Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 198654.20 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2015

Dystans całkowity:1569.65 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:51:56
Średnia prędkość:30.22 km/h
Maksymalna prędkość:61.70 km/h
Suma podjazdów:4207 m
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:52.32 km i 1h 43m
Więcej statystyk
  • DST 54.50km
  • Czas 01:49
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 50.40km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Podjazdy 115m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ciężkomotywator

Środa, 10 czerwca 2015 · dodano: 10.06.2015 | Komentarze 3

Dziś do pracy, więc pogoda piękna :)

Na szczęście znów (oczywiście przypadkowo) musiałem się w niej pojawić na popołudnie, więc udało się skorzystać, Choć o motywację nie było łatwo - łóżko było wyjątkowo wygodne, a perspektywa walki z północno-wschodnim wiatrem, a co za tym idzie kręceniem przez caaaaaalutki Poznań, nie ułatwiała zebrania się w sobie. Przez to wszystko zrobiłem rzecz karygodną - zamiast zgodnie z tradycją ruszyć równo o dziewiątej, uczyniłem to dopiero dwie po :)

Przez miasto jakoś się przedarłem, głównie stojąc na światłach. Odetchnąć mogłem dopiero na dwunastym kilometrze, czyli na początku trasy przez Kobylnicę i Biskupice do Promno-Stacji, gdzie zawróciłem, akurat na wysokości jakiegoś najnowszego wahadła. Chwilę wcześniej poczułem się jak 24 grudnia i zacząłem szukać na drodze prezentów, bo minąłem rowerzystę na góralu oświetlonego niczym dorodne drzewko świąteczne - pomarańczowa kamizelka, odblaski, a przede wszystkim - światełka walące po oczach jak policyjne migacze. Słuszna postawa, nie da się ukryć, bo nie zauważyć go na trasie mógłby pewnie tylko Stevie Wonder, gdyby zdarzyło mu się akurat przypadkowo jechać na Pobiedziska :) Z rowerzystą się pozdrowiliśmy po moim nawrocie, a ja popłynąłem w kierunku domu - a nie muszę dodawać, że wiatr zmienił kierunek i znów musiałem z nim walczyć.

Niezmiennym elementem tej trasy są trzy rzeczy - "grzybiarki" mające sezon przez cały rok, pokrewne im stojące dość często radiowozy oraz polski standard jazdy, widziany dziś po raz miliardowy: osobówka wyprzedzająca na podwójnej ciągłej ciężarówkę wyprzedzającą rowerzystkę. I ja z naprzeciwka. Już nawet nie reaguję.

Do domu dotarłem zmasakrowany miastem, ale zadowolony że mimo wszystko te trzy dychy w temacie średniej udało się wywalczyć.


  • DST 35.15km
  • Czas 01:14
  • VAVG 28.50km/h
  • VMAX 44.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 96m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Popo-glut

Wtorek, 9 czerwca 2015 · dodano: 09.06.2015 | Komentarze 7

Ogółowi ludzkości znane są najczęściej dwa pewniki: podatki oraz śmierć. Nooo, z tą śmiercią zdania są podzielone, ale co do podatków nie ma dyskusji. W przypadku mojej skromnej osoby dochodzi jeszcze jeden, który jeśli się nie zdarza to jest to jedynie wyjątek od reguły - a mianowicie jeśli mam wolny dzień i jest ryzyko, że będzie padać - to będzie. A nawet jeśli ryzyka nie ma to i tak pewnie będzie :)

Dziś miałem dzień wolny.

Padało.

Od rana.

Uzupełniłem więc niedobory snu, zaparzyłem dwie kawy i ruszyłem piechotą załatwiać sprawy z gatunku "na wczoraj". Zeszło mi łącznie osiem kilometrów, pogoda ani trochę nie chciała się poprawiać, więc po powrocie do domu powoli przestawałem wierzyć, że pokręcę choć milimetr. Aż tu nagle... Zaczęło się powoli przejaśniać.

