Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 198707.80 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2016

Dystans całkowity:1365.05 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:48:03
Średnia prędkość:28.41 km/h
Maksymalna prędkość:57.00 km/h
Suma podjazdów:2934 m
Liczba aktywności:27
Średnio na aktywność:50.56 km i 1h 46m
Więcej statystyk
  • DST 31.65km
  • Czas 01:10
  • VAVG 27.13km/h
  • VMAX 45.50km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 46m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

UroGlut

Poniedziałek, 10 października 2016 · dodano: 10.10.2016 | Komentarze 3

Weekend w uwielbianym Krakowie uznaję za tak samo definitywnie genialny, jak i zakończony. Jechaliśmy specjalnie na koncert związany z premierą nowego, długo wyczekiwanego albumu naszych dobrych znajomych, przy okazji po raz pierwszy nawiedzając tamtejsze dość świeże centrum kongresowe z kosmiczną akustyką. Sam występ był jak zwykle zacny, a że po nim wylądowaliśmy na bankiecie to... plany wyjazdu wczesnym porankiem trzeba było odłożyć na później :) Dużo później :) Niestety w międzyczasie dotarła do nas informacja o śmierci Wajdy, co w krakowskim środowisku artystycznym nie mogło przejść obojętnie.

Bankiet zahaczył o godzinę zero, czyli moje urodziny, dzięki którym miałem dziś taryfę ulgową i obiecane, że jeśli po powrocie do Poznania nie będzie padać to mogę pocelebrować trochę na rowerze. Pociąg przyjechał o dziwo punktualnie, ale przepchanie się przez zakorkowaną Wildę trwało i trwało. Finalnie kompromisowo zdecydowałem na się na gluta, choć biorąc pod uwagę, że wystartowałem prawie o 17:30 miałem pewne obawy czy znajdę drogę powrotną. Tym bardziej, że widząc jeszcze mokre drogi po wcześniejszych opadach wybrałem do jazdy znów crossa, czyli powolny, stoicki czołg.

Zrobiłem spokojnie, obserwując zachodzące słońce, a w sumie jego brak za chmurami, mini kółeczko z Dębca przez Plewiska, Skórzewo, wiadukt nad S11, serwisówkę przy niej, znów Plewiska i do domu. Luźno, bez ciśnienia na prędkość, byle dojechać. Pod koniec nie widziałem żadnych przeszkód przed dalszą jazdą, bo w ogóle mało co widziałem :)

Kolejny krzyżyk w kalendarzu uznaję za zaliczony. Na rowerze, bo jak inaczej? :) ps. a tytuł wpisu niech nie sugeruje jakichś problemów z prostatą :)


  • DST 53.40km
  • Czas 01:56
  • VAVG 27.62km/h
  • VMAX 45.50km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 61m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pociągowe reminiscencje

Sobota, 8 października 2016 · dodano: 08.10.2016 | Komentarze 12

Szans na to, że rano nie będzie padać było 50/50. Szans na to, że zmotywuję się do wstania wcześnie przed wyjazdem na przedłużony lekko, nierowerowy weekend było procentowo 0,000… no w każdym razie niewiele :) A jednak się udało. Szósta rano – budzik w ruch, a ja nawet go nie rozwaliłem, może dlatego że lubię swój telefon. Za oknem ciemno (gdzie te czasy, gdy świtało jakieś dwie godziny wcześniej, ja się pytam gdzie?), a asfalty mokre, ale chwilowo bez opadu. Po szybkim ogarnięciu się wystartowałem czterdzieści minut później, wybierając za środek podróży crossa, który po sporej przerwie doczekał się swojego wielkiego momentu.

Czasu miałem mało i rozpatrywałem wykonanie zaledwie gluta, ale mimo niewielkiej mżawki kręciło mi się wolno, choć przyzwoicie, więc udało się zaliczyć pełen zestaw na trasie Dębiec – Luboń – Wiry – Komorniki – Szreniawa – Chomęcice – Konarzewo – Trzcielin – Dopiewo – Palędzie – Dąbrówka – Plewiska – Poznań. Jako że się spieszyłem to trafiłem na promocję – trzy na cztery możliwe przejazdy kolejowe były zamknięte. Mimo wszystko się wyrobiłem i o czasie wróciłem do domu, by wyruszyć na pociąg…

...który już na starcie był opóźniony prawie czterdzieści minut. Do tego doszła zmiana lokomotywy w Poznaniu, nieplanowany postój w Luboniu… Pełen zestaw atrakcji, do których InterCity przyzwyczaiło swoich klientów. Aktualnie dokonuję wpisu w przedziale (na szczęście sześcioosobowym), w którym prócz Żony towarzyszy mi parka Hiszpanów, którzy zasnęli sekundę po tym jak usiedli, jeden chrapiący rodak oraz pani 60+, która sapie z powodu spóźnienia głośniej niż parowóz, który jeszcze niedawno regularnie jeździł po Wielkopolsce.

