformowała nas o tym żadna tablica. Dla mnie nowość. Okazało się, że zaraz za nią jest Janowiec - uwaga! - Wielkopolski (czyli de facto już kujawsko-pomorski), a następnie Cerekwica, ze zjazdami na Biskupin. Tam się nie wybieraliśmy, ale wcześniej upolowałem przepiękne drewniane domki. Ze studniami, do tego pewnie aktywnymi!

W Żninie chwila na popas. Udało się upolować pyszne drożdżówki. To znaczy mogę mówić o swojej z czarną porzeczką, bo nawet gdybym chciał spróbować z jabłkiem to ostatnia zniknęła w połowie dotarcia do kasy w przełyku pokarmowym Dariusza :)

Do tej pory wiatr wiał nam standardowo. Czyli w pysk oraz z boku. O dziwo na małe chwile sytuacja się zmieniała, gdy już uwolniliśmy się od paskudnych żnińskich ścieżek (a muszę sobie przyznać medal, że na całej trasie starałem się trzymać przepisów!). Powtarzam: małe chwile, ale jednak.

Do Szubina zaprowadził nas... przypadek? Ledwo zauważony po fakcie zakaz wjazdu na S-cośtam? W każdym razie jak już go wyhaczyliśmy to byliśmy winni, ale nasz szybki nawrót świadczy o niewinności. Na szczęście nie trzeba jej było nikomu udowadniać i cofając się trafiliśmy do wspomnianego miasteczka na S. Bez cudów.

Podczas jazdy zaczął nawalać gps oraz wgrana trasa Dariusza. O czym świadczy fakt, że jadąc jedną drogą trafiliśmy do:

...Szkocji

...Rzymu

...a w końcu Zamościa, choć ten był jakiś niewyraźny :)

Niestety. Nagle znaleźliśmy się niemal u jednego z celów, czyli wsi pod Bydgoszczą, zwanej "Białe Błota", co jak się okazało zyskało u mnie roboczą nazwę "Biała Dupa". Czemu? Już tłumaczę. Trasa zrobiła się zbyt piękna - szerokie pobocze, zjazdy, wiadukty - czy my nie jesteśmy już na jakiejś kolejnej "esce"? Zakazu nie było, ale to Polska, więc cholera wie. Pierwszy zakręt w prawo - gps wariuje. Plus - udało się sfocić jednego z pierwszych w 2016 roku boćka, choć zoom jak widać nie domagał.


Pytanie do pana malującego słup na wysokości: dojedziemy do Bydgoszczy omijając ekspresówkę? Nie ma szans. Dobrze jedziemy? Nie. Trzeba inaczej. No to jedziemy. Coś mi śmierdziało, stop, pytamy panią w samochodzie. Oj nie, nie ma szans, chyba że panowie się przejdą prosto, jakieś 10 minut, prosto wzdłuż lasu, potem będzie asfalt i dojazd do miasta. Eee - szuterek, szosy, my po 140+ km? No dobra. Prowadziłem ja. Wykluczyły mi się dwa komunikaty: prosto oraz wzdłuż lasu. No na zucha się nigdy nie zgłaszałem, sorry, więc skończyło się tak:

To nie było to :) Dwa nawroty, została jedna możliwość - las. A potem piasek. A potem jeszcze więcej piasku. I jeszcze piasek. Szybka decyzja - pytać nie sensu, a poza tym kogo. Rowery na plecy i idziemy. Decyzja o dziwo słuszna - asfalt się pojawił, zapytanie u taksówkarza pomogło i w końcu osiągnęliśmy właściwy azymut.

Po przebojach jest! Ryj mam skwaszony, bo jestem na DDR-ce. Co, nie widać? Tak będzie przez większość tego miasta.

W Bydgoszczy - co biorę na siebie - pobłądziliśmy. U Dariusza Strava zaczęła pokazywać właściwy trop, ja polegałem na ludziach, ale w sumie nie wyszło finalne źle. Wyszła nam droga naokoło, ale dzięki niej nie było problemu ze zrealizowaniem zaplanowanego przeze mnie dystansu. Gorzej jednak z jakością dróg dla rowerów - bo były i te z asfaltu, ale większość to jakieś popierdółki, jedna z nich mnie zmiażdżyła, bo bliżej jej było do trasy na biwak niż kawałka dla ludzi na dwóch kółkach. Dodając do tego koszmarne światła - nie, nie i nie. Rowerowo miasto nie do zdzierżenia.

