Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 206038.55 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.82 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2019

Dystans całkowity:1705.80 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:62:30
Średnia prędkość:27.29 km/h
Maksymalna prędkość:64.50 km/h
Suma podjazdów:8072 m
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:55.03 km i 2h 00m
Więcej statystyk
  • DST 51.00km
  • Czas 01:53
  • VAVG 27.08km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Podjazdy 153m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pieszczotliwie

Poniedziałek, 11 marca 2019 · dodano: 11.03.2019 | Komentarze 8

Dawno nie zmokłem na rowerze. Ostatnio jakieś dwa dni temu :) Logiczne więc było, oczywiście patrząc z perspektywy aury, że należy nadrobić tę zaległość. Nie ma co, serdecznie dziękuję za zainteresowanie i na przyszłość się... nie polecam.

Gdy ruszałem (przed dziewiątą), było sucho. Prawie zawsze, jak ruszam, jest sucho. Problem powstaje później. I zgodnie z tą regułą najpierw radośnie walczyłem tylko z wiatrem, wciąż bardzo mocnym, a gdzieś od dwunastego kilometra już z duetem: wiatr i deszcz. Ten drugi najpierw padający skromnie, a potem już całkiem konkretnie.

Trasa to zachodni coś: Poznań - Luboń - Łęczyca - Wiry - Komorniki - Szreniawa - Rosnowo - Chomęcice - Konarzewo - Trzcielin - Dopiewo - Dopiewiec - Palędzie - Gołuski - Plewiska - Poznań.

Cóż, sezon na zwiedzanie wiat czas zacząć :/

A to jeszcze nie koniec pieszczot na ten dzień - w samo południe miałem umówioną wizytę u dentysty. W sumie nie wiem, co było gorsze :)

Zapomniałem podsumować miesiąc luty. Wyszło niemal równo 1400 km, z tragiczną średnią na poziomie 27,9 km/h, choć wytłumaczalną warunkami atmosferycznymi - było niemal wszystko, co najgorsze. Za to przeszedłem ponad 100 kilosów piechotą, oczywiście głównie z Kropą. I to jakoś tam ratuje mój wątpliwy honor :)


  • DST 53.50km
  • Czas 01:58
  • VAVG 27.20km/h
  • VMAX 50.60km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Podjazdy 207m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

A(bs)trakcyjnie

Niedziela, 10 marca 2019 · dodano: 10.03.2019 | Komentarze 8

Wczoraj pożegnałem górki, trochę wcześniej niż myślałem, ale mus to mus (dziś koło południa musiałem być w Poznaniu). Żona została jeden dzionek dłużej przed krótkim wypadem dalej w Polskę, mi z kolei przyszedł w udziale powrót pociągiem, czyli generalnie najlepszym na świecie środkiem transportu, oczywiście z gwiazdką, gdy piszemy o jego polskiej wersji :)

Kiedy już sobie wygodnie siedziałem w "Kamieńczyku" (relacja bezpośrednia JG - POZ, o którą kiedyś aktywnie walczyłem w jednym ze stowarzyszeń), dostałem smsa z informacją, iż są spore opóźnienia gdzieś koło Leszna, spowodowane zerwaniem trakcji. Jednak do Wrocławia dotarłem o czasie, byłem więc pełen optymizmu. Do czasu, gdy sporo po wyznaczonej godzinie startu dalej stałem, a informacji żadnych nikt nie raczył przekazać. Ani z załogi (której nie było), ani z komunikatów (których było wiele, ale nie na nasz temat), ani z tablic na dworcu (były - nieaktualne). Po godzinie ciszy zacząłem uruchamiać swoje wrocławskie kontakty i już w sumie byłem umówiony na domówkę z psem pod pachą, aż tu nagle para buch! Koła w ruch! :) Ruszyła maszyna. Po godzinie i pół czekania.

Wydawało się, że już pójdzie z górki, a ja dojadę co prawda później, ale jeszcze o przyzwoitej godzinie. Naiwniak ze mnie... Choć zapowiadało się całkiem przyzwoicie, bo przyszła uradowana pani konduktor z informacją, iż "na 90% pojedziemy bez przesiadek do komunikacji zastępczej!". Szczegół, że mało kto spodziewał się, że to jakaś wyjątkowa informacja, ale w sumie miło.