Odczekałem kilkanaście minut i zacząłem przygotowywać crossa. A że było już wpół do trzeciej to zdecydowałem po analizie wskazówek w zegarku, że z powodu braku czasu pięć dych nie wchodzi w grę, więc pozostał (a jakże) GLUT. O tyle skomplikowany, że powiew był z północnego wschodu, a robienie trzech dyszek w ten sposób, że dwadzieścia pięć z nich to jazda przez miasto jakoś mi się nie uśmiechało. Postanowiłem więc nagiąć swoje zasady i jechać najpierw z wiatrem, a potem pod - jak szaleć to szaleć. Towarzyszyło mi bogate w minerały błocko, którego elementy pewnie jeszcze mogę znaleźć gdzieś w jakimś kawałku ciała.

Standardowo zostałem zabity Starołęcką. Średnia na niej wyszła mi pewnie w okolicach zera absolutnego, ale jakoś udało się z niej wydostać. Potem już przyjemniej - Czapury, Wiórek, Rogalin, gdzie zakręciłem przez Wartę do Puszczykowa, które pokonałem skrótem, omijając Mosinę. No i Luboń oraz Poznań. Aha, najważniejsze - w ramach łamania stereotypów zrobiłem dziś rzecz niesłychaną - zaliczyłem sumiennie wszystkie (!!!!) DDR-rki. Wszystkie. 100%. A co, stać mnie, kto człowiekowi na crossie zabroni? :) Za ten heroiczny wyczyn powinienem dostać jakiś medal typu Virtuti dla Wytrwałych i fotel VIP w najdroższej przychodni stomatologicznej w kraju. A że już nigdy takiej głupoty nie zrobię to zupełnie inna sprawa :)

Udało się. Tempem emeryckim, ale się udało. Juhu.


  • DST 56.20km
  • Czas 01:52
  • VAVG 30.11km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 81m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dziś na sucho

Poniedziałek, 8 czerwca 2015 · dodano: 08.06.2015 | Komentarze 5

Poranek przed pracą rozpocząłem tradycyjnie od kawy i obowiązkowo analizy prognoz pogody. Tam - wszędzie - słoneczko. Pomny wczorajszych doświadczeń zacząłem szukać więc przeciwdeszczowego płaszcza, a w szafce na buty jakichś twarzowych kaloszy. Okazało się, że nie mam żadnych, nawet nietwarzowych, w związku z czym postanowiłem zaryzykować i jechać jednak w stroju letnim. I o dziwo tym razem prognoza się sprawdziła - co świadczy tylko o tym, że nawet ślepej kurze... Czy jakoś tak :)

Wiało z kierunków północno-wschodnich i pierwotnie chciałem jechać właśnie w tym kierunku, czyli do Biskupic i z powrotem, ale po kilku kilometrach jazdy przez miasto i w perspektywie powtarzania tego samego podczas nawrotu zdezerterowałem i puściłem się w te pędy trasą na Swarzędz i Kostrzyn, gdzie skręciłem w kierunku Tulec i Koninka. Na koniec standardowo zaliczyłem koszmar Poznania w pigułce, czyli Starołęcką, dzięki której mogę pochwalić się średnią o jakieś pół kilometra słabszą niż była przed wjazdem na nią. Naprawdę dziękuję :)

Wiało jak wiało, z boku i w pysk. ale nie będę narzekał - przynajmniej mnie dziś nie zlało. A temperatura jakaś taka przyjemna zrobiła. I o takie lato walczylim!!!



  • DST 53.80km
  • Czas 01:54
  • VAVG 28.32km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Podjazdy 148m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Matoło-rologom śmierć! + Kórnik nerwów ukojeniem

Niedziela, 7 czerwca 2015 · dodano: 07.06.2015 | Komentarze 7

Powiem tak - jeśli ktoś ma możliwość załatwienia mi jakichś papierów na meteorologa to biorę w ciemno. Praca marzenie. Zakres obowiązków niewielki, pieniążki jakieś pewnie wpadają, z ludźmi się nie trzeba użerać... A że nie mam pojęcia o przewidywaniu pogody? No to co? Nie będę się wyróżniał w tłumie kolegów po fachu.

