Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 198417.70 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2016

Dystans całkowity:1465.83 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:49:27
Średnia prędkość:29.64 km/h
Maksymalna prędkość:60.80 km/h
Suma podjazdów:4335 m
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:50.55 km i 1h 42m
Więcej statystyk
  • DST 51.50km
  • Czas 01:45
  • VAVG 29.43km/h
  • VMAX 54.30km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 198m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Cuda, zawianki...

Piątek, 10 czerwca 2016 · dodano: 10.06.2016 | Komentarze 2

Gdybym wiedział, że dziś będzie tak wiało to...

...też bym ruszył :) Nie oszukujmy się :)

Jednak co by nie mówić, w jedną stronę czulem jakbym siłował się ze słoniem. Albo próbował wytłumaczyć pewnemu mało zabawnemu kurduplowi, że kraj z literką „p” na początku nazwy to nie piaskownica z za ciężkimi zabawkami. Czyli było hardkorowo, a zdarzały się na płaskim momenty oszałamiających prędkości w granicach 22-24 km/h. Tak było przez około 25 kilometrów, od Poznania przez Luboń, Wiry, Szreniawę, Konarzewo do Trzcielina.

Potem... było tak samo. No dobra, minimalnie lepiej, bo kilka sekund wiało mi w plecy. Z kilkunastominutowymi przerwami :) Wróciłem przez Dopiewo, Gołuski i Plewiska do Poznania bez przygód, choć fragmentami przy bocznym rzucie wiatru samo utrzymanie się w siodełku dawało wiele emocji.

Wczoraj narzekałem na rowerzystów, a dziś za to kamyczek do koszyczka pt. „bezmózg” wrzucali mi hurtowo piesi. Jeszcze zanim wyjechałem z osiedla mogłem mieć opaćkane flakami przebiegających na ślepo emerytów oponki i kierownicę, a w Luboniu gdybym się uparł i nie używał hamulców to mógłbym założyć strój kąpielowy i pływać we krwi, prawdopodobnie dostając jeszcze odszkodowanie. No ale niestety – ostatnio wymieniłem klocki i z dodatkowej gotówki nici :)


  • DST 53.00km
  • Czas 01:46
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 209m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dziewicze wiatry

Czwartek, 9 czerwca 2016 · dodano: 09.06.2016 | Komentarze 19

Pięknie i jesiennie się dziś zrobiło. 16 stopni, pochmurne niebo, a nawet dopadła mnie lekka mżawka. Cudo. Ino jeździć :)

Jedynym minusem był północny wiatr, który zmusił mnie do pokonania całego miasta, żeby znaleźć się na wolności. Zazwyczaj na tym etapie gehenny irytują mnie korki i samochody, ale dziś było trochę inaczej. Korki mnie irytowały jak zwykle, ale tym razem prym wiedli rowerzyści. Najpierw na Dębcu jakiś mistrz pedalarstwa jadąc z naprzeciwka, a potem przez chwilę przede mną, nie raczył jakąkolwiek kończyną informować o zamiarach skrętów, a później, na dzielonej drodze pieszo-rowerowej kolejny następca Szurkowskiego najwyraźniej nie był w stanie ogarnąć piktogramów i uporczywie kręcił po części dla drepcących. Było to o tyle dziwne, ze jest na niej kostka, a obok asfalt. Ale co kto lubi, masochistów nie brakuje.

