Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 198417.70 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2015

Dystans całkowity:1503.24 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:50:00
Średnia prędkość:30.06 km/h
Maksymalna prędkość:58.70 km/h
Suma podjazdów:5759 m
Liczba aktywności:27
Średnio na aktywność:55.68 km i 1h 51m
Więcej statystyk
  • DST 53.40km
  • Czas 01:43
  • VAVG 31.11km/h
  • VMAX 46.00km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Podjazdy 163m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na zadupiu. Wyrafinowanym

Czwartek, 9 kwietnia 2015 · dodano: 09.04.2015 | Komentarze 8

Oj, potrzebowałem oddechu. Nie oznacza to, że mam jakieś problemy z tą dość przydatną czynnością fizjologiczną, a po prostu miałem dość miasta, a już na pewno jazdy po nim. Od poniedziałku też wyłączyła mi się funkcja "przyjemność z jazdy". Chyba po raz pierwszy w życiu.

Dlatego niezmiernie ucieszył mnie dzisiejszy prognozowany kierunek wiatru - po prostu, bez kombinowania południowy. No i git. Pozostało jedynie pokonać Luboń, Puszczykowo i Mosinę, żeby znaleźć się na Kompletnym Zadupiu, czyli na trasie do Krajkowa. Tam naprawdę kończy się świat. Dosłownie. Koniec asfaltu i bez roweru MTB ani rusz. A psy, że tak kulturalnie powiem, dupami szczekają. Konkretnie jeden, puszczone na samowolkę po wsi wielkie bydlę, 95% boksera, 5% mixa innych ras. Na szczęście chyba nie z tych, dla których rower stanowi niezbędny element diety, więc udało mi się go minąć z duszą na ramieniu, ale jednak w całości.

Jako że trochę mi brakowało kilometrów do pięćdziesięciu to wracając postanowiłem jeszcze skręcić w (o dziwo, bo myślałem, że byłem już w tym kierunku wszędzie) drogę na Sowinki. Kurde, jak tam jest fajnie! Kolejna wiocha z zawiniętym asfaltem, wszędzie bocianie gniazda (jeszcze niezamieszkane) - o tak, takie widoki były mi potrzebne. Zupełnie odpadłem przy widoku tej chaty, którą w ciemno biorę we władanie. Jeśli ktoś zna właściciela to już może szykować namiary i umowę cesji.

A w Krajkowie na samym końcu samego końca przywitało mnie takie "coś". Chyba toto katolickie, ale mi bardziej kojarzy się z islamistami... Ekumenizm w nowym wydaniu?

Wracając już przez cywilizowane obszary obserwowałem z ciekawości zachowanie kierowców. I co z tego, że ja standardowo praktycznie na stójce przy każdym czerwonym, przepuszczone autobusy z wysepek, piesi etc., a puszkarze? Czerwone? Co to? Żółte? Wczesne zielone. Droga podporządkowana? Nie istnieje. A pewnie i tak kolejny mandat czekał będzie właśnie na mnie...

Żeby nie marudzić - lekko odżyłem :)



  • DST 56.30km
  • Czas 01:51
  • VAVG 30.43km/h
  • VMAX 50.90km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Podjazdy 195m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Gę.

Środa, 8 kwietnia 2015 · dodano: 08.04.2015 | Komentarze 6

Psychika już mi powoli zaczyna odtajać po poniedziałku, za to fizycznie zacząłem dopiero teraz czuć skutki uderzenia - pojawiły się lekkie siniaki oraz stłuczenia. Do tego czuję dyskomfort podczas podnoszenia ręki. Nic poważnego, nie pierwszy to raz gdy leżałem na ziemi, ale jako całość to kolejny element puzzli spod znaku: co grozi rowerzyście, gdy po prostu chce jechać przed siebie, nie przejmując się debilizmem nieprecyzyjnych przepisów oraz chamstwem troglodytów. Jakby ktoś chciał kupić takie puzzle to nie trzeba - są za darmo, wystarczy po prostu wystartować z rowerem :)