Taki wniosek (nie po raz pierwszy) nasunął mi się po dzisiejszym wyjeździe. O dziewiątej rano wystartowałem ubrany zdecydowanie letnio, miałem nawet dylemat czy zakładać rękawiczki rowerowe, bo staram się ich nie używać w dniach, gdy słońce za mocno grzeje, żeby uniknąć opalenizny "na zebrę". Bo bo przecież we WSZYSTKICH prognozach było zdecydowanie pogodnie. Co prawda trochę zaniepokoiło mnie lekko brunatne niebo, ale przecież w internetach "pisało", że to przejściowe zachmurzenie, więc wyparłem obawy.

No i? Oto jak wyglądał mój status w temacie jazdy na rowerze dokładnie na dziewiątym kilometrze, na ulicy Wojska Polskiego:

A tak przykładowa mapka pogodowa - ta jest z portalu epoznan (z godziny 19:30) - a zapewniam, że inne wyglądały dokładnie tak samo:

"Towarzyszyć nam będzie słoneczna aura". To miałem cały czas w głowie. A niby ze mnie agnostyk... :) Odczekałem więc najgorszy deszcz i po piętnastu minutach zdecydowałem się kręcić dalej, przez Strzeszynek dotarłem do Kiekrza, gdzie zadziwił mnie brak wahadła. Tego jeszcze nie grali. Moja radość nie trwała długo - wahadło zakwitło kawałek dalej - i to takie, którego za cholerę objechać się nie dało. Po jakichś dziesięciu minutach byłem te wymarzone 200 metrów dalej - a prognozowane słoneczko coraz mniej mi się widziało. Chyba że "słoneczko" oznacza zacinającą mżawkę.

W Rokietnicy już nie było mżawki. Była ulewa. Zamiast więc skręcić na Mrowino pojechałem jak najszybciej do Napachania, a potem do Poznania przez Baranowo i Przeżmierowo. Z całej trasy pamiętam jedynie widok swoich nóg kręcących przed siebie jedna za drugą, mokry tyłek i ścianę wody. Aaaa, i jeszcze - wiatr. Bo tak mi go wspomniani meteorolodzy przewidzieli, że zmienił się razem ze mną - do połowy tej uroczej wycieczki flagi pokazywały, że wieje mi w pysk, a potem, że w pysk.

Płynąłem, płynąłem, płynąłem. Dopłynąłem. Ponad czterdzieści kilosów w deszczu. Sorry, w słońcu - może ja się nie znam. A o średniej nie chcę nawet wspominać.

Jak już się wykąpałem (pod prysznicem, nie pod chmurką) i ogarnąłem to kopsnęliśmy się z Żoną do Kórnika, gdzie - specjalnie spojrzałem na prognozy - miało być słońce. To ten, tego... znów będzie, że się czepiam, ale czy hektolitry wody można by tak nazwać? :) Za to było pusto, więc zarówno zamek (nie licząc wszechobecnych bachorów), jak i arboretum udało się przejść w jako takiej ciszy - z zamokniętą komórką w roli aparatu i w kurtkach.





To jak z tą ciepłą posadką? Ktoś ma znajomości? Obiecuję 100% pięknej pogody i ciepełko na poziomie co najmniej 30 stopni codziennie! Nawet w styczniu! Za to co w realu nie biorę odpowiedzialności - przecież nie będę zmieniał dotychczasowych zasad :)



  • DST 53.40km
  • Czas 01:45
  • VAVG 30.51km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Podjazdy 161m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rogalę :)

Sobota, 6 czerwca 2015 · dodano: 06.06.2015 | Komentarze 8

Dziś, nawet gdyby ktoś postawił mi na mecie dwunastopaka piwa marki Lwówek lub Ciechan, nie dałbym się namówić na dłuższą jazdę. Tak szczerze to nawet te moje standardowe pięć dyszek ukończyłem z lekkim bólem łba - tak właśnie działają na mnie temperatury pomiędzy 25 a 30 stopni. O tych powyżej nie chcę nawet pisać, bo musiałbym zrobić jakiś skomplikowany wywiad z gatunku chemii organicznej, o której nie mam zielonego pojęcia (mierny na świadectwie licealnym mówi sam za siebie). Na pewno byłoby w każdym razie w nim wiele o parowaniu i smażeniu.