Po pięciu minutach okazało się, że 10% to w przypadku PolRegio całkiem sporo.

- Proszę państwa, w Bojanowie musimy niestety przesiąść się do komunikacji zastępczej. Podstawiony autobus będzie czekał zaraz przy dworcu.

Podreptaliśmy do autobusu.

- Proszę państwa, bardzo przepraszamy, ale osoby, które jadą do Poznania, jednak pojadą pociągiem. Autobusem jadą tylko pasażerowie do Leszna.

Podreptaliśmy do pociągu.

- Proszę państwa, ponownie bardzo przepraszamy, ale jednak skład nie pojedzie. Zapraszamy do autobusu.

Podreptaliśmy do autobusu.

Ten ruszył, a w sumie było wesoło, zaczęło się nawet śpiewanie harcerskich piosenek. W ten sposób dotarliśmy do Leszna, gdzie...

Podreptaliśmy do pociągu.

Którym dojechałem do Poznania. Miałem być na miejscu lekko po 22, byłem... wpół do pierwszej w nocy.

Generalnie nie mam pretensji, bo takie rzeczy jak zerwanie trakcji to wypadek losowy, a wiatr po prostu ponownie się na mnie zemścił. Ale już sam przesył informacji na linii przewoźnik - pasażerowie to komediodramat. Plus jest taki, że Kropa przeszła wielki test z wynikiem wybitnym oraz została pupilem autobusu :)

A teraz o dzisiejszej jeździe. Jedno słowo przychodzi na myśl: masakra. Powiewy niemal takie, jak w górach, zimno, choć dość słonecznie. Wykonałem, startując koło dziewiątej, "kondominium" w wersji: Poznań - Komorniki Szreniawa - Stęszew - Witobel - Łódź - Dymaczewo - Mosina - Puszczykowo - Łęczyca - Luboń - Poznań. Po drodze mijałem się głównie z kilkoma ustawkami, a po minach ich uczestników widziałem, że cierpieli tylko troszkę mniej niż ja :)



Tu (w Łodzi) panu kierowcy tak się spieszyło z pola do kościoła, że chciał wymusić pierwszeństwo. Ale nie ze mną te numery ;) Oczywiście musiał zahamować, a w tej decyzji zapewne pomógł mu telefon, którym mu pomachałem :)

A jutro ma padać. I wciąż wiać :(


Bez cudu

Sobota, 9 marca 2019 · dodano: 09.03.2019 | Komentarze 11


Niestety, cudu nad Bobrem nie było. Miało lać, więc lało.

Przyznać jednak trzeba, że aura starała się stwarzać pozory. Jeszcze o wpół do dziewiątej rano, gdy udało mi się w końcu ruszyć, sytuacja nie wyglądała najgorzej, a wręcz mógłbym pokusić się o stwierdzenie, że było wręcz zachęcająco do jazdy. No ale góry to góry, sytuacja jak wiadomo może się w nich zmienić nagle, z minuty na minutę. No i się zmieniła.

W miejscu startu, czyli na lubianym szczególnie na Górnym Śląsku jeleniogórskim Placu Ratuszowym :), wydawało się, że wypad nastąpi o suchej stopie.

Jak widać, w gratisie był co prawda wciąż mega mocny wiatr, ale z nim już wczoraj walczyłem, więc byłem w miarę przygotowany, jeśli to w ogóle możliwe :)

Gdy dopchałem się do stóp Staniszowa, zaczęło kropić, ale przecież pewnie zaraz powinno przestać, no nie?

Noooo, nie…

Na dziesiątym kilometrze, czyli na zjeździe w kierunku Sosnówki, gdzie zawsze wychodzą fajne foty, dziś jedna wielka kicha.



A ja już psychicznie przygotowany byłem na to, że czas zawracać i pogodzić się z glutem. Skręciłem więc na Miłków, a że już lało konkretnie, to odpuściłem sobie pobliski Karpacz i skierowałem najkrótszą drogą, czyli przez Mysłakowice i Łomnicę, do Jeleniej.

Na wysokości Osiedla Czarne padać przestało. Zatrzymałem się więc na chwilę, ocenić ilość oceanu w butach, a przy okazji cyknąć fotę tamtejszego dworu, który niestety wciąż jest w złej formie…

...choć i tak jest dobrze względem lat 90., gdy wyglądał z grubsza jak te budynki dokoła.

