Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 198707.80 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2014

Dystans całkowity:1617.98 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:52:13
Średnia prędkość:30.99 km/h
Maksymalna prędkość:56.90 km/h
Suma podjazdów:5994 m
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:55.79 km i 1h 48m
Więcej statystyk
  • DST 51.45km
  • Czas 01:38
  • VAVG 31.50km/h
  • VMAX 52.40km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Podjazdy 292m
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przed parówą

Poniedziałek, 9 czerwca 2014 · dodano: 09.06.2014 | Komentarze 0

Nauczony wczorajszym doświadczeniem zmobilizowałem się i wyjechałem dziś wcześniej o godzinę, dzięki czemu zdążyłem jeszcze przed najgorszą parówą. Konsekwencją jednak był dość mocny jeszcze wtedy wiatr, który wiał z kierunku W+S+N+E (oraz jego wariacjami), przez co nie wiedziałem za bardzo dokąd jechać. Choć mając dylemat: "przez miasto lub nie" zastanowiłem się przez 0,0000001 nanosekundy i ruszyłem na południe.

Na początek remont koło Lidla przy A2, ruch sterowany ręcznie i korki. Dokładnie na pierwszym kilometrze. Potem w Luboniu ten sznureczek jeszcze się kumulował, aż do przejazdu w Łęczycy, gdzie, podobnie jak wczoraj, ścieżka rowerowa zaanektowana przez służby remontowe, a obok zakaz jazdy rowerem. Miałem dość, a gdy pomyślałem sobie, że jadąc dalej na południe czeka mnie jeszcze choćby masakra samochodowa w Mosinie i na przykład znów czekania na kolejnej remontowanej trasie w Krośnie, podjąłem szybką decyzję i skręciłem w Puszczykowie w lewo, potem na Rogalin i prosto aż do Mieczewa. O tyle fajnie, że trasa prowadzi w 70% przez lasy, więc udało się uniknąć najgorszego, czyli masakrującego słońca. Wiatrem się nie przejmowałem, bo wiedziałem, że to, że teraz wieje mi w twarz powtórzy się podczas powrotu tą samą drogą, bo to przecież nieuniknione :)

O dziwo dziś żadnych hardkorów nie było, nikt z zapuszkowanych mnie nie wkurzył ani nie zirytował, pojedynczy kolarze (choć była też jedna trzyosobowa grupka) ładnie się pozdrawiali. Kulturka. Wróciłem lekko zdechnięty od temperatury, tempa specjalnie nie forsowałem, bo szkoda serca. Bosh, jak dobrze, że w pracy działa klima...



  • DST 52.28km
  • Czas 01:38
  • VAVG 32.01km/h
  • VMAX 51.40km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Podjazdy 239m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Smażalni mówię nie!

Niedziela, 8 czerwca 2014 · dodano: 08.06.2014 | Komentarze 5

Być może dla miłośników leniwego stapiania tłuszczu na plaży taka pogoda jak dziś (i przez kolejne dni) jest wymarzona, natomiast ja czuję się przy niej jak usmażony kawałek mięcha, a najlepiej mnie podawać z frytkami i bukietem surówek. Po prostu poziom witalności spada mi do ilości zagrażającej życiu i nie ma mocnych, żeby było inaczej.

Dzień wolny obiecałem, że będzie rodzinny i tak się stało, jednak nie mogło zabraknąć szybkiego kursu z rana, co prawda planowałem wcześniej, ale leń wygrał :) Ruszyłem klasycznie po 9-tej, kiedy dało się jeszcze oddychać, choć już było dla mnie o jakieś 10 stopni za gorąco. Trasę wybrałem "kondomową" i po raz kolejny okazało się, że jeśli przyznawano by nagrody za takie wybieranie trasy, żeby najpierw było pod wiatr, a potem pod wiatr to byłbym niekwestionowanym mistrzem - wiało mi w pysk gdy jechałem na południe, wiało gdy skręciłem na zachód i wiało gdy wracałem na północ. Aż nie wierzyłem w to, co czuję, ale flagi, na które zerkałem w Komornikach nie kłamały. No cóż, ma się ten talent :)

Zaparłem się jednak, żeby utrzymać dobrą passę jeśli chodzi o średnią i z zaciśniętymi zębami powalczyłem choćby o 32 km/h. Udało się praktycznie co do jednej dziesiętnej. Nie powiem, miałem satysfakcję.

