Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 198707.80 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2018

Dystans całkowity:1577.55 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:55:00
Średnia prędkość:28.68 km/h
Maksymalna prędkość:56.40 km/h
Suma podjazdów:6315 m
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:52.58 km i 1h 50m
Więcej statystyk
  • DST 56.10km
  • Czas 01:52
  • VAVG 30.05km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 233m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uwaga, pozyskanie!

Sobota, 10 listopada 2018 · dodano: 10.11.2018 | Komentarze 15


Poranek przywitał mnie mlekiem płynącym. Prosto z nieba. Mgła była kompletna, do tego zdecydowanie niechętna do znikania, więc zanim ruszyłem zdążyłem wyprowadzić psa, odwiedzić piekarnię, zjeść porządne śniadanie, wypić kawę w rodzinnej atmosferze i dopiero koło jedenastej zacząłem myśleć o rowerze. Jak ja uwielbiam wolne dni :)

Wyjechałem jeszcze w bieli, a stan ten utrzymywał się gdzieś do momentu wyjazdu z Puszczykowa, do którego dotarłem jak zwykle przez Luboń (korki masakryczne) i Łęczycę (śmieszka znów zaczyna być zasyfiona, choć nie na całej długości). A podczas przeprawy przez Wartę w Rogalinku zrobiło się już całkiem klimatycznie.


Przez Rogalin dotarłem do Mieczewa, a zaraz za nim musiałem dać ostro po hamulcach na ten oto widok:

Przetarłem zdziwione ślepia, ale tabliczka wciąż była w tym samym miejscu. Zacząłem intensywnie analizować we łbie, o co tu kurna chodzi i w jaki sposób ja, jako użytkownik drogi, który nawet na chwilę nie ma zamiaru pojawić się w lesie, mam uważać. I przede wszystkim – na co i na kogo? A może to pokłosie nagłaśniania nie tak wcale wyjątkowych sytuacji, gdy jakiś nieogarnięty (a czasem i będący pod wpływem) miłośnik rzezi nie potrafił odróżnić sarny od rowerzysty, auta lub grzybiarza? Choć i tak nie wyjaśnia to, co ta informacja ma zmienić w moim zachowaniu – na wszelki wypadek jednak na te trzy czy cztery kilometry zdjąłem słuchawki i rozglądałem się intensywnie, wypatrując i nasłuchując kul świszczących mi koło kasku. Widocznie jednak chyba trafiłem na jakąś przerwę od tego „szlachetnego sportu” i przeżyłem :) Na szczęście widok miałem ułatwiony, bo tam, gdzie niedawno był las, aktualnie zrobiono pustynię z pojedynczymi oazami :/

A już w domu postanowiłem z ciekawości znaleźć informację, co to za impreza się odbywała, ale o dziwo nic. Zero. Przeszukałem dostępne w necie kalendaria i dupa. Za to przy okazji wgłębiłem się w strony prowadzone przez miłośników "pozyskania”, czyli pisząc wprost: mordowania z bezpiecznej odległości zwierząt przez tchórzy z piórkami we łbach, i - mimo przykrej tematyki - bawiłem się setnie. Polecam każdemu poczytać choćby jakieś wzruszające wyznania myśliwych, którzy po masakrze, przepraszam: pokocie, oddają cześć zwierzynie, przepraszam: tuszy, poprzez włożenie im gałązki w pysk, co nazywa się "ostatnim kęsem". Myślę, że dzięki temu jelonek z kulą w sercu czuje się szczęśliwszy :)

Potem już bez specjalnych emocji dokończyłem kółeczko przez Kórnik, zemstę Adolfa w Skrzynkach i Borówcu, Kamionki, Szczytniki, Koninko, Jaryszki, Krzesiny, Starołękę i Lasek Dębiński do domu – tak jak na Relive. Jechało się całkiem sympatycznie, głównie z jednego, najbardziej istotnego powodu – wiatr był do ogarnięcia, choć i tak upierdliwy.

Na puszczykowskiej Grobli trwa wciąż cichy protest przeciw wycięciu tej pięknej alejki. Tak on dziś wyglądał. Niestety wciąż wychodzi na to, że temat jest nie do ruszenia i ta debilna DDR-ka zostanie rozbudowana kosztem przyrody :/

Jakoś ostatnio ekologiczne wpisy mi wychodzą, co najlepsze - nie bywają zamierzone, a są wynikiem obserwacji rzeczywistości. Niestety.