W końcu znalazłem się na Koszalińskiej. TEJ Koszalińskiej. Gdzie od jakiegoś czasu powstaje z hukiem kolejna DDR-ka. Na razie jest niedokończona, raz widnieją zakazy, raz nie, ale postanowiłem zrobić wielki test. Ogólnie o dziwo jestem na tak. Szeroko, asfaltowo, póki nie ma ludzi, więc jest bezpiecznie :) Co prawda wciąż nie znam rozwiązania zagadki - czy będę musiał nią jechać jeśli będę kręcił z drugiej strony, co wiązałoby się z ryzykownym manewrem przekraczania ulicy, czy nie, ale w sumie... jakie to ma znaczenie? Nawet gdybym nie musiał to i tak dam sobie odciąć to i owo za to, że dość często będzie tam słyszalny ulubiony dźwięk puszkogrubasów, czyli klakson. Za to narosły kontrowersje wokół barierkozy, jak dla mnie zupełnie nieuzasadnione - słupki nie są na środku, a wyraźnie oddzielają drogę od ścieżki, co daje mi spokój psychiczny, że potencjalny samochodowy morderca zatrzyma się na jednym z takich pachołków, a nie na moich szanownych czterech literach. Podsumowując ogół: nawet wygląda to cywilizowanie.

Co ciekawe otrzymałem dziś dowód na to, że nowe inwestycje wpływają na aktywność zawodową, bo ze zdziwieniem zauważyłem na wysokości Strzeszynka po raz pierwszy w tej okolicy grzybiarkę. Do tej pory ta działalność nie była tu widywana, a tu proszę, od razu boom :)

Dokręciłem do Kiekrza, potem przez Starzyny dotarłem do Rokietnicy, gdzie skręciłem krótszą trasą na Napachanie, a w Kobylnikach postanowiłem dokonać Wielkiego Eksperymentu, czyli załatać lukę w znajomości terenu i zaliczyć w końcu ulicę Podjazdową w Rogierówku. Wstyd się przyznać, ale dopiero teraz. Taka ładna nazwa - to po pierwsze. A po drugie - wiatrak holender mający już ponad 110 lat (i co dalej?), którego brakowało mi do kolekcji, ale jakoś nie miałem śmiałości :) Dziś oficjalnie nadrobiłem, a dziewiczy rejs bardzo mi się podobał, bo hopki tam są zgrabne i powabne. A wiatrak? No cóż... po prostu jest. Jeszcze... Nie miałem czasu włazić za daleko, więc zdjęcie jest tylko pro forma.

Poznałem za to nowego zioma. Trochę sztywny i małomówny, ale nie robił problemu z propozycji wspólnej foty z rowerem, więc skorzystałem :)

Końcówka to powrót przez Rokietnicę oraz ulicę Słupską do DK-92 i znów miastem (Bułgarska + Górczyn) na Dębiec. Mimo ponad dwudziestu kilosów po Poznaniu starałem się wywalczyć te trzy dychy średniej, co o dziwo wyszło, choć na styk.


  • DST 53.40km
  • Czas 01:43
  • VAVG 31.11km/h
  • VMAX 53.70km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Podjazdy 117m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Strażak (i ja) sam :)

Środa, 8 czerwca 2016 · dodano: 08.06.2016 | Komentarze 13

Noooo... w końcu wiatr zmienił kierunek ze wschodniego na normalny. Z mojej perspektywy, która za swój główny punkt wyjścia uznaje omijanie miasta, głównie ulicy Starołęckiej, może jeszcze Starołęckiej i chyba jeszcze Starołęckiej, jest nim zachodni, a najlepiej jeszcze z południowym zboczeniem. I taki właśnie dziś był. Ryjek miałem więc uchachany już na samym starcie.

Zapewne mniej radosny był rowerzysta, który w Luboniu akurat dostawał mandat za coś. Za co - nie wiem. Z założenia mi go żal, bo nie wyglądał na jakiegoś amatora, ale obawiam się, że chodziło o jazdę po chodniku (choć pewny nie jestem, więc nie chcę siać defetyzmu). Jeśli tak - moje współczucie pikuje do zera, bo tępię takie zachowanie z całej siły, tym bardziej, że asfalt tam nie był jakiś koszmarny.

