Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 198654.20 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Luty, 2016

Dystans całkowity:1279.03 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:44:32
Średnia prędkość:28.72 km/h
Maksymalna prędkość:53.10 km/h
Suma podjazdów:3267 m
Liczba aktywności:25
Średnio na aktywność:51.16 km i 1h 46m
Więcej statystyk
  • DST 53.00km
  • Czas 01:55
  • VAVG 27.65km/h
  • VMAX 45.20km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Podjazdy 170m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

O marchwi, komisji i jasności felg

Sobota, 6 lutego 2016 · dodano: 06.02.2016 | Komentarze 3

"Weekend od rana przywita nas ładną i słoneczną pogodą". Taki oto komunikat wbił mi się w mózg po wysłuchaniu wieczorem prognozy dla Poznania. Taaa... Jeśli jako "słoneczne" rozumieć deszcz ze śniegiem (choć przyznać trzeba, że lekki) oraz niebo szczelnie pokryte chmurami to faktycznie, nie mam zastrzeżeń :) Faktycznie, zrobiło się ładnie (i sucho), ale dopiero około południa. Jeśli dla moich ukochanych synoptyków oznacza to "rano" - szczerze im zazdroszczę godzin pracy, za to na wątrobę bym się z takimi nie zamienił.

Ja musiałem wyjechać z domu najpóźniej po dziesiątej, bo mimo dnia wolnego czekało na mnie kilka obowiązków. Analizując sytuację na drogach (mokro, mokro) zupełnie bez żalu wybrałem na dziś crossa. Zimowe dni przypomniały mi bowiem, o ile mniej wnerwiająca jest walka z polskimi wynalazkami drogowymi, gdy zasiada się w czołgu zamiast na sprzęcie o oponach przyprawiających o stres każdego anorektyka.

Wiało z południa i tam się udałem. Wczorajszy wpis Remika przypomniał mi o tym, że w tym roku jeszcze nie nawiedziłem okolic leżących na południowy wschód od Mosiny. Tym samym po pokonaniu jak zwykle zakorkowanego i syfiastego Lubonia oraz ulubionego Puszczykowa znalazłem się w wymienionej miejscowości, gdzie przywitał mnie zamknięty przejazd kolejowy. Przywitał? Nie! On chciał mnie potraktować jak długo wyczekiwanego gościa, zatrzymać u siebie, a najlepiej nie wypuścić. W końcu jednak się udało - po około 10 minutach czekania między jednym a drugim pociągiem - ruszyłem. Gdybym wiedział to zabrałbym ze sobą książkę, a tak z nudów pozostało mi jedynie podziwiać dziury, które czekały przede mną zanim dojadę do Sowińca.

Bo tam właśnie chciałem cyknąć w końcu fotkę pałacu pana Ś. (podobno wystawionego na sprzedaż - pałac nie jego właściciel. O kwocie nie będę wspominał, bo tego bloga mogą czytać zawałowcy). Oczywiście się nie udało, bo bramy były zamknięte na miliard spustów, dokoła cicho i pusto, co jak wiadomo oznacza, że gdybym jakimś cudem przekroczył prywatny teren choćby o milimetr to miałbym przy sobie sympatycznego pana w czarnej kominiarce z przystawioną mi radośnie do skroni lufą. Nie zaryzykowałem i pojechałem dalej.

Dotarłem do Krajkowa, gdzie kończy się nie tylko świat, ale i asfalt. Wjechałem więc w las i pooddychałem przez kilka kilometrów pełną zieloną piersią. Mimo fiachu było pajnie. Czy odwrotnie - mimo piachu było fajnie :)

Zawracając cyknąłem sobie jeszcze niewyraźną fotę. Czemu o niej piszę? Bo odnalazłem swój trójkąt ber... wielkopolski. Jeśli ktoś pamięta o zębatce, która zniknęła mi w tamtym roku po kursie w te strony, to dziś nieokreślone siły porwały mi do kompletu to coś, co na manetce po lewej pokazywało mi jaki bieg mam z przodu. Było - nie ma. Zdjęcie więc ma swoją wagę.

Panie Antoni...? Jakby co - jestem otwarty na kolejne komisje :)

Wracając swoimi śladami natrafiłem jeszcze w Krajkowie na wyjątkową odmianę marchewki. Gatunek rzadko spotykany, ale za to w promocji :)

Im później tym więcej rowerzystów. Mój szlak wybrało kilka mtb-owców i co najmniej jeden kolarz. Każdy ładnie pozdrawiał - brawo!

