Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 197810.70 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Luty, 2015

Dystans całkowity:1361.90 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:46:12
Średnia prędkość:29.48 km/h
Maksymalna prędkość:55.70 km/h
Suma podjazdów:3570 m
Liczba aktywności:25
Średnio na aktywność:54.48 km i 1h 50m
Więcej statystyk
  • DST 52.00km
  • Czas 01:46
  • VAVG 29.43km/h
  • VMAX 55.70km/h
  • Temperatura -1.0°C
  • Podjazdy 79m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zwykłość + nowy filmik

Środa, 18 lutego 2015 · dodano: 18.02.2015 | Komentarze 6

Dzisiejszy trening po prostu się odbył. Nie poszalałem, nie marudziłem, męczyłem się pod wiatr (w końcu znów zachodni) i momentami cieszyłem się, że mi on pomagał. Trasa to "samochodzik" w wersji odwróconej: do Dopiewa i powrót przez Konarzewo (pałacyk "się robi"). Raz tylko się zatrzymałem, bo sympatyczny pan z TIR-a (a bywają i tacy) poprosił mnie o topograficzną pomoc w temacie miejsca, gdzie może nawrócić. No i jechałem bardzo ostrożnie, bo w nocy chyba kropiło i drogi były przymarznięte na tyle, że na kilku skrętach nieźle mną zakręciło.

Odnalazłem ostatnio na dysku nagranie, które zrobiłem jakoś na jesieni ubiegłego roku crossem, z kamerką na cycu, na trasie od mojego domu do północnych granic Poznania. Wczoraj wieczorem (a w sumie już w nocy) udało mi się to jako tako obrobić, choć błędów się nie ustrzegłem. Efekt poniżej. Tak wygląda mój klasyczny dzień, podczas którego muszę pokonać te kilkanaście kilometrów w jedną stronę po mieście. I jeszcze zawrócić. Raczej nie złamałem prawa ani razu (przynajmniej na obrobionej części filmiku, he he), choć pewnie dla niektórych mój styl jazdy wyda się zbyt agresywny, ale w realu i z perspektywy żywej osoby wygląda to jak wiadomo o wiele bezpieczniej niż na nagraniu. W każdym razie przeżyłem :)

Przy okazji przypominam, że wcześniejsze filmiki znajdują się w dziale "Jestę reżyserę" :)


  • DST 52.25km
  • Czas 01:47
  • VAVG 29.30km/h
  • VMAX 46.00km/h
  • Temperatura -3.0°C
  • Podjazdy 104m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

SPK-WS :)

Wtorek, 17 lutego 2015 · dodano: 17.02.2015 | Komentarze 6

No proszę - znów pojawiło się słońce. Nie żebym bym jakimś wielkim miłośnikiem, ale zimą jego obecność warunkowo mogę uznać za dopuszczalną :) W przeciwieństwie do wiatru, który dziś minimalnie osłabł, ale podobnie jak wczoraj zimny był niczym główny target szeregowego, przeciętnego nekrofila.

W związku z tym znów nie poszalałem, ale i tak jechało mi się o niebo lepiej niż podczas tripu sprzed 24 godzin. Głównie to zapewne kwestia trasy, która w znakomitej większości prowadziła mnie przez szosy otoczone lasami - czyli te z Puszczykowa, Rogalina i Mieczewa. Jechałem spokojnie, delektując się głosem Roberta Gonery i wartką akcją "Ptaszydła" Maxa Bentowa. Powiewało mi najpierw w pysk, potem z boku, więc odpuściłem ambicje dotyczące średniej prędkości. Na to może (?) przyjdzie jeszcze czas.