Ruszyłem koło dziesiątej, co było błędem, bo powinienem to zrobić w okolicach 3:30 rano. Ale jakoś nie wyszło :) Nie chciałem kombinować z trasą, a jedynie przeżyć, więc poleciałem przez Luboń i Wiry do Starego Puszczykowa i Mosiny, a stamtąd przez Wartę wybrałem kierunek na Rogalin. A właściwie Rogalę, bo skoro Michelin wymawia się jako Miszlę to zgodnie z logiką... No dobra, jeden suchar na wpis wystarczy :)

Jak już byłem gdzie byłem to postanowiłem skręcić sobie w okolice tamtejszego pałacu - zamkniętego z okazji remontu do połowy czerwca. Cisza, spokój... by była. Gdyby nie wycieczka Hiszpanów, którzy za cholerę nie chcieli wyjść z komórkowego kadru :)

Przy okazji zażyłem cienia w przypałacowym parku, ale co dobre się szybko kończy, więc po małym łyczku, który opróżnił połowę bidonu ruszyłem dalej.

Za Świątnikami nawrót, powrót już przez Wiórek, Czapury i Starołękę. Ruch o dziwo całkiem spory, rowerzystów również, choć tego ostatniego spodziewałem się w dużo większej ilości. Ale były pozdrowienia, więc duch w narodzie nie ginie.

A Strava chyba również dostała dziś ostro od słoneczka, bo pokazała średnią... lepszą niż mój licznik. Co świadczy, że piekarnik był nieziemski :)

Czy może już być zima? Poproszę? :)


  • DST 54.40km
  • Czas 01:47
  • VAVG 30.50km/h
  • VMAX 50.10km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Podjazdy 186m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Misyjnie

Piątek, 5 czerwca 2015 · dodano: 05.06.2015 | Komentarze 2


MISJA 1

Wczoraj umówiłem się z kumplem, że do niego podjadę pomóc mu w skręceniu kierownicy przy rowerze jego narzeczonej, którą to co prawda wymontował, ale zamontować już nie mógł. Spoko, co dwie głowy to nie jedna, zobaczymy w czym rzecz, powiedziałem, i rano ruszyłem w jego kierunku, czyli na poznańską Głuszynę (co już samo w sobie wymaga pomocy humanitarnej, bo większego zadupia w mieście po prostu nie ma). No i niestety - albo śruba się ułamała (choć nie wyglądało na to), albo coś stało się z gwintem, bo mimo kilkunastominutowych prób musiałem się poddać. Bicykl to jakiś marketowy szrot, wyciągany z piwnicy maks dwa razy do roku, więc możliwe, że śruba wykonana przez jakieś małe chińskie rączki miała jedną funkcję: trzymać kierę i broń Boże jej nie ruszać. Kumpel nabędzie nową i mam nadzieję rozwiążemy zagadkę. Misja: niewykonana.

Ale skoro już byłem, gdzie byłem, i nawet przejechałem żywy przez Starołęcką, to postanowiłem już kręcić dalej - do Koninka, Szczodrzykowa, Krzyżownik, gdzie nawróciłem tradycyjnie na Tulce i dalej przez Żerniki do domu. W Gądkach przy Rabenie zostałem przystopowany przez stado TIR-ów, więc lekko zagazowany jechałem sobie tempem emeryckim. A kawałek dalej, w Robakowie, znów czekał mnie przykry widok kilku transporterów ze świniami, czekającymi na zakończenie swojego żywota "ku chwale ludzkości". Smutny widok, jak zwykle, ale w końcu gatunek ludzki musi nadrobić ten cały jeden dzień świąteczny, gdy przez cholerny kodeks pracy na półkach mogło zabraknąć świeżych zwłok do skonsumowania. Co nie?