Udało się jakoś przepchnąć. Korkami, jak się okazało spowodowanymi potrąceniem pieszego, prawdopodobnie przelatującego w miejscu niedozwolonym (średni widok, ale się ruszał, więc chyba bez tragedii). Jedyny plus to imponujący most, choć zdjęcie zrobiłem ze złej perspektywy.

Jako że moralnie pogubiłem właściwy, założony wcześniej ślad to do Wisłę przekroczyliśmy od północy (Fordon), gdy jeszcze kawałek wiało w plecy, a potem zaczęła się rzeź. Dosłowna, Mając jakieś 150 km w nogach i trafić na centralny wiatr - to jest to! Nie było łatwo. Motywował nas tylko fakt, że pociąg odjeżdżał za dwie godziny z minimalnym plusem, następny był za kolejne dwie, co miało jeden plus - żarcie :) No ale założenie wstępne było, że damy radę, a jak nie to żremy. Kuszące.

Wszystko prócz powiewów było świetne - droga, asfalt, ruch. Ale z naturą się nie wygra. Jedna zmiana za drugą (szacun Dariusz, naprawdę) i do przodu, Coraz bliżej Rydzyka... Sorry! Torunia. W międzyczasie pozdrowiliśmy jeszcze szosowca z naprzeciwka, w swej próżności licząc, żeby miał Stravę i docenił nasz wyczyn. Miał, jak się później okazało :)

W końcu!!!!!!


Na wjeździe - konsternacja. Cyrk otworzyli???? A nie, ups :) Jak dla mnie znak ślepej uliczki pasuje idealnie :)

Toruń lubię i minimalnie znam, więc jak sądzę zrehabilitowałem się za Bydgoszcz. Raz, że w przeciwieństwie do poprzedniczki na ścieżki z małymi wyjątkami nie ma co narzekać, dwa, że miasto jest zgrzebne i logiczne, więc omijając niestety centrum (robiąc jedynie na szybko paskudne zdjęcie z mostu, zza przęseł, na panoramę) przekroczyliśmy Wisłę i 20 minut przed czasem znaleźliśmy się na PKP.


I tu wyjdzie ze mnie zboczeniec aplikacjowy. Do 200 km na Endo/Stravie zostało... 4 km. Na szczęście Dariusz ne widział problemu, obiecał kupić bilety, a ja.... pokręciłem dwa razy koło dworca i wymarzony dystans oficjalnie stał się faktem. Wymarzony, bo dwóch stów jeszcze nie udokumentowałem, choć pewnie nie raz i nie dwa taki dystans za młodziaka pokonywałem kręcąc po górkach przez całe dnie.

Finalnie wsiedliśmy na sam tył lekko zmodernizowanego kibla (czyli wielbionego przeze mnie i niezniszczalnego EN57) na Poznań przed czasem. Ruszając chciałem udokumentować choć nazwę rozdzieli, ale jak na złość ją... zamalowano.

Tył kibla (w sensie: zespół trakcyjny) to od wieków zagłębie nowych towarzyszy, nawet jak jest pusto wszędzie indziej. Tym samym poznaliśmy pewną specyficzną, aczkolwiek sympatyczną ferajnę, a mój towarzysz nawet skonsumował (wcześniej kupując na legalu) pewien napój o zasobach leczniczych, o czym zapewne nie omieszka wspomnieć w swojej relacji :)

Do domów dotarliśmy: ja - z Poznania Głównego, Dariusz - z Poznania Wschód. W domu czekał na mnie (zupełnie niezbieżny z w/w) pewien napój o zasobach leczniczych marki takowej oraz ciepły obiad. Lepszej Żony nie można sobie wyobrazić :)

Na koniec jeszcze licznik z poziomu Torunia...

...oraz podziękowania dla Pana Lipcia. Szacun, rispekt i w ogółe. Oraz wielkie dzięks za pomysł (Twój, jakby nie było) oraz motywację! :) Aaaa, no i walkę z tym cholerstwem, co to miał pomagać przez całą trasę, a przeszkadzał przez jej 80%.