A popołudniu zawędrowaliśmy z Żoną na naszą ukochaną Dębinkę (o dziwo niemal pustą!) i tak z piwkiem obserwowaliśmy siedząc nad wodą bogactwo przyrody na tym genialnym kawałku zieleni. No i tak: o banałach typu zaskroniec i żaby nie ma co wspominać, ale bocian czarny dumnie lecący niedaleko nad nami to już było coś. Do tego obowiązkowe stada kaczek i zaprzyjaźniony już chyba z nami po tym dniu kos:

Generalnie - jeśli ktoś z Poznania nie był jeszcze w Lasku Dębińskim to polecam to szybko nadrobić. Byle nie reklamować tego miejsca tłumom, bo póki jest tu cicho i swojsko to jest ono nie do zastąpienia... A mamy je jakiś kilometr od domu. Zresztą - co będę pisał :)




  • DST 53.42km
  • Czas 01:38
  • VAVG 32.71km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 218m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jednooki Chrystus i Bezmózdzy Kierowcy

Sobota, 7 czerwca 2014 · dodano: 07.06.2014 | Komentarze 2

Ufff... już dla mnie robi się zdecydowanie za ciepło. Nie jest to co prawda jeszcze typowy letni hardkor, ale i tak wróciłem dziś z treningu z lekkim bólem głowy spowodowanym temperaturą i wiatrem. A wyjechałem po 9-tej (bo praca, praca, praca), więc nie chcę wiedzieć co by się ze mną działo w przypadku wyruszenia na etapie pełnej smażalni.

Zapowiada się, że jak na razie to niestety ostatni dzień z południowym wiatrem, więc odpuścić sobie nie mogłem radochy jazdy bez miejskich atrakcji. Nie oznacza to, że nie było niespodzianek. W Łęczycy zaczęli coś wycinać/remontować przy przejeździe kolejowym, a ja zrobiłem błąd, że wjechałem na ścieżkę (w sumie to mój permanentny błąd ;D), przez co znalazłem się między ciężarówką a koparką, z których żadna nie miała zamiaru mi ustąpić. No bo to taka wygodna ścieżka dla służb remontowych w końcu. Ale dzięki temu mogłem niemal na legalu ruszyć sobie zwykłą drogą, ignorując debilny zakaz jazdy rowerem, nad sensem którego zastanawiam się od dawna i odnaleźć go nie mogę.

W Mosinie zakręciłem klasycznym kółeczkiem na Rogalinek, wdychając przy okazji aromaty nadwarciańskiej oczyszczalni, przejechałem Rogalin i trafiłem do Radzewic, wyprzedzając grupkę całkiem ambitnie pedałujących, choć amatorsko rozwalonych na całej szerokości drogi rowerzystów. Czas mnie naglił, trzeba było zawracać, ale postanowiłem zatrzymać się na chwilkę... na maluteńkim tutejszym cmentarzu. Czemu? Bo lubię, poza tym był cień :) Zacząłem cykać zdjęcia nagrobków, gdy nagle zagadała mnie jakaś pani, mówiąc, że "o tam, jest ciekawie, bo jest Jednooki Chrystus". Podziękowałem, bo zabrzmiało fajnie i mrocznie, więc bez zastanowienia ze swoją ateistyczną ciekawością podszedłem do wskazanego krzyża, gdzie ukazał mi się faktycznie obrazek rodem z "Piratów z Karaibów" :)

Wracałem początkowo tą samą trasą, ale w Rogalinku odbiłem na Wiórek i Czapury. Ilość kolarzy na kilometr kwadratowy przekroczył dziś chyba już wszystkie dopuszczalne normy, pozdrawiałem, mijałem, wymijałem solistów, duety, większe i mniejsze grupki, amatorów, zespoły, no pełen wybór. Fajnie, że większość wiedziała co to pozdrowienie.