Wracając do tematu głównego – postanowiłem ruszyć dalej. Oczywiście był to błąd, bo już przed Cieplicami wiatr w połączeniu z – a jak – powracającą ulewą, zrobił ze mnie miazgę. Wiedząc, że widoków dziś już nie uchwycę, zrobiłem na wszelki wypadek choć Chojnik :)

Ale kawałek dalej mało wyraźnie, ale jakoś tam, udało się go uchwycić w realu.


Ostatnie kilometry to walka o pion i życie, na kawałku przez Zachełmie i Podgórzyn do Cieplic. Przy Stawach Podgórzyńskich jeszcze obowiązkowa fota z cyklu kopiuj-wklej z wczoraj (no co, lubię to ujęcie)...


...i do domu. Od razu pod ciepły prysznic, a ciuchy na gorący kaloryfer.

Co ciekawe, na ostatnich kilometrach towarzyszyło mi… słońce. Które utrzymało się jeszcze przez kilka godzin, co widać na zdjęciu ze spaceru. Dodam, że nijak to się miało do prognoz, gdyż według nich miało być kompletnie odwrotnie… Ma się to szczęście :/


Relive TUTAJ, a mapka poniżej.



Kategoria Góry


Szklarska rzeźnicza

Piątek, 8 marca 2019 · dodano: 08.03.2019 | Komentarze 15

O cholera, jak dziś wiało. Prawie jak w Poznaniu :)

Podobno nieciekawie pod tym względem było w całej Polsce, ale to góry miały w prognozach ostrzeżenie o mocnych podmuchach. Nie ma co, ma się to szczęście... A może to po prostu ten gnój wiatr się w końcu zorientował gdzie jestem i raczył - niczym wierny, lecz niekochany zwierzak - do mnie dołączyć?

Starałem się tak wykombinować z trasą, żeby być jak najbardziej osłoniętym od huraganu, oraz nie wracać mając go centralnie w pysk. Oczywiście obydwie rzeczy wyszły średnio, ale przynajmniej się starałem. Ruszyłem kolo dziewiątej rano, pełen optymizmu, bo słońce nawet ładnie świeciło, więc nie mogło być tak źle, prawda?

Gówno prawda :)

Już w Sobieszowie, do którego dotarłem przez płaściutkie tereny z centrum Jeleniej przez Cieplice, czułem się jakbym wjechał na Śnieżkę, tak mnie wmordewind zmasakrował. Oczywiście we współpracy z debilnie ustawionymi światłami, dzięki którym interwały miałem co kilkaset metrów.

We wspomnianej powyżej dzielnicy chciałem sobie zrobić zdjęcie z widokiem na Chojnik. Ustawiłem rower, cyknąłem...

...a po chwili mogłem już robić drugą fotę. Chętni mogą się zabawić w grę z rozpoznawaniem jednego szczegółu różniącego obydwa :) Dzięki, szanowny wietrze.

Dalej skierowałem się do Piechowic, choć pewne siły wolały, żebym raczej skierował się gdzieś, no nie wiem, na środek pola :)



W Piechowicach spotkanie ze starym znajomym...

...i dalej do Szklarskiej, szlakiem znanym i lubianym.



Hm... Wciąż jednak jest :)

Na górze główny cel, czyli oscypki. Nie serki, a oscypki, legalne :) Połowa zapasów zresztą zniknęła zanim dojechałem do miejsca nawrotki, czyli do Szklarskiej Górnej.




Potem zjazd serpentynkami do Szklarskiej Dolnej i jedyny plus dzisiejszego wypadu - fałmaks grubo ponad sześć dych :)

Powrót częściowo Trasą Czeską, ale ze skrętem na Pakoszów, Sobieszów, Zachełmie i Podgórzyn. Tam chwila na ostatnie dziś okołorowerowe foty.


TUTAJ Relive, a poniżej mapka.

Po południu jeszcze ostatki, czyli osiem kilometrów spaceru na Perłę Zachodu, szlakiem alternatywnym. A że w połowie drogi zastała nas ulewa, to jakieś przeziębionko pewnie będzie gratis. A jutro ma lać podobno od rana :/

Aha, wciąż nie widzę na mailu żadnych komentarzy, mimo że pokazują się na BS. Ktoś może ma ten sam problem?






