Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 197810.70 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Styczeń, 2020

Dystans całkowity:1661.15 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:62:55
Średnia prędkość:26.40 km/h
Maksymalna prędkość:64.50 km/h
Suma podjazdów:7663 m
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:53.59 km i 2h 01m
Więcej statystyk
  • DST 54.00km
  • Czas 01:59
  • VAVG 27.23km/h
  • VMAX 54.40km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Podjazdy 242m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kopiowalnie. Plus filmik z Kapelli

Wtorek, 21 stycznia 2020 · dodano: 21.01.2020 | Komentarze 15

Warunki dzisiejsze to niemal kopiuj-wklej z wczoraj. Choć nie, było trochę zimniej i jeszcze bardziej wietrznie :)

Z trasą nie kombinowałem, tylko wykonałem "kondominium", dziś lekko skorygowane do wyglądu słonika: Poznań - Luboń - Komorniki - Szreniawa - Rosnówko - Trzebaw - Dębno - Stęszew - Witobel - Łódź - Dymaczewo - Krosinko - Mosina - Puszczykowo - Łęczyca - Luboń - Poznań.

Z atrakcji, dość wątpliwych: widziałem dwa rozjechane koty, a co za tym idzie całkiem zadowolone z tego faktu kruki. W Łęczycy za to zabiłbym dziadygę (nie tego), który nie dość, że przejechał przez przejście dla pieszych, to gdy już znalazł się na śmieszce uznał, że świat dookoła niego nie istnieje. Natomiast w Luboniu ścigałem się z jakimś zaawansowanym szoszonem, co to ani be, ani me, ani pocałuj mnie w dupę. Był remis, bo skręcił na lubońskie osiedle.



W końcu, po zaledwie trzech miesiącach, udało mi się ogarnąć filmik z tego październikowego wypadu na Kapellę (pierwotnie była dłuższa, w Rudawy, ale skupiłem się tylko na jednym wątku). W sumie najwięcej czasu zajęło mi szukanie muzyki w bibliotece YouTube, bo nie ma już co ryzykować z wklejaniem swoich ulubionych utworów. To już nie to, co kiedyś :)

Oto efekt mych męczarni :)



  • DST 52.50km
  • Czas 01:56
  • VAVG 27.16km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Podjazdy 149m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nieróż

Poniedziałek, 20 stycznia 2020 · dodano: 20.01.2020 | Komentarze 16

Dzisiaj już tak różowo jak wczoraj nie było. W sumie to nie rozumiem, co fajnego jest w różu, ale skoro tak się mówi, to... :)

Przede wszystkim wiało już konkretnie i mało logicznie, a i temperatura nie powalała, choć jak na zimę źle nie było. Jednak dujący czynnik chłodzący spowodował, że zdecydowanie nie miałem okazji się spocić, choćby jak Duda podczas bełkotu o narzucaniu nam czegoś w obcych językach, bo "tu jest Polska" lub Komorowski na widok sarenki wchodzącej na linię strzału. W skrócie: lekko zmarzłem :)

Trasa kombinowano-zachodnia: Poznań - Plewiska - Komorniki - Głuchowo - Chomęcice - Konarzewo - Dopiewo - Podłoziny, tam nawrotka - Dopiewo - Dopiewiec - Palędzie - Gołuski - Głuchowo - Plewiska - Poznań.



Wciąż nie mogę się nadziwić, że tak jak pomiędzy Głuchowem a Chomęcicami, nie skończy się robić śmieszki (urywa się w połowie, a dojazd na asfalt jest z... szutru), a stawia się już zakaz. Tak, tu jest Polska codzienna, nie da się ukryć :)


Spotkałem też, już po raz kolejny, taki oto wóz na jeleniogórskich blachach.