MISJA 2

Tu już misja samobójcza. Pójście do pracy. Pierwotnie miałem mieć wolny nie tylko ten weekend, ale i cały tydzień z powodu remontu mojego zakładu pracy chronionej, ale jak to z planami - sypnęły się na etapie szczegółów. Tak więc z szumnie zapowiadanego relaksu ostały się nici, a my musieliśmy porzucić to, co sobie ustawiliśmy i zająć kluczowe stanowiska w robocie. Ja wziąłem na siebie piątek, reszta obstawiła sobotę i niedzielę. Szkoda gadać. Oczywiście niezmiernie się cieszę, że zamiast grzać się na słoneczku nad wodą lub w lesie będę mógł pomoc Szanownym Klientom w ich Niezwykle Ważnych Sprawach, Które Muszą Być Rozwiązane Koniecznie Dziś, A Jeśli Nie Będą To Nastąpi Koniec Świata :)

No cóż - ta misja przede mną. Oby zakończyła się szybko i bez ofiar :)


  • DST 53.30km
  • Czas 01:43
  • VAVG 31.05km/h
  • VMAX 50.90km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 121m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tupolew + kurs Wartą + Poznań = się działo :)

Czwartek, 4 czerwca 2015 · dodano: 04.06.2015 | Komentarze 7

Myśląc rano o wyborze trasy miałem jedno jedyne założenie: unikać kościołów. Nie żebym nie robił tego przez 365 dni w roku, ale przy okazji kumulacji procesyjnej, która zawsze gdzieś tam mnie zatrzymuje w Boże Ciało, włączyłem sobie dodatkowy radar :) Pierwotnie miałem kręcić zgodnie z zasadą "pod i z wiatrem", ale dokładnie na wysokości wiaduktu na Górczynie uświadomiłem sobie, że oznacza to przejazd przez długoweekendowy poznański trójkąt bermudzki, czyli jeziora: Rusałkę, Strzeszyńskie i Kierskie. Co w wolnym tłumaczeniu znaczyło: BYDŁO. Wszędzie w tych okolicach. W ostatniej chwili wyciągnąłem lewą rękę jako kierunkowskaz i tym samym pognałem po prostu na zachód - przez Plewiska, potem Junikowo, do Wysogotowa, z którego omawianą ostatnio trasą numer 307 pognałem z podmuchem w pysk do Zakrzewa i Drwęsy.

Dokonałem tam taktycznego nawrotu, skręcając na drogę do Dopiewa, oczywiście przez Fiałkowo. Gdzie znów zostałem zmuszony do poświęcenia klocków hamulcowych w szosie przez widok na podwórze tamtejszego warsztatu samochodowego. Tym razem pojawił się na nim, obok tradycyjnego wozu MO... kadłub samolotu (chciałem dopytać czy aby nie Tupolewa, co byłoby w końcu jakimś tam zwycięstwem polskich władz, ale jedyne co w miarę żywo chodziło po okolicy był średnio groźny Burek).

Dokręciłem do Dopiewa, potem sprytnie ominąłem (ha!) kościół w Skórzewie jadąc przez Gołuski, no i w końcu dotarłem do Poznania. Na trasie było... no nie napiszę, że miliard rowerzystów. Bo bym przesadził. Maks milion. O dziewiątej-dziesiątej rano! I co ważne - większość wiedziała co to pozdrawianie, mniej lub bardziej widoczne. No, może prócz jednego "pro" delikwenta w Sierosławie. Ale nie chcę oceniać - równie dobrze to moja wada wzroku nie pozwoliła na zauważenie prawdopodobnego delikatnego poruszenia paznokcia od małego palca lewej ręki :)

Korzystając z wolnego dnia (na które nawet mój korpopracodawca nie ma mocnych) postanowiliśmy dziś z Żoną przetestować nowe możliwości, które pojawiły się w Poznaniu, czyli popłynąć kursowym stateczkiem piękną rzeką Wartą. Lekko na czuja pojawiliśmy się w okolicach mostu Chrobrego przed godziną trzynastą i od razu, bez zastanawiania się (a i też kuszeni niewygórowaną ceną) zapakowaliśmy się na "Białą Damę", która pół godziny później pomknęła (no dobra, to nie jest właściwe słowo, ale wszystko zależy od perspektywy) na północ, niemal do granic z Koziegłowami. Kurde, jak było fajnie... Statki, stateczki, łódki, dzikie i legalne plaże, a ponadto zupełnie inne spojrzenie na Poznań od strony wody robi wrażenie i pozwala mieć nadzieję, że ruch śródlądowy tu odżyje. A chyba najbardziej zdziwione całym zamieszaniem było ptactwo, czyli wszędobylskie rybitwy, a nawet i czapla siwa, która z fochem opuściła swe żerowisko.