Wykręciłem dziś swój ulubiony "kondomik" przez właśnie Luboń, Wiry, Puszczykowo, Mosinę, Dymaczewo, Stęszew, Komorniki do Poznania. W Łodzi, gdzie na chwilę zwolniłem, żeby ogarnąć resetujące się i wieszające Endomondo nagle zobaczyłem kątem oka za sobą ceń z barankiem. Oho, pomyślałem, tyle sobie pojeździłem w "tlenie". Dałem ręką znać, że go widzę i przyspieszyłem, bo od kolarza na plecach jak wiadomo bardziej motywuje do tego jedynie sapanie TIR-a za sobą na wąskiej drodze :) Mimo bocznego wiatru szło całkiem sprawnie, a ja czekałem czy kolega poczuje się do zmiany. Poczuł się, a nawet zagadał. Jak się okazało gonił mnie od Mosiny, jest strażakiem, który wraca zupełnie naokoło z poznańskiego Grunwaldu do Buku, bo miał spokojny, 24-godzinny dyżur w straży pożarnej i korzysta. Gadało się fajnie, przy okazji wyszło, że niedługo jedzie w większej kupie w "moje" strony (Karpacz i okolice), więc dałem kilka rad gdzie warto pojeździć, wyraziłem też szacun dla jego roboty, bo to jedna z dwóch służb mundurowych, do której czuję sympatię oraz podziw. Tą drugą jest służba przy prowadzeniu wąskotorowej Maltanki w Poznaniu dla emerytowanych kolejarzy ;) Całą resztę mam... no tam gdzie mam ;)

Pożegnaliśmy się w Stęszewie, ja starałem się jeszcze dokręcić wynik do jakiegoś przyzwoitego i tym samym w końcu w tym roku mogę być umiarkowanie zadowolony ze średniej.



  • DST 52.53km
  • Czas 01:45
  • VAVG 30.02km/h
  • VMAX 54.80km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 188m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kochana nuda :)

Wtorek, 7 czerwca 2016 · dodano: 07.06.2016 | Komentarze 3

Po wczorajszych atrakcjach dziś moim osobistym hasłem dnia było: żadnych przygód. Sumiennie sobie postanowiłem, że choćby jakaś dróżka mnie kusiła niczym Szatan Jezusa na pustyni albo kolejna ciepła posadka do przejęcia na własność przez miłościwie panującą nam partię  - nie ulegnę. I dałem radę! Choć nie powiem, były chwile zwątpienia, ale sam się skarciłem i wytrzymałem :)

Pokręciłem standard - przez Starołęcką, Czapury, Rogalinek, Rogalin, Świątniki do wysokości przybytku o ambitnej nazwie "Flaki, grochówka, bigos", tam zakręciłem kawałek przed grzybiarkami i dotarłem do Poznania ponownie przez Rogalin, a potem Mosinę, Puszczykowo i Luboń, w którym nawet w celu uniknięcia potencjalnego ponownego przelewu na konto Urzędu Skarbowego zaliczyłem DDR-kę spod znaku "fale Dunaju".

Jako że wiatr w pierwszej połowie jazdy wiał mi w pysk to oczywiste dla mnie było, iż podczas powrotu będzie również wiał w pysk. Nie zawiodłem, się. Oj, jakbym kiedyś chciał :) Mimo to udało się te marne trzy dychy wywalczyć.


  • DST 52.40km
  • Czas 01:49
  • VAVG 28.84km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 83m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Recydywa i ja...

Poniedziałek, 6 czerwca 2016 · dodano: 06.06.2016 | Komentarze 13

...śpiewał za swoich mniej komercyjnych czasów, czyli takich, gdy siedział w pierdlu, Maciej Maleńczuk. Coś czuję, że jeszcze kilka lat jazdy na rowerze i będę mógł to nucić również ja :)

W trasę ruszyłem z nastawieniem umiarkowanie optymistycznym, choć wiatr go szybko storpedował, proponując mi zamiast jazdy pedałowanie w miejscu. Lub ewentualnie w tył, ale musiałbym zamienić miejscami lampki z kierownicy oraz spod siodła żeby było zgodnie z przepisami, a na to byłem zbyt leniwy, więc powoli starałem się pokonywać opór powietrza. Szło "tak se", ale w końcu przedarłem się na wschód, przez Starołęcką i Krzesiny, za którymi wpadłem na genialny pomysł - w walce z rutyną przetestuję nową trasę! Hurrra!