Miałem nadzieję, iż reprezentuje on moje "ulubione", budujące się apartamenty w Sosnówce, ale nie, to jakiś inny interes. Jaki? Nie mam pojęcia, bo reklamowana strona nie działa. Ale w sumie miło było jeszcze sobie popatrzeć choć tak na Karkonosze :)


  • DST 53.30km
  • Czas 01:54
  • VAVG 28.05km/h
  • VMAX 50.80km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Podjazdy 159m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wybornie i nadwodnie

Niedziela, 19 stycznia 2020 · dodano: 19.01.2020 | Komentarze 8

Całkiem sympatycznie dziś było. Naprawdę. Ani ciepło, ani zimno. Bez przymrozków, lecz i bez jakichś dziwnych jak na styczeń temperatur. Ot, najfajniejsza zima, jaka może być - sucha, nieekstremalna, stabilna. I chyba taką byśmy sobie najbardziej życzyli (przynajmniej poza terenami górskimi), żeby tak ludzie, jak i natura nie cierpiała. Przynajmniej ja bym sobie taką życzył :)

Nawet nie wiało jakoś mocno. To, że wciąż w pysk, to już inna sprawa :)

Trasa "jeziorna", niedawno opatentowana, która chyba stanie się  jednym z klasyków: Poznań - Plewiska - Skórzewo - Wysogotowo - Batorowo - Lusowo - Lusówko - Sierosław - Zakrzewo - Plewiska - Poznań.

Jezioro Lusowskie dziś miało genialny klimat. Potęgowany przez pustkę nad nim, co spowodowane było zapewne zamkniętą bramą wjazdową na jedną z plaż. Ale co to dla mnie :)
Pomostówka - Lusowo
Zza winkla - Lusowo
Międzydrzewnie - Lusowo
I jeszcze jeziornie - Lusowo
Harmonia, cisza... - Lusowo
Moja ulubiona aleja drzew na odcinku Plewiska - Poznań - Skórzewo. Mam nadzieję, że mimo ciężkich czasów dla zieleni, przy odpowiedniej kontroli i wycinaniu jedynie drzew faktycznie grożących przewaleniem się, będzie ona cieszyła oko jeszcze długo.
Aleja drzew - styk Poznania i Plewisk
Przygnębiająca, ale i niestety prawdziwa akcja społeczna.
Niestety... :/ - Poznań
Żeby nie kończyć smętkiem, jeszcze parę kadrów ze spaceru (wyszło dziewięć kilometrów) na Szachty. Tłumy były dzikie, ale że pamiętam, jak ten teren wyglądał jeszcze, gdy mało kto o nim słyszał, dało się mniej cywilizowanymi szlakami uniknąć tych największych ludziokorków, przynajmniej przez część drogi.
A spróbuj zabrać! :)
Wieża widokowa - Szachty, Poznań
Kropa udawała, że wysokość jej już nie rusza :)
Niby że spokojnie... :) - Szachty, Poznań
Widok na Dębiec i Świerczewo - Poznań, Szachty
Osiedle Kopernika i Grunwald - Poznań, Szachty
Łabędzie - Poznań, Szachty
Patyczkowanie
Trochę przypadkowo znalazłem jeden z najbardziej klimatycznych grobów na starym cmentarzu na Dębcu.
Dziecęcy grób - stary cmentarz na Dębcu, Poznań


  • DST 53.10km
  • Czas 01:56
  • VAVG 27.47km/h
  • VMAX 50.40km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 186m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Płasko

Sobota, 18 stycznia 2020 · dodano: 18.01.2020 | Komentarze 10

Nadszedł czas na powrót z górzystego południa na wietrzną północ. Więc - przynajmniej na jakiś czas - koniec z cycuchami, panoramami, oscypkami i tego typu elementami wystroju. Bo to jest fajne, ale co za dużo, to niezdrowo :)

Niestety, płaska rzeczywistość zbyt przyjazna się nie okazała. Było co prawda dziś całkiem ciepło (wręcz niepokojąco), ale umiarkowany wiatr jakby pokarał mnie za to, że na kilka dni ją opuściłem, serwując mi wmordewind permanentny. No nic, przyzwyczaiłem się.

Trasa zachodnia, lekko kombinowana: Poznań - Luboń - Wiry - Łęczyca - Wiry - Komorniki - Szreniawa - Rosnówko - Trzebaw - Dębno - Stęszew - Dębienko - Joanka - Trzcielin - Konarzewo - Dopiewiec - Palędzie - Gołuski - Plewiska - Poznań. Relive wróciło, więc jest. Nie wiem natomiast, czy uda mi się stworzyć zaległe.



Pomiędzy Konarzewem a Dopiewcem miałem towarzysza, a może nawet kibica? Niestety ciężko było poznać, jaki to drapieżnik, ale najprawdopodobniej myszołów.