- No ale powiedzcie państwo, jak tak można się spóźnić! Już powinniśmy być w połowie drogi!

Dwie minuty później:

- Noooo, wolniej się nie da? Całą drogę będzie się tak wlókł?

Minutę później:

- Skandal, naprawdę. Ja wiem, że remontują, ale po co znów zwalnia?

I tak cały czas, ale chwilowo jest cisza – musiałem zabawić się w adwokata diabła i wytłumaczyć, że w sytuacji gdy remontowana jest trasa Poznań – Czempiń po prostu szybciej się nie da. Sapanie zamieniło się w dogłębną analizę.

I jeszcze komunikat z głośników:

- Szanowni podróżni, przypominamy, że w całym składzie pociągu obowiązuje całkowity zakaz palenia wyrobów tytoniowych oraz e-papierosów.

- Ha, czyli marihuanę można! - okrzyk z przedziału obok.

Jeśli pogoda pozwoli (czyli pewnie nie pozwoli) na rower wrócę we wtorek. Miłego weekendu!


  • DST 52.40km
  • Czas 01:46
  • VAVG 29.66km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 91m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

W upale :)

Piątek, 7 października 2016 · dodano: 07.10.2016 | Komentarze 6

Po kolejnym dniu przerwy z powodu deszczu (pro forma - jedynie chomik, 32,5 km, średnia lekko ponad 32) dziś powrót do żywych. Jako że globalne ocieplenie wciąż w akcji to na starcie przywitała mnie temperatura o wartości pięciu stopni na plusie. W takich warunkach cieplutkie łóżko ma niewiarygodną siłę przyciągania, więc gratis miałem trening motywacyjny. Jakoś się udało, choć na pewno pozostały gdzieś głęboko ukryte urazy na psychice, przez które kiedyś w afekcie zjem kiszoną kapustę polaną gorącą czekoladą albo zagłosuję na Jarosława Katyńskiego. Lub dokonam jeszcze jakiejś innej zbrodni :) Fakt faktem, że ocieplało się w oszałamiającym tempie - gdy wróciłem do domu było już ponad osiem stopni. Istne szaleństwo.

Uwaga - wiatr mi dziś nie przeszkadzał... za bardzo! W sumie byłaby szansa na jakiś dobry wynik, ale niestety - najpierw ponad dziesięć kilosów jazdy po mieście (Dębiec - Rataje - Malta - Antoninek), a na końcu zakorkowana Starołęcka zamordowały brutalnie to, co wywalczyłem na "polskiej" trasie przez Swarzędz, Paczkowo, Siekierki, Gowarzewo, Tulce i Krzesiny. Życie. Ważne, że coś tam wykręciłem, bp jutro wyjeżdżam na trzy dni daleko w Polskę i czeka mnie odpoczynek od roweru. Chlip :)




  • DST 52.60km
  • Czas 01:51
  • VAVG 28.43km/h
  • VMAX 53.20km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Podjazdy 58m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Spotkanie przy huraganie ;)

Środa, 5 października 2016 · dodano: 05.10.2016 | Komentarze 7

Nie ma łatwo. Miesiąc temu Afryka, teraz Arktyka... zwariować można z tą pogodą w naszym kraju. Bogu dzięki, że choć mamy taki fajny i przewidywalny rząd, bo byłoby zupełnie nieciekawie :P

Gdy otworzyłem oczy nastąpiło małe deja vu z wczoraj. Znów wiatr wyginał drzewa, znów z kierunków północnych, choć zgodnie z prognozami tym razem z tylko zachodniej strony. Co okazało się jak zwykle ściemą, do czego nawiążę jeszcze raz, tylko że kawałek dalej. Różnice były dwie istotne - poniedziałek przywitał mnie niebieskim niebem, wtorek - chmurami, które co chwilę walczyły o dominację z kawałkami błękitu. A w domyśle było nieuniknione - deszcz. Drugim novum była temperatura - pierwszy tydzień października i wyjazd przy siedmiu na plusie, które dwie godziny później wzrosły o całe dwie kreski - no no, globalne ocieplenie pełną gębą :)