Kategoria Góry


Perłowo

Czwartek, 7 marca 2019 · dodano: 07.03.2019 | Komentarze 25


Plan na dzisiejszy wyjazd był taki, że wstaję wcześnie i wracam wcześnie.

No to... był :)

Gdy już wstałem i miałem ruszyć, okazało się, że jest do wykonania mega pilna misja o krytponimie "działka". Głupio było odmówić, choć uważam, że to miejsce się marnuje - za dużo do kopania, za mało do jedzenia. Już nie mówiąc o piciu :)

W każdym razie zamiast kręcić, spędziłem sobie godzinkę grzebiąc w ziemi. Przynajmniej widoczek miałem znad niej przyzwoity.

Koło dziewiątej zostałem "już" uwolniony, a że byłem, gdzie byłem, to postanowiłem nawiedzić od bachorstwa miłą mi miejscówkę, czyli Perłę Zachodu, słynnym, wąwozowym szlakiem wzdłuż Bobru.





Potem zjechałem do Siedlęcina, żeby.... wjechać do Siedlęcina, godnym podjazdem zakończonym drogą numer 30, którą wróciłem do Jeleniej. Nastawiałem się na fajny falmaks, ale dość silny wiatr miał inne plany :)

No właśnie, wiało ze wschodu, ku mej radości mogłem więc dalej ruszyć w tym właśnie kierunku, czyli znów w Rudawy. Przez Łomnicę, Wojanów i Bobrów do Trzcińska.




Stamtąd moją ulubioną Przełęczą Karpnicką do Karpnik. Bylem przygotowany po wczorajszym kursie na to, co zastanę, więc tym razem nie kląłem w przestrzeń.


Gnoje.

Sama końcówka to Krogulec, Bukowiec, Mysłakowice i w końcu Jelenia Góra.


Tyle, bez spektakularnych widoczków i relacji, bo jestem wykończony. W końcu urlop :)

A po południu jeszcze kilka kilometrów spaceru (dojazd już nie rowerem) wyhaczoną przeze mnie wczoraj ścieżką prowadzącą z Mniszkowa do Miedzianki. Genialna trasa.

Relive jak zwykle pod linkiem, a gps poniżej.

BS po wczorajszej awarii nie jest w stanie wrócić do pionu. Nie widzę na przykład komentarzy na mailu, więc jeśli nie odpiszę komuś na coś, to z góry się tłumaczę siłą wyższą :)
Kategoria Góry


Na koniec Końca

Środa, 6 marca 2019 · dodano: 06.03.2019 | Komentarze 7

Zaległy urlop ma to do siebie, że... jest zaległy. I nawet jak się nie za bardzo chce go wykorzystać w takim na przykład marcu, to trzeba to zrobić, bo później nie będzie kiedy. Dzięki temu udało się wczoraj późnym wieczorem wylądować w Jeleniej Górze, na krótko co prawda, ale jednak.

Po średnio przespanej nocy (psy szalały) ruszyłem na rower od razu, gdy udało mi się go ogarnąć oraz wypić kawę i coś przegryźć, czyli przed dziesiątą rano. W lekkim półśnie zacząłem zaliczać jeleniogórskie koreczki i czerwone światła, a także lekko się budzić, dzięki zachowaniom jak zwykle nieocenionych w swym chamstwie dolnośląskich kierowców (jest tu nawet gorzej niż w Wielkopolsce).

Wiało z południa i wschodu, umiarkowanie, więc bez szaleństw w którąkolwiek ze stron, ale upierdliwie. Postanowiłem zaliczyć kursik po moich ukochanych Rudawach, bez konkretnego planu, co skończyło się dość ciekawą wspinaczką pośrodku. Ale o tym za chwię.

