Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 198760.50 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2015

Dystans całkowity:1671.87 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:55:23
Średnia prędkość:30.19 km/h
Maksymalna prędkość:61.00 km/h
Suma podjazdów:4621 m
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:55.73 km i 1h 50m
Więcej statystyk
  • DST 55.50km
  • Czas 01:51
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 52.50km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 100m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Standard

Czwartek, 10 września 2015 · dodano: 10.09.2015 | Komentarze 0

Po wczorajszym "setnym" wyskoku dziś powrót do standardu. Pięć dyszek zrobionych w spokojnym tempie w kierunku wschodnim, bo taki miał być wiatr. Może i był, ale podczas powrotu zmienił się na północny i wybitnie upierdliwy. Pojechałem - jak to ostatnio - bez kombinacji, przez Krzesiny do Tulec, stamtąd do Gowarzewa i Siekierek, gdzie zawróciłem. Liście zaczynają pachnieć już jesienią, tym specyficznym, lekko zgniłym zapaszkiem.

Na Starołęckiej, oprócz standardowych korków permanentnie związanych z jestestwem tej ulicy oraz zawsze zamkniętego przejazdu kolejowego, pojawiło się jeszcze do kolekcji wahadełko na samym torowisku. Bo podczas remontu szyn z tamtego miesiąca zapomniano zrobić wypełnień między nimi, teraz pewnie komuś się przypomniało i jest szansa, że już nie trzeba będzie do pokonania tego przejazdu przechodzić szkoleń z tematyki wspinaczki skalnej. Lepiej późno niż wcale.


  • DST 103.30km
  • Czas 03:21
  • VAVG 30.84km/h
  • VMAX 57.80km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 333m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

U-stówka

Środa, 9 września 2015 · dodano: 09.09.2015 | Komentarze 12

O tym, że zrobię dziś stówę dowiedziałem się wczoraj wieczorem. Było to bardziej zapytanie na BS niż stuprocentowy pewnik ze strony Dariusza, i to wybitnie w klimacie oferty last minute, bo około godziny 22, ale... Ja tam chętnie, musiałem tylko ustalić czy oby jutro nie pracuję, co łatwe nie było, bo ciągnący się remont w zakładzie pracy i jego koniec należy do komedii w klimacie "nikt nic nie wie". W końcu odpisałem, że jedziemy i na tym stanęło. W razie "W" niech po mnie wysyłają samolot :)

Założenie było takie, że jedziemy do Rogoźna, mi wyjdzie równiutka stówka, Dariuszowi trochę mniej, bo około ośmiu dych. Plan piękny, mi tylko rzedła mina na samą myśl o przepchaniu się przez cały Poznań, żeby dostać się do Koziegłów, gdzie się umówiliśmy. No ale jak mus to mus. Wystartowałem około 7:30. Na dworze było... no upału nie było :) Okazało się, że niepotrzebnie trzymałem bidon w lodówce, bo wystarczyło wystawić go na noc za okno. Po raz pierwszy w tej części roku ubrałem jednak cały zestaw "na długo", więc dałem radę. Przejazd dwunastu kilometrów przez miasto w godzinach szczytu przemilczę. Po co zapychać internety kolejnymi wulgaryzmami? :)

Na ustalonej górce, obok sklepu spożywczego, pojawiłem się lekko po ósmej. Po przywitaniu i ustaleniu co i jak ruszyliśmy, co nie było takie łatwe z powodu konieczności wykonania slalomu pomiędzy miejscowymi żulikami, inaugurującymi (?) kolejny dzień browarkiem. Bo przecież już było po ósmej :) Po wyjechaniu na właściwą trasę ustaliliśmy tempo i ugadaliśmy zmiany. Co prawda ja zaproponowałem, że żeby było sprawiedliwie to pod wiatr oddam palmę pierwszeństwa w prowadzeniu dwuosobowego peletonu, a z poświęceniem przejmę ją z wiaterkiem w plecy, ale jakoś nie spotkało się to z entuzjazmem. Dziwne, przecież chciałem się podzielić fifty-fifty :)