Dziś wykręciłem klasyka przez caaaaały Poznań, Strzeszyn, Kiekrz, Mrowino, Napachanie, Baranowo, Przeźmierowo. I właśnie podczas przejazdu przez tę ostatnią miejscowość, nauczony ostatnimi doświadczeniami, skupiłem się na tym, co do tej pory miałem głęboko w (...), czyli co musiałbym zrobić, żeby w razie jakby co nie stać na z góry poszkodowanej pozycji podczas kolejnej interwencji stróżów prawa (oczywiście w temacie rowerowym niewyedukowanych, co uświadomiła mi ostatnia gadka z nimi). I tak: po zjeździe z DK 92 przejechać na drugą stronę, gdzie pół chodnika zaanektowane jest dla czerwonej kostki, posiekanej obowiązkowo zjazdami i podjazdami pod posesję. Tak gdzieś przez około kilometr, następnie... znów trzeba przeciąć ulicę w całej jej szerokości (czyli dokładnie wracamy tam, gdzie pierwotnie jechaliśmy), gdzie znajdziemy się znów na kosteczce, postoimy sobie na światłach, które nie reagują na wciskanie guziczków. A jako że tę część karnie zaliczyłem to gorąco polecam miłośnikom wspinaczki wysokogórskiej jeden z krawężników. Na końcu ścieżka zakręca w prawo, a żeby wrócić na normalny asfalt trzeba wyjechać z drogi podporządkowanej. I tyle atrakcji na dwóch kilometrach! Samo pisanie o tym męczy, a co dopiero korzystanie...

Dochodzę do wniosku, że jest pewna logika w podejściu do niektórych spraw, teoretycznie niepowiązanych. Skoro najlepszym sposobem, żeby nie zajść w ciążę jest celibat, to analogicznie najlepszym środkiem w celu uniknięcia zagrożenia życia lub/i mandatów jest nie ruszanie się z domu. Jakie to proste! A ja głupi jeżdżę i jeżdżę zamiast od razu na to wpaść :)

Miałem też chwilę radości. Nie, nie trafiłem przypadkowo na poniedziałkowego kierowcę i nie zamieniłem jego ryja w krwawą papkę (eh te romantyczne marzenia)... :) Nastąpiła ona wtedy, gdy centralnie nad moją głową, bardzo nisko przeleciały trzy imponującej wielkości dzikie gęsi, dokładnie takie jak z kojarzonej chyba przez wszystkich okładki "Cudownej podróży" Selmy Lagerlöf. Poczułem głęboko ich wolność, niezależność od wszystkiego i po prostu radość życia.

Się mi filozof załączył. Fuj.



  • DST 55.10km
  • Czas 01:48
  • VAVG 30.61km/h
  • VMAX 50.40km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 131m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Żółć

Wtorek, 7 kwietnia 2015 · dodano: 07.04.2015 | Komentarze 8

"Wziąłem ostatnio, wyobraźcie sobie państwo, udział w konkursie na najbardziej polski wyraz. Wiecie, co zaproponowałem? (...) Żółć - powiedział z emfazą Klejnocki. - Z dwóch powodów. Po pierwsze, składa się ono z samych znaków diakrytycznych charakterystycznych ekskluzywnie dla języka polskiego i w ten sposób zyskuje rangę tyleż oryginalności, co niepowtarzalności. (...) Po drugie, mimo że wyraz ten językowo jest tak dystynktywny, zawiera pewne treści uogólniające, w symboliczny sposób stanowi o naturze wspólnoty, która się nim, przyznajmy, że niezbyt często, posługuje. Oddaje pewien charakterystyczny nad Wisłą stan mentalno-psychiczny. Zgorzknienie, frustrację, drwinę podszytą złą energią i poczuciem własnego niespełnienia, bycie na „nie” i ciągłe nieusatysfakcjonowanie".

Ten cytat z "Ziarna prawdy" Zygmunta Miłoszewskiego chodzi mi po głowie od wczorajszego wydarzenia. Jest po prostu idealny wobec całości sytuacji, w jakiej się znalazłem - gdy mimo, że to ja stałem się obiektem czysto bezsensownej agresji dwójki frustratów pełnych owej żółci, ostatecznie w świetle prawa zostałem sprawcą. I - po przemyśleniach - prawdopodobnie odpuszczę sprawę, bo nawet gdyby znalazł się jakimś cudem świadek czy monitoring to na 99% sędzia stwierdzi, że przepisy są niejasne i w sumie to prawdopodobnie powinienem jechać ciągiem pieszo-rowerowym, nawet jeśli znajdował się po drugiej stronie. Czuję się naprawdę bezsilny w tym kraju... Troglodytom składam raz jeszcze serdeczne podziękowania za rozwalenie mi całkiem fajnie zapowiadającego się wolnego dnia.

