Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 198654.20 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2016

Dystans całkowity:1755.83 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:60:46
Średnia prędkość:28.89 km/h
Maksymalna prędkość:53.80 km/h
Suma podjazdów:3992 m
Liczba aktywności:32
Średnio na aktywność:54.87 km i 1h 53m
Więcej statystyk
  • DST 50.50km
  • Czas 01:41
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 53.50km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Podjazdy 62m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Codzienny shit-kom

Poniedziałek, 11 lipca 2016 · dodano: 11.07.2016 | Komentarze 10

Są takie dni, gdy człowiek od samego rana wie, że najlepiej zaopatrzyć się w kałacha trzymanego w jednej, a uspokajającą meliskę w drugiej ręce. Taki dzionek trafił mi się dziś.

Najpierw – po niełatwej próbie mobilizacji na rower przed pracą i wyruszeniu o 8:30 – i po minięciu Lubonia i Wirów, na wysokości Komornik poczułem dziwną blokadę w prawym pedale, która po chwili zamieniła się w chrobotanie. Poszły łożyska. Były (pedały, nie łożyska) dość tanie, ale niedawno montowane, więc tym większe było moje zdziwienie. Dało się na szczęście jechać, choć rozpatrywałem opcję powrotu. Jutro podjadę z rana zareklamować i wymienię na nowe. Jeśli mi po drodze kompletnie nie odpadną. Na razie jednak stukając i pukając dokręciłem całość trasy, przez Konarzewo, Trzcielin, Dopiewo i Plewiska.

Do tego był upał, a Portugalia dzień wcześniej wygrała ME, choć widok ryczącej Krystyny R. był bezcenny.

Gdy już wylądowałem w robocie to tępota, prymitywizm oraz bezczelność ludzka spowodowała, że chyba jestem już na granicy przekroczenia Rubikonu swojej tolerancji i wytrzymałości, tym bardziej że niesprawiedliwość może przełożyć się na moje finanse. Po tylu latach codziennej walki z żywym człowiekiem i brakiem możliwości przywalenia legalnie komuś w w pracy w pysk, mam już dość, a najchętniej zatrudniłbym się w archiwum jakiegoś IPN-u, bez otaczających mnie rodaków, wyszukując mściwie haków na ludzkość i wprowadzając destrukcję mentalną. Ot, takie mam marzenie od dziś :)

Musiałem odreagować na shoppingu. Oto jego efekt. Różowa lampka była za bardzo PRO, czas ją zastąpić :)



  • DST 53.45km
  • Czas 01:50
  • VAVG 29.15km/h
  • VMAX 51.70km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Podjazdy 127m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kiszka

Niedziela, 10 lipca 2016 · dodano: 10.07.2016 | Komentarze 12

Prawdopodobnie ostatni w tym tygodniu wolny weekendowy dzień obiecałem sobie i Żonie spędzić leniwie. Oczywiście nie było opcji pominięcia roweru. No bo bez przesady :) Jednak wyjechałem wyjątkowo późno, bo dopiero pół godziny po dwunastej, co jak na moje standardy jest szaleństwem nad szaleństwa. Wiem, to się nazywa hardkorowe życie :)

Oczywiście było to błędem, gdyż zrobiło się już gorąco, co zawsze oznacza dla mnie mentalny i fizyczny problem. Nie było dziś inaczej, tym bardziej, że - tu nie będzie zaskoczenia - znów swoje zrobił wiatr. Nudne jest powtarzanie się, ale bez ściemniania miałem mocny powiew w pysk przez 90% trasy "kondomikowej" (Poznań - Komorniki - Stęszew - Łódź - Mosina - Puszczykowo - Luboń - Poznań), nawet wtedy kiedy flagi pokazywały, że mi pomaga. Mam swoją teorię na ten temat, bo niektórym dziś wiało tylko w plecy, ale niczego nie udowodnię, chciałbym tylko znać numer konta pod którym można sobie załatwić taki przywilej. Mogę nawet dać łap... mogę podać łapę.

Finalnie dojechałem dziś w tempie tragicznym. Inna sprawa, że nogi i tak mam ostatnio ciężkie jak cholera, a wczorajsza mordęga crossem nie pozostała bez wpływu na kondycję. Starość nie radość :)

Aha, tym razem udało mi się nie przegapić kolejnego tysiaka w tym roku. Dziewiąty mi pyknął.