Jeśli na przyszłość ktoś będzie świadkiem, gdy podobny debilizm wpada mi do łba, proszę uderzać mnie tępym narzędziem aż mój mózg zamieni się w krwawą papkę, a jucha będzie ciekła strumieniami. Albo po prostu powie, żebym tego nie robił.

Ruszyłem bowiem w kierunku Szczepankowa, czyli części Poznania, którą wraz z Ratajami najlepiej oddaje słowo "syf". Kiłę i mogiłę dodaję gratis. Najgorsze jest jednak to, że planiści osiedli z wielkiej płyty zabrali się również za budowę dróg, rond i estakad, które człowiek niezaznajomiony w terenie powinien pokonywać z przewodnikiem, a i to za odszkodowaniem. Tak sobie jechałem i jechałem, aż trafiłem na jakieś rondo, na prawo od którego była DDR-ka, na którą o dziwo wjechałem, bo przepisy to dla mnie świętość. Noooo, załóżmy :) O czym kawałek dalej. 

Ścieżka się najpierw zmieniła z asfaltowej na kostkę. Nic nowego. Chwilę później musiałem z niej zjechać, bo leżało na niej szkło. Nic nowego po raz drugi. Zrobiłem to w ostatniej chwili, cudem ratując opony przed pociachaniem, a już za momencik maksymalnie skupiony na podłożu pokonywałem dziurawy przejazd kolejowy, który wskazywał na wieloletnie użycie, a pewnie i spore spożycie przez drogowców, którzy go robili. I tu następuje klu programu.

Zrobiło się dziwnie cicho, jakoś tak pusto i mało uroczo. Ale asfalt wciąż istniał, więc pedałowałem twardo dalej, licząc, że może znów tym samym trafię do jakiejś cywilizacji, Pokonałem z kilometr, może więcej, gdy nagle zrównał się ze mną jakiś nieoznakowany pojazd, z którego wystawały cztery głowy dziwnie na mnie patrząc. Pomyślałem, że pewnie chcą mnie zapytać o drogę, więc pomachałem rękoma sugerując, że sam nie wiem dokąd zmierzam. O ja naiwny. Nie chodziło o to. A o co?

Skupiłem wzrok na wnętrzu samochodu raz jeszcze, potem raz jeszcze i pomyślałem: "ulalala..." (no dobra, może to nie było to słowo, ale tego bloga mogą czytać dzieci). Zobaczyłem bowiem pełne umundurowanie, co instynktownie spowodowało, że się zatrzymałem. Nie tylko ja, bo z wozu wyszła dwójka istot płci obojga.

- Dzień dobry, Straż Ochrony Kolei - poinformowała mnie z dość zaciętym wyrazem twarzy przedstawicielka chromosomów XX.
- Eeee, dzień dobry.
- Co pan tu robi?
- Nooo, jadę.
- A wie pan, że jest pan na terenie zamkniętym należącym do kolei, przy stacji Franowo, zignorował pan zakaz wjazdu, a do tego odbywa się tu niekontrolowany przez nikogo ruch szynowy, który z powodu braku rogatek grozi życiu? Poproszę dowód osobisty.