Po południu jeszcze wypad z Kropą, a że osiem kilometrów spaceru zahaczyło o powolne zapadanie zmroku, to udało się załapać na budzenie się mgieł przed nocą.
Popłynąć...


  • DST 52.50km
  • Czas 01:56
  • VAVG 27.16km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Droga na rzeź

Piątek, 9 listopada 2018 · dodano: 09.11.2018 | Komentarze 47

Do wyjaśnienia tytułu przejdę pod sam koniec wpisu, podzielonego zresztą na dwie części - ta pierwsza będzie zdecydowanie bardziej optymistyczna niż druga...

Rano po spojrzeniu za okno ze zdziwieniem zauważyłem mokre ulice - a przecież padać nie miało. Na szczęście okazało się, iż tylko kropiło, musiałem więc jedynie zrezygnować z myśli o kręceniu szosą i odkurzyć crossa. Jak postanowiłem, tak zrobiłem i lekko przed dziewiątą rano ruszyłem na trasę.

Żałowałem tej szosy, bo słabo wiało i można by było się rozpędzić. A tak... Pozostawało człapanie tym moim czołgiem. Ruszyłem w mżawicy na wschód, z domu przez Lasek Dębiński, Starołęcką, Czapury, Babki, Daszewice i Kamionki, gdzie na chwilę skręciłem w kierunku lasu, bo chciałem zobaczyć, jaką okolicę nasi znajomi wybrali sobie do budowy chaty. Nie powiem, ładną. Jeszcze :)

Wróciłem do głównej trasy i skierowałem się na Borówiec, a następnie w kierunku Gądek i Robakowa. Byłem pewny, że będę musiał tam zawracać, bo niedawno wjechałem w sam środek remontu, a tu... niespodzianka. Taka mieszana. Bo:

- remont się (prawie) skończył - plusik;
- zakwitła DDR--ka, choć jeszcze w budowie - minusik;
- zbudowana jednak z asfaltu - plusik;
- ale każdy element stykowy z podjazdem na posesję jest z kostki. Nawet tam, gdzie jeszcze... nie ma posesji - minusik;
- tam, gdzie się remont kończy, zanika co prawda DDR-ka, ale dziury na drogach zostały - minusik.

Finalnie uznaję to za porażkę, ale dość honorową - 2:3 :)


Wjechałem sobie więc jeszcze do miejscowości Dachowa i Szczodrzykowo, tam sfociłem kolejny egzemplarz dwukołowca do kolekcji...

...i zawróciłem oraz popędziłem w kierunku domu, znów przez Robakowo. 

No i tu dochodzimy do zapowiadanej drugiej części programu. Okazało się, iż śmieszkowy asfalt ciągnie się wzdłuż tej wiochy, do samego jej końca. Ok, tu nie narzekam, przyda się, ale zrobiłem jeden, dość poważny dla psychiki błąd - zatrzymując się, żeby zrobić zdjęcie na tle od zawsze mnie porażającego zakładu mięsnego firmy Sokołów, wyłączyłem na chwilę muzykę. W tym samym momencie dotarł do moich uszu kwik ogłuszanych świń, które za chwilę miały zostać zaszlachtowane - TIR-a i rampę widać w prawym górnym rogu. Ten dźwięk niestety był mi już znany wcześniej, jednak zmieszany z radosnymi "nawoływaniami" naganiaczy, którzy widocznie bawili się przy tym świetnie, wywołał u mnie porażające wrażenie. I tak, jak zazwyczaj mało co mnie rusza i jestem spokojny, tak teraz musiałem się wybluzgać na pełne gardło. Abstrahując od tego, że praktycznie wszystko jest tam na widoku, świnie, czyli istoty podobne bardziej inteligentne od psów, widzą w swoim życiu niebo tylko raz, podczas transportu do rzeźni, naszła mnie też myśl o tym, jakie to zwyrole wybierają przy prawie zerowym bezrobociu w Poznaniu pracę w takim miejscu... I niech mnie ktoś tu z kolei zarżnie, ale tego zdania będę bronił z pełnym przekonaniem.

