Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 198417.70 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

  • DST 72.50km
  • Czas 02:41
  • VAVG 27.02km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura -4.0°C
  • Podjazdy 290m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zahaczając o lubuskie... za jakie grzechy? :)

Niedziela, 12 lutego 2017 · dodano: 12.02.2017 | Komentarze 15

Wczorajszy JurkoZlot (relacja TU) skończył się dość późno, ale miałem w tyle głowy dzisiejszy powrót, więc nie mogłem przesadzić. Jak to zwykle przy tego typu okazjach - spało się genialnie, wstawało "ciut" gorzej. Ta trudna sztuka jednak się udała, a gdy zszedłem na dół domku okazało się, że Jurek już nie śpi, więc już w spokojniejszym klimacie kontynuowaliśmy polityczne dysputy. Przy kawie jednak łatwiej dojść do kompromisu niż przy procentach :)

Całkowicie odświeżyło mnie wyjście na dwór, gdzie zapach iglaków mieszał się z wiatrem wiejącym gdzieś znad zamarzniętego jeziora. Rewelacja! Człowiek czuje, że żyje. Perspektywa powrotu do zasmogowanego Poznania w takich chwilach wydaje się jakby mniej nęcąca... No ale nie ma zmiłuj. Tym bardziej, że na drogę powrotną miałem szatański plan, wykoncypowany jeszcze zanim wylądowałem w Prusimiu. Zamiast bowiem męczyć się 80 kilometrów centralnie pod wiatr postanowiłem oszukać rzeczywistość i zafundować sobie jedynie wiatr boczno-ryjny, kierując się na południe. Celem miał być lubuski Zbąszynek, gdzie zamierzałem wsiąść w pociąg i tym sposobem znaleźć drogę do domu. Jak sądziłem czas wyjazdu obliczyłem idealnie, więc bez pośpiechu pożegnałem "tubylców" :) Na odjazdowe jeszcze cyknąłem fotkę znad jeziora, a mi zrobiono zdjęcie pożegnalne.


Przez las doślizgałem się do asfaltu i całkiem niemałą górką wydostałem się z Prusimia. Zresztą co do wzniesień to wciąż jestem pod wrażeniem - spory kawałek droga falowała mi tak, że dziękowałem sobie za rozsądek i niemieszanie wczoraj alkoholi :) Czułem się prawie jak w moich Sudetach. Oczywiście "prawie" ma tu duży cudzysłów :)



Było rześko. Na co mam namacalny dowód:

No i mocno wiało. Początkowo kawałek w plecy, potem już wręcz przeciwnie. Jednak bawiłem się przednio. Naprawdę. Zupełnie nie przejmowałem się prędkością, za to byłem ciekaw co czeka mnie za każdym nowym, nieodkrytym wcześniej zakrętem. Chyba już trochę zapomniałem jak to jest, więc dobrze było sobie lekko przeogniskować optykę rowerowego widzenia.

Fajnie było, ale się skończyło. Znalazłem się bowiem na granicy...

...a po chwili już za nią, dwóch cywilizacji. O czym później. Jak się okaże taką granicę przekroczyłem dziś jeszcze na dwóch kołach dwukrotnie, choć nie zamierzałem.

Początek lubuskiego (które nomen omen lubię, a nawet uwielbiam, bo spędziłem w nim kilka fajnych lat życia) rozpoczął się jak dobry horror - sielanką.

Następnie zrobiło się lekko frasobliwie...

...aż gdzieś za Pszczewem zaczęło się piekło. Do teraz pluję sobie w nieowłosioną brodę, że nie wygóglałem sobie na mapie trasy przez Borowy Młyn i Rybojady do Trzciela. Była ona piękna widokowo. Pod warunkiem, że nie patrzyło się pod koła. Poznaniacy pewnie kojarzą Grajzerówkę w WPN-ie. No to wyobraźcie sobie, że takie coś ma kilkanaście kilometrów, a płyty zmieniają się w dziurawy asfalt. A potem odwrotnie. W załączeniu co lepsze kawałki, bo przy tych standardowych telefon wylatywał mi z łapy :)



Pamiętam każdy centymetr tej trasy. A jak nie ja to moje cztery litery. Z drugiej strony wiem, mogło być gorzej - bruku było niewiele :) Najwięcej w Trzcielu, do którego w końcu dotarłem jak do Mekki. Zresztą lekko się w nim pogubiłem, więc zapytałem jedynego przyuważonego tam człowieka czy dobrze jadę na Zbąszynek. Co usłyszałem? "Ja ne rozumiy"... No tak :) Nie wiem czy to przypadek, ale gdzieś w lesie widziałem zjazd na miejscowość Banderoza (autentyk!) :)

