Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 198654.20 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Styczeń, 2015

Dystans całkowity:1360.89 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:46:57
Średnia prędkość:28.99 km/h
Maksymalna prędkość:55.80 km/h
Suma podjazdów:2548 m
Liczba aktywności:27
Średnio na aktywność:50.40 km i 1h 44m
Więcej statystyk
  • DST 53.60km
  • Czas 01:50
  • VAVG 29.24km/h
  • VMAX 51.40km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Podjazdy 85m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Chorągiewkowy

Piątek, 9 stycznia 2015 · dodano: 09.01.2015 | Komentarze 4

Dziś niby dzień wolny. Czyli nie mogłem znaleźć czasu na nic, tyle miałem zaległości. Plany jednak w 92,48% zostały zrealizowane, o dziwo też znalazł się kawałek czasu na rower. O dziwo, bo ani pogoda nie zachęcała, ani z rana ciepłe łóżeczko tak łatwo puścić nie chciało :)

Ruszyłem jednak trochę po dziesiątej na wojnę. Wrogowie już klasyczni: wiatr i deszcz. I jeśli ten drugi można było nazwać pieszczotliwie mało upierdliwym przelotniakiem, to w temacie pierwszego nie ma miejsca na eufemizmy. Wiało koszmarnie - z kierunku pod nazwą KAŻDY. Południowy czy zachodni - można było sobie losować, a że jego średnia oscylowała koło 30 km/h to z gracją byłem przesuwany z boku na bok. W sumie zacząłem się już do tego dzięki ostatnim dwóm miesiącom przyzwyczajać i nawet zaczynam to lubić. Powoli myślę o karierze chorągiewki, ale jeszcze zbieram doświadczenia.

Żeby nie przedłużać - swoje przejechałem, przeżyłem, nie zwyciężyłem. A jutro - jak zwykle - prognozy mówią, że nie pojeżdżę.



  • DST 53.00km
  • Czas 01:57
  • VAVG 27.18km/h
  • VMAX 43.30km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Podjazdy 57m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bajka... taaaa

Czwartek, 8 stycznia 2015 · dodano: 08.01.2015 | Komentarze 4

No cóż. Bajki mamy i te dobre, i te złe. Dziś ta dobra (bo jednak wbrew wszystkiemu udało się ruszyć) zamieniła się w malutki horrorek, ale o tym później. Zacznijmy od tego, że wczorajsze opady śniegu w Poznaniu dziś rano już były pieśnią przeszłości i drogi wydawały się w miarę przejezdne, oczywiście na crossie i tylko na crossie. Niniejszym więc zainaugurowałem sezon czołgowy.

Ruszyłem jeszcze wcześniej niż wczoraj, bo w pracy dyżur na dwunastą, więc ja na siodełku po ósmej. Jechało się nawet sympatycznie - pięknie oblodzone DDR-y wyeliminowały mi jakiekolwiek możliwości ich użytkowania, co jak pewnie wiadomo niezmiernie cieszy mą duszę. Do końca Mosiny spokój, jeśli można nim nazwać walkę z przeskakującym napędem. I nagle... wjechałem w las. Tak jakbym znalazł się w zimowej mroźnej krainie, w zębiskach Królowej Śniegu. A właściwie to lodu. Zamrożony między drzewami asfalt początkowo był przejezdny, ale już przed Żabnem kilka razy dostałem w gratisie parę driftów, o dziwo opanowanych dość zgrabnie. Stwierdziłem, że nie ryzykuję, zawracam. Łatwo powiedzieć. Wszystko zwiało na drugą stronę - tę, którą się przemieszczałem. Ruszyłem więc tańcząc na lodzie pędem w okolicach 15-17 km/h, a fragmentami myślałem czy bezpieczniej nie będzie podreptać sobie na piechotę. Udało się jednak dotrzeć znów do Mosiny, gdzie - jak w tej lepszej wersji bajki - lodu ani kawałeczka. Dwa światy. Dopedałowałem sobie więc jeszcze w bok do Dymaczewa, gdzie zawróciłem i skierowałem się na Poznań. Na mapce jasno widać logikę mojej dzisiejszej trasy :)

Oj, miałem dziś stracha. W lodowym lesie miałem powidoki - śmignęli mi między drzewami Kaj i Gerda, a może Jaś i Małgosia uciekający przed Holocaustem przygotowanym przez Babę Jagę? Wilków jakichś nie widziałem. Za to zobaczyłem swoją średnią i to był już zdecydowanie zły sen :)