Pozostało mi tylko szybko założyć ponownie słuchawki, znaleźć w telefonie najbardziej ciężką muzę (a mam w czym wybierać) i ruszyć do domu, przez Jaryszki, Krzesiny, znów Starołękę i Lasek Dębiński, tak jak na Relive. Nie ukrywam, że po drodze poszło jeszcze parę wiązanek w powietrze, którym oddycham wspólnie z resztą ludzkości. 



  • DST 54.05km
  • Czas 01:48
  • VAVG 30.03km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 209m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kondomisja

Czwartek, 8 listopada 2018 · dodano: 08.11.2018 | Komentarze 7

Kto pyta, nie błądzi. Kto nie ryzykuje, w Rawiczu nie siedzi. Kto jeździ rowerem swoimi ulubionymi, trasami... Ale o tym później :)

Dziś rano było zdecydowanie chłodniej, a jeszcze jakiś czas po starcie otaczała mnie lekka mgiełka. Czyli chyba jednak ta późna jesień staje się powoli faktem :/ Jednak w połowie drogi zrobiło się już nawet komfortowo i mogłem zamienić rękawiczki długopalczaste na standardowe, do czego optymistycznie przygotowałem się jeszcze w domu, ładując je zapobiegliwie do kieszonki. No i generalnie fajnie mi się kręciło, nawet mimo lubońsko-mosińskich korków.

Cel miałem taki, jak niecały miesiąc teraz - sprawdzić stan rozpieprzenia, zwanego potocznie remontem, "środkowego kondominium". W tym celu ruszyłem z Dębca przez Luboń, Łęczycę, Puszczykowo, Mosinę, Krosinko, Dymaczewo i...

...wciąż dupa. Nie tylko tarka (zapewne wciąż przez całe siedem kilometrów, do samego Stęszewa), ale i wahadła. Jeszcze trochę i z powyższego ujęcia powstanie seria "lato - jesień - zima - wiosna", jak dobrze pójdzie... Jak nie, to za rok zrobię zdjęcie rocznicowe.

Nie pozostało mi nic innego, jak zawrócić i nadrobić kilometry skręcając do Będlewa, tam nawrotka przez miejscowość, która zupełnie nie wiadomo czemu wśród przyjezdnych wywołuje uśmieszek...

...i nastąpił powrót swoimi śladami.

W Łęczycy od wczorajszego sprzątania na śmieszce czyściutko, aż miło. Można? Moszna :) A że miesiąc za późno? Widocznie wcześniej nie można, bo co to za sezon na liście bez gleby? :)

Na pewno główny zainteresowany też nie narzekał :)

Tutaj Relive.


  • DST 55.20km
  • Czas 01:55
  • VAVG 28.80km/h
  • VMAX 50.60km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 220m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Klaksofonicznie - WPN raz jeszcze tej jesieni

Środa, 7 listopada 2018 · dodano: 07.11.2018 | Komentarze 16

Kolejny pogodowy dzień świra za mną. Znów wyjechałem na wschód, znów pogoda była zacna, ale znów zostałem na polach wydmuchany konkretnie przez wmordewind, co przełożyło się na średnią. Jednak mimo wszystko wciąż listopad póki co uznaję za wybitnie nienaturalnie pozytywny.

Wykręciłem „mumina” w wersji: dom – Hetmańska – Starołęka - Krzesiny – Jaryszki – Koninko – Sypniewo – Głuszyna – Babki – Czapury – Wiórek – Rogalinek – Mosina – Puszczykowo – Łęczyca – Luboń – Poznań. Zauważyłem jeden pozytyw – ktoś w końcu wpadł na pomysł oczyszczenia śmieszki w Łęczycy (widać to na Relive), co wprawiło mnie w niemały szok. Ale w sumie dzięki :)

Na ulicy Mocka, prowadzącej do Mosiny, usłyszałem za sobą mój ukochany dźwięk klaksonu, ale że nie wiedziałem, o co może chodzić, to najpierw sprawdziłem, czy na przykład nie pękły mi rowerowe gacie, potem czy nie odpada coś z roweru, a w końcu spojrzałem za siebie. A tam… jakaś niepierwszej młodości istota płci (chyba) żeńskiej zaczynała już manewr nie tylko wyprzedzania, ale i machania łapami ze wskazaniem na pobocze, co zapewne miało oznaczać, iż według niej istnieje tam ścieżka rowerowa. Żeby zobrazować abstrakt sytuacji, focia:

Przypomnę – jechałem szosą :) Nawet nie chciało mi się reagować, puknąłem się więc jedynie znacząco w kask i olałem temat. Usłyszałem jeszcze trzy klaksonowe pierdnięcia i tyle. Ludzie to mają wyobraźnię :)

No i na koniec troszkę o wczorajszym wypadzie do Wielkopolskiego Parku Narodowego - już niestety nie tak kolorowego jak niedawno, jednak jedenaście kilometrów wleciało całkiem sympatycznie. Co się nie zmienia w WPN? Mostki i zasoby patykowe dla Kropy :) Trafiłem nawet na wyjątkowo ładne miejsce w Luboniu (!) o nazwie Kacze Doły, ale tym razem wstrzymam się od politycznego komentarza :)
Mostorama - WPN
WPN mostkami stoi
Mostkowo - cd.
Perspektywicznie
Warta wciąż udaje lato
Wielkopolski Park Naświetlony :)
Bagnistość - WPN
Refleksyjnie
Uroczysko WPN-owisko
Na lewo most, na...
Dzikowisko
Wersja light patyczkowania
Patyczkowanie - wersja standard
Chlup! - WPN
Singielkowo, choć spacerowo
Łapiąc resztki pięknej jesieni
Mikrokosmos
Patyka daj!
Jeszcze kolorowo


  • DST 53.60km
  • Czas 01:52
  • VAVG 28.71km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 231m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wiatrołomnie

Wtorek, 6 listopada 2018 · dodano: 06.11.2018 | Komentarze 9

Dzisiaj ponownie wpis "na krótko" bo czasu na rozwijanie się brak. Wiem, wiem, niektórzy uważają to za błogosławieństwo :)

Przede wszystkim trzeba napisać, że wiało jak sam s... eee... że mocno wiało :) Nawet mimo wybrania jednej z moich ulubionych tras na wschód, czyli KóKó (kółko: Poznań - Luboń - Łęczyca - Puszczykowo - Rogalinek - Rogalin - Świątniki - Mieczewo - Kórnik - koszmar betonowych płyt w Skrzynkach i Borówcu - Koninko - Jaryszki - Krzesiny - Starołęka - Lasek Dębiński - dom), w znacznej części prowadzącej przez lasy, zostałem pokonany przez wredny wmordewind. Życie.

Natomiast poza tym "detalem" było całkiem ładnie i sympatycznie. Wciąż i o dziwo.

Odkryłem dziś atak klonów. Okazało się bowiem, że w Łęczycy dziadygi się mnożą - tego "klasycznego" minąłem z daleka podczas olewania śmieszki w Puszczykowie, natomiast trochę wcześniej wyprzedziłem innego, ewidentnie nowszy model. Zobaczymy co będzie dalej...

Po południu jeszcze wypad z Kropą do Puszczykowa i Lubonia, łącznie 11 kilometrów spaceru Nadwarciańskim. Dzisiaj już nie mam czasu (tak samo z zaległościami na BS, obiecuję nadrobić, no chyba że jakimś cudem się wyrobię), ale jutro postaram się wkleić kilka zdjęć.

TUTAJ Relive.


  • DST 53.20km
  • Czas 01:50
  • VAVG 29.02km/h
  • VMAX 51.80km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Podjazdy 225m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bez głębszych

Poniedziałek, 5 listopada 2018 · dodano: 05.11.2018 | Komentarze 10

Dziś wyjazd spod znaku pogody w sumie ładnej, a jednak upierdliwej, Bo niby fajniusio i cieplusio, ale wiaterek tak sprytnie kręcił, że mnie zakręcił i tulił mi się do pyska niemal przez cały czas. Ten typ tak ma, to już dawno stwierdziłem...