Zdębiałem. Cholibka, ja naprawdę przez tę cholerną ścieżkę kończącą się na słupie NIE zauważyłem zakazu. A co do terenu kolejowego to jak do cholery miałem to zauważyć, skoro dosłownie NIC na to nie wskazywało? :) Jako dowód zamieszczam zdjęcia, które wykonałem wracając:



Prawda, że nie dało się domyśleć i miałem prawo być w szoku? :)

Dialog się rozkręcał. Oprócz tego, że moje autentyczne zdziwienie co do zakazu świadczyło o niewinności, nie miałem nic więcej na swoją obronę. Obrałem więc taktykę pokornego cielaka w rzeźni, mającego nadzieję, iż jednak ten rubaszny pan w zakrwawionym fartuchu odetnie mi tylko kawałek palca, a nie poderżnie gardło. Szło niełatwo.

- Ojej, w tym momencie zawracam skoro tak.
- Oczywiście, że pan zawraca. Kwestia tylko co z panem zrobić, bo popełnił pan co najmniej jedno wykroczenie, za które można dostać mandat nawet do 500 złotych.
- Ups.

Użyłem całej swej mocy. Zagadywałem, kląłem (się), kajałem. Wyszło chyba autentycznie. Jak się okazało monitoring wyhaczył mnie od razu, dlatego tak szybko mnie dopadli. Atmosfera się trochę rozluźniła, pani SOK-istka wyluzowała i nawet zaczęła się uśmiechać. Opowiedzieli mi historię, że kilka lat temu na tym terenie pociąg skasował samochód innej ich ekipy, bo tu wszyscy poruszają się na czuja i naprawdę jest niebezpiecznie. 

W końcu nadszedł Czas Wyroku.
- Nakładam na pana mandat karny w wysokości...
(tu miałem już w głowie eksmisję, widmo bezdomności i spanie w szaletach miejskich) 
... 50 złotych. Jakiś musi być, bo teren jest ściśle strzeżony. Żeby było tylko tyle wpiszemy jako wykroczenie przejście przez tory w miejscu niedozwolonym, rower przemilczymy. Przyjmuje pan mandat?

O niebiesia! Co miałem robić? Przyjąłem, i to nawet z chorym poczuciem ulgi. Oczywiście, mogli nie dać w ogóle. Czytałem kiedyś o tym w bajkach. Pięć dych to niewysoki rachunek za głupotę. Pożegnaliśmy się w sumie nawet sympatycznie jak na zaistniałe warunki, ja jak niepyszny zawróciłem, z ciekawości jeszcze oglądając bramę piekła. Cokolwiek bym chciał napisać - się nie wybronię. Dałem ciała jak króliczek Playboya na zamkniętej imprezie. Tego się nie dało nie zauważyć. Jednak byłem tak zaaferowany ucieczką z DDR-ki i zachowaniem kół na torowisku, że zrobiłem rzecz niewykonalną. 


A swoją drogą - ma ktoś jakieś logiczne wytłumaczenie sensowności istnienia owej ścieżki?

A tak wygląda na mapce trasa, gdzie się zagubiłem i gdzie mnie dogonili. Faktycznie, są jakieś tory. Oj tam, oj tam :) a podobno asfalt i tak by się za chwilę skończył...

Już bez serca do jazdy wróciłem na swój szlak, pojechałem do Tulec i Gowarzewa, tam się zakręciłem i w 100% pod wiatr w obydwie strony wyrobiłem normę, z wynikiem żałosnym.

Pod domem nabyłem jeszcze pyszny chlebek z makiem. Był ostatni egzemplarz. I co się stało? Pękła mi folia, w której go wiozłem i się rozsypał na ziemię. Kupiłem jeszcze jeden, oczywiście już bez maku.

A już w pracy okazało się, że gdy chciałem zapłacić mandat online to zablokowano mi dostęp do banku i musiałem przejść niełatwą procedurę jego odzyskiwania.