Jak już ogarnąłem obowiązki to przed nadejściem ciemności postanowiłem jeszcze porwać się na próbę wykonania rzeczy niemożliwej. Czyli odsyfienia crossa. Ręcznie. Szło ciężko, oczywiście do sukcesu dużo zabrakło. Ale czekało mnie kilka zaskoczeń. Okazało się, że felgi mojego tylnego koła nie są czarne, ale jednak jasne! Szok! :) To samo z kilkoma elementami amortyzatora. Lubię takie niespodzianki. Zapewne kolejna znów za dobrych kilka lat :)


  • DST 51.25km
  • Czas 01:46
  • VAVG 29.01km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 60m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tysiak spóźniony

Piątek, 5 lutego 2016 · dodano: 05.02.2016 | Komentarze 10

Ruszając dziś rano za cholerę nie miałem określonej trasy, którą podążę, prócz jednego założenia - na zachód, bo z wiatr dął z tego właśnie kierunku. Ale - jak to zwykle bywa - ktoś zadecydował za mnie. Tym ktosiem było PKP. Po przejechaniu bowiem jakieś 300 metrów ukazał mi się zamknięty szlaban, za którym migotał mi... zamknięty szlaban. Poczekałem sobie jakieś 3 minuty, prychnąłem i korzystając ze swojego wieloletniego doświadczenia zawróciłem, darując sobie na oko jakieś 10-15 sześćdziesięciosekundowych jednostek czasu stania w zimnie (2 stopnie).

Wciąż nie mając pomysłu ruszyłem na Luboń, gdzie jak zwykle mogłem podziwiać korki spowodowane przez jednostki z dylematem moralnym: centrum handlowe, McDonald's czy outlet? Postanowiłem nie kombinować i kręciłem już dalej znaną trasą przez Komorniki, Szreniawę, Trzcielin, Dopiewo, Palędzie, Plewiska i wróciłem do Poznania. Wiatr minimalnie złagodniał, ale daleko tej mendzie było od przyjemnego wiosennego zefirka.

Przeoczyłem wczoraj fakt, że pyknął mi pierwszy tysiak w tym roku. Dziś więc nadrabiam to informacyjne niedopatrzenie i ogłaszam, że mam już taką wartość na liczniku. Poprawka - na licznikach, dokładnie trzech :)

Jako że dziś nie ma żadnej sensownej puenty to załączam przyuważoną gdzieś w sieci przez moją Żonę ikonografikę. Kto się nie zgadza niech pierwszy rzuci kamieniem. Byle nie we mnie - a jak już to w szybę kierowcy z pierwszego rysunku :)


  • DST 52.20km
  • Czas 01:51
  • VAVG 28.22km/h
  • VMAX 47.70km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Podjazdy 79m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

O bałwanku bez śniegu i mózgu

Czwartek, 4 lutego 2016 · dodano: 04.02.2016 | Komentarze 7

Po wczorajszych wieczornych prognozach pogody spodziewałem się, że rano za oknem przywita mnie sielankowy widok białych dróg i chodników, radośnie rzucających się kulkami szkrabów, dorodnego bałwana oraz sunących po skrzypiącym śniegu sanek. Na szczęście znów szklana kula nie zadziałała w IMGW, dzięki czemu udało mi się nawet ruszyć na swoje pięć dyszek szosą. Bardzo podoba mi się taki kierunek pomyłek :) Oczywiście te nie dotyczą wiatru, bo znów mnie wymęczył strasznie i to dzięki niemu nie mogę dziś się pochwalić przyzwoitym wynikiem.

Choć były dwa elementy z powyżej wymienionych, które jednak wystąpiły na mojej dzisiejszej trasie (od Poznania przez Plewiska, Skórzewo, Dąbrówkę, Dopiewo, Trzcielin, Rosnówko, Komorniki, Luboń po znów Poznań). Pierwszym był śnieżek.Spadło go jakieś 0,000000000047 mm, i to przez chwilę, czyli jak dla mnie idealnie :) Drugim był bałwan. Ale nie ten z marchewką zamiast nosa, a.... No kto zgadnie? Bingo! Za kierownicą.

Bowiem wracając, na granicy Komornik i Wirów, nagle z ciągu samochodów z naprzeciwka wyskoczył jakiś kretyn, imbecyl, palant, debil, frustrat i polski kierowca. W jednej osobie. Z czego ostatni inwektyw uważam za najgorszy. W jakim samochodzie - nie mam pojęcia, bo tego typu pojazdami ostatni raz interesowałem się w dzieciństwie, a potem im więcej kręciłem rowerem tym moja fascynacja zamieniała się w niechęć (by rzec łagodnie). Mogło to być Porsche. Mogło to być jakieś Mitsubishi. Mogło to również być Ferrari. Widziałem go bardzo krótko, za to bardzo blisko. Obok mojego ucha. W każdym razie myślę, że jego wygląd z grubsza nakreśliłem. Jak również to, że MUSIAŁ mnie widzieć na wąskiej drodze, a mimo to zdecydował się zaryzykować swój lakier, a moje życie. Co w jego mniemaniu mogło skończyć się tragedią, bo lakiernik sporo kosztuje. Kurde jego mać, kiedy z dróg znikną takie bezmózgi? Kiedy bezpiecznie będzie mógł czuć się człowiek, który przestrzega przepisów, a w naszych realiach póki co nie ma pewności czy nie zabije go tępak z kompleksem BMW (opisu chyba nie muszę rozwijać, bo akurat nie dotyczy pokrewnej z nim marki)?