Tak robiąc zmiany co 1-2 kilometry lecieliśmy na Murowaną Goślinę, którą ominęliśmy szerokim łukiem. Po drodze pojawił się dylemat: co robimy z zakazem jazdy rowerem przed i za Owińskami i teoretyczną koniecznością zjechania na "ścieżkę" po drugiej stronie ulicy. Zrobiliśmy to, co było słuszne. Czyli nic. Olaliśmy zakazy, w międzyczasie minęło nas łącznie może z pięć samochodów, a co najważniejsze - żaden nie miał koguta na dachu.

Po skręceniu z głównej trasy w kierunku Długiej Gośliny zrobiło się pusto, a droga pozwalała na jazdę obok siebie bez stresu przed skasowaniem przez jakiegoś nadgorliwca w puszce. Tempo trochę spadło, ale za to można było spokojnie pogadać o fenomenologii Hegla, transcendencji i sensie istnienia. No dobra, tematy były bardziej życiowe :) Gadało się fajnie, ale wyhaczyłem drewniany kościół, którego jeszcze nie mam w kolekcji, więc skręciliśmy i zrobiliśmy sobie chwilę przerwy.

Obok kościoła rozpościerał się też smutny widok na dorżnięte dożynki, czyli niestety już resztki tegorocznych obchodów :(

Czas podczas sympatycznych rozmów mijał szybko i zaskoczeniem okazało się, że jesteśmy u celu, czyli w Rogoźnie. Być w Rogoźnie to... być w Rogoźnie, bo za wiele tam do zobaczenia nie ma. Ale okazało się, że na jego końcu, za jeziorem, ostała się jeszcze kolejna "dożynka", a bardziej "dożyna", bo baba z niej fest, do tego dwugłowa. A imię jej było Helga. Wiem, wiem, zaraz będzie protest, że Helcia, ale tylko przypomnę, że Helcia to była ta po drugiej stronie :) Otrzymałem zapewne ostatnią szansę na wspólną fotkę (poniżej dożynka zrobiona przy wyjeździe z miasteczka) i ruszyliśmy z powrotem (Dariusz fundując jeszcze jakiemuś kretynowi w dostawczaku, który uważał, że kierunkowskaz włącza się po, a nie przed wykonaniem manewru skrętu, dawkę całkiem zgrabnej łaciny).


Miało być teraz z wiatrem, ale OCZYWIŚCIE nie było. W ramach swej dobroci CZASEM wiatrzysko powiewało z boku. A tak to w twarz. Wiem, wiem, dziwne jest to, że mnie to wciąż dziwi... Wracając swoimi śladami tym razem w ramach bycia praworządnymi obywatelami RP zaliczyliśmy obydwie (!!!) kostkowane DDR-ki ("no bo przecież ścieżki rowerowe są od tego, żeby jeździć po nich rowerami, prawda?". Taki nam się żarcik udało wymyślić). W "obszarze międzyścieżkowym", czyli w Owińskach jeszcze na chwilę skręciliśmy luknąć na zespół pocysterski.

W końcu dotarliśmy do Koziegłów, gdzie skonsumowałem jagodziankę, pogadaliśmy jeszcze chwilę i każdy w swoją stronę - Dariusz do pracy, a ja znów przez caaaaalutkie miasto. O dziwo remontowaną Gnieźnieńską i Bałtycką pokonałem w miarę sprawnie, głównie dzięki omijaniu DDR-ki, która aktualnie służy jako parking dla sprzętu ciężkiego.