  • DST 52.00km
  • Czas 01:58
  • VAVG 26.44km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 56m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

PoSępnie

Sobota, 9 lipca 2016 · dodano: 09.07.2016 | Komentarze 12

Nocą nad Poznaniem przeszła solidna burza, która pozostawiła po sobie na dzisiejszy dzionek zachmurzone niebo i wichurę, bo banalnie "silnym wiatrem" tego co urywa łeb nazwać nie można. Ja, jako że trafiła się wolna sobota, miałem przywilej wyspania się, zjedzenia śniadania i podjęcia decyzji czy, kiedy i przede wszystkim jakim rowerem wyjadę. Patrząc na mknące, coraz bardziej sine chmury i minimalne, przelotne opady wybrałem crossa.

O słuszności tego wyboru przekonałem się już chwilę po ruszeniu, bo pewnie pierwszy podmuch zawinąłby mną i szosówką tak, że do zdejmowania mojej niezbyt puszystej sylwetki z najbliższego komina trzeba by było zatrudnić aspirantów ze straży pożarnej. Co prawda nie mieliby daleko, bo takowa szkoła znajduje się jakieś 500 metrów od mojego domu, ale po co chłopaki miałyby się fatygować? :)

Powoli, ciężko parłem przed siebie. Chciałem posłuchać audiobooka, ale nic z tego - zamiast akcji miałem w uszach jedno wielkie "wiuuu"... Na Opolskiej kątem oka zauważyłem, że usiadł mi na kole jakiś szoszon. No spoko, nie bronię. Tylko że mijały kolejne kilometry, a on wciąż łaskawie raczył bohatersko bronić moich pleców, ani myśląc dawać jakiekolwiek zmiany. Nie wiem czy ja mam taki atrakcyjny tyłek czy po prostu traktował mnie na jako substytut czołgu chroniącego przed wiatrem, jednak nawet przy tej drugiej wersji dziwię się, że mając szybszy sprzęt zadowalał się tymi moimi marnymi 25-26 km/h. Rozumiem, gdybym to ja kręcił szosą, a on czymś innym, wtedy sytuacja byłaby jasna, ale w takim układzie? Kocham, po prostu kocham weekendowców. Sępa pozbyłem się na około trzynastym kilometrze, po minięciu Lubonia i Wirów, na skrzyżowaniu w Komornikach, gdzie zdecydował się w końcu na zmianę kierunku, szukając pewnie nowej rowerowej padliny do "wspólnej" jazdy. Szerokiej drogi.

Im byłem dalej w trasie tym bardziej Urwiszon się rozkręcał. Momentami mój maks to było 20 km/h, a co najgorsze nawet po zmianie kierunku za Trzcielinem i Dopiewem postanowił robić mi pod górkę. Wiem, że nikt nie uwierzy, ale wciąż wiał - w najbardziej przyjaznej wersji - z boku... Nawet z pojedynczych hopek nie miałem jak się rozpędzić. Finalnie, po przebrnięciu przez Palędzie, Dąbrówkę i Plewiska udało mi się dotrzeć do domu. Wymęczyłem się jak na ostrym górskim wyjeździe - pełne pięć dych musiałem pedałować non stop, żeby w ogóle poruszać się do przodu. Wynik - masakra. A korciło - zostać w domu :)

Mój dzisiejszy motywator - nowa płyta emerytów z In Extremo.



  • DST 32.40km
  • Czas 01:06
  • VAVG 29.45km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 99m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut 2/2 - serwisowy

Piątek, 8 lipca 2016 · dodano: 08.07.2016 | Komentarze 4

Etap drugi dzisiejszego planu z założenia był trudniejszy. Chyba nikt nie lubi jeździć ze świadomością, że używany pojazd ma defekt, ja wyjątkiem nie jestem. Skleiłem wczoraj taśmą latającą szprychę, żeby mi nie dzwoniła i z duszą na ramieniu (przyznać trzeba, dość aerodynamiczną, bo nie czułem specjalnego oporu z jej strony) ruszyłem powoli przez inną niż rano część Lubonia. Starannie zwalniałem przed torowiskami, a ścieżki zaliczyłem jedynie te niezbędne, otoczone zakazem jazdy rowerem normalną drogą.