EDIT: W końcu udało mi się zmontować filmik z wyjazdu. Zapraszam do oglądania :)




  • DST 52.25km
  • Czas 01:41
  • VAVG 31.04km/h
  • VMAX 53.10km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 201m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Genialność

Poniedziałek, 4 kwietnia 2016 · dodano: 04.04.2016 | Komentarze 34

Coś nie tak stało się z pogodą. Pięknie, słonecznie, ciepło, a przede wszystkim - niemal bezwietrznie! O co chodzi? Gdzie jest podpucha? Tak dziś jechałem i jechałem, czekając na cokolwiek, co przypomni, że żyjemy w polskich warunkach, gdzie wieje w pysk nawet gdy powinno w plecy, gdzie deszcz pojawia się dokładnie w momencie, gdy siadamy właśnie na siodełko, a umiarkowana temperatura oznacza albo plus 40 albo minus 15. I... nic. Zero niedogodności.

A może to ja jestem zbyt podejrzliwy? Może takie dzionki się zdarzają ot tak, bez żadnego "ale"? Następuje bliżej nieokreślone błogosławieństwo pozwalające po prostu cieszyć się jazdą? Jeśli tak - wielkie gracias, danke i inne fenk ju :) Bo było genialnie. Trasa to w te i we wte z Dębca przez Luboń, Puszczykowo, Rogalinek do Rogalina i Mieczewa, tam nawrót i kurs powrotny przez Mosinę. O dziwo nawet bez żadnych niebezpiecznych manewrów po stronie kierowców, ale tu trochę pomogłem szczęściu odkurzając kamerkę i montując ją na kierownicy. Co prawda nic ciekawego nie nakręciłem, ale zyskałem +30 do umiejętności "postrasz puszkę i żyj".


  • DST 54.10km
  • Czas 01:50
  • VAVG 29.51km/h
  • VMAX 49.20km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Podjazdy 109m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

...to do domu :)

Niedziela, 3 kwietnia 2016 · dodano: 03.04.2016 | Komentarze 2

Kolejny, nawet cieplejszy niż wczoraj, dzionek. Idzie ku dobremu! Wiatr się mocno trzyma i nie odpuszcza, brutalnie likwidując zakusy na przyzwoite prędkości, ale nie ma co narzekać. Może jedynie na to, że chciało się dziś pokręcić dalej, ale praca wzywała i skończyło się na banalnych pięciu dychach.

Odświeżyłem sobie trasę katowaną kiedyś dość często, czyli przez Starołękę i Krzesiny do Tulec, potem Krzyżowniki, Śródka i  skręt w Dachowej na Robakowo, a stamtąd Koninko, Głuszyna i znów poznańska Starołęka. Nic się na niej nie zmieniło, choć miałem nadzieję, że może ktoś wpadł na taki abstrakcyjny pomysł, żeby na odcinku Dachowa - Gądki położyć nowy asfalt, ale gdzie tam. Dziś nawet nie udało mi się rozpędzić za bardzo przy zjeździe, bo bałem się, że wpadnę w jakiś tamtejszy krater i wyjadę na Antypodach.

Rowerzystów o dziwo mniej niż wczoraj. Może to kwestia niedzieli oraz wczesnej pory. A jako że dziś nic godnego nie wydarzyło się podczas jazdy to jest okazja nawiązać do dyskusji pod którymś z moich wcześniejszych wpisów na temat... kebaba. Od jakiegoś czasu bowiem na to hasło od razu otwiera mi się klapka z utworu wielbionych przeze mnie prześmiewców przaśnej polskiej mentalności rodem z remizy (mam wszystkie płyty w oryginale, zakupione w dniach ich premier). Ów moment zaczyna się gdzieś w okolicach 2:30 minuty TEGO SONGU, ale od siebie polecam całość, oczywiście jeśli ma się tolerancję za sposób przekazu - u mnie w robocie już nie ma pożegnania kogoś z pracowników bez tekstu z refrenu :)



  • DST 52.13km
  • Czas 01:46
  • VAVG 29.51km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 195m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Święconka

Sobota, 2 kwietnia 2016 · dodano: 02.04.2016 | Komentarze 5

Przyszedł czas zapłaty za sporo wolnego, które udało mi się uszczknąć w poprzednim tygodniu i cały weekend mam niestety pracujący. Nie ma lekko. Tym bardziej, że pogoda zrobiła się przepiękna i marzą się zawodowe wagary. W sumie żaden problem jakby nie patrzeć, ale z czegoś trzeba uzupełniać pęknięte dętki.

