Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 198474.30 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2018

Dystans całkowity:1722.82 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:58:43
Średnia prędkość:29.34 km/h
Maksymalna prędkość:55.40 km/h
Suma podjazdów:7124 m
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:55.57 km i 1h 53m
Więcej statystyk
  • DST 52.15km
  • Czas 01:58
  • VAVG 26.52km/h
  • VMAX 50.50km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 190m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zew i ziew :)

Piątek, 11 maja 2018 · dodano: 11.05.2018 | Komentarze 4

W związku z faktem, że osobisty pies (a to suka!) stwierdził dziś, że okolice godziny trzeciej w nocy to najlepszy moment na pozbycie się z organizmu pewnego balastu, a czas na powtórkę z rozrywki to coś pomiędzy szóstą a siódmą, delikatnie mówiąc nie do końca się wyspałem. Doszła do tego nocna burza, która obudziła mnie po raz trzeci, więc jako taki lekko niedorobiony zombie ruszyłem na rower, ciesząc się jednak, że w ogóle jest na to szansa, bo spodziewałem się rannych opadów. 

Na wycieczkę zabrałem crossa, bo drogi były jeszcze mokre, a i ciemne chmury wiszące nad Poznaniem sugerowały, że jednak mogę zmoknąć. Jak zwykle po długiej przerwie od usadzania tyłka na wygodnym siodełku doznania były całkiem całkiem, choć przyjemność z jazdy została szybko skorygowana przez wiatr, który znów pozwalał sobie na zdecydowanie za dużo.

Ruszyłem najpierw do Lubonia, potem do Wirów, gdzie opanowała mnie nagła potrzeba zaliczenia choć kawałka terenu, więc dojechałem do granic WPN-u, kierując się piaszczystą, ale na szczęście ułagodzoną przez deszcz leśną drogą do Komornik. Oj, to było kilka kilometrów czystej (choć w sumie brudnej) radochy, nawet na tych moich wąskich oponkach. I nawet momenty kałużowego duathlonu mnie nie zirytowały.



Na chwilę przycupnąłem przy, a w sumie to nad, pięknie zrewitalizowaną trasą kolejową do Wolsztyna, którą w końcu muszę się przejechać (najlepiej parowozem), a ciągle nie mam czasu. Wspomnę jedynie, że to ta zła Unia, co to nas pozbawia suwerenności i każe klęczeć na kolanach przed Andżelą Thusk, nam sfinansowała w większości (bodajże 70%) ten śliczne jednotorowe cudu, które jeszcze niedawno lepiej było omijać.

Gdy wyjechałem gdzieś na końcówce Greiserówki wróciłem do rzeczywistości, czyli na pola, pola i pola, po których przez podmuchy momentami poruszałem się wolniej niż po lesie. I tak dokręciłem do tych założonych pięciu dych, z Komornik kierując się na Głuchowo, Gołuski, Palędzie, zrobiłem kółko dokoła Dopiewa przez Konarzewo, by znów zaliczyć Palędzie oraz Głuchowo i wrócić przez Plewiska do Poznania. O dziwo i wbrew moim obawom nie zmokłem, choć pod sam koniec chmury prawie dotykały mi kasku :)

Udało mi się też nie zasnąć na trasie :) 

Tu Relive.


  • DST 54.10km
  • Czas 01:48
  • VAVG 30.06km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 283m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

RaPort

Czwartek, 10 maja 2018 · dodano: 10.05.2018 | Komentarze 6

Znów za gorąco, choć po nocnych opadach rano początkowo wydawało się, że będzie rześko. No nie było.

Były za to korki na Starołęckiej. Ja się pytam: kto ustala te zasady i czemu wydają mi się średnio sprawiedliwe? :)

Wiało ze wschodu i wyjątkowo byłem z tego w miarę zadowolony, bo planując trasę (dom - Lasek Dębiński - Rondo Starołęka -Starołęka - Czapury - Wiórek - Rogalinek - Rogalin - Świątiniki - Radzewice - Rogalinek - Puszczykowo - Mosina - Luboń - Poznań) wybrałem smakowite leśne kąski, czyli Wielkopolski Park Narodowy i Rogaliński Park Krajobrazowy, dające cień, poza tym cień, a dodatkowo trochę cienia. Miałem też w głowie pewną misję, którą jakiś czas temu sam sobie wymyśliłem, a zapytania o jej wynik pojawiły się nawet ze Śląska :) 