Wykonałem "mumina" w wersji: Poznań - Luboń - Łęczyca - Puszczykowo - Mosina - Rogalinek - Wiórek - Czapury - Babki - Głuszyna - Sypniewo - Koninko - Jaryszki - Krzesiny - Starołęka - Lasek Dębiński - dom. Mógłbym napisać, że bez przygód, ale korki były dziś wyspecjalizowane i czekały na mnie tam, gdzie zazwyczaj ich nie ma, czyli na przykład na bocznych uliczkach w Luboniu, którymi się poruszam, żeby ominąć... korki. No i walka "liście kontra ja" wciąż trwa, na razie przegrałem jedną bitwę, pozostałe póki co na moją korzyść :)

Rok Rzeczypospolitej Mosińskiej powoli się kończy, W sumie szkoda, bo do stolicy miałem (jeszcze mam) zaledwie piętnaście kilometrów ;)

Wpis krótki i bez głębszych reminiscencji - jestem zmasakrowany po dzionku w pracy.


  • DST 52.80km
  • Czas 01:53
  • VAVG 28.04km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Podjazdy 167m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Klimacikowo

Niedziela, 4 listopada 2018 · dodano: 04.11.2018 | Komentarze 10

Jak by to ładnie napisać, żeby nie było, że marudzę... O, może tak - klimatycznie dziś się kręciło. Wyjeżdżałem (sporo przed dziewiątą rano) przy delikatnej mgiełce i szarości, co w sumie było całkiem sympatyczne, niestety dokładnie w połowie drogi dopadł mnie lekki opad, taka typowa mżawica, która już nie odpuściła do końca, a w połączeniu z wciąż leżącymi wszędzie liśćmi powodowała u mnie lekkie drżenia serca, jak i hamowała chęć do przyspieszania. No i ten wmordewind, umiarkowany, ale niestety zmienny idealnie "pode mnie". Finalnie wynik jest, jaki jest.

Skierowałem się na wschód, z odświeżaną co jakiś czas misją o kryptonimie: co tam panie w Gowarzewie? Planowany termin zakończenia przebudowy drogi oraz budowy rond już "leciutko" został przekroczony (polowa sierpnia), a ja pojawiam się tam tylko po to, żeby sprawdzić, czy skończą szybciej niż przy poznańskiej Kaponierze (dla przypomnienia - pięć lat). W tym celu ruszyłem z domu przez Drogę Dębińską, Hetmańską, Starołęcką, Krzesiny, Jaryszki, Żerniki i Tulce do wspomnianej miejscówki. Zanim jednak to się stało, zatrzymałem się na chwilę pomedytować nad tym, jak będzie wyglądał mój kolejny rower, ten na emeryturze. Znalazła się nawet wizualizacja :)

A na miejscu... Hmm. Coś zrobili - jedno rondo półotwarte, ale kawałek dalej zasieki jeszcze większe niż były. Na moje oko jeszcze z rok i może znikną.

Za to zaczęto niestety już oznaczać nową śmieszkę, więc testowo sobie po niej przejechałem, oczywiście nie zapominając o ponownym sfoceniu abstraktu, czyli nagłej konieczności przejechania na drugą stronę drogi, żeby po stu metrach znów (w teorii) musieć wracać na tę pierwszą, bo z kilkudziesięcioletnimi domami nagle zaskakującymi drogowców nie ma żartów.

Przy okazji - biegacze już polecają część rowerową. Na pewno spełnia wszelkie ich standardy. Zapewne już niedługo oceni to kolejny niezbędny jej element widokowy, czyli paniusie z trzema ratlerkami na smyczy zrobionej z niewidocznego sznurka. Niech tylko wyniuchają! Aktualnie zapewne czekają jeszcze na brakujące piktogramy.

Wróciłem swoimi śladami, choć lekko skorygowanymi, między innymi o pełen emocji ślizg po liściach w Lasku Dębińskim. Tutaj Relive.

Na koniec obrazki z cyklu: co można zobaczyć na polskich DDR-kach. Tu zguba, zapewne należąca do fatbike'a z gatunku XXXXXXXXXXL, bo przecież po śmieszce nie można poruszać się autem... Prawda?

A tu artystyczna twórczość miluśkich pociech, dzieciaczków, które będą przyszłością narodu. Sorry, Narodu :) Dobrze o nich świadczy, że czekając na autobus nie ślęczą w smartfonach, tylko się kształcą plastycznie.