  • DST 53.10km
  • Czas 01:48
  • VAVG 29.50km/h
  • VMAX 43.30km/h
  • Temperatura -4.0°C
  • Podjazdy 78m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mus to mus

Środa, 7 stycznia 2015 · dodano: 07.01.2015 | Komentarze 5

Patrząc na prognozy - a w przypadku tych złych nasi magicy od pogody o dziwo rzadko się mylą - zapowiada się, że był to mój ostatni trening w tym tygodniu. Nie ma co dziękować za ten mój dyżurny optymizm, w końcu jednak zima jest zimą i znając ją wiem, że menda tak łatwo nie odpuszcza i prędzej czy później zaatakuje tą swoją białą furią. Więc dziś tym bardziej nie mogłem odpuścić (nałóg zobowiązuje) i ruszyłem o 9-tej, jak zwykle przed pracą.

Zmarzłem cały, od góry do dołu, a moje stopy po jeszcze kilku takich akcjach w końcu zafundują mi strajk głodowy i będzie po ptokach - będę się poruszał na rzęsach. Zimny wiatr wedle teorii był południowo-wschodni, ale jak wiadomo od teorii do praktyki jest spory kawałek, więc głównie towarzyszył mi z naprzeciwka - na szczęście jakiś huraganowy to on nie był.

Po raz pierwszy w tym roku odwiedziłem Rogalin, pojechałem zgodnie z tradycją do Radzewic, gdzie zawróciłem i pokręciłem przez Wiórek i Czapury, w któych - nie wierzyłem własnym oczom - skończył się remont przejazdu nad jakąś tamtejsza kałużą i po zaledwie półroczu można już przejechać bez objazdów. Cuda, cuda ogłaszają :)

A na sam koniec Starołęcka. Po wymienieniu nazwy tej ulicy pozostaje mi tylko postawić trzy kropki na znak mentalnej żałoby... :)



  • DST 55.10km
  • Czas 01:52
  • VAVG 29.52km/h
  • VMAX 43.70km/h
  • Temperatura -1.0°C
  • Podjazdy 117m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Czar Teściowej

Wtorek, 6 stycznia 2015 · dodano: 06.01.2015 | Komentarze 7

Ja rozumiem, że święto, że ludzie chcą odpocząć itp. Ale do dziś nie jestem w stanie dojść do tego jakie ciemne moce zatrudniła i ile many piekielnej zużyła moja osobista Teściowa, żeby przelobbować sobie dzień wolny od pracy w swoje urodziny :) Skutkuje to co roku tym, że nie ma jak się wykręcić od obowiązkowej kurtuazyjnej wizyty z życzeniami, zazwyczaj ustawianej na delikatnie popołudniowe godziny, co - idąc dalej - powoduje, że żeby wyjść na rower muszę się zwlec w miarę wcześnie. I tyle mam z odpoczynku.

Wczoraj pogoda zaskoczyła wszystkich, a już na pewno synoptyków, którzy obiecywali słoneczko, a załatwili śnieżycę. Dziś było już lepiej, choć mokrawy asfalt w połączeniu z lekkim przymrozkiem nie zachęcał do szaleństw - tym bardziej rano. Początkowo nie byłem nawet pewien czy ruszać szosę czy uruchomić crossa, ale koszmarny stan napędu w tym drugim skutecznie mnie przekonał, że aż tak niebezpiecznie nie jest :)

Jechałem, bo obiecałem rozsądek, powolutku, bez przyspieszeń, zwalniając na każdym zakręcie i skrupulatnie omijając białe placki z kawałkami śniegu i lodu. Oczywiście najgorzej - co chyba nie dziwi - było na DDR-ach, więc omijałem je jak tylko mogłem. Sprawy nie ułatwiał też wiatr, już na szczęście nie tak koszmarny jak ostatnimi czasy, ale męczący o tyle, że przez 2/3 z gatunku "wmordewindów", do tego dujący non stop. Trasa - dawno nie odwiedzany wschód: Krzesiny, Tulce, kółeczko w Nagradowicach i powrót praktycznie swoimi śladami, z obowiązkowym stopem na torowisku na Starołęce.

Swoje zrobiłem, spokojnie, krok po kroczku. Albo bardziej pedał za pedałem. Lżejszy kawałek dnia za mną, czas na ten drugi.

A w sumie to Teściową mam fajną, żeby nie było :)



  • DST 55.00km
  • Czas 01:52
  • VAVG 29.46km/h
  • VMAX 55.30km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 88m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kijem i marchewką mnie!