Tematem, który tak nurtuje połowę Polski... no dobra, może ze dwie osoby:), było: czy w porcie rzecznym w Radzewicach powstała infrastruktura do napicia się browara, zrobienia ogniska, kulturalnego wydalenia płynów ustrojowych i takich tam. Informuję z radością, że jest, więc moje ulubione Radzewice wciąż trzymają poziom. Powstał nawet zgrabny pomost, impreza jak widziałem zaliczona w sezonie już tu została niejedna, ale mimo wszystko woń toi-toia nie dominowała :) Chwilę posiedziałem, popatrzyłem, powzdychałem i zawróciłem do domu, który był tylko przystankiem przed kolejnym dniem w robocie. Eh :/



Zawsze mnie intrygował ten kościół w Rogalinie, sugerujący, że jedyna słuszna wiara to ta w Hefajstosa, Zeusa i inne Podejdony. Ładny on czy nie, kwestia gustu, ale ciekawie wpasował się w intrygujący klimat nadbrzeża Warty.

Na koniec jak zwykle Relivik.


  • DST 52.10km
  • Czas 01:47
  • VAVG 29.21km/h
  • VMAX 51.40km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 236m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dziś w ciepłocie

Środa, 9 maja 2018 · dodano: 09.05.2018 | Komentarze 5

Dziś, nawet rano, gdy wyjeżdżałem, było mi już zdecydowanie za ciepło. Moje optimum, czyli przedział 15 - 20 stopni, został przekroczony, a rozpoczął się segment: zdychaj. No to zdychałem :)

Nie mogę powiedzieć, że odpuściłem sobie walkę o średnią, ale już od samego początku zostałem storpedowany przez korki, zamknięte przejazdy kolejowe, światła i oczywiście wmordewind, który najpierw był ze wschodu, gdy jechałem właśnie w tym kierunku, a pod koniec, gdy liczyłem na jego pomoc, radośnie powiewał sobie z prędkością plus minus 5 m/s z północnego zachodu. Czyli normalka :) Wynik więc przemilczę, bo wstyd.

Trasa to "muminek" w wersji klasycznej i standardowej: dom - Lasek Dębiński - Starołęka - Krzesiny - Koninko - Głuszyna - Babki - Czapury - Wiórek - Rogalinek - Mosina - Puszczykowo - Łęczyca - Wiry - Luboń - Poznań. I tyle. wyjątkowo bez przygód i zamachów na moje życie, a nawet z uroczymi podziękowaniami klaksonem od kierowcy TIR-a, którego przepuściłem zjeżdżając na bok na wąskiej szosie w Puszczykowie. 

Na słuchawkach katuję solową płytę Arka Jakubika. Nie jest to może "pełny" Dr Misio, ale jest godnie. Jak zwykle przy sztuce autorstwa tego artysty - pod prąd wobec rzeczywistości.Uwielbiam.


  • DST 56.00km
  • Czas 01:55
  • VAVG 29.22km/h
  • VMAX 53.40km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 192m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Upierdliwość

Wtorek, 8 maja 2018 · dodano: 08.05.2018 | Komentarze 8

No nie będzie zaskoczenia - tytułowa upierdliwość tyczy się wiatru, który - gdy rano wyszedłem na krótki spacer z psem - wydawał się usposobieniem niewinności, a gdy już jakiś czas później znalazłem się na rowerze na otwartych, polnych przestrzeniach, zrobił ze mnie marmoladę. Lub miazgę. Lub miazgę z marmolady :) Wynik dzisiejszy więc nie imponuje.

W trasę ruszyłem na wschód, przez Lasek Dębiński, Starołękę, Krzesiny, Żerniki, Tulce do Gowarzewa, gdzie wciąż panuje klimat księżycowy, spowodowany budową ronda. Kawałek dalej, w Siekierkach Wielkich, poczułem, że coś dziwnie kapie mi na kolano, do tego od dołu. Jak się okazało, na tamtejszych dziurach w drodze odpadła mi... zakrętka od bidonu, którą na bank solidnie dokręciłem przed wyjazdem. Cofnąłem się i kilometr wcześniej odnalazłem zgubę, ale przed następnym kursem w te rejony będę musiał opakować rower w jakąś kapsułę od batyskafu czy coś :)