A na koniec jeszcze dziewięć kilometrów spaceru po Poznaniu. Między innymi - prócz centrum - Cmentarz Zasłużonych Wielkopolan. Gdzie cisza zanikłej nekropolii kontrastuje z ogarniającą ją dokoła estetyką budynków w stylu korpo. No i piwko na ulicy Szewskiej. Jako obowiązek :) Mega fajny dzień.






  • DST 56.00km
  • Czas 01:52
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 104m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sezon "parówa" rozpoczęty

Środa, 3 czerwca 2015 · dodano: 03.06.2015 | Komentarze 1

Niestety - po niezwykle sympatycznym i twarzowym pod względem temperatur maju rozpoczyna się już rzeźniczy okres spod kryptonimu "lato". Dziś jeszcze nie było tragedii, bo kreska termometru szybowała na poziomie dwudziestu kilku stopni, ale słońce już dawało mi się we znaki. No cóż, pozostaje przeżyć jakoś to cholerstwo, dokonać samohibernacji do jesieni i wtedy znów wyjść na powierzchnię niczym jakiś dorodny, tłusty robaczek. I liczyć na genialną zimę, taką jak w początkach tego roku.

Wiało - oczywiście - mocno, z kierunków południowo-zachodnich (teoria, praktyka jak zwykle swoje). Poleciałem najpierw "piątką" przez mega zakorkowane Komorniki do Stęszewa, a tam skorygowałem klasyczny "kondomik", zamiast skręcić na rondzie do Łodzi ruszyłem prosto, na Zamysłowo. Gdzie - czego chyba wcześniej nie było - zauważyłem ścieżkę pieszo-rowerową. Przepraszam, "zauważyłem" to złe słowo, bo przecież gdybym ją zauważył to z dziką rozkoszą bym się pojawił na tym cudownym, kostkowym wynalazku, prawda? Prawda? :) Więc może tak: za późno skojarzyłem, że istnieje - dokładnie w momencie gdy się skończyła :) Eh, ale znów mamy przykład, że rowerzyści swoje mogą gadać, a i tak o tym, po czym musimy kręcić decyduje jakiś sołtys czy inny cieć...

Potem nagły skręt na Będlewo i już standardowo - Dymaczewo, Mosina, Puszczykowo. Przed Luboniem jak zwykle czekał na mnie zamknięty szlaban, więc skręciłem w lewo, drogą przez to urocze miasteczko. Oczywisty błąd - znów jakiś kretyn podczas wyprzedzania z naprzeciwka potraktował mnie jak powietrze, choć po mojej werbalnej reakcji pewnie się zdziwił, że ma ono ma tak specyficzne słownictwo... A w samym centrum, przed Pajo, zakwitłem za paniusią w samochodzie z napisem "Little prince on board". Może i little prince tam kiedyś był, ale na pewno liitle brain siedział za kierownicą. Tempo swoje, za nią korek, ta ani przyspieszyć, ani przepuścić - swój świat. Kurde, co nie tak jest z tym zadupiem, że zawsze dzieje się tam coś takiego? Ktoś zna rozwiązanie tej zagadki? :)



  • DST 54.30km
  • Czas 01:45
  • VAVG 31.03km/h
  • VMAX 52.70km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 132m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bo "pro" ma się w sercu :P

Wtorek, 2 czerwca 2015 · dodano: 02.06.2015 | Komentarze 12

Ranek po nocnych opadach przywitał mnie genialną pogodą - pochmurne niebo, temperatura na poziomie kilkunastu stopni (ale tych z dolnej części tabeli) i południowy wiatr - jeszcze niespecjalnie silny. A jako że dziś w pracy musiałem być wcześniej niż zazwyczaj to już o ósmej rano raźnie siedziałem w siodle. Niestety w miarę czasu robiło się coraz cieplej i słoneczniej, ale w końcu idylla nie może trwać wiecznie.