Niedziela, 4 stycznia 2015 · dodano: 04.01.2015 | Komentarze 7

Włączył mi się dziś na trasie filozof. Miał się kiedy aktywować, bo jazda w jedną stronę trwała z powodu warunków pogodowych zdecydowanie dłużej niż zazwyczaj. I tak sobie myślałem i myślałem: po jaką cholerę kręcę w taki wiatr, który niemal zatrzymuje mnie w miejscu, momentami cofa, a bywa, że przewraca na boki. Czemu wjeżdżam (no dobra, ostatnio rzadko) na jakieś wysokie góry, pokonując swoje słabości, nie widząc czasem nawet ich szczytu? Dla widoków - to jedno. Ale przede wszystkim dla nagrody, którą otrzymuję wracając - z dumną miną zdobywcy. Szczyt czy niesprzyjająca pogoda to kij, na który się dobrowolnie zgadzam, żeby otrzymać w końcu tę upragnioną marchewkę - powrót!

Kijem dla mnie był dziś wiatr. Natomiast marchewką - wiatr :) Ile to się nawściekałem, ile razy mnie przesunęło w bok i ile razy uderzyło podmuchem tak, że czułem się jak na ringu z Tysonem czającym się na moją małżowinę - nie jestem w stanie zliczyć. Ale ile miałem radochy w połowie trasy, gdy udało mi się wyrzygać równe 25 km/h, które postawiłem sobie za cel!

Tę połowę stanowił kawałek przez Skórzewo, Dąbrówkę i Lusowo do Tarnowa Podgórnego. Tam jak zwykle nie moglem sobie odmówić rundki po chyba najlepszym w okolicach Poznania DDR-ze i wreszcie... Marchewa, karotka kochana, czyli kilkunastokilometrowa rundka DK92 w wiatrem w plecki. Toż to była poezja - ponad cztery dychy na liczniku praktycznie bez żadnego wysiłku, a z lekkim - dochodziło do 55 km/h na płaskim (polecam spojrzeć na wykres z Endomondo). Gdyby na trasie były jakieś KOM-y to pewnie bym któryś pobił, ale - o smutku - akurat tam, gdzie mam na nie szanse nikt ich nie umieszcza :)

Szkoda, że końcówka to już miasto, bo pokusiłbym się na wyciśnięcie trzech dych, ale znałem realia - czyli światła i już boczno-męczący wiatr. I tak nieźle odrobiłem dzięki marchewce, która w sumie zamieniła się w sok, bo na ostatnich kilometrach jechałem już w deszczu ze śniegiem. A i tak najgorsze mnie ominęło, bo chwilę po zaparkowaniu w domu za oknem nastąpiły białe święta. Co prawda prawosławne, czyli te które przed nami, ale zawsze :)




  • DST 53.00km
  • Czas 01:49
  • VAVG 29.17km/h
  • VMAX 55.10km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Podjazdy 65m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jakiś wiatr, coś? :)

Sobota, 3 stycznia 2015 · dodano: 03.01.2015 | Komentarze 7


Szzuzuszzszzsszzhsshsszzzzzzhssshhh............

Ten dźwięk wbił się na dobre w moje uszy po dzisiejszej jeździe. To nic innego jak oczywiście upojna i kojąca melodia, jaka powstaje podczas połączenia wiatru z moimi narządami słuchu, nawet skrzętnie ukrytymi pod kaskiem i słuchawkami z mp3.

W sumie to pisanie jaki to podczas ostatnich dwóch miesięcy wiatr jest zły, silny i okrutny już mnie znużyło. Bo ile razy można pisać to samo? Od końcówki listopada, z małymi tylko przerwami, mam wrażenie, że głównym założeniem wszelkich prądów powietrznych jest urwanie mi głowy i innych członków lub skutecznie skierowanie mnie pod koła jakiegoś pojazdu. Dzisiaj, gdy wiało (minimum!!!) 30-35 km/h, a momentami dochodziło do 50 km/h traktowałem to już jako normę. Nie wiem, jeśli dożyję znów czasów, podczas których nie będę musiał trzymać roweru podczas chwilowego zatrzymania, bo mi go zwiewa, to wyląduję ze szczęścia w ustronnym miejscu bez klamek :)