Musiałem kręcić dalej na czuja, ale jak się okazało wybrałem dobrze. Problem był jeden - te kilkanaście kilosów lubuskiego czystej krwi zepsuło mi założenie czasowe co do dotarcia na miejsce. Jadąc odpaliłem więc rozkład jazdy i wyhaczyłem, że pociąg w Zbąszyniu (WLKP) będzie o 6 minut później niż w Zbąszynku (LUB). Olałem więc pierwotne założenie i popędziłem na to pierwsze. Teraz najlepsze. Pociąg odjeżdżał o 12:08. Dotarłem na miejsce o 12:06. Tylko że... w Zbąszyniu nikt nie raczył opisać dworca jako dworzec, nie mówiąc już o oznaczeniu wejścia. W związku z tym wylądowałem gdzieś w jakimś garażu, sądząc, że znajdę tam wejście na perony. Gdy spostrzegłem swój błąd i się ogarnąłem, zawróciłem. Już byłem na jednym z peronów, widziałem szynobus Kolei Wielkopolskich. Wystarczyło jedynie przebiec podziemnym przejściem i bym pewnie zdążył. Gdyby nie to, że spostrzegłem, że na tych garażowych wertepach straciłem licznik. Nastąpiła szybka kalkulacja - kilkadziesiąt zeta z nowy lub dwie dychy więcej za następny w kolejności skład, tym razem autorstwa IC. Mieszkam na tyle długo w Poznaniu, że decyzja mogła być jedna :) Smętnym wzrokiem odprowadziłem pociąg i ruszyłem na poszukiwania. Łatwo nie było, bo gnojek zakopał się w śniegu. Ale za to wciąż egzystował w jednym kawałku.

Teraz miałem w perspektywie ponad półtorej godziny czekania. Aż nadto. Decyzja zapadła szybka - dokręcę do zamierzonego Zbąszynka, Przyspieszyła ją przede wszystkim koszmarnie smętna aura Zbąszynia, a gdy u jedynych pozostałych po odjeździe pociągu osób, czyli grających gdzieś za płotem we trójkę w piłkę, usłyszałem znów język ukraiński wiedziałem, że nic tu po mnie :)

Końcówki drogi opisywać nie będę, bo o kostkowych ddr-kach napisałem już za wiele. W każdym razie przekroczyłem po raz trzeci granicę województw i dotarłem do stacji PKP. Nieogrzewanej. Byłem już na tyle przewiany i zziębnięty, że zapytałem panią w kasie o możliwość napicia się gdzieś kawy lub herbaty. Pani wstała, spojrzała za okno i rzekła: "o, widzę, że Jedynka jest otwarta. Tam pan się napije". I to był najlepszy moment tego dnia :)

"Jedynka" bowiem wyglądała tak z zewnątrz:

...a tak od środka:

Łezka w oku dla czasów słusznie minionych? No właśnie. Tym czasem dostałem tam za 5 PLN kawę z ekspresu oraz pysznego pączka, a do tego spędziłem sympatycznie godzinkę oczekiwania rozmawiając z właścicielem o rowerach, sytuacji na rynku pracy w Polsce oraz Niemczech. Do tego po raz pierwszy spotkałem człowieka, który mając zyski z tego miejsca chciałby już je zamknąć i cieszy się z okolicznych Stonek oraz Biedronek, odbierających mu klientów. Prowadzi sklep bowiem tylko z szacunku dla teścia, który mieszka w tej samej kamienicy i rozkręcił to kilkadziesiąt lat temu. On sam ma swoje interesy, więc... Poprosił, żeby życzyć sobie więcej czasu na pasje. To była jedna z najfajniejszych rozmów o pracy w ciągu mojego życia. Pana bardzo pozdrawiam i życzę tego, czego sobie życzył :)

W końcu wsiadłem w pociąg, z miejscówką idealnie na rower. W ciepełku.

W Poznaniu dokręciłem do domu (dystans zawiera tę dokrętkę) i prawie od razu wylądowałem pod prysznicem. Dawno bowiem tak nie zmarzłem, tak mnie nie przewiało i  wytrzęsło, a jednocześnie tak ciekawie nie kręciłem. Ale lubuskiego mam na jakiś czas dość :)




Komentarze
Trollking
| 23:27 wtorek, 14 lutego 2017 | linkuj Noo teraz jasne. Przekaz myśli zna każdy.

Dobrze, że naprawiłeś swój błąd. Rozgrzeszam :)
mors
| 23:05 wtorek, 14 lutego 2017 | linkuj No co Ty, toż to legenda internetu :D
https://www.youtube.com/watch?v=TXi8A1sKSOM
w szczególności 3:05
(trochę byłem nieprecyzyjny - diabeł jest ogólnie za granicą). :)
Trollking
| 22:54 wtorek, 14 lutego 2017 | linkuj A to nie znam. Nigdy nie miałem Szatana w Netii. Mam swojego w Inea, ale udało mi się ostatnio wygrać z nim potyczkę :)
mors
| 22:44 wtorek, 14 lutego 2017 | linkuj Co to za herezje, diabeł mieszka w zachodniej Europie (vide: legendarny klient Netii). :)
Trollking
| 22:37 wtorek, 14 lutego 2017 | linkuj W lubuskiem jak na Wildzie - mieszka Szatan :) do nieba nie wołam, wypraszam sobie!!!
mors
| 22:21 wtorek, 14 lutego 2017 | linkuj Nie zapominajcie, że T-king co chwilę woła o pomstę do nieba. Znaczy się do piekła. ;))
Trollking
| 17:53 wtorek, 14 lutego 2017 | linkuj Dariusz - ja już ją fajnie wspominam :) co do dróg to dotychczas znałem głównie te z okolic Zielonej Góry i tam aż takiej tragedii nie było. Tu mi się oczy bardziej otworzyły. A sklepiki niech żyją nam! :)