Do końca dnia zostało jeszcze kilka godzin. Co się jeszcze stanie - boję się myśleć. Jakby co - dzięki, że odwiedzaliście to miejsce :)


  • DST 52.40km
  • Czas 01:43
  • VAVG 30.52km/h
  • VMAX 51.70km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Podjazdy 133m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

PeeL

Niedziela, 5 czerwca 2016 · dodano: 05.06.2016 | Komentarze 9

Dziś nie będę marudził ani się rozpisywał, bom zmęczony nieziemsko po upojnym dzionku w pracy, gdyż zrobiłem więcej niż w niejeden dzień roboczy. I proszę nie traktować to jako zachętę oraz jedyną opcję, żeby zmniejszyć mój poziom defetyzmu i wysyłać mi tłumów w okresie, kiedy chcę odpocząć w robocie, skoro już muszę w niej siedzieć ;)

Skrobnę więc krótko - zrobiłem kolejny klasyk, czyli "Polskę" od strony Poznania przez Swarzędz, Paczkowo, Siekierki, Gowarzewo, Tulce, Krzesiny i Starołękę (dziś pustą, ale w zamian poczekałem sobie na przejeździe kolejowym). O dziwo mimo łącznie prawie dwudziestu kilosów jazdy po mieście udało mi się wyrobić jako-tako-przyzwoitą średnią. 

Koniec wpisu. Żeby nie był za krótki to tym razem załączam mapkę. Również dlatego, że zbliża się Euro i teraz modne jest epatować flagą i pokrewnymi. No i standardowo - żeby zabezpieczyć się na wypadek nagłego zainteresowania się moim blogaskiem urzędasów od pana ministra Ziobro-Ziobro-Siedem :)


  • DST 53.30km
  • Czas 01:44
  • VAVG 30.75km/h
  • VMAX 53.20km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Podjazdy 211m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Farfoclem

Sobota, 4 czerwca 2016 · dodano: 04.06.2016 | Komentarze 9

Tygodniowy maraton w robocie rozpoczęty, jego jedynym plusem jest to, że mam motywację do wstawania wcześniej, co przekłada się na to, że omija mnie największy upał. I trafiam na ten troszkę mniejszy, który według licznika oscylował między 26 stopniami w cieniu a 32 w słońcu. Średnio więc gotowałem się dziś w 29-ce, choć pokornie podaję w podsumowaniu troszkę skromniejszą wartość.

Mimo to jechało się miło i sympatycznie, a i zdeka szybciej niż ostatnio. Sądzę, że wynikało o z tego, że w końcu umyłem lekko rower, co dało mniejszy opór o na oko 12,76%, a do tego pozwoliło mi sobie przypomnieć jakiej barwy mam szosę. Nijakiej :) Wykręciłem dziś jeden ze swoich autorskich klasyków, czyli farfocla przez Starołękę, Czapury, Wiórek, Rogalinek, Rogalin do Radzewic, tam nawrót i powrót przez Mosinę, Puszczykowo oraz Luboń, w którym jak zwykle zmiażdżyłem sobie średnią w korkach pomiędzy esencją "lubońskości", czyli outletem, marketem i z Maka kotletem :) Natomiast - jako że wczoraj zostało ustalone, iż DDR-ki na Starołęckiej nie da się objechać jakimkolwiek cywilizowanym szlakiem - zrezygnowany zaliczyłem kursik wzdłuż niej. Czemu wzdłuż? Bo masy kolarzy nie mogą się mylić i widząc ich nadciągających z naprzeciwka mogłem być pewien, że nie zaczaił się tam żaden radiowóz. Taki ze mnie mistrz dedukcji :) Niniejszym mogę więc ogłosić, że żadna z moich opon nie została narażona na szwank poprzez jazdę tą ścieżką, natomiast ja opracowuję jeszcze jedną wersję alternatywną na przyszłość, czyli: Poznań Dębiec - Warszawa - Moskwa - Seul - Los Angeles - Paryż - zaskakujący skręt na Pragę - Poznań Dębiec. Szczegóły mogą ulec delikatnej korekcie, ale z grubsza zarys akcji "Starołęcką jednak DA się ominąć" powstał :)

Minąłem dziś naprawdę sporo rowerzystów, praktycznie w całości ładnie pozdrawiających, za to - jak ze zdziwieniem spojrzałem - żaden z nich nie używał Stravy. Może jedno z drugim ma jakiś związek? 