Na początek zaliczyłem objazd Łomnickiej przez Dąbrowicę ("podziwiając" koszmarną fabrykę papieru), a następnie już widokowo znacznie lepsze okolice Wojanowa, skąd wspiąłem się na Jasiową Dolinę i wróciłem do Jeleniej na wysokości Maciejowej. Stamtąd główną do Radomierza, gdzie w końcu dobrze widać było słynne walory Rudaw :)


Potem było z górki do Janowic, ale dzięki wietrzykowi jakby pod górę. Gdy już minąłem przejazd kolejowy, spojrzałem w lewo na napis "Miedzianka" i już miałem zacząć podchodzić do wspinaczki, ale przypomniałem sobie, że jeszcze w życiu nie bylem rowerem w Mniszkowie (wstyd!). No to... czas nadrobić :)

Cóż napisać.. Polecam każdemu. Pięć kilosów ostrej wspinaczki z dość sporym fragmentami nachyleniem...


...musi nęcić. Tym bardziej, że perspektywa powrotu jest generalnie tylko jedna, gdyż...

No właśnie :) Powyższa tablica jest na samym początku niezwykle pięknie położonej wsi, gdzie było suchutko, nawet zieloniutko. Za to jakieś trzy kilometry dalej, gdy dotarłem do drugiej...

...faktycznie, niewiele można, bo lód pod śniegiem ciut zniechęcał. Ale próbowałem :)

Tam na górze wypiął mi się licznik i spędziłem dobre pięć minut na jego szukaniu. Ostatnio to jakieś moje zajęcie dodatkowe przy kręceniu :)

Zjazd to poezja.

To znaczy byłby nią, gdyby nie spora ilość zakrętów wymieszanych z piachem, które nie poprawiały komfortu. Do tego doszła jeszcze bezmyślność jakiegoś robola, który tak mądrze wyłaził tyłem z samochodu, że gdyby nie mój krzyk, pewnie byłby teraz na SOR-ze, a ja w serwisie rowerowym. Z czego to drugie byłoby prawdziwą tragedią :) Aha, podczas owego zjazdu wyprzedziłem... szoszona, lekko zdziwionego tym faktem, jednak jako miłośnik wąskich kółek zdecydowanie jestem w stanie go wytłumaczyć na takiej drodze - rozpędzanie byłoby zbyt ryzykowne.

Powrót to już klasyka - Janowice Wielkie, następnie Trzcińsko...

...Przełęcz Karpnicka...

...Karpniki...

...i przez Łomnicę do Jelonki. Jak na pierwszy dzionek - miło było. Szkoda tylko, że od jutra pogoda ma się spieprzyć.

Aha, między Dąbrowicą a Wojanowem, niedaleko glinianek, napotkałem taki oto sympatyczny przybytek z napisem "Siądź gościu i poczytaj sobie".

Miło? Niby tak. Ale zrobiłem kardynalny błąd, spoglądając na to, co owemu gościowi jest tu serwowane, obok neutralnych gazetek turystycznych z rejonu oraz poradników pszczelarskich:


Hehe, a mogło być tak pięknie :) Kusiło, żeby wziąć, ale nie wiedziałem, czy można :) Poza tym wspomniany autor z ostatniej fotki ma ciekawsze książki w swoim dorobku: "Strach być Polakiem", "Jedwabne geszefty" czy " Żydowskie oblężenie Oświęcimia" :)
 
Relive TUTAJ. A trasa GPS z Endo poniżej.

Kategoria Góry


  • DST 53.10km
  • Czas 02:00
  • VAVG 26.55km/h
  • VMAX 51.80km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 187m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

MeTooŚ

Wtorek, 5 marca 2019 · dodano: 05.03.2019 | Komentarze 4

Dziś ponownie króciutko, bo o traumie nie ma za wiele pisać :) Ale czas spojrzeć jej w oczy - zostałem dziś chamsko, ordynarnie i klasycznie zgwałcony. A co najmniej zmolestowany.

Przez kogo? Ano przez wiatr. Jego zły, paskudny dotyk wciąż boli, ale staram się być dzielny. I też - nie ma co ukrywać - tak jak część uczestniczek hasztagowania spod znaku "me too", odniosłem z tego pewne korzyści podczas powrotu, jednak - jak da się zauważyć po średniej - nie zrekompensowały one masakry z pierwszej części jazdy.