A skoro już jesteśmy przy dzikich zwierzętach. Najpierw przez mendy z PiS, a wczoraj dzięki głosom w Senacie gnoi z PSL (prócz jednego senatora tej partii - Michała Kamińskiego, który za to zasługuje na wymienienie z nazwiska), zapewne już niedługo wejdzie w życie "lex Ardanowski", czyli specustawa robiąca dobrze głównie osobom z defektem mózgu, powodującym, iż czerpią one przyjemność z zabijania. Oczywiście o myśliwych chodzi. Teraz, drogie Panie i drodzy Panowie rowerzyści, piesi czy grzybiarze, jeśli zignorujecie znak mówiący o polowaniu, lub na przykład nie będziecie świadomi, iż jesteście na terenie, gdzie takowe się odbywa, macie tylko jedno wyjście: gdy się zorientujecie to spadać, im szybciej, tym lepiej. Bowiem jeśli zostaniecie uznani za przeszkadzających (nie)szanownemu towarzystwu, grozi Wam w najlepszym przypadku grzywna, w najgorszym... pójście do pierdla. Aha, możecie też zejść z tego świata w kompletnej ciszy, bo będzie można walić z użyciem tłumików. O, taką to mamy coraz lepszą Polskę dzięki naszym - nomen omen - (j)elitom.


Trollowisko

Piątek, 17 stycznia 2020 · dodano: 17.01.2020 | Komentarze 19


Od razu ostrzegam – dzisiaj zdjęć choć minimalnie klimatycznych będzie jak na lekarstwo. Powody są dwa: paskudne zimowe światło współpracujące z chmurami akurat układającymi się na wysokości gór, oraz warunki drogowe.

Teoretycznie nie było tragedii. Na starcie jeden stopień powyżej zera, słońce, brak opadów. W ścisłym centrum Jeleniej drogi rano całkiem przejezdne. Wesoło zaczęło się robić na pierwszym wiadukcie, w okolicach PKP, gdy pojawiły się delikatne pasy bieli. A potem było już tylko ciekawiej.

Planu jazdy nie miałem, więc zdałem się na żywioł. Najpierw na Rudawy, w kierunku Łomnicy, a chwilę później Karpnik, gdzie mało co widząc wykonałem fotki nad jednym ze stawów.


Chwilę wcześniej wpadły jeszcze z daleka cycuchy…

...oraz specjalność zakładu o nazwie Polska, która ostatnio jeszcze okrasza swój przepis wyjątkowymi uprawnieniami. Czyli polowanko. Tu akurat teren prywatny, więc ciężko się do czegoś formalnie doczepić, ale ja bym z chęcią odgórnie ową prywatę ogrodził, żeby zwierzęta publiczne również wiedziały, że nie należy tu bywać :)

Kolejnym etapem miała być przełęcz Kowarska i nawet zacząłem się ku niej wspinać, ale w połowie Strużnicy zdezerterowałem. Bo co prawda na stokach i stoczkach ani grama śniegu…

...jednak im wyżej, tym gorzej. Już nie mówiąc o zakrętach, które nawet kawałek niżej wyglądały tak:

Życie było mi miłe. Tym bardziej, iż powyżej był głównie teren mocno zacieniony (i bardzo dobrze), więc moja dość bogata wyobraźnia wiedziała, z czym to się je.

Zawróciłem, a w zamian wjechałem sobie na inną przełęcz – Karpnicką. Tu od strony południowo-zachodniej idealna, sucha droga, a po drugiej stronie grzbietu ślizgawica.



Wykonałem więc kolejną taktyczną nawrotkę, wracając do Karpnik, a stamtąd docierając do Krogulca i Bukowca – tam mą uwagę przykuł lekko zmutowany zając. Lub królik.


Zrobiło się w międzyczasie ciepło, lód wyparował z dróg, za to zaczęło konkretnie wiać. No nie ma lekko :)

Powrót wykonałem przez Mysłakowice, Miłków i Sosnówkę, gdzie zatrzymałem się na chwilę, żeby uwiecznić Zbiornik Sosnówka znany z momentów przed d...eweloperską zmianą (kawałek jeszcze da się zobaczyć)…

...oraz w trakcie jego upiększania. Po prawej ledwo już widoczne ruiny Zamku Henryka. To to małe coś wyrastające nad żurawiem, który buduje nam tak niezbędne w Polsce kolejne spa i jakiś tam resort.