O Chrystusie już wspomniałem, teraz o drugiej części tytułu. Bezmózgi były dziś dwa, płci obojga. Ta niby piękna, reprezentowana przez grube babsko w terenówce, wyjechało mi z posesji na wstecznym przed koło w momencie gdy pędziłem jakieś 38 km/h. Drugim "nołbrejnem" był koleś, którzy wyprzedzał na wąskiej Drodze Dębińskiej na drugiego całkiem sporą ciężarówkę, przez co gdybym nie zjechał na pobocze to byłaby czołówka.

Średnia wyszła ciut-ciut lepsza niż wczoraj. Miałem marzenia o 33, ale zostały one pogrzebane przez Starołękę...




  • DST 53.25km
  • Czas 01:38
  • VAVG 32.60km/h
  • VMAX 51.10km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 149m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z kopyta!

Piątek, 6 czerwca 2014 · dodano: 06.06.2014 | Komentarze 12

Oj, dobrze było przemęczyć się przez ten tegoroczny maj, z pogodą, na którą pomstowałem praktycznie codziennie, żeby docenić warunki takie jak dziś. Niecałe 20 stopni na termometrze, wiatr delikatnie zmienny, ale ani nie przeszkadzający ani nie pomagający, niebiesko niebo, fantazyjne kształty białych chmurek, zapach zieleni... Po prostu rowerowy ideał. Nic tylko ruszyć z kopyta.

Tyle o warunkach naturalnych. Te zafundowane mi przez szeroko rozumiany czynnik ludzki to już zupełnie inna, dużo mniej przyjemna bajka. Ale po kolei. Trasę (oczywiście przed pracą, wyjazd około 8:30) zaplanowałem dziś, zgodnie z prognozami (trzema) na zachód, czyli teoretycznie pod wiatr, z odchyłami w każdą możliwą stronę. A mówiąc konkretnie: znów przetestowana już miliard razy "rybka": Poznań  - Luboń - Komorniki - Szreniawa - Trzcielin - Dopiewo - Skórzewo - Poznań. No to ruszam. 300 metrów i... obowiązkowo zamknięty przejazd przy stacji Poznań Dębiec (według statystyk jest on w takim stanie co 5 minut). Co dziwne, nikt nie leciał - jak to jest tu w zwyczaju - pod szlabanem, a wszyscy spokojnie i grzecznie stali przed nim. Dziwna i podejrzana sprawa, więc ja też stanąłem, swoje odczekałem i kiedy przejazd się otworzył to rozwiązała się zagadka - dwa smerfy (a może SOK-i, nie wiem, byli na czarno, ale jacyś na tych z kolei za chudzi) czatowały ukryte za budką z dyżurnym. Zawiedzione pysie ustawiły mi dzień na plus :)

No ale potem dojechałem do Lubonia (nienawidzę tej wsi na prawach miejskich) i natrafiłem na remont - zamkniętą ulicę Sobieskiego, oczywiście bez żadnego ostrzeżenia. Po prostu zryty asfalt i znak wjazdu. Bo tak. Dwa samochody właśnie wracały na wstecznym, mi tez to groziło, ale znalazłem lukę - uwalony piaskiem kawałek chodnika, po którym przejechałem, modląc się do Świętego Agnostyka o brak szkła. Modlitwy zostały wysłuchane i mogłem ruszyć dalej.

Z atrakcji dnia codziennego zdarzyły się oczywiście kosmiczne dziury koło Konarzewa, kolejne remonty obok Dopiewa i w Skórzewie, dwa busy, który wyjechały mi z bocznej centralnie przed koła, żeby 10 sekund później zgodnie zablokować drogę z powodu skrętu w lewo, kolejny zamknięty szlaban za Skórzewem (z kolejnymi smerfami, to chyba jakaś zorganizowana akcja była) oraz objazdy upstrzone światłami w Plewiskach. I to wszystko na zaledwie 50 kilometrach. Czemu się jeszcze do tego nie przyzwyczaiłem? :)

Zauroczyły mnie na trasie dwa przepiękne konie, które kiedy je mijałem radośnie skakały i szalały, niestety gdy się zatrzymałem, żeby je sfotografować to egoistycznie udawały, że są oazą spokoju a skubanie trawki to bardzo inspirujące zajęcie, natomiast ja otrzymałem jedynie pełne pogardy i końskiej ironii spojrzenie spode łba :)