Ruszyłem pod wiatr, najpierw do Plewisk, potem Skórzewo, Wysogotowo, Sierosław, Więckowice, gdzie przez chwilę poczułem, że poruszam się do przodu, a nie stoję w miejscu. Cudowna sprawa, ze trzy kilometry rozkoszy :) W Dopiewie optymistycznie postanowiłem utrzymać trend, ale... znów zaczęło wiać mi w pysk. Nawet mnie to nie zdziwiło... Znów w pozycji embrionalno-przyłańcuchowej dotarłem do Palędzia, gdzie za zakrętem usłyszałem klakson, z gatunku tych sympatycznych, a po chwili zauważyłem, że jego autorem jest siedzący za kierownicą Jurek57. Pomachaliśmy sobie, wykonałem samobójczy manewr nawrotu przed sznureczkiem puszek jadących za mną i po chwili gawędziliśmy sobie już z Jurkiem na poboczu, ugadując głównie jedną Niezwykle Istotną Kwestię :) Gadało się miło, ale w samo południe musiałem być w pracy, a J57 w domu, więc trzeba się było rozjechać. Na pożegnanie wziąłem jeszcze Jurka za świadka, pokazując na łopoczącej nad nami fladze, że autentycznie znów będę kręcił pod wiatr. Tym samym do teorii o zamachu w Smoleńsku doszła nowa, tylko że tę akurat ktoś jest w stanie potwierdzić :)

Końcóweczka to kurs przez Dąbrówkę, serwisówkę przy S11, znów Plewiska. Niebo robiło się z minuty na minutę coraz bardziej ciemne, pod domem nie było już na nim kawałka błękitu, a gdy jechałem do pracy już lało. Poniżej widok z cyklu "którędy na Mordor?".

Średnia... taaaa... średnia... hm.. pomińmy ten temat. Cud, że w ogóle dojechałem do domu :)


  • DST 51.90km
  • Czas 01:48
  • VAVG 28.83km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 140m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

O huraganie i źródełku

Wtorek, 4 października 2016 · dodano: 04.10.2016 | Komentarze 6

Wczoraj – po raz pierwszy od dawna – padał deszcz. Nie tyle padał, ile lał się z nieba przez cały cholerny dzień, do tego taki, którego najlepszą cechą było to, iż jest wolny od pracy. Standard. W sumie był mi taki potrzebny, bo znów się porządnie wyspałem, zjadłem w spokoju śniadanie, wypiłem kawkę, wskoczyłem na znienawidzonego chomika, na którym wykręciłem 33 kilosy ze średnią 32,8, wróciłem do „Gry o tron”, usiadłem do zaległych książek, zrobiłem sobie spacer po piękniejącym jesienią Dębcu (wiem, wiem, to jak powiedzieć o teściowej, że przepięknie się prezentuje w najnowszych kalesonach i kaloszach, ale naprawdę – dzielnica mi z roku na roku ładnieje). I... odpocząłem. Jeden taki dzionek jest jak na moje ok. Powtarzam: jeden :)

Dziś już mogłem z radością witać teoretycznie świetną pogodę, bo chmur mało, a i temperatura ledwo wychylająca się ponad dziesięć stopni mi niegroźna. Tylko... no zgadnijcie co? :) Jeśli tym razem ktoś mi napisze, że dziś nie wiało lub wiało umiarkowanie to od razu proszę pod tą informacją o namiary na dilera, bo rozprowadza widocznie pierwszorzędny towar. Już zerkając za okno miałem wrażenie, że zaraz urwie mi co nieco, a gdy wyruszyłem – bo postanowiłem zaryzykować na głodzie jazdę szosą – już nie było to jedynie wrażenie. A że robiło to z mojego „ukochanego” północnego-wschodu to miałem komplecik, istny zestaw „zmasakruj się razem z nami”. Dwanaście kilosów miejskiej rzezi, żeby na kolejne znaleźć się na terenach przejezdnych, zawrócić i znów walczyć z tym samym... tak, Bóg zaiste nie istnieje. A jeśli istnieje i pozwala na takie rzeczy to dla mnie nie istnieje :)

Połowę trasy z Dębca przez okolice Malty, Miłostowa do Kobylnicy, gdzie odbiłem bardziej na północ, chowając się w tereny zalesione i kręcąc do Wierzonki, Karłowic oraz kawałka przed Tucznem, wykonałem z kaskiem z grubsza w okolicach łańcucha. Nawet to nie pomogło – miażdżyło mnie i masakrowało. Powrót był już zdecydowanie sympatyczniejszy, ale i tak strat wojennych nie odrobiłem. Za to dzień przerwy ujawnił we mnie niespotykane źródła spokoju – nie przeszkadzały mi światła, korki, świst w uszach. Po prostu cieszyłem się jazdą. Tak się cieszyłem, że efekty widać po „wybitnej” średniej – osobom niepełnosprytnym nie powinno się dawać roweru :)

Aha, źródełko spokoju wyschło w mig, po pierwszej godzinie w robocie.  