Bardzo fajna ustawka, wykonana w zacnym towarzystwie i bez żadnych problemów z tempem czy dawaniem zmian. Super. Dzięki! I do powtórzenia :)




  • DST 53.00km
  • Czas 01:46
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 53.10km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Podjazdy 96m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Normals

Wtorek, 8 września 2015 · dodano: 08.09.2015 | Komentarze 4

Dziś już szosą, dziś już w "normalnych" porannych godzinach, tradycyjnie ile się da unikając wszelkich śmieszek rowerowych. Wiatr się delikatnie (zaznaczam: delikatnie) uspokoił, czyli dawało się mając go za przeciwnika leciutko truchtać zamiast stać w miejscu jak ostatnio. Objechałem sobie sprawdzony już szlak przez Plewiska, Palędzie, Dopiewo, Fiałkowo, Zakrzewo, Wysogotowo i Skórzewo. Bez specjalnych przygód, choć na Malwowej pojawił się objazd (na szczęście kierujący ruchem mnie przepuścił) spowodowany zderzeniem motocyklisty jadącego główną, a kierowcą wyjeżdżającym z podporządkowanej. W sumie dziwię się, że tak mało jest tam tego typu kolizji, bo osobiście znając "skrętowy" profil tej ulicy i praktycznie zerową widoczność dla pojazdów włączających się do ruchu zawsze jadę tam z istotą towarzyszącą. Czyli duszą na ramieniu :)

Chłodno. Fajnie :)

Zdążyłem przed deszczem. Fajnie :)


  • DST 52.20km
  • Czas 01:51
  • VAVG 28.22km/h
  • VMAX 45.50km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 112m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wyżebruś

Poniedziałek, 7 września 2015 · dodano: 07.09.2015 | Komentarze 7

Ha :) udało się wrócić (skąd - poniżej, czyli za chwilę) trochę wcześniej niż zakładaliśmy i moje żebrania po drodze odniosły skutek (ma się ten urok osobisty). W wyniku negocjacji, po pierwotnym marudzeniu, dostałem możliwość wybycia na dwie godziny (pod warunkiem zachowania zasad bezpieczeństwa, czyli używania ddr-ek. Niektórych rzeczy nawet wybitnym jednostkom nie da się wytłumaczyć :) he), a w pakiecie jeszcze dostałem obietnicę obiadu. Ma się ten skarb w domu, nie? Uprzedzam pytania - Żonę mam już zajętą, i to przeze mnie :)

Skoro obiecałem ddr-ki - w sumie może to miał być zamach? :) - to logiczne było, że nie mogłem zrobić tego szosie. Tym bardziej, że wiatr był mega, mega silny i do tego północno-zachodni, co oznaczało jazdę przez Poznań. Cały. A jako że wyruszałem około 14:30 to jeszcze w pakiecie miał być powrót w godzinach szczytu. Jak sobie zsumowałem 1+1+1 to wyszło... yyyy... eeee... kurde, no wyszło więcej niż dwa :) to szybko pojawiła się potencjalna ofiara w postaci crossa. Szybko ogarnąłem w nim ostatnie części tego, co jeszcze nie trzeszczy i wyjechałem.

Obiecana ddr-ka najdłuższa była na etapie ulicy Bułgarskiej, niby ok jak na polskie warunki, ale i tak głównie stałem zamiast jechać. Tym bardziej, że wiatrzysko masakrowało - dość powiedzieć, że trasę przez Sady do Tarnowa Podgórnego pokonałem z kompromitującą średnią: 25,3. Z powrotem, gdy wracałem swoimi śladami było już zdeeeeeeeeecydowanieeee lepiej. A na pewno szybciej. O dziwo jak na crossa średnia wyszła na granicy przyzwoitości, ale bez jej przekroczenia in minus.