Trasę dziś podzielić mogę, jak to w takich przypadkach bywa, na dwa płaskie etapy: pod górę i z górki. I nie ma tym żadnego paradoksu - 26 kilometrów, przez Komorniki do Trzcielina wspinałem się pod wielką, stromą ścianę, by potem zawrócić i pedałować radośnie z górki przez Dopiewo i Skórzewo. A że żadnych większych wzniesień po drodze nie mijałem to już tylko kwestia techniczna :)

Na wysokości wjazdu do Plewisk napotkałem kręcącego z drugiej strony kolarza - obaj w tym momencie z powodu mega silnego podmuchu z boku byliśmy w podobnej pozycji: ja ocierałem sobie o asfalt prawe, a on lewe ucho. Jakoś udało nam się na chwilę podnieść dłonie do pozdrowienia, po czym prędko musieliśmy je położyć na kierownicach, bo byśmy się spotkali na linii środkowej. Cóż, uśmiechy wykwitły nam mimo wszystko w tym samym momencie :)


  • DST 52.50km
  • Czas 01:45
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 51.70km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 99m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozpoczęcie / podsumowanie

Czwartek, 1 stycznia 2015 · dodano: 01.01.2015 | Komentarze 11

No to rozpoczęliśmy w końcu ten nieunikniony 2015. Rozpoczęcie odbyło się w miarę w pionie, choć na rowerową inicjację zdecydowałem się dopiero około godziny 13, chcąc być pewnym, że na zrobienie obowiązkowych 50-ciu kilometrów będę potrzebował ich właśnie 50-ciu, a nie np. 25-ciu, bo wykonanych zygzakiem :)

O dziwo pierwszego stycznia ani nie było śniegu, ani nie padało, ani nic nie zamarzało. Czyżby dobry prognostyk na cały rok? Oby... Był jeden poważny minus - oczywiście wiatr, który znacznie przekraczał na oko (a w sumie ucho) granice przyzwoitości. Zrobiłem sobie rundkę przez Skórzewo, Dopiewo, Więckowice, a na końcu poznańskie Junikowo i Górczyn. Na trasie uświadomiłem sobie, że mijając Skórzewo i Dąbrówkę przemieszczam się dokładnie tropem bohaterki kryminału "Grzechotka" Joanny Jodełki, który... zacząłem czytać dziś podczas śniadania. I w ten sposób zaskoczyłem sam siebie :)

W Fijałkowie, na słynnej chyba już stacji kontroli pojazdów wyhaczyłem nowy motyw i aż się cofnąłem, żeby go uwiecznić:

Od razu uprzedzam oskarżenia: kąt nachylenia drzewkosłupka nie jest wynikiem mojej wczorajszej aktywności podczas Sylwestra :)

Szkoda, że zniknął z podjazdu wóz Milicji Obywatelskiej, ale jest wciąż jeden niezmienny element:

Udało mi się zakończyć trening ze średnią na poziomie równiutkich 30 km/h. Czyli minimalne minimum na początek roku wykonane.

Tak sobie teraz spojrzałem na prognozę na kolejne dni i już mam dosyć - śnieg, potem deszcz, a do tego huraganowy wiatr. To tyle w temacie dobrych prognostyk :/

wiedźma

PODSUMOWANIE 2014:

Ponad 15,5 tysiąca kilometrów. Chyba mój rekord, ale nie dam sobie za to głowy urwać, bo to dość przydatny organ.

Na rowerze spędziłem 520 godzin. Co oznacza, że przez trzy tygodnie w roku moje stopy nie dotykały powierzchni ziemi.

Średnia. Tu jest ciekawie. Do końca listopada było bezpiecznie - trzy dychy z lekką górką. Niestety - grudzień, podczas którego kręciłem głównie crossem, a nawet starym MTB, mnie zmasakrował. Finalnie skończyło się najgorzej jak może być - 29,9. Mogłem oczywiście w grudniu się nie ruszać i ten element byłby utrzymany na dobrym poziomie. A nie, sorry. Nie mógłbym. To silniejsze ode mnie :)

Zamordowałem napęd w szosie, po około 13 tysiącach km.

Jestem w trakcie brutalnego dobijania napędu w crossie - w tamtym roku niewymienianego.

Zepsułem dwa liczniki - w crossie i MTB. Zdolna ze mnie bestia :)

O dziwo musiałem wymienić tylko jedną oponę - przednią w szosie. Dętek oczywiście było w tej kategorii więcej.

Przesłuchałem 22 audiobooki i około 200 albumów z muzyką (nie chce mi się liczyć).

Kim jestem? Rowerowym schizolem. O dziwo w stopniu umiarkowanym :)