A na koniec klasyka gatunku - na Armii Poznań w Luboniu dłuuugi dźwięk klaksonu, oczywiście nawiązujący do istnienia DDR-a "full wypas", czyli kostkowanego, z wysokimi krawężnikami, podjazdami i zwałami piasku, który jakoś nie przyciągnął mnie do siebie. W odpowiedzi Szanowny Pan Kierowca - Władca Szosy (SPK-WS) usłyszał krótką instrukcję dotyczącą jednego z aspektów wydalania - widziałem zawahanie czy aby się nie zatrzymać, ale w końcu SPK-WS odpuścił. W sumie szkoda, bo nudno się jechało :)



  • DST 52.00km
  • Czas 01:50
  • VAVG 28.36km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura -1.0°C
  • Podjazdy 109m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wąchock Zwei

Poniedziałek, 16 lutego 2015 · dodano: 16.02.2015 | Komentarze 11

No to chyba oficjalnie eksperyment p.t. "Wiosna w lutym 2015" możemy uznać za zamknięty. Dziś już standardowo - lekko poniżej zera na termometrze o ósmej rano, a do tego mój ulubiony pieszczoch - bardzo silny, a momentami porywisty wiatr. Pożegnałem się z rękawiczkami bez palców, przeprosiłem z kominiarą i dwoma parami skarpetek. Cóż, przynajmniej śnieg nie padał. Wiem, wiem, ten mój wrodzony optymizm :)

Za to na wiatr nie ma mocnych. W moim przypadku jego kierunek, czyli południowo-wschodni to konieczność pokonania Starołęckiej (ech...) i choćby opisywanego wczoraj DDR-a (żadnych zmian. Ja natomiast już zaczynam pokonywać ową szklaną pułapkę zgrabnie, jednym żabim skokiem. Miasto Poznań uczy nawyków jak Pawłow swojego psa). Zadowolony póki co jestem za to z jakości drogi na Głuszynie po remoncie - jedzie się równo i sprawnie. Warto było czekać ten rok.

Wiało mi w pysk, wiało mi z boku, a że z poznańskiego Dębca nie ma jak zrobić trasy "po prostu" na SE to postanowiłem w ramach testu dziś skręcić za Koninkiem na Borówiec. Jak już się tam znalazłem to co mi się rzuciło w oczy? Proszę:

I nie chodzi wcale o absurd samej ścieżki, bo na wjazd na nią nie dałbym się zaciągnąć nawet wołami :) Ale w sumie - ja tam na taki układ idę - rowerzyści na drogi, puszkowcy na takie ścieżynki...

Dalej w kierunku na Skrzynki znałem już sytuację drogową, czyli żywy skansen betoniarstwa płytowego, więc pokręciłem się po samym Borówcu. Oczy przecierałem, bo ukazała mi się piękna trasa, chodniki z dopuszczonym (a nie nakazanym - brawo!!!) ruchem rowerowym. I tak było przez dwa kilometry, do granicy z wiochą o nazwie Kamionki. A tam... No cóż, musiałem upewnić się czy nie jestem w Wąchocku - nagle okazało się, że sołtys nie zdążył rozwinąć asfaltu po nocce. I masz:

A miałem nadzieję, że remont tych okolic to już pieśń przeszłości. Oj, naiwny ja, naiwny... Ostatni raz byłem tu jakieś dwa lata temu, szkoda że nie cyknąłem fotki, bo mógłbym zrobić konkurs z cyklu "znajdź dziesięć różnic". Jechać dalej nie było sensu, zawróciłem, starałem się wyrzygać choć namiastkę przyzwoitej średniej - nie wyszło. Życie.

Ale dziś wykręciłem już dwutysięczny kilometr w tym roku. I tym optymistycznym akcentem... ruszam do pracy. Poniedziałek w pełni :)



  • DST 57.25km
  • Czas 01:56
  • VAVG 29.61km/h
  • VMAX 44.20km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 109m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

100% PL

Niedziela, 15 lutego 2015 · dodano: 15.02.2015 | Komentarze 8

Generalnie zazwyczaj ciężko u mnie bywa z patriotycznymi porywami czy objawami narodowej dumy. Ale są dni, kiedy to, że urodzono mnie Polakiem udowadniane mi jest czy chcę czy nie chcę, a nawet ja sam się do tego przyczyniam wybierając trasę do jazdy rowerem.