Ania - a żebyś widziała tę moją ekscytację podczas pokonywania tych kilkunastu kilometrów! Była bardzo... obrazowa :)
anka88
| 17:01 wtorek, 14 lutego 2017 | linkuj Widać, że w lubuskim drogi wołają o pomstę do nieba :) Ekscytujący ten wyjazd.
lipciu71
| 11:48 wtorek, 14 lutego 2017 | linkuj Takie przygody miło się wspomina po czasie. Ale przynajmniej będzie co wspominać.

Osobiście zrobiłem kilka kilometrów po tym zaklętym województwie i jakość tamtejszych asfaltów często przyprawiała mnie o płacz.

Wiejskie sklepiki uwielbiam, wraz z ich klimatem!!!
Trollking
| 21:30 poniedziałek, 13 lutego 2017 | linkuj Mors - no też, ale to był margines upodlenia :) Za to lubuskie sklepy widocznie mają w sobie :to coś" :)

Walery - mi również hartowały cztery litery :)

Kamil - dziękuję za ściągę. Bezcenna informacja, planując w przyszłości wypady w tym kierunku obowiązkowo raz jeszcze przeczytam powyższe info :) Od zawsze wiadomo, że lubuskie brukiem słynie, mi wyjątkowo podczas tego wypadu prawie tego oszczędzono. Uff.

Bitles - ale czego? :)

Jurek - chciałem być mądrzejszy niż ustawa przewiduje i mam za swoje :) a Ty trafiłeś na kibica-człowieka interesu :)
Jurek57
| 18:55 poniedziałek, 13 lutego 2017 | linkuj Trochę pokombinowałeś z tą trasą. Najważniejsze że był happy end.
Ja z kolei w Pakosławiu miałem krótką rozmowę z miejscowym "amatoerm trunków wszelkich"
na temat mojego wieku i szybkości jaką się przemieszczam. Dziwił się pojednawczo szelma i cmokał ... . By na koniec rzec ! Daj zapalić ! :-)
Bitels
| 16:49 poniedziałek, 13 lutego 2017 | linkuj Mimo wszystko, pozazdrościć.
kamilzeswaja
| 09:21 poniedziałek, 13 lutego 2017 | linkuj Trochę jeździłem po północnym lubuskim. Na pewno polepszyło się na drogach wojewódzkich - sporo ich wyremontowano w ostatnim czasie. Ale i tak drogi śmiało można podzielić na te które nadają się dla rowerów szosowych i te które trzeba unikać jadąc szosą.

Drogi które znam i są gładkie jak pupcia niemowlęcia:
DW160 Sowia Góra - Drezdenko, DW 157 Gościmiec - Zwierzyn, DW 156 Zwierzyn - Strzelce Krajeńskie, DW 158 Drezdenko - Skwierzyna, Bronowice - Strzelce Krajeńskie, DW160 Dpbiegniew - Klasztorne, DK22 Strzelce Krajeńskie - Dobiegniew, droga lokalna Strzelce Krajeńskie - Stare Kurowo, Strzelce Klasztorne - Ogardy, DK24 Wierzbno - Skwierzyna,

Dziurawe z łatami:
DW 156 Strzelce Krajeńskie - Drezdenko,
Sowia Góra - Gościm, odcinek DK22 w Strzelcach Krajeńskich, Górki Noteckie - Przylęg, droga lokalna w Brzozie, DW 161 Drezdenko - Mierzęcin, hitem jest DW 164 - jest to wąska brukowana dróżka przez las, a na jednym z bruków między Barlinkiem a Strzelcami Krajeńskimi urwałem tłumik przy samochodzie.

Poprawia się jakość dróg, jeszcze parę lat temu można było przerzucić część tras z pierwszej grupy do drugiej.
Walery
| 00:43 poniedziałek, 13 lutego 2017 | linkuj He,he... :) Lubuskie szosy, hartują szosowcom ducha :)
mors
| 00:15 poniedziałek, 13 lutego 2017 | linkuj Nie wiem, ocb, droga całkiem w normie. ;))
A na lubuskie tak nie psiocz, bo i w wielkopolskim Zbąszyniu też Cię upodliło. ;)

A co do sklepu, to ten to jeszcze nic - w mojej okolicy są 2 takie, gdzie nawet półek nie ma - towary walają się "na ziemi". :D
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa zyluz
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]