Jako że średnia, którą wtedy miałem (na 30-tym kilometrze) oscylowała około 31,5 km/h to stwierdziłem, że jak ma być z kopyta to niech będzie. I mimo wszystkich wspomnianych przeciwności udało mi się wykręcić chyba całkiem przyzwoity wynik, ale w sumie nie z niego jestem dumny, a z faktu, że się zmobilizowałem i nie odpuściłem, choć miałem kilka kryzysów mentalnych na widok choćby znów włączającego mi się czerwonego przed nosem.

Naprawdę fajna jazda, gdyby takie warunki panowały cały rok to chyba bym dostał na mózg ze szczęścia. Jednak wiem, że mi to nie grozi, a moja psychika wróci do równowagi :)

Na koniec - jako że już się i tak lekki zwierzyniec zrobił - kolejny bocian.





  • DST 51.40km
  • Czas 01:36
  • VAVG 32.12km/h
  • VMAX 56.90km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 153m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

S / SE !

Czwartek, 5 czerwca 2014 · dodano: 05.06.2014 | Komentarze 2

Jakie tam 25 lat niepodległości? Jaki tam Obama w Polsce? To ma być święto? Gdzie tam, ja dziś miałem prawdziwy powód do celebrowania - w końcu wiatr z południowych kierunków, a jazdy przez Poznań dokładnie całe 2 kilometry i ani metra więcej! :)

Gdy rano wstałem, spojrzałem w prognozy i zobaczyłem magiczne literki S / SE poczułem, że żyję. Do pracy znów na 13-tą, ruszyłem o 9-tej, gdy już zaczęło się ciepełko, póki co jeszcze przyzwoite, ale czuć już, że idzie gorąco. Niestety. No ale nie narzekam, póki co jest przyjemnie. Z doświadczenia wiedziałem, że ten kierunek południowy oznacza, że wahadełko o jego odchyłami pojawi się na pewno i miałem rację - raz wiało ze wschodu, raz z zachodu, a na końcu miałem wiatr centralnie boczny. Nie zaburzyło mi to radości z jazdy i możliwości pokazania czterech liter Poznaniowi :)

Oczywiście nie obyło się bez korków w Mosinie, ale do tego jestem już przyzwyczajony. Ktoś tam chyba średnio mądry zaczął się bawić ustawieniami świateł i jeśli kiedyś jechało się tam w miarę płynnie to teraz stoi się po prostu i bez ściemy zawsze co najmniej dwukrotnie w długim sznureczku. Szkoda, bo średnia mi dziś wyszła dokładnie taka sama jak wczoraj, a bez korków byłaby lepsza.

Trasa już znana z moich porannych treningów, do Sulejewa i powrót swoimi śladami. Pechowo na zjeździe między Sulejewem a Żabnem trafił się przeciwny wiatr na samym końcu, bo byłem rozpędzony do 57 km/h i chciałem przekroczyć 60. No nie było mi dane.



  • DST 57.30km
  • Czas 01:47
  • VAVG 32.13km/h
  • VMAX 44.70km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Podjazdy 122m
  • Aktywność Jazda na rowerze

Podejrzane :)

Środa, 4 czerwca 2014 · dodano: 04.06.2014 | Komentarze 3

Dziwne. Baaardzo dziwne. Coś jest nie tak. Po pierwsze przejechałem przez miasto płynnie (!), ze średnią przy wyjeździe na Swarzędz na poziomie 29 km/h. Po drugie - nie było deszczu, a jedynie delikatna mżawka pojawiła się na kilka minut. Po trzecie - wiatr dziś mi nic nie urwał, przeszkadzał minimalnie, a temperatura kilkunastu stopni aż zachęcała do jazdy. No kurde, jak to tak? Po koszmarnym poprzednim miesiącu nie mogę uwierzyć, że takie warunki są możliwe. Chyba że to nie przypadek... no ale nie, nie idźmy tą drogą. Choć z pewną podejrzliwością zerkałem do góry i za siebie czy nie ukaże się gdzieś jakaś kamera kręcąca drugą część "Truman Show" w wersji PL. "Zdulski Show" jednak brzmi zdecydowanie mniej nęcąco :)