A teraz czas zdradzić TĘ tajemnicę, porównywalną z odpowiedzią na moje ulubione pytanie: jeśli w raju byli tylko Adam i Ewa, którzy urodzili dwóch synów to w jaki sposób pojawiły się kolejne istoty ludzkie? Z tym, że moja ma wiarygodną odpowiedź :) Ano odwiedziliśmy miasto osobiście dobrze mi bliskie i znane, jak również części szanownych bajkstatersów. Czyli Zieloną Górę. Oczywiście z okazji Winobrania, które za "moich" czasów było raczej skromne, a teraz zrobiło z Zielonej drugie Mielno. Trzeba było to zobaczyć! I się zobaczyło. Na szczęście przelotnie padało, więc najgorszy element tego typu imprez (to można wstawić co kto woli) się nie pojawił, choć i tak ilość ludzkości masakrowała. Grunt, że Zielona jak na moje się w miarę rozwija, że udało się spotkać z kilkoma znajomymi, wypić skromnie wspólne zdrowie (tak trzeźwego Winobrania jeszcze nie przerabiałem). Cały kicz pozostawiając ponad. Aha, no i w końcu, po jakichś piętnastu latach zamienić w końcu kilka zdań z kumplem z liceum, czyli Marcinem Wyrostkiem występującym akurat tego dnia na Rynku, którego ciężko zapracowany sukces nie tylko nie zmienił, a wręcz przeciwnie. Chylę czoła.

A jako podsumowanie krótkiego, ale rewelacyjnego wyjazdu - to, co mnie ominęło od czasów, gdy Zielonka już nie jest mi po drodze, czyli Bachusiki. Może i zrzyna z Wrocławia, ale też fajna :) Udało mi się upolować tylko kilka, więc w kolażowym skrócie:



  • DST 51.25km
  • Czas 01:46
  • VAVG 29.01km/h
  • VMAX 53.40km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Podjazdy 113m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zima :)

Niedziela, 6 września 2015 · dodano: 06.09.2015 | Komentarze 12

Udało się. W sensie wstać rano. O szóstej.

Fanfary dla mnie.

Było zimno (10-11 stopni). Czyli fajnie. Jeszcze nie padało. Czyli fajnie. Wiało chyba bardziej niż wczoraj. Czyli bardzo niefajnie. Gdyby choć kierunek był przewidywalny to luz, ale raz wiało z zachodu, raz z południa, raz nie wiadomo skąd. Na wynik dzisiejszy nie ma nawet co patrzeć.

Trasa przez Wiry, Trzcielin, Dopiewo, Palędzie, Gołuski i Plewiska.

Na drogach setki niedzielnych kierowców. W najgorszym znaczeniu tego słowa. Rowerzystów: dwóch. Ja i jeden mijany w Luboniu. W sumie się nie dziwię :)

Za chwilę wyjazd, powrót jutro wieczorem. Pozdro dla wszystkich wybierających się dziś na rower. Jest zima to musi być zimno :)


  • DST 53.30km
  • Czas 01:48
  • VAVG 29.61km/h
  • VMAX 51.30km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 110m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Głuszkin

Sobota, 5 września 2015 · dodano: 05.09.2015 | Komentarze 2

Napisać, że dziś wiało to jak nazwać wygłodniałego lwa milusim koteczkiem. Dość powiedzieć, że zaraz po wyjeździe z domu w kierunku na Luboń, gdzie mam delikatnie w dół, niemal zaczęło mnie cofać. No ładnie. Nastąpiła szybka korekta tarczy z przodu z największej na środkową i tak już zostało - inaczej jeszcze teraz bym był jeszcze w drodze :)

Trasę zrobiłem nieskomplikowaną niczym mózg przeciętnego subskrybenta portalu Pudelek. Do Będlewa przez Puszczykowo i Mosinę, a powrót przez Mosinę i Puszczykowo :) W połowie trasy moja średnia oscylowała w okolicach wstydliwego 26,7 km/h (masakra), podczas powrotu było już lepiej, bo momentami nie było problemu, żeby na płaskim rozpędzić się do ponad pięciu dych, ale niestety wywalczyć jakiegoś choćby trochę przyzwoitego wyniku się nie udało.