Po kolei - najpierw wiatr, który spowodował, że jak przeciętny Rodak w niedzielę rano czułem się nieźle zawiany. Co prawda żadnych wichur dziś nie było, ale na DK92 na otwartych przestrzeniach między Poznaniem, Swarzędzem a Kostrzynem fragmentami pomiatało mną zacnie. To, że jechałem w kierunku stolycy, i to częściowo ulicą Warszawską tylko potwierdza, że duch narodowy nade mną czuwał.

Kształt trasy chyba mówi sam za siebie. Nie wyjeździłem dziś jedynie Helu, ale jak wiadomo okolice Wolnego Miasta Gdańsk niekoniecznie związane są z żywiołem tylko polskim. Mam nadzieję, że to mnie tłumaczy i nie doczekam się pikiety ONR-u pod oknem :) Trafiłem też, jak to w niedzielę, na obowiązkowy element polskości, czyli wizytacje kościelne, jakże by inaczej, na czterech kółkach. Tak więc co wiocha to korek.

A co na koniec? Oczywiście przygoda z DDR-em made in Poland.

Ten biały dywanik to nie piasek wysypany w celu zwiększenia bezpieczeństwa rowerzystów na ścieżce. To rozwalone na całej szerokości szkło, leżące przy Hetmańskiej od co najmniej trzech-czterech dni. Codziennie obserwuję jedynie przechodzące przez jego taflę ślady kół i zastanawiam się ile osób tak jak ja zdążyło zejść z roweru i przeskoczyć nad tym pieszczoszkiem. A ile nie zdążyło.

Tak, to zdecydowanie był typowo polski trip. Razem ze średnią, która jest wybitnym przykładem tego, co lubimy najbardziej, czyli zwycięskiej porażki :)



  • DST 55.00km
  • Czas 01:50
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 118m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

O opiłku

Sobota, 14 lutego 2015 · dodano: 14.02.2015 | Komentarze 4

Mam taką osobistą nerwicę natręctw, która polega na kontrolowaniu wieczorem ilości powietrza w kołach. Posiada ona - mimo, że jest nerwicą - swoje racjonalne podstawy, wynikające z nieprzewidywalności tego, co można zastać na polskich drogach i DDR-ach, a także, odkąd nabyłem szosę, z metafizycznej głębi irracjonalności związanej z konstrukcją wentyli Presta. Wczoraj wieczorem po powrocie z pracy jak zwykle zabrałem się za rutynowy ogląd i... znów z tyłu powietrza mniej niż zero. Przestało mnie już to bawić kilka dni temu, bo w tym miesiącu wymieniłem już chyba ze trzy dętki, więc zabrałem się za kompleksowe, powolne i dokładne badanie tematu. Znalazł się winny - mikroskopijny, zupełnie niewidoczny od zewnętrznej strony opony ostry kawałek czegoś, co przypominało opiłek. Było to tak małe, że nie udawało mi się wyjąć - i tu przydał się po raz pierwszy w życiu gadżet zwany paznokciami. Żony, bo moje się do niczego nie nadawały. Na samej gumie na szczęście ślady nie zostały po usunięciu tego shitu, więc powstrzymałem się z powództwem cywilnym wobec rzeczonego opiłka, zadowalając się jedynie wywaleniem go do kibla.