Na BS ciężko być ostatnio oryginalnym w temacie bocianów. Jeden nie robi już wrażenia, czarny zrobił umiarkowane, niniejszym więc spróbuję zabłysnąć parką upolowaną w Świątnikach. Większej ilości już cholera nie załatwię :)


  • DST 53.10km
  • Czas 01:49
  • VAVG 29.23km/h
  • VMAX 45.60km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 177m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zawiany

Piątek, 3 czerwca 2016 · dodano: 03.06.2016 | Komentarze 17

Nie ma łatwo. Wiatr postanowił dziś mnie dopieścić swą obecnością, zapewniając chłodzące podmuchy i podmuszki prosto w pysk z grubsza przez 100,1% czasu jazdy. Oczywiście był to przejaw troski o moją skromną osobę, żebym się nie zgubił czy coś. Oczywiście... Oczywiście...

Gnój wymęczył mnie nieziemsko. Również psychicznie, bo co zmieniałem kierunek jazdy to miałem nadzieję na błogosławiony wiaterek pieszczący moje plecy, ale gdzie tam. Żodyn się nie pojawił. Żodyn. Trasę dziś wykonałem w związku z tym zakręconą niczym szlak powrotny pana Krzysia, pracownika korporacji, wytyczony o 5 rano po imprezie firmowej. Jedynie pozostawiałem na nim mniej nieczystości :) Najpierw zaliczyłem bowiem Starołękę, na której przypomniałem sobie, że kawałek dalej czeka mnie DDR-ka, postanowiłem więc wykonać eksperyment na żywym organizmie, skręcając w Minikowo, a potem w Ożarowską i Czernichowską (jak się okazało istnieją takie ulice). I powiem tak - objazd ścieżki z kostki istnieje. Prowadzi on najpierw asfaltem, a następnie... kostką, o dziwo jeszcze bardziej pofałdowaną. Na końcu wyjeżdża się na chwilę na ścieżkę. Mówcie mi "nowy Kolumbie" :)

Wyjechałem na Głuszynę, znanym szlakiem docierając do Koninka i Robakowa, gdzie spontanicznie (a co, stać mnie na odrobinę szaleństwa) skręciłem na Gądki i Borówiec, by podczas powrotu drugi raz w życiu przetestowałem skrót między Kamionkami a Szczytnikami, o tyle fajny, że wyposażony w boczny pas przyzwoitego asfaltu oznaczonego znakiem dla pieszych z dopiskiem "dopuszczony ruch rowerowy". Czyli jakby co kierowcy mogą mnie pocałować w trąbkę. A przy okazji - dziś ponownie zbudził mnie trochę wcześniej ze snu spowodowanego niską prędkością podczas jazdy jakiś mistrzunio spod znaku "PZ", radośnie chcąc mi zaproponować czołówkę podczas wyprzedzania hurtowo sześciu innych pojazdów. Czołówki nie było dzięki mojemu refleksowi. W zamian pan kierowca miał okazję wysłuchać darmowej, skierowanej tylko do niego, lekcji łaciny. 

Finalnie wylądowałem znów na Starołęckiej, już nie bawiąc się w objazdy i telepiąc się DDR-ką, by następnie stanąć w korku, który zafundowany mi został przez traktor, cysternę oraz wlekącą się ciężarówkę, nijak nie dających się wyminąć. A w końcu przestało mi wiać w pysk. Już wewnątrz mieszkania :) 


  • DST 61.60km
  • Czas 02:06
  • VAVG 29.33km/h
  • VMAX 51.70km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 120m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Po kolei

Czwartek, 2 czerwca 2016 · dodano: 02.06.2016 | Komentarze 12

Wczorajszy przykry wyjazd w centralną Polskę na pogrzeb już za mną, jak zwykle wywołał nastrój zadumy i sentymentu za tym, co nie wróci, ale czas znów pojawić się w rzeczywistości. Niniejszym więc, z jednodniowym opóźnieniem, udało mi się zainicjować rowerowo miesiąc czerwiec.