Dziś jechałem jeszcze na wczorajszej adrenalinie, pełen gorzkich myśli. I niestety zostało coś w głowie, bo starałem się gdzie musiałem jednak poruszać tymi cholernymi DDR-ami (nawet w Lusowie!) - będąc świadomym, że z każdej strony skazany jestem na porażkę "jakby co". Pokręciłem sobie do Tarnowa Podgórnego, tam zakręciłem i wróciłem już DK 92. Tam ścieżek człowiek na szczęście nie uświadczy :)

Grrrrr!!!



  • DST 32.50km
  • Czas 01:07
  • VAVG 29.10km/h
  • VMAX 44.50km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Podjazdy 129m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

220 PLN za niewinność

Poniedziałek, 6 kwietnia 2015 · dodano: 06.04.2015 | Komentarze 36

##$#@*%&!!!! Może tak kulturalnie zacznę dzisiejszy wpis.

Ale po kolei.

Świąteczny poniedziałkowy poranek, pochmurno, ale bez większych opadów. Ruszam na rower, świadom tego, że żeby jadąc z powrotem mieć watr w plecy muszę pokonać całe miasto, z południa na północ. No spoko, przecież będzie pusto. I było. Bezproblemowo dostałem się do ulicy Bałtyckiej, z której skręciłem w Gdyńską. Ciągle samochodów mniej niż zero, jechałem więc ZGODNIE Z PRZEPISAMI asfaltem w kierunku granicy z Koziegłowami, ignorując położoną po drugiej stronie drogę pieszo-rowerową (nie pas rowerowy).

Nagle usłyszałem klakson, a chwilę potem ujrzałem obok siebie ryj jakiegoś dwudziestokilkuletniego gówniarza krzyczącego do mnie z fotela pasażera, że "tam jest ścieżka!! tam jest ścieżka!!". Początkowo kulturalnie w pędzie mu wytłumaczyłem, że zgodnie z przepisami nie muszę nią jechać i nie zamierzam, na co ten zaczął pyszczyć I tak od słowa do słowa poszło dalej, już mniej kulturalnie. Chwilę potem zostałem wyprzedzony dosłownie o centymetry, co odpowiednio skomentowałem. Moment później droga została mi zajechana, co już mnie tak rozsierdziło, że komentarz nie nadaje się do cytowania nawet w tygodniku "NIE". W tym momencie debil za kółkiem z piskiem zahamował, ja tego zrobić siłą rzeczy nie zdążyłem i całym pędem walnąłem mu w tył. Przeleciałem ukosem nad prawym bokiem i wylądowałem w rowie. Pierwsze co: czy nic nie złamałem. Nic, lekkie otarcia. Drugie pierwsze co (a w sumie równorzędne): co z rowerem. Na szczęście szybka diagnoza - tylko skrzywiona prawa hamulcomanetka oraz stłuczona szybka w lewej.

No i nastąpiła kumulacja. Z puszki wysiadł gówniarz i jego ojciec, bo to on kierował (w samochodzie była też jakaś trzecia osoba). Już tak nie kozaczyli, do momentu gdy zobaczyli zbitą szybkę od jednego ze świateł pozycyjnych. "Dzwoń na policję" usłyszałem tylko od głowy rodziny, człowieka-macho, co to potrafi tym "spedalonym" pokazać co i jak. Patrol przyjechał dość szybko i...

...i niestety dochodzimy do sedna, czyli do tego w jak porąbanym kraju żyjemy. Nie było żadnych świadków. Nikt nie był w stanie zaświadczyć, że troglodyta zajechał mi drogę (jakiekolwiek samochody pojawiły się dopiero później). Było moje słowu przeciw ich - w sumie trojga. A co stwierdził szanowny pan kierowca? Że musiał zahamować, bo zatrzymały się auta przed nim! Na pustej drodze... Opadły mi ręce, opadło mi wszystko... Jawne kłamstwo w pysk, a ja nie miałem jak się obronić. I tak zostałem sprawcą kolizji. Oczywiście, mogłem nie przyjmować mandatu. Ale chwila dyskusji z policjantem na temat genezy całej sytuacji uświadomiła mi, że nie ma to sensu. Argumenty, nawet poparte cytowaniem artykułu 33. Prawa o Ruchu Drogowym, który pozwala mi na ignorowanie niektórych polskich wynalazków odbijały się od muru. Nie wyhamowałem, więc winny jestem ja. Chyba że odwołam się do sądu i tam udowodnię, że było inaczej. Fajnie, nawet o tym pomyślałem, ale jak się wybronię przeciw trójce troglodytów? Postanowiłem przyjąć i ewentualnie w ciągu siedmiu dni się odwołać. Już z domu zadzwoniłem do dyżurnego na komendzie Poznań-Nowe Miasto, żeby zapytać czy w tym miejscu jest jakikolwiek monitoring. "Nie odpowiem panu, bo nie wiem". Aha. "A gdzie się mogę dowiedzieć?". "Nie wiem". Poddałem się.