Trasę wykonałem nieskomplikowaną: Poznań - Luboń - Łęczyca - Puszczykowo - Mosina - Dymaczewo - Będlewo i z powrotem swoimi śladami. Co warte uwagi, jechałem pod podmuch, potem chwilę z podmuchem, a potem pod podmuch. Tak po swojemu :)



Taaa... uliczka idealnie podsumowująca dzisiejszy nastrój do jazdy :)

A ten piesek z tyłu konkretnie mnie oszczekał na światłach :)



  • DST 52.10km
  • Czas 01:53
  • VAVG 27.66km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Podjazdy 166m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Struśnie

Poniedziałek, 4 marca 2019 · dodano: 04.03.2019 | Komentarze 8

Dzisiaj krótko i niekomplikowanie, gdyż podczas porannego wypadu głównie ziewałem, a działo się niewiele. Prócz jednego, jedynego wyjątku, czyli naszego (rowerzystów) ulubionego pieszczoszka - wmordewindu, silnego ponad normę, a upierdliwego jak najbardziej w normie. Dzięki temu moje chęci do jazdy skończyły się z grubsza gdzieś na pierwszym kilometrze (nooo, może drugim) i nie wróciły, co ponownie widać po średniej.

Wykonałem południowo-zachodniego "cosia": Poznań - Luboń - Wiry - Komorniki - Szreniawa - Rosnowo - Chomęcice - Konarzewo - Trzcielin - Dopiewo - Dopiewiec - Palędzie - Gołuski - Plewiska - Poznań.



Na wysokości Dopiewca byłem tak wymęczony, że postanowiłem się posilić czymś małym, zawitałem więc do... Strusia. To jakaś lokalna marka dominująca, która ewidentnie zjadła Żabkę, bo tej tam nie uświadczysz :) Cóż mogę napisać - trochę szkoda, bo średniej jakości jagodzianka za 2,35 PLN oraz poziom obsługi trzyma poziom wspomnianej. Niewygórowany :) Ale może po prostu miałem dziś pecha, bo ostatnio jedna z pań była bardziej zainteresowana zauważeniem mnie, a Snickers smakował standardowo :)

Jutro pogoda ma być gorsza, a do tego bardziej wietrzna :/


  • DST 55.00km
  • Czas 02:02
  • VAVG 27.05km/h
  • VMAX 60.60km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 265m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dwupak z WPN-em w tle

Niedziela, 3 marca 2019 · dodano: 03.03.2019 | Komentarze 12

Intensywny, a nawet rzekłbym męczący był ten dzień. Począwszy od wstawania, które szło mi wybitnie opornie :) A później było już z górki. A właściwie pod górkę. Ale po kolei.

Najpierw rowerowanie. Ruszyłem po dziesiątej, szosą, choć nocne opady i jakieś pojedyncze ranne siąpienia sugerowały raczej czołg. Założyłem jednak element szpecący, czyli błotnik, i zdałem się na aurę. A ta zamiast deszczu zafundowała mi wietrzny koszmar, o którym naprawdę nie chce mi się za wiele pisać. Dość, że gnoił mocno z każdej możliwej strony, byle mi nie pomóc. Koniec tematu, bo zły dotyk boli cały wieczór :)

Wykonałem klasyczne "kondominium", ale w wersji odwrotnej niż zazwyczaj: Poznań - Komorniki - Szreniawa - Trzebaw - Stęszew - Witobel - Łódź - Dymaczewo - Mosina - Puszczykowo - Łęczyca - Luboń - Poznań. A przy okazji - w ramach jeszcze większego skopania średniej - kursik Pożegowską na Osową Górę. Dzięki temu fałmaks jest jedynym pozytywem tego wypadu.


W Stęszewie w końcu sprawdziłem, ku czci kogo jest tablica pamiątkowa przy drodze oraz rosnące dęby (ofiar Katynia)...

...oraz zachciało mi się pozwiedzać boczne uliczki, przez co wylądowałem (niemal dosłownie) w dupie, czyli na obwodnicy miasteczka, co oznaczało jedno - polski śmieszkowy klasyk. Pewnie bym go olał, ale akurat przy drodze stał radiowóz (przypadek?), więc nie było wyjścia. Za to mogłem sobie odświeżyć pamięć i przypomnieć, czemu od wieków wolę telepać się przez centrum niż po tym czymś, oczywiście obowiązkowo poprzedzonym zakazem jazdy rowerem.