Jechałem wolno, więc miałem czas zabawić się w miłosiernego samarytanina. A to przepuściłem TIR-a, pokazując że może wyprzedzać, ja zjadę (dostałem podziękowania, to zawsze cieszy), a to zapalając led-a na kierownicy dawałem znać, że brak jest zapalonych świateł w puszkach z naprzeciwka.... Zresztą z tym ostatnim był dziś chyba jakiś ogólnopolski trend, bo przed Mosiną zamrugałem trzem samochodom pod rząd.

W końcu dotarłem do serwisu, specjalnie trochę później niż obiecałem, żeby kolega na spokojnie wchłonął kawkę. Sklep/serwis troszkę się przerzedził względem wczorajszej foty, ale wciąż jeszcze było tego sporo. Między innymi składany był bicykl jednego ze stałych klientów, który zaliczył glebę na zakręcie przy prędkości 70 km/h. Sam on się zresztą pojawił na chwilę, opisując dosadnie całą sytuację. Wnioski wizualne wyniosłem takie, że z mając do wyboru skasowanie płotu albo przeoranie bokiem asfaltu warto wybrać to drugie, bo rany się szybciej goją :)

Wymiana szprychy poszła sprawnie, niestety wstępne obserwacje potwierdziły to, czego się obawiałem. Po trzech latach i jakichś plus minus 40 tysiącach kilometrów koło ledwo zipie, miejmy nadzieję, że jeszcze trochę wytrzyma. Dziś nie miałem już czasu wybrać i zamówić czegoś konkretnego w zamian, ale będę musiał się tym zająć. Jest jeden pozytyw - podobno piasta trzyma się bardzo ładnie, więc z koła po ponownym zapleceniu jeszcze może coś być. Oby.

Jak zwykle podziękowałem za mega szybką i profesjonalną pomoc serwisowi nad serwisami z Mosiny. Eh, jak szkoda, że chłopaki wynieśli się przez te cholerne remonty z Dębca :/ Miałbym tak jak kiedyś nieocenioną pomoc prawie pod oknem, a nie 30 kilosów w tę w i z powrotem.

Wracając - już trochę szybciej, ale i tak nie nadrobiłem etapu ślimaczego - wstąpiłem jeszcze w Luboniu do oddziału mojego kołchozu po sprzęt, a potem już w pośpiechu ogarnąłem się i do roboty. W sumie z tego dziwnego dnia wyszło łącznie ponad 63 kilometrów. A że dwoma rowerami? Taka schizofrenia mi nie przeszkadza :)


  • DST 31.10km
  • Czas 01:05
  • VAVG 28.71km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 43m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut 1/2 - planowo bezplanowy

Piątek, 8 lipca 2016 · dodano: 08.07.2016 | Komentarze 2

Plan na dzisiejszy poranek był skomplikowany niczym zrozumienie przez sprawną umysłowo osobę ciągu myślowego łączącego pewną zupełnie anonimową brzozę z tak samo anonimowym ekspremierem o imieniu Donek. Czyli: jak się chce to da się wszystko :)

Zgodnie z tą teorią podzieliłem sobie jedyny słuszny dystans na dwa etapy. Oto ten pierwszy, wykonany crossem, jako jedynym w tym momencie dostępnym rowerem posiadającym wszystkie szprychy. Z założenia miały to być poranne trzy dyszki, a że dystans krótki to i nie miałem za bardzo pomysłu dokąd jechać. Wybrałem więc małe eksperymenty, czyli test alternatywnej drogi przez Luboń do Komornik, wzdłuż ulic 11 Listopada i Żabikowskiej. Cóż, skrót opanowany, bez fajerwerków. Potem pokręciłem do Szreniawy, tam nawróciłem znów na Komorniki, a następnie Plewiska, które objechałem wzdłuż i wszerz podziwiając niezwykle ujmujące widoczki blaszanych klocków z nazwami marketów na elewacjach zaraz przy granicy z Poznaniem. No i wróciłem wzdłuż Szacht, w sumie zadowolony z tego, że i średnia jak na crossa wyszła ok, a i w końcu udało mi się doprowadzić ten sprzęt do jako takiej używalności i - odpukać - kręci sprawnie.

Po dziewiątej byłem znów w domu i dokonałem brutalnej eksterminacji kanapek przed kolejnym etapem.






  • DST 51.30km
  • Czas 01:49
  • VAVG 28.24km/h
  • VMAX 46.00km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Podjazdy 66m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ech :/

Czwartek, 7 lipca 2016 · dodano: 07.07.2016 | Komentarze 8

Początkowo wydawało się, iż dzisiejszy wpis będzie z grubsza kopią wczorajszego, tylko że bez deszczu i na szosie, a nie crossem. Nawet trasa niewiele się różniła, gdyż ruszyłem przez Plewiska, Skórzewo, tam przetestowałem w tę stronę całkiem fajny skrót do DK 307 ulicą Batorowską, potem Sierosław, Więckowice, Dopiewo i...