Tym bardziej, że ogłuchłem. Dosłownie. Wczoraj po południu zatkało mi się prawe ucho. Niestety na wizytę w jakiejkolwiek przychodni było za późno, zakupiłem więc tylko krople, które oczywiście nic nie dały. Rano nie przeszło, dałem sobie więc czas na pomyślenie co i jak, a na rowerze najpierw próbowałem słuchać muzyki z jednej słuchawki, ale było to jak ocenianie smaku ciastka przez szybę. Kuloodporną. Wyłączyłem więc wszystko i jechałem w ciszy. Zawsze to jakieś urozmaicenie.

A po kąpieli... zatkało mi się ucho lewe. No dobra, żarty się skończyły, Żona wykonała dwa telefony (teoretycznie ja też bym mógł, ale musiałbym mieć wideokonferencję) i udało się ustalić gdzie w Poznaniu można działać. W ten sposób wylądowałem na doraźnej. I, kurczę, muszę przyznać, że jako wybitnie rzadko użytkujący polski system ochrony zdrowia... nie rozumiem narzekań. Bez problemu zostałem przyjęty - może dlatego, że kiwałem na wszystko potwierdzająco, nie słysząc połowy pytań :) - a potem tak samo bez problemu zostały mi uszy po raz trzeci w życiu przepłukane, a nawet powysysane jakimś ustrojstwem. Bez specjalnych kolejek, bez focha... Zmienia się?

Teraz słyszę jak na jakimś kwasie - irytujące jest już nawet przekładnie kartek i boję się, że klikanie w klawiaturę obudzi sąsiadkę-emerytkę z dołu :) Z doświadczenia wiem, ze przejdzie to jutro czy pojutrze, ale póki co się delektuję.

A jutro wyjeżdżamy dość wcześnie na dwa dni. Jeśli bardzo bardzo rano nie będzie padać może uda mi się wstać wcześniej i zrobić kilka kilometrów, jeśli nie to czeka mnie w końcu przerwa rowerowa do wtorku.


  • DST 55.40km
  • Czas 01:49
  • VAVG 30.50km/h
  • VMAX 51.50km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 69m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Piguła

Piątek, 4 września 2015 · dodano: 04.09.2015 | Komentarze 8

Remont w moim zakładzie pracy chronionej wciąż trwa, a ja wciąż jestem w trybie "stand by", co ma jeden duży plus - śpię ile mam sił. A starcza mi ich jakoś do 9:30, potem czuję się zmęczony :) Nie inaczej było i dziś. Potem kawka, sprawdzenie kierunku wiatru i pogody (w nocy i rano padało, ale dzięki mojemu lenistwu mnie to ominęło i pozostały same kałuże).i... na rower. A jak :) Żyć nie umierać. A w sumie to bardziej umierać (na przykład z głodu) jak zobaczę za miesiąc swoją wypłatę bez premii przez ten cały cyrk.

Zgodnie z sugestiami co do powiewu ruszyłem na zachód - najpierw Plewiska, potem Wysogotowo, za którym coś mi odbiło i odbiłem w dawno nieodwiedzane rejony, czyli Batorowo. Zadupie jak to zadupie, ale jadąc spostrzegłem widoczek, który można nazwać Polską w Pigułce. Jaki to widok? O taki:

Prawda, że jest tu wszystko, jest cała kwint esencja Rodzimości? Ta kostka, ten podjazd, te krawężniki, te kawałki krzaków wyrastające spomiędzy koszmaru Bauma, a dalej (czego nie uchwyciłem, bo zdjęcie robiłem jadąc) fale nie tyle Dunaju, ile Pacyfiku w momencie najgorszemu szkwału, no i oczywiście posesje. Co ciekawe całe to badziewie nie jest specjalnie archiwalne, bo pamiętam jak trasa jakiś rok czy dwa temu była remontowana. Oj, zemsta Sołtysa trafiła tu rowerzystów. Ominąłem to z daleka, bo przecież nawet przez sekundę nie przyszło mi na myśl, żeby tym jechać, popukałem się w kask i odetchnąłem. Po takiej dawce Polskości mogę pełną piersią kibicować dziś reprezentacji w meczu z Niemiaszkami :)