Jakże komfortowo dziś mi się kręciło bez kapcia z tyłu i sprawdzania co chwilę czy jadę jeszcze na dętce czy już na obręczy! Taka mała rzecz, a jak cieszy :) Na początku trasy zawitałem jeszcze do rowerowego na Starołęckiej po zapasową gumę i mogłem korzystać z tego, co dała nam dziś pogoda, a dała wiele dobrego. Nie żeby mnie dziwiło plus 7 w lutym, brak śniegu, lodu i marznącej mżawki, w końcu to norma. A nie, sorry, to w maju :) Wiaterek się trochę wzmógł, więc fragmentami się nieco pomęczyłem, ale nie ma co narzekać. Trasa to nieszczęsny piesek bez nóg, z moim domem pod ogonem - Głuszyna, Gądki, Szczytniki, Tulce i powrót przez Krzesiny. Rowerzystów całkiem sporo - czyżby zaczął już się ten mityczny "sezon"?

Na końcu jeden zgrzyt - kolejna kretynka za kółkiem, dla której coś takiego jak zasady wjazdu na rondo to czarna magia. Prawie by mnie rozjechała, mimo że byłem uprzywilejowany. Jak już jej wykrzyczałem co i jak to we wzroku nie zauważyłem zrozumienia - widocznie paniusia była już myślami podczas zabiegu w salonie kosmetycznym lub romantycznej kolacji z okazji walentynek. Ze sponsorem, który zafundował jej Tigrę, w której siedziała.



  • DST 53.20km
  • Czas 01:47
  • VAVG 29.83km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 0.0°C
  • Podjazdy 143m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jednak nieprzewidywalnik, czyli o żabokurczakoufoludku

Piątek, 13 lutego 2015 · dodano: 13.02.2015 | Komentarze 6

Wczoraj zachciało mi się pomarudzić w temacie pokonywanych tak samo, o tej samej porze i tych samych ścieżek. Mam nauczkę. Po raz kolejny ta bliżej nieokreślona menda, która siedzi gdzieś na górze czy na dole i planuje mi rowerowe wypady wleciała na chwilę na BS, poczytała co trzeba i... Ale po kolei...

Wybór trasy był dziś prosty - przez Wiórek i Rogalin do Mieczewa i z powrotem. Starołęcka pokonana jak zwykle z przeszkodami, ale bez ofiar - pierwszy sukces. Przyzwoita średnia na odcinku do Rogalinka, w okolicach 29 km/h pod wiatr - drugi. Już się cieszyłem na jakiś przyzwoity wynik, gdy w lesie zaraz przed Rogalinem zatrzymałem się przy długim sznureczku samochodów, a przed nim ukazał się sterujący ruchem człowiek-odblask. Wycinka drzew... No dobra, pomyślałem, chwilę poczekam i przejadę. Naiwniak!

Jakoś od 5 do 10 minut później czekałem w tym samym miejscu, a jedyne co się zmieniło to wysokość nad poziomem morza panów "wycinaczy" oraz tragiczny los gałęzi i konarów, które dokonywały żywota już na asfalcie. Stwierdziłem, że nie sensu czekać, bo może chłopaki są aktualnie w pracy, ale ja żeby się do niej dostać muszę być co najmniej w Poznaniu, więc zawróciłem.

Jako że kilometraż na liczniku pokazywał zaledwie liczbę 22 to postanowiłem pojechać jeszcze w kierunku Mosiny, tam się pokręcić i wrócić przez Puszczykowo. No cóż, mam ten talent do wbijania sobie gwoździ do trumny :) W Mosinie korki, a ja wpadłem na pomysł, żeby zobaczyć jak wygląda aktualnie droga na Sowiniec, którą kiedyś z ciekawości zaliczyłem na MTB i już wtedy stwierdziłem, że do takiej jakości asfaltu bardziej adekwatny byłby czołg. Nie zawiodłem się w pierwszej części, tej mosińskiej - 1,5 kilometra walki z wulkanami już na zawsze pozostanie w mej pamięci. Ale potem - szok. Jaki? A taki oto:

Aż musiałem spojrzeć na gps czy dobrze jadę - przecież TAKIEGO asfaltu się nie spotyka, tym bardziej tu :) Można? Można. Jednak podróż powrotna wyleczyła mnie z tego szoku, m.in. dzięki temu, że niemal połamałem obydwa koła na przejeździe kolejowym, takie tam były dziury. Uff - znów wśród swoich :)

Wyszło jak wyszło, średnią nie mam się co chwalić, ale plus dodatni w postaci niespodzianki remontowej będzie do wykorzystania. Mam wątpliwości co narysowałem na mapie - kurczaka? Żabę? UFO? Przy okazji udało mi się skończyć ostatnią książkę Mankella z Kurtem Wallanderem w roli głównej - cóż, całość zajęła mi jakieś pół roku, trochę szkoda, że to już koniec, ale czas znaleźć sobie nowego towarzysza do kręcenia.




  • DST 52.40km
  • Czas 01:43
  • VAVG 30.52km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Podjazdy 51m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przewidywalnik

Czwartek, 12 lutego 2015 · dodano: 12.02.2015 | Komentarze 10

Który to już raz tej zimy idzie wiosna? Trzeci? Czwarty? Nieważne, jak dla mnie może już tak zostać, i to nie tylko do końca zimy, ale nawet do września - byleby tylko nie trafiły się letnie upały. Te kilka stopni na plusie odpowiada mi idealnie, nawet rękawiczki dziś założyłem bezpalczaste - zdecydowanie jestem na tak.

"Kondomik" wykonałem dziś w wersji klasycznej, czyli najpierw Mosina, potem Stęszew. Wiatr miał być słaby, a był co najmniej umiarkowany, trochę dał o sobie znać, ale wyjątkowo potraktuję go dziś łagodnie, bo nawet parę razy podmuchał mi w plecki. Taki ewenement. Kolejnym było to, że w Komornikach nie było korków - jeśli taka sytuacja się utrzyma dłużej to obiecuję, że przestanę nazywać tę wioseczkę Korkomornikami. Więc niech się starają :)

No i zauważyłem, że jestem przewidywalny niczym hipster w wyborze marki telefonu (no jakiego, jakiego, zagadka?) oraz marki kubka z kawą - uświadomiłem to sobie gdy minął mnie o tej samej godzinie, w tym samym miejscu co ostatnio i przedostatnio Polski Bus, prawdopodobnie z Wrocławia. Jak tak dalej pójdzie to zostanę codzienną atrakcją na trasie, opisywaną przez operatora. Chyba czas pomyśleć o nowych trasach lub zmianie godzin wyjazdów :)



  • DST 52.00km
  • Czas 01:46
  • VAVG 29.43km/h
  • VMAX 51.30km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Podjazdy 102m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Znów na ____

Środa, 11 lutego 2015 · dodano: 11.02.2015 | Komentarze 2

Powrót na stare śmieci. O dziwo na Dębcu zgrabnie wywożone, co przy ostatnich ogólnopoznańskich problemach w tej tematyce wydaje się wyjątkiem potwierdzającym regułę. Mały górski skok za mną, czas wrócić do realiów, czyli obrazowo: ____ zamiast /\/\_/\/\. I nie chodzi o emotikony z smsa gimbazjalisty.

Na szosie nie jeździłem jakieś pięć dni, więc powrót po równowagi po epizodach crossowo-MTB-owych wymagał pewnego przypomnienia. Wiaterek zachodni według prognoz, a faktycznie północno-zachodni, dość upierdliwy, więc nie poszalałem specjalnie, bo przy podmuchu ryjno-bocznym się nie dało. Trasa - "wonsz w cionrzy" przez Skórzewo, Dopiewo, Fiałkowo, Sierosław, Wysogotowo i Plewiska. Bez przygód, bez nagłych zwrotów akcji, ucieczek przed peletonem i takich tam. Za to raz przed Sierosławiem uniosło się nad szosą moje gromkie "Debill!!!!!!" w kierunku troglodyty przecinającego podwójną ciągłą podczas wyprzedzania czterech samochodów na raz, a mnie mijającego o centymetry.