  • DST 51.50km
  • Czas 01:43
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 67m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pozytywny Dzień Bezmózga

Niedziela, 2 października 2016 · dodano: 02.10.2016 | Komentarze 5

Niedziela w robocie to jak zwykle dzień niezapomniany. Według słów kolegi - od rana można było upijać się na trzeźwo samym oddechem wizytujących, traktujących miejsce, gdzie spędzam te osiem-dziewięć godzin dziennie jak izbę wytrzeźwień, z tym, że darmową i bardziej zadbaną (wody nie serwujemy). Natomiast gdy się pojawiłem to na start zafundowano mi gratis możliwość dogłębnej analizy psychiatrycznej pierwszego osobnika (diagnoza - bez szans na wyleczenie), a potem było tylko gorzej, w tym koleś po ewidentnie nieumiejętnie skonsumowanych dropsach, za to z kolekcją niezwykle ciekawych tików. Na koniec, gdy wychodziłem byłem zmasakrowany mentalnie i fizycznie. Aha, dodam, że nie pracuję w żadnej profesji mającej cokolwiek wspólnego z szeroko rozumianą branżą lekarską, spędzając czas bardziej banalnie, choć chyba samemu doznając urazów na psychice :)

Oczywiście w tym Dniu Bezmózga nie zabrakło sporego wkładu obcokrajowców, ale dziś przegrywali z rodakami w przedbiegach. Tym bardziej, że czekały mnie dwa miłe zaskoczenia. Jednym z nich była Azjatka, która o dziwo odezwała się do mnie po polsku ("psieplasiam pan, mam pytaniii" - brawo!), a drugim (wczoraj też był) zaczynający rozmowę od "ćssieść" uśmiechnięty, ciemnoskóry i sympatyczny człowiek, z - jak się okazało - Wenezueli. Daleko trzeba było geograficznie szukać normalności :) Ale dla Jose szacun - jako początkujący tancerz towarzyszył Miss Wenezueli, po kilku latach w Irlandii (gdzie... zagrał w filmie bollywoodzkim) wylądował w Polsce, tu rozwijając swoją karierę, a teraz zaczyna zdobywać Litwę - wszystko udokumentowane. Wszelkie wersje pozdrowień, podziękowań i hardkorowych słów w języku Mickiewicza, Macierewicza i Michnika opanowane. Dawajcie mi więcej takich, może odzyskam wiarę w ludzi! :)

Aha, jeszcze o rowerze, ups, prawie zapomniałem :) Start po ósmej rano, na zachód, stałą trasą: Dębiec - Luboń - Wiry - Komorniki - Szreniawa - Konarzewo - Trzcielin - Dopiewo - Palędzie - Gołuski - Plewiska - Dębiec. Mimo solidnego wiatru udało się wywalczyć minimalne minimum szosowej przyzwoitości. Zasługa niedzieli - tak znienawidzonej przeze mnie zawodowo, a uwielbianej rowerowo.

PS. Jutro mam wolne, więc ma lać. Przypadek? :/


  • DST 52.50km
  • Czas 01:45
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 111m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przejściówka

Sobota, 1 października 2016 · dodano: 01.10.2016 | Komentarze 4

Październik rozpoczął się mgliście. Do ósmej rano w Poznaniu wszędzie można było jeździć mlecznymi drogami, na szczęście do pracy miałem na trzynastą, więc odczekałem swoje i wyruszyłem po dziewiątej. Mgły już nie było, ale patrząc na niebo za to, że mnie nie zleje deszcz nie dałbym głowy. A jakbym dał to byłaby ona mokra. Na szczęście - zostało mi to darowane. 

Wykonałem ukochaną "elkę" do Mieczewa i z powrotem, przez Luboń, Puszczykowo, Mosinę, Rogalinek oraz Rogalin. W nawet fajnym klimacie, bo jesień powoli już pokazuje swe kolorowo-liściaste oblicze, co na trasie wiodącej drogami Wielkopolskiego Parku Narodowego i Rogalińskiego Parku Krajobrazowego zawsze wygląda pięknie. Nawet wiatr dziś nie przeszkadzał za specjalnie. Choć proszę nie myśleć, że pomagał :)

Tym samym rozpocząłem kolejny miesiąc. Wrzesień zamknąłem wynikiem 1530 kilometrów, ze średnią lekko ponad 29,6 km/h, jak zwykle wykonaną na co najmniej dwóch sprzętach, choć crossem tym razem zdecydowanie mniej niż zazwyczaj. Słaby wynik prędkościowy biorę na klatę, ale jeszcze nie mogę się wykaraskać z przemęczenia spowodowanego maratonem pracowo-remontowo-weselnym, który zrobił ze mnie dorodne zombie. Oczywiście - można było odpuścić czasem rower i się wyspać. No ale jak to tak? :)

Aha, no i spowalniała mnie każda zastana Dożynka :)