Naprawdę fajnie się jechało. Droga przez Maltę, Swarzędz, Kostrzyn, Siekierki, Tulce i poznańskie Krzesiny oraz Starołękę chyba już na stale zagości w mojej kolekcji tras. Wychodzi równiutkie, idealne przed pracą 57 kilosów, jeśli wiatr wschodni nie chce się zdecydować czy wiać z południa czy z północy to w tym wariancie mamy obydwie opcje, do tego gdy już zjedzie się z ruchliwej trasy na Warszawę to powrót jest już przez wsie. Oczywiście trzeba mieć w rezerwie trochę zapasów nerwów na sam początek (jazda przez miasto z Dębca do Miłostowa) oraz na koniec (Starołęka), ale najważniejsze, że cala reszta jest płynna. No i średnia wyszła dziś całkiem przyzwoita.

A jakby ktoś natrafił jednak na jakąś relację z mojego dzisiejszego zdziwienia to proszę o informację na jakim kanale :)



  • DST 53.30km
  • Czas 01:48
  • VAVG 29.61km/h
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dyszcz

Wtorek, 3 czerwca 2014 · dodano: 03.06.2014 | Komentarze 2

Od rana chmurzyło się i chmurzyło, do pracy miałem na 13-tą, więc w półśnie obserwowałem co się dzieje za oknem. I tak jedno oko na Maroko, drugie w letargu egzystowały sobie do grubo po ósmej, kiedy to w końcu się zwlokłem i skoro nie raczyło nawet kropić to założyłem, że już tak będzie. Oczywiście błąd. Ubrałem się, przygotowałem szosę, ruszyłem, dzięki wiatrowi tradycyjnie już na północ. Wymyśliłem sobie dziś trasę przez Morasko, bo cholera brakuje mi górek, a tam jest tych pożal się Boże kilka wzniesień, na których mogłem się trochę pomęczyć.

Pierwszy deszcz złapał mnie w jednym z miliarda korków. Kolejne opady, z małymi przerwami, towarzyszyły mi już praktycznie przez cały czas, więc ani się rozpędzić, ani poszaleć, a jeśli ktoś by mi zaproponował na trasie wycieraczki do okularów to bym go ozłocił :) No ale się nie poddawałem, odpuściłem średnią, bo wiedziałem, że nic rozsądnego nie wykręcę, pobawiłem się trochę na podjazdach, dojechałem do Złotkowa i zawróciłem.

Samej jazdy po mieście wyszło 2x15 km. Już nawet przestało mnie to irytować, jak baranek na rzeź po prostu poruszałem się noga za nogą, nie denerwując się na światła i standardowo nieodpowiedzialnie zachowujących się kierowców. Swoje zrobiłem, a nawet jestem zadowolony, że mimo deszczu się nie poddałem. Morale +2 :)



  • DST 58.40km
  • Czas 01:54
  • VAVG 30.74km/h
  • VMAX 51.40km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 211m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lebensraum

Poniedziałek, 2 czerwca 2014 · dodano: 02.06.2014 | Komentarze 2

Z każdym dniem gdy jadę w północnym (nieważne czy zachodnim czy wschodnim) kierunku coraz bardziej odczuwam kurczącą mi się rowerową przestrzeń życiową. Koszmar jazdy przez zakorkowane miasto to jedno, ostatnio jednak też robi się problem poza nim. Dziś na przykład miałem ochotę pojechać w kierunku Tarnowa Podgórnego, ale nie mogłem, bo z powodu nie wiem czego jest i będzie tam pewnie jeszcze długo praktycznie na całej trasie tarka, czyli perfidnie zryty przez drogowców asfalt tak, że jadąc rowerem po czymś takim czuję jedno wielkie "bybybybyryryryry". Tak obrazowo opiszę stan swojego organizmu po kawałeczku przebytej dziś w ten sposób "92" :)

Na szczęście miałem plan awaryjny, czyli skręt w Baranowie w kierunku na Napachanie (kto wymyśla te nazwy?). Dawno tędy nie jechałem, pamiętam, że były tu jakiś czas temu remonty. No były. W ich wyniku powstała ścieżka rowerowa. To kolejny etap, który przekonał mnie, żeby więcej już tędy nie jeździć. Bo z czego buduje się w drugiej dekadzie XXI wieku drogę dla rowerów? Niezmiennie od 25 lat z kostki! Do tego oczywiście ścieżka jak narąbana zmienia swoje położenie z lewa na prawo, tak że gdybym nią jechał to pewnie szybciej wpadłbym pod samochód próbując jechać zgodnie z naszymi kretyńskimi przepisami niż czuł się bezpiecznie. Ale temat olałem, sorry, wolę mandat niż zagrożenie życia.

Cudem nie napotkałem żadnego patrolu, minąłem Napachanie, dojechałem do Mrowina i zacząłem nawracać. Jednak w pewnym momencie stwierdziłem, że nie, bunt, nie chcę raz jeszcze czuć się jak kretyn i wracam przez Rokietnicę, dobrze znaną mi trasą. Nadrobiłem kilka kilometrów, ale już bez śmieszek rowerowych i ryzyka kłótni z jakimś nadgorliwym użytkownikiem puszek chorego na Zespół Mentalnego Klaksonu.

Tak to mi rano przebiegł trening, niech ten wiatr już się zmieni na południowy - moja psychika o to błaga! :)



  • DST 53.40km
  • Czas 01:46
  • VAVG 30.23km/h
  • VMAX 51.30km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 230m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

A jednak :)

Niedziela, 1 czerwca 2014 · dodano: 01.06.2014 | Komentarze 4

Wiem, wiem, obiecywałem, że nie będzie jowejka. Ale skoro powierzchnia zwiedzalna Torunia, gdzie zawitaliśmy, skądinąd pięknego miasta, okazała się mniejsza niż myśleliśmy to nastąpił wcześniejszy powrót, a mój wzrok kota ze Shreka podczas drogi pozwolił wynegocjować u Żony dwie godziny warunkowego zwolnienia :)

Ale zanim o rowerze to jeszcze obrazek z Torunia, który najbardziej mi się spodobał, czyli reklama nad jedną z knajp:

A na rower ruszyłem przed piętnastą, czego dawno już nie praktykowałem, szczególnie w niedzielę. Już sobie przypomniałem czemu. Jechałem znów na północ, więc czekały mnie nie tylko opisywane już wielokrotnie przeze mnie światła, w weekend w ogóle nie edytowane na bardziej przejezdne, ale przede wszystkim tłumy niedzielnych miłośników rowerowego pełzania - tu ze szczególnym zwróceniem uwagi na okolice Golęcina, gdzie kilka razy nerwy miałem na postronkach. Jechać po szosie się bałem, bo w weekendy policji i innych "straszy" zawsze jak mrówków - chcąc nie chcąc, oczy mając zwrócone na wszystkie strony świata mijałem po ścieżkach te dziwne, nieprzewidywalne, uzbrojone w skrzypiące pojazdy istoty, przy okazji latając na wystających zewsząd spod asfaltu/kostki korzeniach.

Wiatr dość silny, więc namęczyłem się nieźle, no ale cóż - darowanemu wyjazdowi w zęby się nie zagląda, więc raźno pedałowałem przed siebie, minąłem Suchy Las, Złotniki, a w Chludowie zawinąłem się z powrotem. Ruch wcale niemały jak na niedzielę, więc nie poszalałem, a średnia mieści się w tej miejskiej.

Przy okazji przetestowałem nową kolekcję a'la Lidl, zakupioną cudem kilka dni temu, tym razem opatrzoną w barwy narodowe. Jest postęp, bo spodenki w rozmiarze M pasują, a nawet wydają się za krótkie. Za to koszulka to chyba XXXM, bo jakbym się postarał to bym mógł ją sobie do kolan rozciągnąć. Przez to robi mi się podczas jazdy wirtualny brzuszek, bo marszczy się toto nieziemsko. No ale lepiej mieć taki niż prawdziwy :)