Czyli obrazki ze zwykłej codzienności. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej :)



Z góry nieplanowana Jelenia Góra

Wtorek, 10 lutego 2015 · dodano: 10.02.2015 | Komentarze 5

Mój półtoradniowy wypad do Jeleniej Góry był równie nieplanowany, jak czasowo kompletnie bezsensowny. No ale czasem trzeba Rodzicielom pomóc w kwestiach technicznych, więc jeden dzień wolnego i jeden dzień urlopu załatwiły się ekspresowo, a ja wczoraj wczesnym popołudniem zlądowałem w stolcu Karkonoszy :)

Swoje wykonałem, można było wracać. Jednak jeszcze udało się zrobić jedną, zupełnie nieplanowaną rzecz - trening po górkach. Wczoraj Jelenia powitała mnie mega pluchą, dziś od rana była co prawda lekka mżawka, ale z tych mniej upierdliwych. Szybki wlot do piwnicy, sprawdzenie czy od ostatniego przyjazdu ze starego trupa a'la mtb nic dodatkowego nie odpadło, dopompowanie kółek i już mnie nie było. Ruszyłem bez kasku, bez dobrego obuwia etc., bo o zabraniu takich zbytków z Poznania nawet nie pomyślałem.

Wiatr z północnego zachodu wiał dość silnie, więc standardowo wybrałem zgodny z nim kierunek jazdy. Na początek 4 kilometry wspinaczki do Siedlęcina, po której już nie pamiętałem co to chłodek. Potem już pofałdowana jazda w górę i w dół, po na szczęście już w większości rozjeżdżonym asfalcie, choć kawałków błocka i śniegu momentami nie brakowało.

W Pasieczniku coś mi odbiło i zamiast dalej kręcić prosto skręciłem na północ, w kierunku Lwówka. No cóż, błądzić jest rzeczą ludzką. Jak i grzeszyć mową, bo stan nawierzchni już po chwili mnie do tego zmusił :) Ale twardym, nie miętkim itp., więc zaciskając zębiszcza pokonywałem kolejne wjazdy i zjazdy. W końcu się poddałem na wysokości Golejowa - miałem co prawda w dół, ale bardziej wszystko przypominało tu drift na lodzie niż zgrabny zjazd na góralu. Zawróciłem.

Jak już wdrapywałem się z powrotem pod górkę to moje zainteresowanie wzbudził wyciąg. Nie, nie narciarski. Psi. Zaczął mnie bowiem z boku gonić jakiś wilczur, na pierwszy rzut oka bez zabezpieczenia. A jednak - Burek przywiązany był do linki wiszącej wysoko nad nim, a reszta działała na zasadzie orczyka. I tak latał sobie w tę i z powrotem. Sprytne. Zdjęcie zrobiłem na szybko, gdyby jednak psia chęć ugryzienia mnie była silniejsza niż owe inspirowane amatorską szkółką narciarską zabezpieczenia :)

Jechałem bardzo ostrożnie, w Pasieczniku jeszcze zaliczyłem jedną górkę pod podmuch, a potem już z wiaterkiem w plecy. Przez 3 kilometry. Potem zaczęło duć z boku i już nie przestało. W międzyczasie wszelkie kawałki śniegu zamieniły się w kałuże, więc śmigałem jak zawodowy bajker wodny, jeśli takowi w ogóle istnieją. A profil trasy pokazuje, że ani w jedną, ani w drugą stronę nie miałem za dużo chwil na relaksacyjne śmiganie w dół.

Wróciłem jak zwykle ostatnio cały usyfiony. Plus był taki, że tym razem to nie ja muszę zająć się praniem :) Niespodziewany wypad rowerowy - jak na luty - uznaję za udany. Niewiele mi potrzeba jak widać :)

Sorry za jakość wpisu i zdjęć. Fotki robiłem jadąc, "z rąsi", a ktokolwiek próbował dodawać wpis na BS tabletem, tak jak ja teraz, wie zapewne, że nerwy trzeba mieć do tego piekelne...