...gdy już cieszyłem się, że w końcu pożegnam się z tym cholernym, napieprzającym i paskudnym wmorderwindem, na zakręcie przy tamtejszym kościele (nomen omen - chyba jednym z najbrzydszych na świecie) usłyszałem z tyłu roweru TEN dźwięk, po czym koło przestało się kręcić. Lekko odwykłem od takich przygód, przestraszyłem się więc, że poszło coś w przerzutce, ale "na szczęście" okazało się, że to "jedynie" szprycha... Poluzowałem hamulec i ruszyłem ostrożnie przed siebie, skrzętnie omijając wszelkie dziury, studzienki, a nade wszystko DDR-ki.

Na trasie wpadłem na pomysł czy może nie skręcić od razu do Mosiny, gdzie miałem największą szansę na szybką wymianę szprychy i centrowanie, ale zapobiegawczo jeszcze zadzwoniłem zapytać czy w ogóle jest opcja. Uzyskałem odpowiedź: stary, sorry, naprawdę nie dam dziś rady, jestem sam, a na jutro mam tonę rowerów do zrobienia. Zrozumiałem, bo wiem jak ostatnio wygląda boom w temacie w całej Wielkopolsce, zresztą po powrocie zerknąłem na fotkę z ichniejszego fejsa wraz z opisem, którą pozwalam sobie skopiować :)

"Jeśli ktoś z was chciałby wpaść do nas na serwis jeszcze w tym tygodniu, to zapraszamy w przyszłym :)"

Wstępnie ugadałem się na jutro rano. Jakoś może uda mi się dopchać ten mój szajs. Dwie szprychy z koła wymieniałem jakiś rok temu, to, że przy takim stopniu eksploatacji w końcu poszła kolejna wydaje mi się całkiem logiczne. Jak się uda jutro wyrobić to chyba od razu zamówię jakieś nowe koła, ale koniecznie z taką ilością szprych jak teraz. Czyli dużą. Bo gdyby było ich tyle, ile w bardziej prestiżowych modelach to z powodu tarcia o ramę pewnie w tej chwili szedłbym jeszcze z rowerem na plecach.

Ech, pecha mam ostatnio, nie ma co.


  • DST 52.00km
  • Czas 01:55
  • VAVG 27.13km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 60m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szoping

Środa, 6 lipca 2016 · dodano: 06.07.2016 | Komentarze 11

Jaka może być pogoda w dniu, który mam wolny i czemu do dupy? Rozsądnej odpowiedzi na to pytanie nikt do tej pory nie raczył mi udzielić. Choć w sumie nawet jakbym ją poznał to nie byłoby mi łatwiej, więc muszę się męczyć z tym zagadnieniem filozoficznym z błogosławieństwem znaku zapytania.

Zgodnie z planami najpierw się wyspałem, zjadłem śniadanie i lekko po dziesiątej byłem gotowy do wyjazdu, przezornie szykując na dziś crossa, a nie szosę, bo wiatr dziś nie wiał. On założył się z jakimś cholernym kosmicznym odkurzaczem, że jako pierwszy zmiecie wszystko co porusza się po ziemi innym pojazdem niż jakiś pancerny samochód. Przekonałem się o tym jednak dopiero z pół godziny później, bo zanim ruszyłem to lunęło. No tak... nic nowego.

Odczekałem, postanowiłem zaryzykować. Pierwsze kilka kilometrów nawet dawały szansę na jako takie przyzwoite warunki. W miarę suchy minąłem Górczyn i skręciłem na Plewiska, gdzie musiałem zacząć rozglądać się za czepkiem, tak się rozpadało. Nie znalazłem żadnego po drodze, postanowiłem więc uskutecznić szoping. A konkretnie - schować się pod kawałkiem daszku wystającym z przydrożnej szopy. Tak spędziłem dobrych kilkanaście minut.