Wróciłem przez Lusowo do głównej trasy, następnie w Więckowicach odbiłem na Dopiewo i wróciłem przez Palędzie, Gołuski i Górczyn. Na sam koniec, na dębieckich wahadłach (które Niektórzy uważają za niewahadła, phi) doświadczyłem przyjemności poczekania kilku minut za śmieciarką, której zdecydowanie nie był to pierwszy dzisiejszy kurs. Po czymś takim o wieczorny wynik jestem spokojny. Polskaaaaa, biało-czerwoooniii... :)


  • DST 64.50km
  • Czas 02:08
  • VAVG 30.23km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 157m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Park & ride :)

Czwartek, 3 września 2015 · dodano: 03.09.2015 | Komentarze 6

Jakiś czas temu zgłosił się do mnie znajomy z Endomondo, zaczynający przygodę z szosą (całkiem fajna Merida), z zapytaniem czy byśmy się nie wybrali któregoś dnia na wspólny przejazd. Spoko, dopytałem tylko czy nie będzie problemu z dotrzymaniem mi tempa, na co uzyskałem odpowiedź: "postaram się". No ok :) Dziś w końcu udało się zgrać i po ustawieniu się na granicy poznańskiego Junikowa i Plewisk ruszyliśmy w trasę.

Kolega dopiero niedawno przeprowadził się w południowe rejony Poznania, więc siłą rzeczy wziąłem na siebie rolę zarówno przewodnika, jak i "tego z przodu". Przyznać trzeba, że jakąś jedną trzecią dystansu dzielnie miałem towarzystwo na kole, potem jednak wyszły braki kondycyjne i taktyczne, co powodowało, że ja byłem za bardzo z przodu, a kolega za bardzo z tyłu :) Niestety jestem istotą męczącą się jeśli muszę jechać wolniej niż mogę, więc wymyśliliśmy kompromis - ja kręciłem swoim tempem (i tak zwalniając), on swoim, a co kilka kilometrów robiłem przerwę i na niego czekałem. Taki rowerowy system "park & ride" :) Skończyło się finalnie dość sporą różnicą pomiędzy naszymi średnimi, ale kilka wskazówek (mimo że ze mnie amator nad amatory), mam nadzieję cennych, udało mi się przekazać. Dla kumpla szacunek, że się nie poddał i walczył dzielnie, tym bardziej, że był po nocce w pracy. A jego życiówka i tak pękła. Będą z niego ludzie przy większej ilości treningów. Choć jedno małe "ale", bo z niezrozumiałych dla mnie względów moja propozycja wjechania na Osową Górę jakoś nie wzbudziła zachwytu :)

Dzisiejsza trasa - najpierw w ramach samotnej rozgrzewki koło Factory w Luboniu. powrót do Poznania, stamtąd do Plewisk, przerwa na zapoznanie koło Junikowa, potem Komorniki, Rosnowo, "piątką" do Stęszewa, skręt przez Dymaczewo do Mosiny i klasycznie do Poznania przez Puszczykowo, ale ze skrętem w Wirach na Komorniki. Wyszło o kilka kilometrów więcej niż zazwyczaj.



  • DST 57.30km
  • Czas 01:53
  • VAVG 30.42km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 149m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Oddech

Środa, 2 września 2015 · dodano: 02.09.2015 | Komentarze 15

Ło Matko Boska! Jak dobrze jest odetchnąć i ruszyć na rower ze świadomością, że słońce nie chce z ciebie zrobić skwarki, a temperatura różni się od tej zalecanej w kręgach zbliżonych do pana rogatego. Mówiąc wprost - po nocnych burzach i opadach pogoda się unormowała i przed południem kreska na termometrze nie doszła nawet do dwudziestu kresek. Poezja.