Powiało optymizmem, no nie?


  • DST 53.35km
  • Czas 01:53
  • VAVG 28.33km/h
  • VMAX 51.70km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Podjazdy 99m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Korky

Środa, 3 lutego 2016 · dodano: 03.02.2016 | Komentarze 4

Jeżeli ktoś dziś przejeżdżając lekko po godzinie ósmej przez Poznań doszedł do wniosku, że My, Naród Polski (i takie tam) poszliśmy masowo po rozum do głowy i zamiast puszek wybraliśmy rowery oraz miejską komunikację, bo było zapewne puściutko, to sorry - mylił się. Samochodów było, i to w nadmiarze, ale wszystkie zostały na Dębcu. Tam bowiem nagle zaatakował - niczym biskup ministranta - kolejny etap opóźnionej o zaledwie rok budowy tunelu pod przejazdem kolejowym. Wróciło wahadło na Opolskiej (bo spece od dróg uszkodzili kanalizę), panowie na torowisku robili jakieś magiczne wygibasy, a zamknięte rogatki spowodowały kilometrowe korki po dwóch stronach Dębca. Przez to ja również przypomniałem sobie jak wyglądało moje ostatnie 12 miesięcy, postałem sobie jak idiota (no dobra, jak się dało to nie stałem) i już po 10 minutach od wyjścia z domu byłem 500 metrów dalej, czyli po drugiej stronie trasy kolejowej Poznań - Wrocław. Uff.

Jak już się wydostałem to stałem się ofiarą pogody, która jak to u nas - normalna być nie może. Na szczęście w przeciwieństwie do wczoraj (tylko chomik, 32 km, średnia - 31,9 km/h) nie padało, za to znów urywało łeb. Tak więc 2/3 trasy (Poznań - Komorniki - Rosnowo - Szreniawa - Stęszew - Dymaczewo - Mosina - Luboń - Poznań) kręciłem sobie jak Flinston, byle tylko poruszać się do przodu. Za to 1/3 była milusia, ale niestety nie pozwoliła na nadrobienie emeryckiego tempa.

Drugi kurs w lutym - i to szosą! - zaliczony. Sehr gut! :)


  • DST 51.20km
  • Czas 01:45
  • VAVG 29.26km/h
  • VMAX 52.40km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Podjazdy 60m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lutujemy. Plus podsumowanie stycznia

Poniedziałek, 1 lutego 2016 · dodano: 01.02.2016 | Komentarze 10

Pierwszy dzień lutego tym się różnił od ostatniego w styczniu, że wiatr postanowił sobie trochę odsapnąć, co oznacza, że był silny, upierdliwy, ale przynajmniej nie zatrzymywał mnie w miejscu. Mała rzecz, a cieszy. No dobra - to wielka rzecz :) Mimo wszystko i tak do dobrego wyniku sporo zabrakło, ale cóż, na to może jeszcze przyjdzie czas w tym roku.

Dzisiejsze kółeczko: Poznań - Plewiska - Palędzie - Dopiewo - Więckowice - Sierosław - Wysogotowo - Plewiska - Poznań uznaję po prostu za odhaczone. Nie opiszę dziś żadnej historii, bo chęć zrobienia ze mnie pasztetu przez kierowców wyprzedzających z naprzeciwka nie zasługuje nawet na wzmiankę. Rzecz to bowiem oczywista niczym oddychanie.

Krótkie podsumowanko specyficznego miesiąca, jakim był styczeń. Nie wykręciłem może w nim jakiegoś dystansowego kosmosu, bo wyszło marne 865 kilosów z masakrującą średnią 27,2 km/h, ale mimo wszystko uznaję pierwsze 31 dni tego roku za moralnie pozytywne :) Udało mi się bowiem na wszystkich trzech (zombie-góral, cross oraz trzy i pół wyjazdu szosą) rowerach zaliczyć kursy po górach, po płaskim, w śniegu, w deszczu i po lodzie. Bez patrzenia na wynik, z czystą radością jazdy w głowie. I tak szczerze - każdy wyjazd uważam za swoje małe zwycięstwo, bo zwlec cztery litery było czasem niełatwo. Aha, do tego ponad 450 kilometrów wyrzygałem jeszcze na chomiku (nie dodaję tego do statystyk), co już w ogóle uważam za sprawiedliwą karę za wszystkie swoje grzechy w życiu (nie wiedziałem tylko, że aż tyle ich mam). Jak znów trzeba będzie nań wsiąść (a to może być nawet jutro, bo na kilka najbliższych dni zapowiadają deszcze) to zrobi się problem, bo kończy mi się piąty sezon "Gry o tron"... A nowego ani widu, ani słychu.