Ile mnie to wszystko kosztowało? Ano dokładnie tyle ile w tytule plus pewnie coś jeszcze przyjdzie od ubezpieczyciela za uszkodzenie pojazdu:

W radiowozie już podczas prywatnej rozmowy policjanci (zestaw mieszany) niby przyznali mi częściowo rację, ale zasłonili się jak zwykle przepisami. I oczywiście bla bla bla o tym, że szanują jak ktoś tak jak ja tyle jeździ, ale inni rowerzyści to tragedia (tu częściowo byłem w stanie się zgodzić). Ale rozwalił mnie tekst: "wie pan co, ja wszystko rozumiem, ale jak jadę sobie prywatnie np. przez centrum Poznania i widzę jak ci rowerzyści wyprzedzają mnie z prawej, a potem na kolejnych światłach to samo to mnie to irytuje". Nie wiedziałem dokładnie co w tym takiego wnerwiającego, nie wiedziałem też czy był do tej pory świadomy, że jest to zgodne z prawem czy dowiedział się tego dopiero ode mnie...

Podsumowanie: spędziłem dobre pół godziny w radiowozie, po raz pierwszy w życiu. Dmuchałem w alkomat, też w sumie po praz pierwszy. Oczywiście zero-zero-zero, ale dobra rada dla wszystkich lubujących się w piwkowaniu na trasie - nie róbcie tego, za duże ryzyko - wtedy cała sytuacja może się skończyć jeszcze gorzej. Panią policjantkę niosącą dokumenty dla puszkowców (zapomniałem spisać numery, eh) poprosiłem o gorące ich pozdrowienie z dedykacją "za buractwo i polactwo". Nie wiem czy przekazała, bo wcześniej się zwinęli, a ja nie pytałem.

Jak już się wydostałem na wolność to pro forma dokręciłem do Czerwonaka, skręciłem lekko w kierunku na Dziewiczą Górę, dalej jakoś serca nie miałem do jazdy, więc zawróciłem. Chyba jestem rozgrzeszony.

A tak wygląda przód mojego roweru. Aż dziw, że nie było gorzej. W domu kierę lekko wyklepałem i jest ciut prostsza.

Chory kraj, chore przepisy. A człowiek bezbronny. Jeszcze myślę jak to ruszyć i czy warto walczyć z wiatrakami?



  • DST 56.50km
  • Czas 01:50
  • VAVG 30.82km/h
  • VMAX 51.80km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 172m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Teściowa - Słońce 1:0 :)

Niedziela, 5 kwietnia 2015 · dodano: 05.04.2015 | Komentarze 12

Czy już pisałem, że nienawidzę wszelkich możliwych świąt? Dopiero miliard razy? Nigdy za dużo :)

Plusem jest to, że jest/bywa wolne, Ale co z tego, skoro trzeba obowiązkowo wykonać rodzinne "ą-ę"? W tym roku padło na poznański desant, czyli śniadanie u Teściowej. No dobra, przyznać muszę, że było pyszne, a do tego bez dodatku arszeniku! Gorzej z pogodą. Rano piękne niebo, bezchmurnie, a dziwnym trafem z każdą minutą spędzoną u Mamusi słoneczko coraz bardziej uciekało w niebyt. Aż w końcu znikło całkowicie. Rozsądek godny podziwu :)

Cmok cmok i w końcu udało się jednak wydostać ze szponów. Tylko co robić, ruszać czy nie ruszać, skoro do rozstrzygnięcia pozostawała jedynie kwestia: czy będzie lać, czy tylko padać? Stwierdziłem, że zaryzykuję. Wystartowałem przez puste (!!!!) miasto, stojąc jak zwykle na tysiącu świateł (do tego już się przyzwyczaiłem - poznańska sygnalizacja mogłaby być korpoideałem, świąt nie obchodzi), potem Strzeszynek, Kiekrz (zaczęto tam remont czegoś, więc postałem sobie jakieś pięć minut na wahadle), Rokietnica, Mrowino, Napachanie, Przeźmierowo, Skórzewo, a na koniec nalot musztardowy koło omawianej wczoraj w komentarzach siedziby firmy "Pegaz", tej od najlepszej na świecie musztardki piekielnej.