W końcu przestało, pojechałem dalej, a po chwili... pojawiło się słońce, które towarzyszyło mi aż do Więckowic, do których dotarłem przez Zakrzewo i Sierosław. Urwiszon tak dawał po pysku, że najwięcej energii wkładałem nie w jazdę, ale utrzymanie się w pionie, szczególnie gdy na głównej drodze mijały mnie co solidniejsze TIR-y. Powrót, przez Fiałkowo, Dopiewo, Palędzie, Gołuski i znów Plewiska, poszedł ciut łatwiej, choć ponownie w deszczu, a i bez specjalnej pomocy podmuchów. Eh, życie :)

Mimo wszystko fajnie mi się jechało. Bo, bawiąc się w jakiegoś chorego optymistę, wolę deszcz, wiatr i kilkanaście stopni od tych porąbanych upałów z końca czerwca. A poza tym jazda crossowym czołgiem, bez patrzenia na średnią, a jedynie na przeżycie, to znakomity relaks względem szosy.

Kończąc wątek - oby Walia dziś utarła nosek i przypudrowała żelik Krystynce! :)


  • DST 52.50km
  • Czas 01:45
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 151m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Po południu przed południem

Wtorek, 5 lipca 2016 · dodano: 05.07.2016 | Komentarze 14

Wiatr zmienił kierunek na południowy, co przy aktualnym stanie remontów na PKP, zamieniającym odcinek od Poznania aż za Mosinę w kolejowe pole minowe, zaskakujące zamkniętą drogą lub przejazdem co kilka kilometrów, zmusiło mnie do kombinacji alpejskich.

Ufff..... ale wymodziłem zdanie :)

W skrócie chodziło mi o to, że jeździ się do dupy, bo remont na remoncie. O, będzie czytelniej :)

Udało się jednak wymyślić całkiem sprawną trasę - z Dębca przez Luboń, gdzie oczywiście stanąłem na zamkniętym przejeździe kolejowym, przez Mosinę, gdzie oczywiście stanąłem na zamkniętym przejeździe kolejowym, do Baranowa, w którym zaczęło być zielono i uroczo, choć kosztem fatalnego stanu nawierzchni na leśnym łączniku do Żabna.

Nawrót został poszerzony o objazd przez Krosno remontu w Mosinie, gdzie oczywiście NIE zatrzymał mnie zamknięty przejazd kolejowy, bo szlabanów tam nie zamontowano, licząc, zupełnie nie po polsku, na ludzką odpowiedzialność. Potem koszmarnym czymś o miliardzie zakręcików nazwanych DDR-ką do Krosinka, znów Mosina i powrót klasyczny, przez Puszczykowo oraz Luboń.

Dwie ciekawostki: na ścieżce w Łęczycy w końcu zamieniono permanentnie świecącą na czerwono sygnalizację dla rowerzystów na zieloną. Już nie trzeba się zatrzymywać bez sensu na skrzyżowaniu, przez które przejeżdża może z dziesięć samochodów. Rocznie. Nie żebym ja osobiście się kiedykolwiek tam zatrzymał, ale na pewno kilka osób w historii to zrobiło :) Grunt, że po jakichś ośmiu latach istnienia tej drogi się doczekałem, ktoś pomyślał i zmienia się na lepsze. Brawo.

Ciekawostka druga, ostatnia. W Puszczykowie wbił mi się przed koła tak, że musiałem ostro hamować, dostawczak wyjeżdżający z podporządkowanej z mojej lewej strony. Ewidentnie się zagapił, mi się wymsknęło głośno to, co najczęściej się z ust wymyka, ale byłem w szoku, bo kierowca specjalnie zwolnił, poczekał aż wyprzedzę go z prawej i... przeprosił, dopiero potem ruszając dalej. Czyżby magia mojego ulubionego Puszczykowa? Czy po prostu zaczyna się kulturka i idzie ku lepszemu? Oby. A kierowca otrzymał ode mnie kciuk w górę i rozstaliśmy się z uśmiechem. Można? Można.


  • DST 51.20km
  • Czas 01:44
  • VAVG 29.54km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 60m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pomnikowo

Poniedziałek, 4 lipca 2016 · dodano: 04.07.2016 | Komentarze 16

Temperatura wciąż sympatyczna. W związku z tym oczywiście wiatr wciąż niesympatyczny, i to bardzo, fragmentami upierdliwy jak standardowa teściowa przy niedzielnym obiedzie. Straciłem przez niego dziś sporo chęci do jazdy, a i średnia nie taka, na jaką bym liczył. No ale czego się spodziewać od gnoja, który jak tylko się zorientował na drodze technicznej przy S-11, że idę na swój rekord na tym odcinku to po 500 metrach naprawił swój błąd polegający na pomaganiu mi i zaczął duć w pysk ze zdwojoną siłą?