Kategoria Góry


  • DST 33.10km
  • Czas 01:16
  • VAVG 26.13km/h
  • VMAX 40.50km/h
  • Temperatura -1.0°C
  • Podjazdy 90m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

gLUTY - wersja śniegowo-błotna

Niedziela, 8 lutego 2015 · dodano: 08.02.2015 | Komentarze 5

Wczoraj dałem się pokonać przez pogodę i skończyłem na szafocie, czyli chomiku (godzinka na najwyższym obciążeniu, średnia 32 km/h) oraz zrobiłem sobie sześciokilometrowy szybki spacer do pracy. Patrząc na prognozy miałem dziś chrapkę na normalny, przyzwoity (wolny!) dzionek, czyli z udziałem kół, bynajmniej nie zamachowych.

Taaa... Spojrzenie rano za okno i co? Ulice zawalone śniegiem. Co prawda gdybym polegał tylko na spoglądaniu na niebo to już bym startował, i to w krótkich gatkach, bo prezentowało się niebiesko jak opaska Leonarda z Turtlesów (tak, tak, idoli się nie zapomina :P) z płynącymi chmurkami. Problemem były "jedynie" zaspy, lód i takie tam. Postanowiłem zrobić rekonesans w postaci znów sześciokilometrowego spaceru do Lasku Dębińskiego, żeby choć trochę świeżego powietrza łyknąć i skończyć audiobooka "Pan Mercedes" Stephena Kinga (genialny!). Klimacik był, oj był...


Wróciłem do domu, zjadłem śniadanie, podomowiłem się - sielanka. Jednak to niebo nie dawało mi spokoju, tak jak delikatna odwilż za oknem. Oczka Shreka wersja hard, westchnięcie Żony (dziękuję) i już się ubierałem w najstarsze ciuchy i najstarszy kask (ten Lidlowy) - zgoda na godzinkę z kawałkiem pedałowania została wyżebrana. Oczywiście nie szosą - bo gdzie diabeł nie może tam crossa pośle.

Dżizas - jaki był syf na drogach! Błoto pośniegowe, placki śniegu, lekko odmrożone kałuże - żadna szanująca się świnka nie miałaby na co narzekać. O tym, co leżało na ścieżkach wspominać raczej nie muszę. Olewałem więc wszystkie DDR-ki, jechałem asfaltem i ani mi się śniło zjeżdżać na pobocze, bo Sajgon był tam nie mniejszy. Kierowcy oczywiście to rozumieli, wyrozumiale zjeżdżali na bok, ustępowali.... Żartuję oczywiście. Trzy razy usłyszałem klakson, raz ktoś mnie minął o milimetry - co nie pozostało bez reakcji, w moich ustach zdecydowanie nie była to więc święta niedziela...

Dodajmy do tego porywisty, północny wiatr, przez który to jechałem przez miasto (wszystkie możliwe czerwone zaliczone, a jak) i mamy kompleksowy obraz mojej dzisiejszej krótkiej jazdy. Przejechałem przez (a taki paradoks) SUCHY Las i zakręciłem z powrotem zaraz za tablicą graniczną miejscowości Jelonek. Powrót to powtórka z powyższego, tyle że z wiatrem - i tu niespodzianka - bocznym. I love this game :/

Ale, ale... ważne, że się udało. Wróciłem tak usyfiony, że mało co musiałbym podawać hasło przy wejściu do mieszkania - a mało smaczne błotne kawałeczki wyjmuję z zębów do teraz :)

Jutro i pojutrze dwa dni na wyjeździe - nierowerowym. Tym bardziej cieszy ten śniegowo-błotny dzisiejszy glut.