Ruszyłem jak na mnie dość późno, bo po 9:30, ale miało to ten plus, że było już w miarę ciepło, słonecznie, ale jak to ostatnio bywa swoje ujmował z komfortu jazdy zimny i silny wiatr ze wschodu. W takim też kierunku się udałem, czyli na Starołękę, a następnie już bardziej na południe, przez Czapury do Rogalinka, gdzie zakręciłem na Rogalinek, Świątniki i finalnie zawróciłem w Radzewicach, gdzie w sumie kręciłbym częściej, ale szkoda mi kół na tamtejszy lekko księżycowy asfalt. Za to chapnąłem sobie troszkę rzecznego powietrza zaliczając chwilkę odpoczynku w malowniczej zatoczce, będącej jednocześnie portem rzecznym. Przy okazji odkryłem, że święconka jest tu chroniona sporo przed i po świętach, bo od 1 listopada do 30 czerwca. Czyżby w natłoku politycznych newsów przeszła mi koło uszu jakaś nowa ustawa? Aktualnie w tym temacie wszystko jest możliwe :)



Wracałem częściowo tą samą trasą, korygując ją o dojazd do Mosiny, a stamtąd już jedyną słuszną drogą przez Puszczykowo i Luboń. Kolarzy - jak mrówków. W pewnym momencie przestałem liczyć, ale solistów i "gruponów" widziałem w sumie kilkudziesięciu, choć część już z symptomem parcia na "sezon". Czyli wzrok skrzętnie skupiony na przednich szprychach, a pozdrowienie jeśli już to wyrażone pomachaniem lewą małżowiną uszną. Jednak zdecydowania większość uśmiechnięta i ciesząca się jazdą. Nawet gdy przed Mosiną zjadł mnie czteroosobowy peleton to z przywitaniem. Szkoda, że kilometr dalej oni w swoją, a ja w swoją, bo z chęcią bym końcówkę zaliczył z ochronką, a nie solo przy akompaniamencie bocznego wiatru. 



  • DST 52.30km
  • Czas 01:47
  • VAVG 29.33km/h
  • VMAX 51.10km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Podjazdy 60m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Venom

Piątek, 1 kwietnia 2016 · dodano: 01.04.2016 | Komentarze 5

Kwiecień-plecień, sratatata, przywitał nas jak... kwiecień-plecień. Nocnymi opadami deszczu, które na szczęście rano poszły w zapomnienie, a przypominały o nich jedynie mokre drogie. Jednak nie na tyle, żeby zniechęcić mnie do szosy. Bo w sumie mało co jest w stanie zniechęcić mnie do szosy :) Próbował dziś jeszcze wiatr, bardzo namiętnie zresztą, ale na tyle już przyzwyczaiłem się do podmuchów non stop w pysk, że przyjmowałem to ze stoickim spokojem. Nooo, prawie.

Początkowo trasę z Poznania przez Plewiska, Skórzewo, Zakrzewo, Sierosław, Więckowice, Dopiewo, Palędzie, Gołuski i znów Plewiska do domu udawało mi się pokonywać z zaskakującą odpowiedzialnością po stronie kierowców, nie szarżujących z wyprzedzaniem ani mijaniem mnie na gazetę. Prima aprilis dziś czy co? :) Do czasu jednak, do czasu... Przy skręcaniu z DK 307 do Więckowic z bocznej wyjechało blondie-monstrum, na pierwszy rzut oka płci żeńskiej, w jakimś wypasionym wozie (jak zwykle nie zaimponuję wiedzą jakim), które znajomością praw fizyki i matematyki mogłoby śmiało konkurować ze specjalistami od wybuchających parówek z komisji Hipnotyzującego Antoniego. Tak bowiem wyliczyło kąt, pod którym wpieprzyło mi się na drogę, że moja reakcja polegająca na zaciśnięciu klamkomanetek pozwoliła na zachowanie życia, a do tego pozostawiła jeszcze kilka dobrych milimetrów manweru. Pogratulować. Jak zwykle spojrzałem na rejestrację. A tam, wielką czcionką ukazało się... "PO VENOM". W sumie... Wóz był barwy metalik, ale reszta z grubsza pasuje :)

No i jeszcze standardowe podsumowanie poprzedniego miesiąca. W marcu udało mi się kręcić wszystkimi swoimi trzema wehikułami, po płaskim szosą oraz crossem, a po górach trupo-mtb. Wyszło tego ponad 1530 kilometrów ze średnią 28,2. Ujdzie.