Nawet obowiązkowy silny wiatr, nawet związana z jego kierunkiem (NW) konieczność jazdy przez miasto (w sumie w tę i we w wte w korkach przejechałem około 20 km), nawet objazdy... nic nie było w stanie mnie zniechęcić do jazdy. Ani zatrzymać. No chyba że... No właśnie :) Zaraz za Golęcinem, gdy wychodziłem z zakrętu zobaczyłem naprzeciwko żółto-niebieską kolarską strzałę, którą oczywiście pozdrowiłem. Nanosekundę później klasyczna sytuacja - po hamulcach! Bowiem ową strzałą okazał się Dariusz, który wrócił do żywych po miesięcznym urlopie. Miło się było znów zobaczyć, zjechaliśmy na pobocze i tak na gadu-gadu kulinarno-rowerowo-wakacyjnych zeszło jakieś 20 minut. W końcu jednak trzeba było ruszyć dalej, ja miałem jeszcze przed sobą dobre kilkanaście kilosów pod wiatr, a Dariusz musiał zdążyć do roboty. Dostałem jeszcze przepis na pomidory, tak prosty, że przekracza moje możliwości, i każdy w swoją stronę :)

Potem już bez pauzy - do Kiekrza, stamtąd przez Starzyny do Rokietnicy, skręt do Mrowina i powrót przed Przeźmierowo i DK-92. O dziwo mimo sporej ilości jazdy przez urocze miejskie klimaty udało się średnią ponad trzy dychy wywalczyć.


  • DST 54.20km
  • Czas 01:48
  • VAVG 30.11km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 31.0°C
  • Podjazdy 111m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Das Schlachthaus

Wtorek, 1 września 2015 · dodano: 01.09.2015 | Komentarze 9

Jako że rozpoczął się rok szkolny to w tytule pozwoliłem sobie umieścić w ramach lingwistycznej edukacji słowo oznaczające w języku niemieckim po prostu rzeźnię. Tak bowiem mi się dziś jechało, głównie z powodu temperatury, która po dziesiątej przekraczała już trzy dychy w cieniu, ale również dzięki korkom, które przez koniec wakacji (no bo jak inaczej wysłać dziecko do szkoły jeśli nie w puszce) oraz remonty na Dębcu zaczynały się już niemal na mojej klatce schodowej i podchodziły pod skrzynkę na listy. Pobiłem chyba rekord przejazdu 500 metrów, bo dwa wahadła oraz trzy (na dwa możliwe!) zamknięte przejazdy kolejowe spowodowały, że zajęło mi to... 20 minut. Po prostu istny Schlachthaus.

Gdy już wydostałem się w miarę przejezdne rejony, tylko dzięki mojej dobrej woli nie przejeżdżając miliardów uczniaków, mogłem już kręcić jako tako normalnie. Pojechałem na Wiry, potem do Stęszewa, gdzie skręciłem tradycyjnie na Mosinę i z powrotem przez Puszczykowo. Grzało tak koszmarnie, że w Mosinie musiałem zrobić wyjątek od reguły (bom zazwyczaj oszczędny w temacie opróżnianiu bidonu) i odwiedzić tutejszą Żabkę w celu dokonania przerwy nawadniającej. Sprawy nie ułatwiał też wiatr, który znów robił to, co lubi najbardziej, czyli sugerował "flagowo", że mi pomaga, a realnie czułem jego gorący oddech przez jakieś 90% trasy w pysk. Jest jednak nadzieja - jutro słońce ma wyluzować i zrobi się normalnie. Oby...

No i jeszcze podsumowanie sierpnia. Temperaturowo za nami koszmar, ale i tak wyszło przyzwoicie - 1733 kilometry, średnia na szosie i crossie wyniosła 30,1 z małą górką. Rewelacji w tym aspekcie nie ma, choć biorąc pod uwagę, że przez 2/3 miesiąca czułem się jak parówa w samowarze (czy jak tam nazywa się to ustrojstwo znane z hoteli, gdzie można je znaleźć obok jajecznicy) to ponownie się rozgrzeszam :)