Końcówka wyprawy to hopka do Staniszowa – jeden z lepszych "niskich" punktów widokowych na Karkonosze...


...oraz zjazd do Jeleniej przez osiedle Czarne. Na sam Plac Ratuszowy, bliski mi nad wyraz :)

Dziwny to był wypad, najpierw na łyżwach, potem na rowerze. Grunt, że jakieś tam (niezbyt duże) przewyższenia wpadły, co zapewne zaprocentuje.

Relive ani GPS z Endo znów nie ma. Awaria. Albo remanent. Lub inwentaryzacja. Cholera wie. A BS-a nadrobię dopiero wieczorem.

Aha, wczoraj zapomniałem, więc leci przesłanie na dziś :)

Kategoria Góry


Perłowo, szklarsko, szybowcowo

Czwartek, 16 stycznia 2020 · dodano: 16.01.2020 | Komentarze 18


Rano nastąpiła szybka analiza, zakończona pytaniem: gdzie jeszcze z moich stałych miejscówek w tym roku (a przecież mamy już styczeń!) mnie nie było? Karpacz zaliczony, Rudawy również, do trio zabrakło Szklarskiej Poręby. I właśnie tam się dziś wybrałem.

Wiało… Cholera wie skąd. Ale na szczęście nie jakoś silnie, choć momentami upierdliwie. Ale tak to już jest, że jak gdzieś się wyjeżdża na krótko, to upierdliwości odczuwane są ciut mniej, więc nie narzekałem.

Na początek, żeby nie było zbyt banalnie, zamiast obrać kierunek zamierzony, pokręciłem bardziej na zachód, sympatycznym i łagodnym szlakiem do Perły Zachodu. Opisywałem miliard razy, więc tym razem w telegraficznym skrócie.
Szlak na Perłę Zachodu
Schronisko - Perła Zachodu
Taras widokowy - Perła Zachodu
Mostk do innego świata - Perła Zachodu
Po zjeździe do Siedlęcina czekała mnie wspinaczka ulicą Górną (nazwa nie kłamie) do krajówki, którą wróciłem do Jeleniej. Wiało w pysk, więc rozpędzić się nie miałem okazji, a fałmaksa zrobiłem wcześniej, niemalże w lesie. Nawet nie chciało mi się zatrzymywać, żeby zrobić zdjęcia kolejnej spóźnionej wyborczo mordy - bo w sumie nie warto :) Cyknięte więc w locie. A w tle znów jakieś pokoje i apartamenty, hm :)

W stolicy Karkonoszy obrałem już prawidłowy azymut, przez Wojcieszyce i Piechowice...
Chojnik i Karkonosze w lekkiej mgiełce
Rowerowe zombie na pierwszym, Karkonosze skromne
...docierając do sześciokilometrowej – bardzo przeze mnie lubianej – podjazdówki do innej stolicy: Radiowej Trójki (chyba d. zmiana jeszcze tego nie zdążyła spieprzyć?). Szło stabilnie...


...na górze obowiązkowe fotki...
W końcu w dół - Szklarska Poręba
Szrenica w tle - Szklarska Poręba
A jak!!!! :) - Szklarska Poręba
Szrenica w tle - Szklarska Poręba
...i jak zwykle wypełnienie ”misji oscypek”. Pełen sukces – sześć z siedmiu egzemplarzy zjechało nawet na dół, ten siódmy również, ale w lekko zmienionej formie ;)
Miscja Oscypek - Szklarska Poręba
Zjazd świetny, bez przygód, choć był jeden klakson z gatunku: czemu się rowerzysto nie przyklejasz do rzeki? W ogóle mnie nie zdziwiła rejestracja: PCT, czyli wielkopolski powiat czarnkowsko-trzcianecki :)