W momencie nawrotki, czyli w Kostrzynie, na liczniku miałem niecałe 26 km/h, i to naprawdę był dobry wynik w konfrontacji z podmuchami. Powrót wzdłuż DK92 miał być samą przyjemnością, ale oczywiście był jedynie fragmentami, bo tu z boczku, tu w pysk, tu światła (ponownie pozdrawiam serdecznie Swarzędz), tu... no właśnie. O bezmyślności ludożernii pieszo-rowerowo-rolkowej na Malcie napisano już wiele, ale ja dziś bym zginął pod czterema kołami szanownej użytkowniczki zielonej strzałki, gdy z kolei ja ruszałem na niestrzałce, a na legalnym przejeździe dla rowerów. W ostatniej chwili zdarłem hamulce (a jak wiadomo na szosie to ciężka sprawa) i to mnie uratowało, a żeńskie usposobienie tępodzidości stosowanej oczywiście nie raczyło nawet przeprosić. Mam jednak nadzieję, że to, co ode mnie usłyszała na do widzenia trafiło między te dwie samotne komórki mózgowe.

Tu Relive, a tu... hmm, wielkopolskie perspektywy schowania się przed wiatrem. Jedynie rowerowi udało się zabawić w chowanego :)


PS. Kropka poznała ostatnio nową koleżankę. Zainteresowanie jest obustronne :)



  • DST 55.10km
  • Czas 01:50
  • VAVG 30.05km/h
  • VMAX 50.40km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 277m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ślimak, ślimak...

Poniedziałek, 7 maja 2018 · dodano: 07.05.2018 | Komentarze 16

Ten dzień zaczął się dziwnie - gdy wyjeżdżałem z osiedlowej uliczki, sam z siebie zatrzymał się i mnie przepuścił... kierowca BMW. Byłem w takim szoku, że ze trzy razy podziękowałem, wciąż nie wierząc, że w tym kraju może mnie spotkać coś tak szokująco niespodziewanego :)

Natomiast potem już - zgodnie ze standardem - wiatr chciał mnie udupić zmieniając co jakiś czas kierunek, ale się zawziąłem, postanawiając, że te trzy dychy średniej muszą być, choćby się waliło i paliło. A że nic z tych rzeczy, tragedii żadnych nie odnotowano, to... udało się, choć na styk. Ale jednak. Byłem też mądrzejszy niż ustawa przewiduje (a o to od ponad dwóch lat nie jest ciężko, bo nawet wydalanie ma w sobie więcej logiki niż aktualne ustawodawstwo) i wybrałem drogi wschodnie, szosowe, jednak w znacznej części prowadzące przez las. Czyli, już rozbijając się na detale: dom - Lasek Dębiński - Starołęcka - Czapury - Babki - Daszewice - Borówiec (kilometr po tych płytach moje cztery litery przeżywają do teraz) - Skrzynki - Kórnik - Mieczewo - Rogalin - Puszczykowo - Łęczyca - Luboń - Poznań. Trasa ta wyszła dość spontanicznie, ale gdy zerknąłem na mapkę zeń po powrocie, chwyciłem szybko za Painta, myk, myk czarną linią... No i proszę, powstał ślimak zjadający Luboń. Czyli baaaardzo mądry ślimak :) 

Jeśli ktoś mnie zamierza spytać, czemu ślimak ma rękę, odpowiem zgodnie z prawdą: nie wiem :)

Poza tym atrakcji dziś niewiele. W końcu postanowiłem uwiecznić ładny mini kompleks budynków szachulcowych w Borówcu...

...oraz po raz kolejny zacisnąć zęby przed narastającym w pysku przekleństwem, gdy nagle pośrodku pięknego lasu przed Mieczewem ze smutkiem odnalazłem kolejną pustynię.



  • DST 54.20km
  • Czas 01:48
  • VAVG 30.11km/h
  • VMAX 51.40km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Podjazdy 341m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wzdłuż skrzydeł + nędza spod Swarzędza

Niedziela, 6 maja 2018 · dodano: 06.05.2018 | Komentarze 6

W związku z wolnym dniem nastąpiła dziś próba wyspania się (nie do końca udana. Kropka), a co za tym idzie start wypadł na dość późną godzinę, bo dziesiątą z kawałkiem. Gdy spojrzałem na prognozowany kierunek wiatru (północno-wschodni), przypomniałem sobie, że gdzieś tam, gdzie zawsze jeżdżę gdy taki występuje, będzie dziś przebiegała trasa Wings For Life, czyli jednej z niewielu poznańskich (choć w sumie ta jest światowa) imprez (nie ujmując niczego wszelakim bajkczelendżom), która ma sens, i to całkiem spory. Kilka miesięcy temu otrzymałem nawet wstępną ofertę udziału jako osoba towarzysząca zawodnikom na rowerze, ale temat się rozmył (może za rok uda mi się zgrać czasowo), pozostało mi więc trzymać kciuki za godny wynik.