Wykręciłem przed pracą standardzik przez Luboń, Wiry, Komorniki, Rosnowo, Konarzewo, Trzcielin, Dopiewo, Dąbrówkę i Plewiska do Poznania. Skoro już średnią miałem po pierwszej połowie jazdy pogrzebaną to postanowiłem trochę powęszyć po okolicach wsi Palędzie. Wyczytałem bowiem jakiś czas temu w komentarzu pod którymś wpisem Morsa informację zamieszczoną przez naszą żywą skarbnicę wielkopolskiej wiedzy :), czyli Jurka, że na początku lat dziewięćdziesiątych rozbił się w tych okolicach na polu MiG-21, centralnie wbijając się w ziemię. O całej katastrofie niewiele można znaleźć, poza faktem, że 27-letni pilot prawdopodobnie źle zinterpretował błędny odczyt sztucznego horyzontu i lecąc do góry nogami po usłyszeniu komunikatu wznoszenia uderzył grzbietem myśliwca o pole, ginąc na miejscu. Jeździłem tamtędy już setki razy, ale dopiero po dowiedzeniu się, że istnieje jakiś pomnik upamiętniający to wydarzenie skojarzyłem z nim leżący przy drodze głaz z tablicą.


A skoro już byłem gdzie byłem to postanowiłem uwiecznić jeszcze położony jakieś 100 metrów dalej pomnik ku czci ojca Mariana Żelazka. Jak pewnie wiadomo moje zdanie na temat sukienkowych jest dość klarowne, jednak mam szacunek dla tych, którzy swą wiarę pokazują każdym czynem innym od liczenia zysków z tacy. A ten akurat jegomość, po przesiedzeniu pięciu lat w Dachau, resztę życia poświęcił na pomoc trędowatym w Indiach. Był nawet oficjalnie nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla. 

Proszę, ile ciekawostek można znaleźć nawet na największych zadupiach, takich jak Palędzie :)


  • DST 51.60km
  • Czas 01:46
  • VAVG 29.21km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 52m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

RODodenDDRony

Niedziela, 3 lipca 2016 · dodano: 03.07.2016 | Komentarze 4

Wczoraj wieczorem niespodziewanie zostaliśmy rzuceni na ROD-os przy Głuszynie, w celu nadrobienia zaległości towarzyskich. No i jak to na Rodzinnych Ogródkach Działkowych, musiało być piwko, grill (osobiście polecam oscypka w tej wersji), piwko, piwko... i takie tam typowo polskie rozrywki. W związku z tym dziś rano moja forma nie mogła być dobra. I zdecydowanie nie była ;)

Ruszyłem o dziewiątej, i tak później niż zamierzałem, bo... bo ruszyłem później :) Istniało ryzyko, że się spóźnię do roboty, ale jak wiadomo są sprawy ważne i ważniejsze. Na szczęście temperatura spadła o ponad dziesięć stopni, więc było czym oddychać, ale w zamian, żeby nie było za różowo, wrócił paskudny, silny wiatr. Kręciłem sobie więc powoli i ślamazarnie na zachód, przez Plewiska, serwisówkę przy S-11, Dąbrówkę, Dopiewo, docierając w końcu do dawno nienawiedzanej miejscowości Podłoziny, gdzie zawróciłem, tym razem własnymi śladami.

Podczas powrotu przez Plewiska urzekła mnie moja ukochana rodzima myśl techniczna w temacie DDR-ek (a tu jeszcze nawet DDRiP), a konkretnie sposób rozwiązania wjazdu na ów wynalazek. Tak mnie zauroczył, że zatrzymałem się, żeby cyknąć zdjęcie, ale już zapomniałem z niej skorzystać. Gapa ze mnie :P Poza tym na sam widok dostawałem choroby morskiej. 

Natomiast kawałek dalej, w Dąbrówce, ze zdziwieniem spostrzegłem, że nie istnieje już ukazany w moim starym wpisie (TYM) kebab "U kibola". Teraz "Kusi smakiem" :) Nie zmienia to faktu, że ani jednej, ani drugiej wersji owego przybytku nie widziałem jeszcze otwartego, nawet gdy jeździłem w godzinach teoretycznie "obiadowych". Ciekawostka. 

Do pracy zdążyłem, prawie się nie spóźniając.