Kilka razy mnie delikatnie podlało. Kilka razy przyprószyło śniegiem. Bardzo wiele razy zawiało w pysk i z boku. Bardzo mało razy powiało w plecy. Typowe święta wielkanocne.

A Teściową jak zwykle pozdrawiam :)



  • DST 52.00km
  • Czas 01:45
  • VAVG 29.71km/h
  • VMAX 47.20km/h
  • Temperatura -1.0°C
  • Podjazdy 157m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Móc to nie spać

Sobota, 4 kwietnia 2015 · dodano: 04.04.2015 | Komentarze 22

No proszę. Jednak jak się nie chce to można. Tak, nie chce. Bo nijak nie da się połączyć mojej skromnej osoby z chęcią zrywania się na nogi o 6:30 rano w przedświąteczną sobotę. Ale z racji na to, że większość długich urlopów miewam wolnych, trzeba się było kiedyś poświęcić i ruszyć swój tyłek na poranny dyżur w robocie. Jedyną zatem szansą na pokręcenie była ta oto kosmiczna godzina, a w sumie 30 minut później.

Warunki były idealne jak na wiosnę. Minus jeden na termometrze. Chłodny. narastający wiatr z kierunku: w pysk, a następnie w pysk. Śliski asfalt. Zamarznięte kałuże i lód po nocnych opadach, przez które jak wczoraj sądziłem w ogóle nie uda mi się dziś wyjechać. Czego chcieć więcej? :) Oj, namęczyłem się dziś jadąc tę "rybkę" przez Luboń, Komorniki, Trzcielin, Dopiewo, Dąbrówkę i Skórzewo. Ale jednak liczy się fakt, że swoje wykręciłem, choć jadąc ostrożnie i zachowawczo.

Na drogach pusto i cicho, załączyłem sobie więc mentalne relaksacje uszne. W jedną stronę nowy album Afro Kolektywu, w drugą "Cyniczne córy Zurychu" Artura Andrusa. Miałem komplet. I potem się dziwić, że ludzie się na mnie gapią jak jadę z debilnym bananem na ryju... :)


  • DST 52.30km
  • Czas 01:46
  • VAVG 29.60km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 255m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

No to nic-i

Piątek, 3 kwietnia 2015 · dodano: 03.04.2015 | Komentarze 5

Ło Jezu. Dwa dni rowerowej posuchy spowodowały, że wiem już jak czuje się alkoholik podczas kilkunastominutowej zmiany kasjerek w nocnym. Były co prawda chomiki, było dreptanie na piechotę do pracy, a wczoraj nawet byłem już w blokach startowych do wyjazdu, gdy zaczął sypać typowy kwietniowy śnieg, ale nic nie jest w stanie zastąpić pędu powietrza podczas pokonywania prawdziwych kilometrów. Tym bardziej zresztą nie rozumiem o co chodzi tym sympatycznym łysym panom w glanach, którzy tak często gdzieś na ulicach promują hasło "zakaz pedałowania" :)

Dziś jednak mało by brakowało, a z roweru również byłyby nici. Dentystyczne. Bo rano w celu ich zdjęcia z usuniętych zębów wybrałem się do miejsca kaźni. Prz okazji założono mi opatrunek, gdyż rany średnio się goiły i praktycznie cały tydzień spędziłem na przeróżnych ibupromach, których jako przeciwnik tabs zażyłem na górkę na cały rok. O dziwo poszło dość sprawnie i około dziesiątej byłem już w domu, gdzie wykonałem szybką interwencję grafikową po telefonicznej analizie migracji ludów w miejscu pracy ("co, na rower?" - "no" - "spoko") i udało się wykaraskać na szosę.

Co z tego, że wiało, że zimno, że mokro? No nic to, a nawet nici to! Tego mi brakowało! Ależ radochą było wykonać tego ciężarnego węża przez Skórzewo, Dąbrówkę, Dopiewo, Więckowice i Wysogotowo... Walka z silnym wiatrem została zrekompensowana faktem, że tym razem ani nic nie chciało mnie utopić strumieniami prosto z nieba, ani nie chciało zamienić w białego bałwana. Bałwana może i tak, ale przynajmniej nie białego.

Ucieszyła mnie jeszcze jedna rzecz: do stacji w Fijałkowie wrócił radiowóz MO. Oczywiście żeby to uczcić dokonałem obywatelskiego zatrzymania samego siebie :)