  • DST 53.25km
  • Czas 01:57
  • VAVG 27.31km/h
  • VMAX 52.50km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 223m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Poprzechwałki

Sobota, 3 listopada 2018 · dodano: 03.11.2018 | Komentarze 23

No i znów przechwaliłem pogodę... Wczoraj było genialnie, dziś za to obudził mnie... deszcz. Może nie jakaś wielka ulewa, raczej siąpanie, ale ciągłe i upierdliwe. Prognozy co prawda dawały nadzieję na poprawę sytuacji, jednak dopiero przed południem, najpierw więc ruszyłem z Kropą na spacer, który był taktycznym wybiegiem do wizyty u weterynarza po drugi - i już na szczęście chyba ostatni (jest lepiej, pies przestał rzygać i chyba pozbył się tego, co znalazł gdzieś pod liśćmi i zeżarł) - zastrzyk.

W międzyczasie zaczęło się delikatnie przejaśniać, a przynajmniej starałem się łudzić, że tak jest. Postanowiłem więc, że odbiorę sobie jedną z nadgodzin i pojawię się trochę później w robocie, zaprzęgłem crossa i ruszyłem. Skierowałem się - zgodnie z podmuchami, które potem oczywiście się zmieniły, na szczęście słabymi - na północ i zachód, czyli przez miasto (Dębiec, Grunwald, Jeżyce, Golęcin) do Koszalińskiej, która dziś przeszła kolejny test. Tym razem pozytywnie. Jednak sprzątają, mimo że druga runda wyborów nie dotyczy Poznania :)

Potem już klasyczne kółeczko bez niespodzianek - Psarskie, Kiekrz, Rogierówko, Kobylniki, SS-ka (Sady + Swadzim), Batorowo, Lusowo, Zakrzewo, serwisówki, Plewiska i do domu. Tak jak na Relive. Gleby nie odnotowano.

Smutny to dzień dla kibicujących Huannowemu Alusiowi... :(


  • DST 53.10km
  • Czas 01:44
  • VAVG 30.63km/h
  • VMAX 51.80km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Podjazdy 156m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

F jak fajno

Piątek, 2 listopada 2018 · dodano: 02.11.2018 | Komentarze 8

To zadziwiające, że pogoda jest tak fajna. Przecież mamy listopad. Przecież żyjemy w Polsce. Przecież to się nie zdarza.

No ale jednak. Pozostaje jedynie cieszyć się i przyklaskiwać pomysłodawcy owego dziwu. Brawo dla niego lub dla niej.

Ruszyłem lekko niewyspany, bo pies miał w nocy problemy żołądkowe - niestety odkurzacze już tak miewają. Na szczęście po wizycie u weterynarza i antybiotyku sytuacja wróciła w miarę do normy i mam nadzieję nie czeka nas powtórka z rozrywki.

Wykonałem zachodnie spłaszczone kółeczko, z Poznania przez Luboń, Wiry, Komorniki, Stęszew, Szreniawę, Rosnowo, Chomęcice, Konarzewo, Trzcielin, Do/u/piewo (wciąż drogowcy dzielnie walczą o skonstruowanie nikomu niepotrzebnej DDR-ki), Dopiewiec, Palędzie, Gołuski i Plewiska do domu. Jechało się po prostu fajnie, a że nawet wiało słabo (!), to nie ma o czym pisać :) No chyba że chwilę pomarudzę o podwójnym pit-stopie w Do/u/piewie - dwa szlabany zamykające się przed pyskiem na odcinku dwóch kilometrów (widoczne na Relive), to już coś :)

Tu obraz 1,4 km normalności, czyli zalesionego terenu na pustyni, jaką są zachodnie rewiry od Poznania.
 No i czas na podsumowanie października. Był to miesiąc, w którym kręciłem wszystkim, czym się dało (nawet czasem miejskim do pracy) - na początku kilka dni w górach na trupie-mtb, potem głównie szosą, ale i bywały gluty oraz wypady w deszczu i wichurze crossem. Finalnie wyszło w męczarniach lub bez nich 1617 km ze średnią nieco poniżej 28,2 km/h. Ujdzie :)