Końcówka najkrótsza z możliwych: Piechowice – Sobieszów – Cieplice – Centrum.
Cieplice Śląskie... no i Zdrój! :)
A po południu zrobiliśmy sobie z Żoną (i Kropką oczywiście) solidny, ponad dziesięciokilometrowy spacer z Jeleniej na Górę Szybowcową. Dawno nie testowałem wersji nieasfaltowej i najładniej (oraz najbardziej kulturalnie), jak mogę opisać swe wrażenia to: ”pozmieniało się”. Tam, gdzie jeszcze jakiś czas temu były i las, i pola, i szutrowe trakty, i przyroda kwitnąca, teraz rosną kolejne osiedla – jest syf, błoto i nowobogaccy w wypasionych autach. Z pierwotnej trasy została jedynie końcówka, a i ta nie wiadomo na jak długo. Pociecha w tym, iż szybowce do cholery gdzieś muszą lądować awaryjnie, już nie mówiąc o paralotniach. Mimo wszystko fajnie, że udało się jeszcze raz zobaczyć to, co pamiętałem z lepszych dla natury czasów, w jako takim stanie. Światło było dziwne, więc telefon wariował, jednak coś tam się sfocić udało. Wytęskniona tu przez fanklub Kropa jest gratis. Zresztą - jak widać - nawet gdybym chciał, nie dałbym rady jej usunąć z niektórych kadrów :)
Cały świat niech sobie będzie - Góra SzybowcowaPatyczki muszą być - Góra Szybowcowa
Hangar aeroklubowy - Góra Szybowcowa
Bez skrzydeł też się da - Góra Szybowcowa
Góry górami, są ważniejsze sprawy :) - Góra Szybowcowa
Pieski świat - Góra Szybowcowa
...albo zachód słońca... - Góra Szybowcowa
No i co... Chciałbym wkleić mapkę i Relive, ale coś się spieprzyło na Endo i moich wypadów nie widać :/ Jak mi powiedzą, że znów żyję, nie omieszkam poinformować :)
Kategoria Góry


Po Cycucha

Środa, 15 stycznia 2020 · dodano: 15.01.2020 | Komentarze 18

Chyba już po tytule wiadomo, gdzie dziś byłem :)

No ale są zapewne jeszcze osoby, które nie wiedzą, z czym się je (a w sumie pije) moje ukochane Rudawy Janowickie, więc po kolei.

Ruszyłem późno, bo noc przespana była średnio - pies znów coś na spacerze zżarł i regularnie przez trzy godziny, te bliżej poranka, wymiotował. W końcu jednak temat się unormował, na szczęście. Plus z tego, że zrobiło się o godzinie wyjazdu w miarę ciepło. Oczywiście jak na zimę, nawet tak nienormalną. Wiało z południa, raz słabiej, raz mocniej, jednak ja tak się stęskniłem za wspomnianymi Rudawami, że nie bacząc na nic na wschód skierowałem swe kroki... to znaczy koła :)

Z Jeleniej najpierw do Łomnicy i Wojanowa, gdzie można podziwiać tamtejszy pałac, ale nie na rowerze. A co!
Palac Wojanów z ulubionym zakazem
Następnie przez Bobrów oraz Trzcińsko do Janowic. Czyli wzdłuż rzeki, w towarzystwie łabędzi.
Bobrów, łabędzie gratis

Bobrów, perspektywa
Łabędzi program 20+, Trzcińsko

Sokoliki, Trzcińsko
W Janowicach jak zwykle odwiedziny u swoich :) Dziś wykonałem aż dwie wariacje. Wiem, normalnie troll jak żywy :)
Z dobrym kumplem, Janowice
Ulepszenie pierwsze :)
Wersja ostateczna :)

No i w końcu do celu właściwego, jakim była Miedzianka: miasteczko-trup, na szczęście wciąż senna o właściwej porze roku. W tym uwielbiana wspinaczka, której znam już chyba każdy centymetr, no i zjazd - musiałem lekko hamować przy prawie 65 km/h :)
Koniec Miedzianki i częściowo świata
Miedzianka... rynek (kiedyś)
Ale oczywiście - jak się rzekło w tytule - cel był z góry określony. Zobaczyć Cycucha z widokiem na cycuchy :) Udało się, bowiem pięknie położony, nowoczesny Browar Miedzianka serwuje kilka świetnych piw, w tym wspomniane. Na szczęście było już otwarte, więc zakupiłem dwa najlepsze z mi znanych. Miła pani zapytała, czy na miejscu czy na wynos, na co - jako człowiek z zasadami - ze smutkiem stwierdziłem, iż wchodzi w grę tylko ta druga opcja :)
Cycuchy bez Cycucha - Miedzianka
Piwnym szlakiem, MiedziankaNajlepszy widoczek, Miedzianka
No i... mam to :)
Cycuch z kolegą, na wynos oczywiście, Miedzianka
Kawałek dalej poznałem nowego ziomka. Początkowo nieśmiały, ale jednak okazał się całkiem kontaktowy :)


Powrót nastąpił przez Janowice, gdzie jeszcze odwiedziłem "swój" strumyk w środku Rudawskiego Parku Krajobrazowego...
Strumykowo, Janowice Wielkie
...a następnie Trzcińsko, Przełęcz Karpnicką (wyprzedziłem na niej jednego ambitnie kręcącego zawodnika, czyli moja poznańska forma nie jest jednak taka zła), Karpniki, Krogulec, Bukowiec, Kostrzyca, Mysłakowice i Jelenia.
Zerknięcie na wschód, Rudawy
To na dole to góry, KarkonoszeŚnieżka, średnio śnieżna
Last view :)
Aha, nic dzisiaj nie zgubiłem :)

TUTAJ
Relive.

Kategoria Góry


Góry żądają ofiar

Wtorek, 14 stycznia 2020 · dodano: 14.01.2020 | Komentarze 22


Oj, ciekawy to był dzionek. Niekoniecznie w sensie pozytywnym. Ale po kolei.

Wczoraj wieczorem wylądowaliśmy w Sudetach, czyli – jak się nietrudno domyśleć – w Jeleniej Górze. Wieczór z rodziną, spokojny, więc dziś rano można było w miarę wyspanym ruszać w trasę, po odkopaniu z piwnicy zombiaka.

Początkowo wszystko szło zadziwiająco fajnie. Temperatura była przyzwoita, w kotlinie wiatr wiał słabo z południa, ino śmigać. No to śmignąłem tam, gdzie latem pchać się nie ma sensu, czyli w kierunku Karpacza. A co mi tam :)

Jelenia, Mysłakowice, Miłków…
Kurs na południe - Jelenia Góra
Chmurogóry - Jelenia Góra
...i już Karpacz.
O, tego tu nie było :) - Karpacz
Tyle że Karpacz i Karpacz Górny to delikatna różnica. Polegająca na tym, że do tego drugiego trzeba się jakoś wspiąć, co jest zadaniem dość sympatycznym, ale i minimalnie kondycji jakiejś tam wymaga.
Wyjąc, wcale nie z ropaczy - Karpacz
Te osiem kilometrów zimą nie jest wielkim wysiłkiem, gorzej mam tam latem, gdy łeb mi pęka od upału. Więc poszło nawet zgrabnie, a nagrody jak zwykle były na szczycie, zepsute klasycznym już widokiem na Hotel Gargamela, czyli Gołębiewskiego. Fuj :)
Rowerów zasady parkingu nie obowiązują :) - Karoacz
Góry i zamek Gargamela - Karpacz
Śniegu tylko jakoś brak. Nawet mi. Bo na szczytach jednak powinno być biało. Jedynie momentami Kotły i Śnieżka trzymały poziom :)
Aż po Rudawy... - Karpacz
Tylko Śnieżka broni śniegowego honoru - Karpacz
Dokręciłem do Wang i zacząłem się zastanawiać, jak wrócić – czy tą samą trasą, czy zjechać do Sosnówki. Wybrałem bramkę numer dwa i to był błąd. Bo zjeżdżało się suuuuuper, tylko że ta droga remontowana była gdzieś za króla Ćwieczka. Jak nie wcześniej. No i na jednej z miliarda dziur wypadł mi telefon. Zorientowałem się dość późno, bo gdzieś ze trzy kilometry poniżej Karpacza. Oczywiście od razu nawrotka i znów wspinaczka, z nosem przy ziemi. Kilka razy nawet się zatrzymałem i robiłem mały spacer, żeby sprawdzić, co leży w rowie. Na górze nic. No to w dół. Gdy już byłem w połowie tego, co zaliczyłem nieplanowo, stwierdziłem, że to bez sensu. I tu się przydał drugi smartfon – przypomniałem sobie, że oba mam zalogowane go Google, ściągnąłem więc sprawdzoną aplikację i już z grubsza wiedziałem, gdzie leży zguba. Nie wiedziałem tylko, w jakim jest stanie, bo dodzwonić się mogłem, ale to jeszcze nic nie oznaczało.

No i… była. Szczęście w nieszczęściu, że nie została przejechana przez żadne auto i spadła… centralnie na ekran. Bowiem po raz kolejny w życiu przydało mi się szkło hartowane. Rozbite koszmarnie, ale – tu już uprzedzam fakty – sam wyświetlacz skończył tylko na delikatnej rysce w rogu. Ufff, głupi ma szczęście, to fakt, ale szczęściu trzeba pomagać :)



Zjechałem do Sosnówki, tam jeszcze fotka z góry i z telefonem-pechowcem w łapie…
Telefon po crashteście, z widokiem na góry :/ - Sosnówka
Zalew w Sosnówce
...a potem ”podziwiałem” szkaradztwo, które zakwitło nad zbiornikiem w Sosnówce. Cóż, jeśli kogoś bawi płacenie kupy szmalu, żeby mieć chatę z widokiem na góry i wodę, ale do tej drugiej zakaz wstępu, a w góry niemały kawałek naokoło, to… nie bronię :)
Niby fajnie, ale wszędzie zakazy - Sosnówska
Perspektywicznie - Sosnówka
Skierowałem się na zachód, gdzie nastąpił akt drugi dramatu. Tak zaczęło wiać od strony wspomnianego zalewu, iż ledwo udawało mi się kręcić, momentami praktycznie stałem w miejscu. I gdzieś tam, na dróżce do Podgórzyna, wiatr zerwał mi słuchawki. Niestety nie byle jakie, porządne JBL-e na bluetooth :/ Oczywiście znów zacząłem bawić się w detektywa, jeżdżąc i łażąc na odcinku kilometra w tę i z powrotem. Jednak tym razem nie było happy endu :( Albo poleciały gdzieś dalej w pole, albo wpadły głęboko w trawę, albo wleciały do jednej z dwóch kratek ściekowych. No nic, może znajdzie je jakiś spacerowicz albo lubiący schodzić w dół rowerzysta – taki prezent ode mnie gratis :) Niepocieszony wróciłem do centrum Jeleniej przez Stawy Podgórzyńskie oraz Cieplice.

Oj, to nie był jak widać mój dzień. Góry me rodzinne widocznie mają na mnie focha, że tak rzadko do nich zaglądam. Dobrze, że nie zgubiłem roweru :)

TUTAJ Relive.

Kategoria Góry


  • DST 52.80km
  • Czas 01:53
  • VAVG 28.04km/h
  • VMAX 55.50km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Podjazdy 144m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Codzienność

Poniedziałek, 13 stycznia 2020 · dodano: 13.01.2020 | Komentarze 9

Noooo, to Orkiestra na ulicach grać przestała, jednostki uśmiechnięte znów okopały się na swoich z góry upatrzonych, niewidocznych dla świata pozycjach, Polska wróciła do swej standardowej, codziennej walki o byt. Bezinteresowne uśmiechy zostały przy okazji schowane na jakiś rok.

Codziennym bytem w tym kraju jest misja: znaleźć powód, żeby się do czegoś doPOLdolić (takie to hasło uknułem). Przykład z poranka. Mam zaprzyjaźnioną piekarnię, gdzie zachodzę przy okazji przedrowerowego wysikania psa – oczywiście panie pozwalają, a wręcz jedna z nich zachęca, żeby Kropa wchodziła ze mną, jednak zawsze staram się robić to tylko wtedy, gdy nie ma ludzi. Dokładnie tak dziś było. Jednak traf chciał, że chwilę po mnie do przybytku wparował jakiś dziadek. Z takim wyrazem pyska, że nawet na twarzy Kropki pojawiło się zakłopotanie :) I na start:

- Tu z psem nie można!
- Przepraszam, a pan tu pracuje, że to pana boli?
- Nie, ale z psem nie wolno!
- A na jakiej niby podstawie pan tak twierdzi?
- Bo za to są kary!
- Jakie konkretnie? Proszę mi podać jakiś przepis o tym mówiący. A, no i dać mandat.
- Nie mam uprawnień do mandatów, ale… nie wolno!
- O tym decyduje nie pan, a osoby pracujące w sklepie. Myślę, że na tym możemy zakończyć, chyba że chce pan pójść dalej i poruszyć temat higieny zwierząt i niektórych ludzi, którzy tu wchodzą…

Pan sobie jeszcze poblublał coś pod nosem, pani sprzedała mi pyszne bułeczki, podziękowałem, życzyłem miłego dnia i… już wiedziałem, iż w tym kraju nic się nie zmieniło. Potem jeszcze prawie bym zginął pod kołami istoty w samochodzie, która prawie mnie zmiotła z powierzchni ziemi skręcając i przejeżdżając przez pas rowerowy jakbym był powietrzem, kilka razy musiałem hamować przez wymuszających pierwszeństwo i ze dwa razy usłyszałem klakson. Ot, dzień jak co dzień.

Sama trasa to zachodni, baaaaardzo wietrzny standard: Poznań – Luboń – Wiry – Komorniki – Szreniawa – Rosnowo – Chomęcice – Konarzewo – Trzcielin – Dopiewo – Dopiewiec – Palędzie – Gołuski – Plewiska – Poznań.



Pod koniec pojawił się deszcz, którego w żadnej prognozie nie wymyślono. Też ostatnio nic dziwnego :)

Relive TUTAJ.


  • DST 55.50km
  • Czas 01:58
  • VAVG 28.22km/h
  • VMAX 51.80km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Podjazdy 208m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Po serducho

Niedziela, 12 stycznia 2020 · dodano: 12.01.2020 | Komentarze 10

Ufff... dzisiaj nie padało, więc wczorajszy falstart w testowaniu napędu się nie powtórzył. Miło. Oczywiście ideału nie było, bo wiało koszmarnie i prawie ciągle w pysk, ale sprawdzanie wyszło przyzwoicie jak na dość ciepłe, ale jakby nie patrzeć zimowe warunki. O to chodziło.

Przed wyjazdem (dość późnym jak na mnie) wymieniłem jeszcze klocki hamulcowe w szosie, bo tymi dotychczasowymi można było się już golić. No i w końcu dało się ruszyć bez obawy, że się zabiję z tego czy innego powodu związanego z awarią roweru.

Trasa to ulubione "kondominium": Poznań - Luboń - Łęczyca - Puszczykowo - Mosina - Krosinko - Dymaczewo - Łódź - Witobel - Stęszew - Dębienko - Trzebaw - Szreniawa - Komorniki - Poznań.

Gdy zbliżałem się do Stęszewa, najpierw przywitała mnie zapowiedź kolejnej wizytacji - wyjątkowo bez błędu... ;)

...ale zdecydowanie bardziej ucieszyło mnie to, co zobaczyłem na tamtejszym ryneczku, czyli w końcu okazja do zapełnienia puchy WOŚP.

Trochę się spóźniłem, bo widocznie strażacy robili wcześniej tu jakąś - zapewne całkiem obrazową, patrząc na skutki - kontrolowaną katastrofę...


...jednak największym zainteresowaniem cieszyła się grochówa, którą częstowano przy okazji "zakupu" serducha.

Bardzo miła pani zarządzając garem była niepocieszona, że się nie skuszę (ze względów oczywistych), więc skierowała mnie kawałek dalej, do tamtejszego muzeum, gdzie obiecano mi coś słodkiego. Oczywiście skorzystałem. Nie, nie z bigosu :)

Rogalik oraz ciasto były przepyszne - niemal się rozpłynąłem podczas konsumpcji :)


Zadowolony mogłem jechać dalej.

Uwielbiam świat Orkiestry w małych miejscowościach. Tam wszyscy się znają, jest niezwykle sympatyczny, swojski klimat, który chyba mniej da się odczuć w metropoliach. No i w ogóle, już patrząc z szerszej perspektywy - zadziwiające jest to, jak podczas każdego finału WOŚP Polacy potrafią być fajni i pozytywni. Jakby nagle na jeden dzień znikało to nasze zacięcie, lubowanie się w bezmyślnej konsumpcji, grymas niechęci do drugiego człowieka i inne codzienne przywary. I niech sobie takie TVP jątrzy oraz zniesmacza to, co robi dobrego Owsiak, ja jestem mu wdzięczny za ukazanie tej lepszej Polski, z którą nawet ja jestem w stanie się utożsamiać :) Mam też wrażenie, że nagle wtedy na powierzchnię wystawiają głowy te uśmiechnięte, nastawione na radość osoby, które na co dzień wolą siedzieć gdzieś w cieniu, stłamszone przez codzienność. Szkoda, że mają ku temu okazję tylko raz na rok.

Po południu jeszcze dokręciłem trzy kilometry Czarnuchem na myjkę.