Aha, spotkałem też prawdziwego Anglika :)

Wróciłem zmasakrowany, ale czekała mnie jeszcze popołudniowa misja - Żona pracowała w domu, a ja wziąłem na siebie wymęczenie Kropy na spacerze. A nie ma lepszej miejscówki w okolicy niż Wielkopolski Park Narodowy, jak powszechnie wiadomo :) Wykonałem testową "pętelkę lekki hardkor", czyli trzynaście kilometrów piechotką, już w zimnie i momentami sporym deszczu, ze startem i metą w Łęczycy, przez Wiry, pola prowadzące do Puszczykowskich Gór, następnie same wspomniane, a także kilka dobrych kilometrów Nadwarciańskim. Oj, bawiłem się setnie, tak samo usyfiłem na polach, a pies aktualnie śpi i wstać nie zamierza, zapewne do jutra :) 

Kilka fotek. Szkoda, że jeszcze nie ma barw lata czy jesieni...
Iść, ciągle iść... - WPN
Zew wzywa? - WPN
Cześć poległym - WPN
Proporcje - WPN
Warta - WPN
Może tędy jednak nie... - WPN
Nadwarciański we fragmencie - WPN
Jestem ciekawy, czy to zdjęcie w wersji czarno-białej tylko mi nasuwa pewne skojarzenia?
Prawie jak... :/ - WPN
Oczywiście wspiąłem się na ten uroczy wytwór ludzkiej ewolucji, pozwalający na mordowanie bez ryzyka o swoje - zapewne niezwykle cenne dla świata - życie. Choć widząc u jego stóp takie elementy...

...miałem pewne obawy, co będzie na górze. Ale spokojnie, kulturka, ładnie wyściełane, osłonione od wiatru, komforcik. Za dużo jednak czasu na "podziwianie" nie miałem, bo panikara na dole żyć nie dawała :)
A zejdziesz już z tej ambony? - WPN
A na koniec - Izka, co to miała żabi mózg.
Mózg Izka też pewnie ma jak u żaby - WPN


  • DST 54.10km
  • Czas 01:55
  • VAVG 28.23km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Podjazdy 216m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kóreczko

Sobota, 2 marca 2019 · dodano: 02.03.2019 | Komentarze 12

Kolejny dzionek, gdy chciałoby się dalej, a nie było jak. Wniosek - praca to zło. Zresztą znany od dawna :)

Ruszałem między ósmą a dziewiątą - pogoda jeszcze wtedy dupy nie urywała. Było z grubsza pochmurno, zimno, nieprzyjemnie, umiarkowanie wietrznie, choć oczywiście ciągle w pysk. A że byłem jeszcze senny, to kompletnie bez napinki wykonałem "kóreczko": Dębiec - Lasek Dębiński - Starołęka - Krzesiny - Jaryszki - Koninko - Borówiec - Skrzynki - Kórnik - Mieczewo - Świątniki - Rogalin - Rogalinek - Puszczykowo - Łęczyca - Luboń - Poznań.

Mimo wczesnej pory, rowerzystów maści wszelakiej mijałem w ilościach mnogich. Oraz konfiguracjach wszelakich: solo, w parach, no i oczywiście ustawki. Co ważne, to jeszcze ten miesiąc, gdy każdy macha i pozdrawia. Jeszcze :)

W Borówcu wciąż nic się nie zmienia - jak zemsta Adolfa straszyła mi koła przez około kilometr, tak straszy. Ktoś jedynie wylał sobie kawałek asfaltu przy wjeździe do posesji i otoczył je biało-czerwonymi słupkami, więc z grubsza wygląda to miejsce jak przejście graniczne Polski z Ukrainą :)

A tak w ogóle to nie mogę napisać, żeby moje wypady skazane były na nudę, przynajmniej widokowo. Ciągle coś się zmienia, robi się bardziej przejrzyście, jasno, słonecznie, normalnie same plusy. Polska - taka piękna :/


Do tego drugiego widoczku zrobiłem dziś wyjątkowo fotkę panoramiczną. Jeszcze niedawno, gdy jechałem sobie drogą po prawej, po lewej miałem gęsty las. Teraz można śmiało wyprowadzać wielbłądy.


W Luboniu trafiłem na parowóz, rzecz niestety od jakiegoś czasu rzadko spotykana na wielkopolskich torach. I cóż, byłaby pewnie fajna fotka, ale... luboński urok niestety ją przykrył :)

Nie da się ukryć, nie jest to pojazd ekologiczny :)