  • DST 53.55km
  • Czas 01:47
  • VAVG 30.03km/h
  • VMAX 32.20km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 308m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

KóKó oraz cmentarz przy Samotnej

Czwartek, 1 listopada 2018 · dodano: 01.11.2018 | Komentarze 8

Dziś pełne życia są jedynie cmentarze - jak co roku pierwszego dnia listopada miałem w tyle głowy te słowa współczesnego klasyka. A nauczony doświadczeniem założyłem sobie jedno: jeśli się da, omijać drogi blisko nekropolii. Finalnie się udało, choć nie raz i nie dwa zostałem wyprzedzony na gazetę (i to taką z kryzysu czytelnictwa), a niejedno Tico i nawet ze dwa maluchy z dziadkami w środku spowodowały u mnie palpitacje serca. Mimo to nie zostałem kolejną ofiarą liczoną do Akcji Znicz - hura.

Wykonałem KóKó, czyli kółeczko z Kórnikiem w środku. Z Dębca przez Luboń, Łęczycę, Puszczykowo, Rogalinek, Rogalin, Świątniki, Mieczewo, Kórnik, Skrzynki, betonowym koszmarem do Borówca, następnie Koninko, Jaryszki, Krzesiny, Starołękę i Lasek Dębiński do domu. Wiało koszmarnie, ale na szczęście z jednego kierunku, więc do przeżycia, a poza tym pogoda rewelacyjna - niech takie listopady żyją, żyją nam :)

A po południu spacer, który powoli staje się już moją świecką tradycją. Poza wypadem z psem odwiedziłem bowiem stary cmentarz przy ulicy Spokojnej, na granicy Dębca i Świerczewa (wspominałem już o nim w tym wpisie). To smutne miejsce, ukryte pomiędzy trasą kolejową z Poznania do Wrocławia a koszmarnymi barakami przy ulicy Leszczyńskiej, jest obrazem zapomnienia o tych, którzy odeszli kilkadziesiąt lat temu - ostatnie nagrobki datowane są bowiem na początek lat 40. XX wieku. Wybrałem się dziś pewny, że będę tam sam, ale spotkało mnie pozytywne zaskoczenie - po cmentarzu kręciło się sporo (czyli może ze dwadzieścia) osób, nawet szła jakaś swego rodzaju modląca się mała procesja. Zostałem też zagadany przez jednego jegomościa (najbardziej pasujące do wyglądu byłoby słowo "oryginał", ale wypowiadał się zdecydowanie konkretnie), który gdy zobaczył, że robię zdjęcia, zaczął się żalić, że kręci się tu policja i Straż Miejska, która teraz spisuje tych, którzy przechodzą przez tory w miejscu niestrzeżonym (tu nie jestem bez grzechu), a "gdzie byli, gdy to miejsce zaczęło się rozpadać?". Skierował mnie nawet do grobu (symbolicznego?) zamordowanego w Dachau powstańca wielkopolskiego Stanisława Guzy, którym w ramach dostępnych mu środków stara się opiekować.

Zapaliłem znicz przy nagrobku bez nazwiska, wyglądającym jak niestety większość tu, obejrzałem raz jeszcze to pełne refleksji miejsce i wróciłem do siebie. Dobrze, że nie tylko ja o nim pamiętałem - jest to jakaś pozytywna (choć niewielka) cegiełka w moim myśleniu o gatunku ludzkim.
Znicz był tu zdecydowanie potrzebny - zapomniany cmentarz przy Samotnej w Poznaniu
Smutny widok - zapomniany cmentarz przy Samotnej w Poznaniu
Grób powstańca wielkopolskiego - zapomniany cmentarz przy Samotnej w Poznaniu
Tu niestety nie lepiej... - zapomniany cmentarz przy Samotnej w Poznaniu
Miejsca niczyje - Samotna, Poznań
Choć jeden... - Poznań, Samotna
To cmentarne piękno to plus jedyny - Poznań, ulica Samotna
Rozpadająca się rzeczywistość - zapomniany cmentarz przy Samotnej w Poznaniu
Wejdź, wędrowcze... - Poznań, na granicy cmentarza przy Samotnej
A na koniec kadr z Lasku Dębińskiego.
Las Dębiński w jesiennej, najlepszej odsłonie