Przed wyjazdem zadawałem sobie pytanie: na jakim etapie mnie zleje deszcz? Bo to, że tak się stanie wydawało się oczywiste, gdyż chmury gęstą szarością pokrywały niebo. O dziwo... wróciłem suchutki. Nietypowo jakoś. Za to przypomniałem sobie o naszym ulubionym przyjacielu, czyli wietrze - jak zwykle bowiem miał on inne zdanie co do tego na czym polega przyjemność jazdy. Wymęczył mnie okrutnie, do tego nie za bardzo chciał pomagać nawet przy nawrocie. Trasę, która początkowo miała prowadzić przez Starołęcką, Czapury, Daszewice, Borówiec, Gądki, Robakowo i z powrotem, postanowiłem już jadąc zmodyfikować, gdyż na samą myśl o powtórzenie kursu przez DDR-kę na wymienionej jako pierwszej ulicy ogarniały mnie drgawki. A wtedy łatwo o wypadek. Pokręciłem więc do Szczodrzykowa, Krzyżownik, Tulec, Jaryszek oraz poznańskich Krzesin, gdzie Starołęcką miałem przed sobą tylko w połowie długości. Tym samym nadrobiłem ponad dziesięć kilometrów w zamian za brak konieczności zaliczenia trzech po polskich radosnych wynalazkach. Jak na moje się opłacało.

Jeszcze słówko na temat zupełnie nierowerowy, a kolejowy. Wracałem wczoraj bowiem PKP IC z przesiadką w Kutnie. Wcześniej, za Łodzią zrobiło się spore opóźnienie, gdyż jak się okazało w pociągu, na który się miałem przesiąść ktoś zaciągnął hamulec awaryjny, zrobił się zator i problem z przepuszczaniem innych relacji. Tak się złożyło, że zagadała mnie na peronie najpierw jakaś Niemka (traktując fakt, że komunikuję się po angielsku niczym zbawienie, bo w naszym kraju jak się okazuje większość idzie śladem pewnego anonimowego prezesa partii nim rządzącej i uważa, że języki obce są złe. Bo są obce), chcąca dostać się do Berlina, a po chwili jeszcze dołączył do niej... głuchoniemy, jak się okazało z biletem na Rzepin, czyli w podobnym kierunku. Chcąc nie chcąc poczułem się w obowiązku zostania pociągową mamką, bo coś czułem, że jeśli taki duet (osoba nie mówiąca po polsku plus Polak... nie mówiący w ogóle) zostanie sam to wylądują nie za i przed zachodnią granicą, a gdzieś z grubsza na południe od Chociul. Ale nie o tym chciałem pisać, a o szoku mentalnym wywołanym przez polskie koleje. Nie dość, że udało się załatwić (bo była spora ilość chętnych na przesiadkę), żeby ekspres Warszawa - Berlin poczekał ponad pół godziny w Koninie, nikt nie robił problemu, że na pewnym odcinku niektórzy jechali z musu niewłaściwym pociągiem, to gdy okazało się, że na tej samej stacji ktoś zasłabł i trzeba było wezwać karetkę to po składzie chodziła pani z Warsu rozdając wodę mineralną w ramach przeprosin. A drużyna konduktorska sama zaczęła pytać czy ktoś nie ma jakiejś kolejnej przesiadki, komunikując kolejne pociągi. Szok kompletny. Finalnie do Poznania dotarłem dokładnie godzinę później niż zamierzałem, ale mimo wszystko pozytywnie zaskoczony. Robi nam się cywilizacja :)

Od razu mi się skojarzyło z poniższym songiem: