Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 206038.55 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.82 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2018

Dystans całkowity:1649.90 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:57:30
Średnia prędkość:28.69 km/h
Maksymalna prędkość:59.20 km/h
Suma podjazdów:6653 m
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:53.22 km i 1h 51m
Więcej statystyk
  • DST 54.10km
  • Czas 01:50
  • VAVG 29.51km/h
  • VMAX 51.40km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 221m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przejrzany

Piątek, 20 kwietnia 2018 · dodano: 20.04.2018 | Komentarze 8

Miał to być wypad, podczas którego tak jak w ostatnią niedzielę chciałem oszukać wiatr, co dałoby mi choć upragnione pól na pół w temacie: gnojenie oraz brak przeszkadzania, ale niestety... Przejrzał mnie. Gdy już dotarłem klasyczną trasą przez Luboń i Puszczykowo do Mosiny, zerknąłem nawet lewym okiem na wschód, żeby zmylić przeciwnika, jednak okazał się zbyt sprytny. Do tego momentu wiał z kierunku SE, jak tylko pomknąłem na zachód, zrobił się typową SW-inią, oczywiście do czasu, gdy zacząłem (po minięciu Dymaczewa, Łodzi i Stęszewa) kierować się na północ, mijając Szreniawę i Komorniki. Wtedy wrócił do wersji wschodniej. W ogóle zresztą mnie to nie zdziwiło, przecież trochę już żyję na tym łez padole :)

Doszły do tego korasy lubońsko-mosińskie, takie jak zwykle, czyli jakby ktoś chciał upchnąć połowę sporego miasta na kilku wiejskich, tfu, miejskich uliczkach. Bez tego średnia wyszłaby mi pewnie całkiem spoko, a "z tym"... niezbyt spoko :) Trasa to klasyczne "kondominium", choć z próbą (niedaną) uniknięcia zatorów poprzez ominięcie kawałka Komornik objazdem przez Rosnowo. A kawałek wcześniej, w Trzebawiu, gdy zatrzymałem się nasmarować łańcuch (bo po zdjęciu słuchawek okazało się, że to nie świergot ptaków, a ćwierkający napęd), po raz kolejny zamyśliłem się nad głębokim przesłaniem części dżentelmenów o kibicowskiej subtelności ogra, a mianowicie: kto jest podmiotem? Ja, Ty, My, obywatele, społeczeństwo? A może to niemieckie "was" lub angielski czas przeszły? Wiem, że już kiedyś poruszałem tu ten temat, ale nie uzyskałem wiążącej odpowiedzi.

Po wczorajszym pożegnaniu się z kolejną szprychą odpuściłem sobie dojazdy starą szosą do pracy. Nie stać mnie na jazdę po polskich ddr-kach. Znów zawiozłem za to koło do serwisu - do odebrania najwcześniej we wtorek, i to po znajomości, bo... wszyscy wiemy czemu :)


  • DST 71.30km
  • Czas 02:27
  • VAVG 29.10km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 157m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pokor(k)nie

Czwartek, 19 kwietnia 2018 · dodano: 19.04.2018 | Komentarze 8

W sumie to ta wiosna wybuchła nam nieoczekiwanie niczym przeciętny Abdul w meczecie. Jeszcze jakieś dwa tygodnie temu jeździłem w zestawie "prawie zima", dziś było mi momentami za gorąco w stroju "pełnia lata". Do tego te zapachy, kwitnące bzy, w końcu soczysta zieleń, małe upierdliwce próbujące stać się kamikaze w moim pysku... Dobrze jest. Czas korzystać, póki nie nadejdzie te cholerne lato z upałami, za którym będziemy tęsknić w styczniu roku przyszłego, gdy znów kominiarki staną się codziennością.

No to... korzystałem. A bardziej: chciałem korzystać. Mina mi zrzedła, gdy sprawdziłem kierunek wiatru - północno-zachodni, a jak się okazało, gdy "trzeba" było mnie uwalić, również południowy, a nawet wschodni - i uświadomiłem sobie, że znów czeka mnie upojna randka z miejskimi korkami i światłami. Ale że twardym cza być, to zęby zacisnąłem i ruszyłem, z Dębca przez Górczyn, koło Inea Stadionu skręciłem w kierunku Junikowa, gdzie odbiłem malowniczym duktem prowadzącym wzdłuż cmentarza do wylotówki na Wysogotowo.

Do tego momentu średnią miałem tak żałosną, że wolałem nie spoglądać na licznik, ale pomyślałem sobie, że przecież od teraz droga wolna, nadrobię. No i...

Koras powypadkowy (w necie wyczytałem, że nastąpiła drobna kolizyjka z ciężarówką, ale bez ofiar) był niemały, więc znów stałem. Następnie odczekałem swoje w Sierosławiu, tym razem dzięki śmieciarce zaparkowanej na pasie przeciwnym do swojego. A gdy już w Więckowicach skręciłem na południe, do Dopiewa, zmienił się wiatr i miałem go w pysk, po tym, jak do tej pory miałem go w pysk. A najchętniej dałbym mu w ryj :)

Końcówka tej dzisiejszej mordęgi (tu Relive bogate zdjęciowo) to Dopiewiec, Palędzie, Gołuski, Plewiska i do domu. No, prawie, bo jeszcze postanowiłem skorzystać z chwili czasu przed pracą i podjechałem na myjkę, oczyścić Trek(s)a z późnozimowego syfu. Aha, przy okazji pytanie: wie ktoś może, czy da się usunąć swoją ocenę swojego roweru? Bo niechcący to zrobiłem podczas przeglądania i wygląda to mega wieśniacko. Ja mogę jedynie zmniejszyć ilość gwiazdek, co sprawy nie rozwiązuje :)

No i jeszcze jedna ważna sprawa. Do końca miesiąca, jakby ktoś zapomniał, należy rozliczyć się z PIT-a i można przekazać 1% podatku. Polecam zrobić to na zbiórkę protezy nogi dla Ani naszego BS-owca Bitelsa. Więcej można przeczytać tutaj. Myślę, a nawet wiem, że "Bitelsi" będą Wam wdzięczni za każdą pomoc :)

EDIT: tak jak niedawno, i dziś postanowiłem na chwilę wyskoczyć z pracy, żeby zobaczyć, jak pies radzi sobie z domem. A bardziej: jak dom radzi sobie z psem :) Było ok, ale... gdy jechałem starą szosą, poszła mi... szprycha. Znów! I znów na dziurze na ddr-ce przy Dolnej Wildzie... Której nie mam jak objechać. Zaledwie kilka dni temu odebrałem naprawione koło... No comments. Drugi kurs zrobiłem już crossem i to jest chyba jedyne rozsądne wyjście przy tej gównianej śmieszce, która powinna już dawno zostać zaorana. Ale za to wpadło dodatkowe 20 km.


  • DST 51.30km
  • Czas 01:46
  • VAVG 29.04km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 183m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bociek+

Środa, 18 kwietnia 2018 · dodano: 18.04.2018 | Komentarze 9

Dzisiaj rundka zachodnia, wykonana w tej wersji po raz pierwszy. Od czasu remontu w Chomęcicach próbuję bowiem wymyślić trasę na pięć dych taką, która miałaby jakieś ręce lub nogi, a najlepiej i to, i to, a do tego nie trzeba by było kręcić się w te i we wte niczym nasza żałosna parlamentarna opozycja wobec kolejnych populizmów aktualnego reżimu.

Tak więc, po miesiącach prób wyszło takie cuś: Dębiec - Luboń - Wiry - Komorniki - Szreniawa - Rosnówko - Chomęcice - Głuchowo -serwisówki - Gołuski - Palędzie - Dąbrówka - serwisówki - Plewiska - Poznań. W korkach nastałem się co niemiara, przewiało mnie na polach jak zwykle nie stąd, skąd według prognoz powinno, no życie. Więc finalnie wynik taki se.

Ale za to: cyknąłem sobie klasyczną fotę na tle tych mounteverestów WPN-u... :)

...oraz przyuważyłem pierwszego w tym roku bociana. Przyleciał niedawno, co wnioskuję po stanie asfaltu pod gniazdem. Jest jeszcze czarny, a nie biały :)

A trasa wyszła... Hm :) Wystarczyło dorysować kilka kresek i... :)

A skoro już jesteśmy koło tematu, to - żeby nie było, że zaniedbuję kropkowy fanklub, który się jakoś tak nieoczekiwanie zrodził - spojrzenie wersja 666 :)



  • DST 72.20km
  • Czas 02:32
  • VAVG 28.50km/h
  • VMAX 52.60km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 256m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Żabioskoki

Wtorek, 17 kwietnia 2018 · dodano: 17.04.2018 | Komentarze 8

Dziś rano było szaro, buro i eee... dużo chmuro :) Na szczęście jednak wczorajsze opady odeszły w niepamięć i można było normalnie, po ludzku się zgarbić i wsiąść na szosę.

Jakiś szkopuł musiał w tym być, a jakże. Był nim wiatr, niby z północy, a jak się okazało na trasie: po prostu z zachodu. Tym razem to on, we współpracy z pogodynkami, oszukał mnie perfidnie. Czemu? Bo skierował koła mego roweru na miejskie szlaki, którymi przemęczyłem się te kilkanaście kilometrów żabimi skokami z Dębca przez Górczyn, Grunwald, Jeżyce, by dopiero na wysokości Strzeszyna odetchnąć wątłą piersią. Od tego momentu można było kręcić, a nie człapać. Niestety średniej już nie nadrobiłem.

DDR-ka przy Koszalińskiej ładnieje i "pachnieje". Lubię ją w tym okresie, a najbardziej poza weekendami, gdy brak jest pełzającego sezonowego ro(wero)bactwa.

Dalsza część trasy to Psarskie, Kiekrz, Rogierówko, Sady, Lusowo, Zakrzewo, serwisówki, Plewiska i do domu. W Sadach nawet chciałem jechać śmieszką, ale nie było mi dane, z powodów poniższych. No dobra, nie będę ściemniał, nie chciałem, a taki widok zawsze krzepi me serce :)

Dystans będzie się jeszcze powiększał, bo jechałem rowerem do pracy i czeka mnie jeszcze jeden kurs w tę i z powrotem. Powód: Kropa została wczoraj sama na rekordowe sześć godzin, co skończyło się intensywną konsumpcją tak apetycznego kąska, jakim jest... ściana. Dziś więc wolę dmuchać na zimne, bo jej kreatywność jest po- i przerażająca :)

EDIT: łącznie wyszły dwa kursy dom - praca - dom, więc doszło 20 km do dystansu dziennego.


  • DST 31.55km
  • Czas 01:09
  • VAVG 27.43km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 124m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut bezlicznikowy

Poniedziałek, 16 kwietnia 2018 · dodano: 16.04.2018 | Komentarze 18

Rano - zaraz po tym, jak obudziłem się po tym, jak zasnąłem, gdy obudziłem się po raz kolejny (psi urok, a może bardziej: na psa urok) - usłyszałem za oknem dźwięk kropel deszczu i wiedziałem, że z kręceniem będzie ciężko. Ale też mnie to nie zdziwiło, bo prognozy, choć tylko te złe, najczęściej się niestety sprawdzają.

Udało się jednak. Grubo po dziewiątej przestało padać, ja miałem być w południe w pracy, więc postanowiłem zaliczyć choć gluta, oczywiście crossem, który służy do takich właśnie misji specjalnych. Dawno na nim nie siedziałem, ale sprawdziłem jedynie kontrolnie stan ogumienia i już byłem na dworze. Na zewnątrz zdziwiłem się, że licznik nie kontaktuje, zatrzymałem się więc, zerknąłem i... siarczyście warknąłem. Przy czym ów czasownik jest nieprzypadkowy, gdyż powiązany z pewną Kropką, która nie wiadomo kiedy... odgryzła spory kawałek mocowania Sigmy do ramienia amortyzatora.. Ja wiem, że pewnie ona też kocha rowery, ale bez przesady... :)

Tym samym zrezygnowany ruszyłem prawie w ciemno, bo bez pomiaru i dystansu jest jak bez nogi, a bez nogi jeździ się dość ciężko. W sumie nawet nie byłem specjalnie zły, bo szczeniakom się wybacza, ale wściekły na siebie, że nie upilnowałem. Z drugiej strony - dobrze, że ten element, a nie na przykład przerzutka w Treku. 

Kółeczko dzisiejsze zrobiłem więc z pomiarem aplikacji, które są tak samo wiarygodne, jak Szyszko mówiący o ochronie środowiska. Potem jedynie skorygowałem wynik o zwyczajowy błąd i w miarę wyszło realnie. Trasa: Poznań - Luboń - Łęczyca - Wiry - Komorniki - Szreniawa - Rosnowo - Komorniki - Plewiska - Poznań. Na głównej drodze między Rosnowem a Komornikami prawie zostałbym potencjalną karmą dla robaków, gdy jakaś troglodzida nie patrząc na to, że wyjeżdża z podporządkowanej prawie mnie przejechała na pełnej parze, oczywiście albo udając, albo faktycznie nie słysząc tego, co wykrzyczałem o jej cnocie i takich tam :)

Optymistyczne rzeczy po dzisiejszym glucie: udało się pojeździć choć tyle, to jedno. Zieleni się, a nawet więcej - drugie.


Panu widocznemu na DDR-ce wyjątkowo wybaczyłem, bo to pies go zabrał na spacer, a nie odwrotnie.


  • DST 53.80km
  • Czas 01:44
  • VAVG 31.04km/h
  • VMAX 59.20km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 279m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Drezynowo i sprytnowiatrowo

Niedziela, 15 kwietnia 2018 · dodano: 15.04.2018 | Komentarze 9

Gdy spojrzałem dziś rano na prognozowany wiatr, który miał być południowo wschodni, wiedziałem, że taki nie będzie. Bo nigdy nie jest "taki", zawsze znajdzie sposób, żeby mnie wyśledzić i uwalić przyjemność z jazdy. Postanowiłem więc dziś się z gnojem podroczyć i zrobić lekką zmyłę. Menda spodziewała się bowiem, że jeśli ruszę w kierunku Mosiny, to skręcę w lewo, gdzieś na Rogalin, tymczasem zrobiłem psikusa i pokręciłem dokładnie tak, jak wczoraj, czyli wykonałem "kondominium" przez Dymaczewo, Łódź, Stęszew i Komorniki do Poznania. Efekt? Zanim się zorientował, niechcący nawet mi wiał spory kawałek w plecy, gdzieś do Stęszewa, co prawda reflektując się na trzydziestym kilometrze i aż do końca atakując z boku i centralnie, ale co moje to moje. Wyszło gdzieś 50/50, co tak rzadko się zdarza, że smakuje wybornie.

Poszła za tym całkiem dobra średnia, uzyskana również dzięki znikomemu ruchowi na drogach - nawet Luboń udało się pokonać dość sprawnie, choć zielonej fali trzeba było lekko pomóc, doprowadzając daltonizm do wyższego poziomu :) Miałem też dwóch nieświadomych motywatorów - jednego na triatlonowym sprzęcie za ho ho ho, a może nawet więcej, którego dogoniłem w Puszczykowie, spodziewając się dawania zmian, ale nie - dopiero w Mosinie, gdy stanąłem na skrzyżowaniu mnie dogonił i miałem aż do skrętu towarzysza analizującego jedynie moje plecy. Drugi wyprzedził mnie przed Krosinkiem, gdy akurat zwolniłem podczas rozmowy w słuchawkach przez telefon, ale że ani cześć, ani pocałuj mnie w dupę, to z kolei ja usiadłem mu na kole, chcąc łaskawie później pomóc, ale gdy się szykowałem do wyprzedzenia, postanowił wjechać w boczną. A szkoda, bo zamierzałem zapytać, czy mnie nie widział podczas wyprzedzania, czy co? :)

Dzisiejszy wypad miał jeszcze jeden element - wjazd na Osową Górę, bo sobie uświadomiłem, że dawno nie byłem. Wspiąłem się, zjechałem, prawie rozpędziłem do sześciu dych, ale musiałem dać po hamulcach, gdyż jakiś Sebix nie wiadomo czemu jechał autem pod górę lewą stroną na czołówkę. Natomiast na dole wypatrzyłem jeden z najmilszych widoków z tych okolic: drezynę w trakcie przygotowań do wspinaczki na Osową. Zatrzymałem się, pozdrowiłem znajomą mi z kontaktów zawodowych panią Marię, chwilę pogadaliśmy (również o rowerach i o tych, co potrafią na nich kilkanaście razy pod rząd bawić się tu w kursy góra-dół), pomogłem popchać wózek na odcinku: szopa - peron oraz obiecałem, że w końcu może uda się zebrać i zaliczyć w tym roku przejazd tym genialnym sprzętem, bo już wstyd.


A póki co zachęcam wszystkich do tego, na co mi czasu brakuje, więcej szczegółów na stronie Mosińskiej Kolei Drezynowej. Trzeba wspierać, póki PKP SA nie udało się jej jeszcze zlikwidować, a ma jak zwykle ku temu zakusy poprzez groźby likwidacji torowiska.

Na jutro znów jakieś burze i deszcze zapowiadają - jako że idę do roboty, może się zdarzyć przymusowa pauza od kręcenia :/

Aha, no i na koniec Kropka, bo się tym razem łódzka część BS domaga :) Proszę bardzo: na górze pies spokojny (rzadki widok), na dole - w trakcie intensywnej i pełnej pasji walki z własnym ogonem :)




  • DST 53.10km
  • Czas 01:49
  • VAVG 29.23km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 231m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sobo(ko)rek

Sobota, 14 kwietnia 2018 · dodano: 14.04.2018 | Komentarze 18


Niestety dziś tak rowerowo słodko jak wczoraj nie było, z kilku względów: wiatru (a niech ma, będzie dziś na pierwszym miejscu, zasłużył sobie tym, co robił ze mną na otwartych przestrzeniach), ciężkawego powietrza, korków (do tego jeszcze wrócę) oraz wczesnej pory wyjazdu - ruszałem po ósmej. przed pracą, kompletnie niewyspany.

Plus był taki, że Poznań ominęły nocne burze i opady, czego niestety nie można napisać o okolicach choćby Piły czy Konina. Dzięki temu mogłem znów uskutecznić szosokręcenie, czyli - czas to w końcu przyznać jasno i otwarcie - mój ulubiony sposób spędzania czasu na dwóch kółkach.

Powyższy obrazek wydaje się dość sielski jeśli chodzi o warunki drogowe, ale rzeczywistość była ciut inna - Luboń, Mosina, Stęszew, już nie wspominając o Komornikach, to dziś jedno wielkie składowisko szrotu z programu ZłomZNiemiecPlus, sunące z paniką do marketów, Żabek, Biedronek i innych przybytków rozkoszy objętych z kolei jutrzejszą schizą pod nazwą NiedzielaMinus. Niniejszym dziękuję, że zamiast się rozpędzić, mogłem sobie postać i się nawdychać.

Trasa: Poznań - Luboń - Puszczykowo - Mosina -  Łódź - Stęszew - Komorniki - Poznań. Czyli po prostu "kondominium".

Wyjeżdżając z Dymaczewa przypomniałem sobie, że już dawno miałem coś wkleić, ale nie chciało mi się zatrzymywać. Dziś mi się zachciało i niniejszym zadam w eter pytanie: o co tu chodzi? :)


Przecież postawienie tego znaku kosztowało więcej niż wydeptanie i wykoszenie tej nie używanej przez nikogo ścieżynki, prowadzącej w pole. Jakoś nie skorzystałem, ale w sumie brakuje mi tu jeszcze zakazu jazdy rowerem przy drodze do kompletu :)


  • DST 54.30km
  • Czas 01:46
  • VAVG 30.74km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 307m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Było :)

Piątek, 13 kwietnia 2018 · dodano: 13.04.2018 | Komentarze 18

No! W końcu dzień, na który czekałem. Było w pełni wolne, było wyspane, było najedzone, nawet pies jakoś się rano ogarnął i wyjątkowo nie marudził (proszę zwrócić uwagę, że napisałem: rano, o dalszym ciągu dzionka nie wspominając). No i było kręcone w sympatycznych warunkach, choć już pod koniec lekko się przegrzewałem.

Wiało mocno, ale o dziwo najlepiej kręciło mi się właśnie... pod wiatr. Nastawiłem się bowiem na solidniejsze tempo, choć też bez przesady - po prostu tlenik (a co, użyję przy okazji obcej terminologii) z lekkim przytupem. Tym samym na trzydziestym kilometrze w Kórniku (dotarłem tam przez Luboń, Puszczykowo, Rogalinek, Rogalin i Mieczewo) mimo wmordewindu na liczniku było trochę ponad 29 km/h. Aż się lampka zapaliła - może jakiś solidny wynik wpadnie, ale oczywiście nie mogło być różowo, więc wracałem przez Borówiec, Daszewice, Koninko oraz Krzesiny głównie z bocznym. I wcale mnie to nie zdziwiło, dopiero gdyby tak się nie stało, byłbym w szoku :)

Pary było na tyle, że wyprzedziłem na trasie jednego szoszona (zachęcałem do współpracy, ale jakoś nie reflektował), a za Kórnikiem dogoniłem drugiego, z którym dokręciłem do Krzesin i każdy w swoją stronę. Kolega (triathlonista zresztą) przydał się do zmian, niezbędnych do walki z wietrznym gnojem, co to miał pomagać podczas nawrotki, a robił swoje. No i sympatycznie się konwersowało, tym bardziej, że zaczęliśmy od wspólnych przekleństw na betonowych płytach w Borówcu :)

Fajny dzień mimo późniejszych obowiązków, tym bardziej, że po południu odkryłem chyba najlepszą pizzerię, a w sumie pizzeryjkę w Poznaniu. Znajduje się przy Górnej Wildzie, nazywa się Przyjemność (idealnie), usytuowana jest w mało apetycznej budce, a smak w niej... światowy. Sorry za kryptoreklamę - nie mam w tym żadnego interesu, po prostu odpadłem, gdy dostałem kandyzowaną czerwoną cebulę i świeżutkie oryginalne zielone oliwki na niby banalnym daniu, jakim jest pizza, do tego zostałem dopytany czy bezmięsna ma być w opcji wegetariańskiej, czy może wegańskiej, mimo że lokal serwuje głównie wersje "klasyczne" (więc Żona również odleciała smakowo przy swojej). Polecam dla smaku, jak i specyficznego klimatu, dla nas zbyt hispterskiego (błeeee...), ale to zarzut wobec klienteli, a nie właścicieli.

Na koniec trasa w wersji z Relive.


  • DST 53.85km
  • Czas 01:51
  • VAVG 29.11km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 216m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wisusowo

Czwartek, 12 kwietnia 2018 · dodano: 12.04.2018 | Komentarze 9

Na dzisiaj miałem zaplanowany urlop, po pierwsze, żeby się wyspać, a po drugie - zaliczyć wizytę u weterynarza w celu szczepienia. Obydwie misje się udały, choć jedna z nich dostarczyła więcej emocji. Nauczyłem się też nowego słowa: wisus, tak bowiem pan doktor określił Kropę. Przyznam, że nie znałem :)

Przedtem byłem na rowerze. Nawet spoko się kręciło, tylko wiało znów upierdliwie, co odczułem szczególnie na polach, których nie brakowało na trasie z domu przez Lasek Dębiński, Starołęcką, Czapury, Babki, Daszewice, Borówiec, Gądki, Robakowo, Szczodrzykowo, Krzyżowniki, Tulce, Żerniki, Krzesiny, Starołękę i znów Dębinę. Ale poza tym w końcu odczułem wiosnę, mimo że nie odważyłem się jeszcze po dziesiątej rano jechać w zestawie letnim.


W powietrzu wiosna w pełni!

Jeszcze na specjalne życzenie kolegi Lapeca - wisus :) Niestety zdjęć z akcji, czyli zabawy, nie da się wkleić, bo na co komu fota z czarną rozmazaną plamą? Za to zauważyłem, że Kropa szczeka na wiatr, który porusza roletami - ciekawe, po kim to ma? :)



  • DST 51.40km
  • Czas 01:50
  • VAVG 28.04km/h
  • VMAX 51.80km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Podjazdy 265m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Chrzest

Środa, 11 kwietnia 2018 · dodano: 11.04.2018 | Komentarze 8

Trochę nam się ochłodziło, i w sumie dobrze - te jedenaście stopni po dziesiątej rano (a wtedy wracałem) to całkiem milusia wartość, jestem na tak. W końcu wiosna to wiosna, a nie jakieś porąbane lato.

Wyruszyłem ponownie średnio wyspany (tym razem Kropa zaczyna sygnalizować siku, co cieszy i mnie, i panele), ale gotowy do walki, przynajmniej dopóki nie spojrzałem w prognozę, gdzie stało jak byk: wiatr z północnego wschodu. Co oznaczało w wolnym tłumaczeniu: kilkadziesiąt (w sumie prawie trzydzieści) kilosów przez miasto. Za to cieszyło to, co za nim, czyli lubiane przeze mnie okolice Kicina, Mielna i Wierzonki, bo zielono, leśnie i nawet hopkowo.

Najpierw jednak zaliczyłem, po raz pierwszy w tym roku w całości, jeszcze niedawno pływający kawałek Wartostrady. I co, sceptycy oznajmiający wyrzucenie pieniędzy w - nomem omen - błoto? Gów..., eee, chciałem napisać: nic :) Wszystko wygląda jak wyglądało, ubytków brak, asfalt płaski. Miodzio. No, może prócz kawałka na Śródce po bruku, ale niech będzie, że za historyczne walory wybaczam :)

Po minięciu Koziegłów i wjechaniu do lasku na granicy z Kicniem znów zakląłem szpetnie, bo i tu tną, tną, tną... Mam nadzieję,że choć jeden z odpowiedzialnych za ten stan rzeczy łebków miał bliższe spotkanie z uwiecznioną barierką.

Na polach prawie mnie zwiało z roweru, więc po dotarciu do Wierzonki i Karłowic postanowiłem wracać trochę inaczej, genialną drogą kręcąc do Kobylnicy i wsłuchując się w śpiew ptaków, który zmotywował mnie nawet do zdjęcia słuchawek.

Ostatni odcinek to już klasyczna rzeź - wiatr, który pomagać nie chciał, korki, a ostatnie dziesięć kilosów w deszczu zmuszającym mnie do ostrożnej jazdy, szczególnie po mijanych w ilościach hurtowych torowiskach tramwajowych. A co ciekawe, pod domem było sucho, chmura raczyła skumulować się jednie nade mną, śledząc trasę. Hura.

Tu trasa w wersji Relive. 

Oj, niełatwy to był wyjazd. A rower przeszedł pierwszy wodny chrzest i aktualnie, jako że nie zdążyłem podjechać na myjkę, wygląda jak S(h)rek, a nie Trek :)