Pierwotny plan był prosty - do Żabna i z powrotem, bez kombinacji. No i żarło dobrze, minąłem Puszczykowo, minąłem Mosinę (rajd mtb po remontowanym torowisku), Żabinko i w końcu dotarłem do Żabna, gdzie... musiałem lekko zredukować plany. Na wysokości kościoła, na zakręcie, wyłonił mi się bowiem przed oczyma zaparkowany radiowóz z dwoma odblaskowymi panami. Jako że akurat w tym czasie dziarsko gnałem asfaltem, kompletnie olewając ddr-kę położoną po drugiej stronie (więc jakoś bm się pewnie wybronił w razie "w"), to szybko nastąpiła korekta co do powrotu -  Szanownych Stróżów Prawa postanowiłem już nie widzieć w momencie gdy kostkowana ścieżynka, którą i tak bym nie pojechał, będzie po mojej stronie i skręciłem w prawo, na Grzybno, przez wiochy, zadupia i lasy dojeżdżając do Pecnej.

W pewnym momencie zatrzymałem się w zalesionym terenie, z przyjemnością wdychając genialny zapach ściółki i drzew, będący połączeniem parującego deszczu i rosy. Najchętniej bym tam sobie został, ale wiadomo, są rzeczy ważniejsze - przecież ludzkość nie obędzie się bez mojej obecności w robocie, słodkie szczeniaczki zaczną masowo zdychać oraz wybuchnie jakaś wojna nuklearna z tego powodu. Poświęciłem się i wróciłem :)

Końcówka trasy - o dziwo! - z wiatrem w plecy. Nieprzyzwyczajony do takich ewenementów czułem się lekko zestresowany, ale jakoś udało się dotrzeć do domu :) W Mosinie wyjechał mi z bocznej dróżki dziadek a aparycji zatwardziałego działkowicza, na starej kozie, ale za to z sercem "pro"-rowerzysty - elementem bowiem takiego podejścia do zawodowstwa były rękawiczki. A że ogrodowe - nie ma się co czepiać, każdy musi się przeszkolić w detalach zanim zostanie Contadorem :)


  • DST 53.50km
  • Czas 01:47
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 149m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Czerwiec rozpoczęty, maj zamknięty

Poniedziałek, 1 czerwca 2015 · dodano: 01.06.2015 | Komentarze 3

Jeśli przez cały czerwiec wiatr będzie zachowywał się tak jak dziś - czyli wymordował mnie w pierwszej części, żeby w drugiej, podczas powrotu, sukcesywnie i miarowo chlastać - średnio widzę swoje osiągnięcia w tym miesiącu. Co prawda taka wredność jest immanentną częścią słowa "wiatr", ale czemu, choćby jeden jedyny raz, nie może być odwrotnie - wiałoby mi w plecy, a potem w plecy? Eh, rozmarzyłem się w temacie utopii... :)

Dobre było to, że nie musiałem dziś telepać się przez miasto. Pojechałem na południe, przed pracą, bez konkretnych założeń. Początkowo do Mosiny przez Stare Puszczykowo, potem skierowałem się na Sowiniec i dokręciłem do Sowinek. A że było stać mnie na ekstrawagancję to zawróciłem w połowie, znów pokonałem mosińskie wertepy udające asfalt, poleciałem na Rogalinek i wróciłem przez Wiórek, Czapury oraz "uwielbianą" Starołęcką do domu. Nieźle się napociłem, żeby nie wstydzić się za bardzo za ostateczny wynik.

I jeszcze krótko podsumowanie maja. Ze zdziwieniem stwierdzam, że jeździłem codziennie! Krócej (bo gluty się zdarzyły) i dłużej, w sumie wszystkimi trzema rowerami, ale każdego dnia - po płaskim, po górach, w wietrze i w przeróżnych mżawkach. W sumie wyszło ponad 1760 km, z prędkością średnią prawie 30 km/h. W związku z czym piąty w kolejności miesiąc zamykam z piątką w Dzienniku Uzależnionego Rowerzysty :)

Aaa, i jeszcze jedno. Pobiłem swoisty osobisty rekord. Ponad sześć wysłuchanych audiobooków jednego miesiąca samego mnie zdziwiło. Jeśli dodam do tego, że jeszcze przeczytałem w międzyczasie dwie książki (nie na rowerze :) - aż takich zdolności nie mam) to nasuwa się pytanie - gdzie ten mityczny kryzys czytelnictwa? I bardziej egzystencjalne - jak do cholery znalazłem na to czas? :)