Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 198707.80 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

  • DST 52.10km
  • Czas 01:40
  • VAVG 31.26km/h
  • VMAX 51.40km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 228m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Po Maxie i nie na maxa. Soulfly za mną

Niedziela, 15 czerwca 2014 · dodano: 15.06.2014 | Komentarze 0

Najpierw o wczorajszym koncercie, który miał swoje skutki w temacie dzisiejszego dnia i zapału do jazdy. Ten, kto interesuje się muzyką spod cięższej nuty nie może nie kojarzyć Maxa Cavalery, niegdyś frontmana Sepultury, a aktualnie zespołu Soulfly. Ja, mimo że specjalnym fanem Sepultury nigdy nie byłem, to ten drugi band idealnie wpasował się w mój muzyczny gust, choć z pierwotnego składu został jedynie słynny wokalista. Gdy więc kumpel zaczął namawiać mnie na zaliczenie koncertu w Eskulapie nie krygowałem się jak niewinna młódka - no bo w końcu mieć metalową legendę niemal pod nosem i nie pójść? Toż to grzech najcięższy.

Sam koncert zaczął się od supportu młodych "cavalerów", czyli zespołu dwóch synów Maxa, którzy powoli pracują na swoje własne konto. Tyłka nie urwało, ale po dość długim oczekiwaniu trochę energii nie zaszkodziło. Energia była też inna, bo w tłumie w większości pacyfistycznie i z humorem nastawionych fanów pojawiło się trzech nabuzowanych  i narąbanych studenciaków (chyba), z których jeden, mały łysy kurdupel o zachowaniu cwaniaka zaczął kozaczyć i rozpychać ludzi, nieomal wylewając mi browara (a to by bolało, bo 8 PLN za 0,4 Warki w plastiku to była gruba przesada). Kilkoro z normalnych ludzi zainteresowanych muzyką lub po prostu zwyczajną na hardkorowych koncertach rozpierduchą pod sceną, gdzie jeśli ktoś upadnie to od razu rzuca mi się na pomoc połowa z nich, miała już mord w oczach w kierunku tego typka, do którego dołączył jeszcze włochaty karzeł i olbrzymi grubas. Prawdziwa drużyna pierścienic :) Tematu rozwijał nie będę, chłopaki przeżyli, ale jednym z ostatnich widoków z nimi związanymi był widok mentalnych zwłok utytłanych w rozlanym w przedsionku browarze. Jak mi przykro :)

Wracając do koncertu - zrobiłem jeden błąd, bo na zapowiedź wejścia zespołu wyjąłem telefon w celu uwiecznienia tego momentu. No i tak... mam nakręcone ze 20 sekund, potem jest Smoleńsk. Czyli w jednym momencie fona miałem w dłoni, a za chwilę w szoku widziałem jak leci w górę, potem w dół, trafiony pierwszym skokiem tłumu spowodowanym dziewiczym uderzeniem dźwięków. Mój błąd, więcej go nie popełnię. Udało mi się rzucić pod nogi, jak w horrorze złapałem korpus, zanurkowałem po baterię, tylna klapka przepadła. I tak miałem dużo szczęścia, bo szkło Gorilla Glass po raz kolejny się sprawdziło - upadek centralnie na wyświetlacz spowodował tylko delikatne zarysowania!

Dostałem więc lekcję, sprawdziłem czy sprzęt działa i tym razem już trzymając wszystko przy sobie polatałem z tłumem, pogrowlowałem na miarę swoich możliwości, dostałem oraz dałem kilka kuksańców i... miałem dość. Lata już nie te :) Zostawiłem kumpla po kilkunastu minutach w tłumie, a sam wycofałem się na bok, a jakiś koleś widząc, że mam telefon w dość specyficznym stanie powiedział, że "chyba twoja klapka poleciała gdzieś na scenę". No super, na pewno Max się ucieszył z takiego giftu :) Pijąc piwko kręciłem co jakiś czas koncert, mimo że tył fona wyglądał jak skazaniec obdarty ze skóry.

Merytorycznie nie będę się wgłębiał w to, co było mi dane usłyszeć, napiszę jedynie: było godnie i warte poniesionej ofiary. Tym bardziej, że po koncercie zapytałem pro forma jednego z technicznych czy nie widzieli klapki od LG i... dostałem ją do łapy! Co prawda zmasakrowaną, bez szybki od aparatu, ale jednak - była. Cud, który pozwala mi wciąż wierzyć w ludzkość, a baterii być przytwierdzoną do telefonu :)

Aaa, rozpisałem się i zapomniałem, że to blog rowerowy :) Jako że trochę wczoraj jeszcze po koncercie czasu zeszło do powrotu to dziś motywacja do wyjazdu nie była delikatnie mówiąc za duża... Gdyby nie transport obiadku od teściowej to chyba bym się nie zwlókł do południa, a tak to po dziesiątej siłą rzeczy musiałem już pedałować. Wiatr wrócił na północne tory, a do tego był silny, więc jazda przez miasto mimo niedzieli za przyjemna nie była. Nie było też niespodzianek, choć wyhaczyłem na przykład kolesia w średnim wieku, który twardo jechał po zamkniętym od jakiegoś czasu dla rowerów (fakt, że to szczyt debilizmu) odcinku "11"-tki za Złotnikami, mając gdzieś typowe polskie dźwięki klaksonów. No cóż, co kto lubi.

Średnia jak na miasto i moją motywację - do przyjęcia,




Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa ycioe
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]