Bieg rozpoczynał się o trzynastej, a wtedy nastąpić miała blokada części miasta, musiałem więc się spiąć. Udało się, choć na trasie, gdzieś koło Wierzonki, dopytałem będących już tam policjantów, czy spokojnie mogę jechać dalej. Zanim jednak wydostałem się z miasta, musiałem przezeń przejechać z południa na północ, w czym wymiernie pomogła mi Wartostrada (jak ja ją wielbię - miliard świateł mniej do zaliczenia), a przeszkodziła Malta, gdzie nawet rano trzeba było poruszać się slalomem.

Potem udałem się krajówką do Swarzędza, gdzie wpadłem na pomysł z gatunku tych hardkorowych - przejechania przez to miasteczko aż do Kobylnicy. Kiedyś próbowałem i pamiętałem, że to trauma, nie tylko ze względu na idiotycznie ustawioną sygnalizację, ale na kretyńską ddr-kę, która psuła całą przyjemność jazdy po całkiem ładnym widokowo i hopkowo kawałku trasy. No i... niestety niewiele się zmieniło - nędza spod Swarzędza, a w sumie to, hmmm, szczyna z Gruszczyna (bo przez tę wiochę się ona ciągnie) jak była, tak jest. Choć coś się polepszyło od mojej ostatniej bytności tam - chyba obniżono część krawężników, a nawet fragmentami usunięto szkło i piasek (!).

Zamiast podziwiać widoki, trzeba patrzeć pod koła. Raz jeszcze dziękuję majstrom z gminy Swarzędz za kolejne próby zniechęcenia do roweru. Ale ze mną nie tak łatwo :)

Od Kobylnicy do Wierzonki (po tym, jak znów odstałem swoje na przejeździe kolejowym) szło już lepiej, bo przez lasy, pola, rzepak...


Nie obyło się też bez spektakularnych i wygranych pościgów :)

A ostatni odcinek, od granic z Koziegłowami do domu, ponownie głównie przez Wartostradę, znów poszedł sprawnie, mimo że napisać, iż było tłoczno, to jak napisać, iż w przeciętnym ulu może i jest kilka mrówek (choć na fotce akurat ująłem spokojniejszy fragment).

Wypad uznaję za udany. Nie chcę pamiętać czasów, gdy wspomnianego przed chwilą duktu nad rzeką nie było.. brrr. Niestety dobrze jest tylko po tej jej stronie, jazda przez miasto w kierunkach zachodnich to niestety wciąż trauma.

Tu Relive, zawierające niedzielne rowerowe polskie klimaty :)


  • DST 66.10km
  • Czas 02:19
  • VAVG 28.53km/h
  • VMAX 52.80km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 274m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zmordewindowanie

Sobota, 5 maja 2018 · dodano: 05.05.2018 | Komentarze 15

Tak jak udawało mi się przez ostatnie kilka dnia jako tako współpracować, wrrróććć, nie dostać po tyłku od wiatru, tak dziś zostałem zmasakrowany, a bardziej: zwmrodewidnowany za wszystkie czasy, paradoksalnie nie aż tak silnymi podmuchami. Gnój nie pomógł mi ani przez chwilę, niby wiał z północy, ale co dalej, to już zależało od tego, gdzie się ruszę. I wtedy dawaj mi w pysk :)

Cóż było robić, przecież się nie poddam, zdecydowałem, że pocierpię za miliony... rowerzystów, którym wiało dziś tylko w plecki (a założę się, że i tacy byli), wezmę temat na klatę, bo samo się nie wykręci. Tym samym dzisiejszy wyjazd uznaję za odbyty i nic więcej. Wróciłem, nie zwyciężyłem.

A zaczęło się nawet całkiem fajnie, sympatycznie pustą w godzinach porannych Wartostradą.

Wyjazd Gdyńską na Koziegłowy poszedł też w miarę sprawnie, ale w Owińskach przypomniałem sobie, że o czymś zapomniałem. A mianowicie, że przez tę wiochę (skądinąd uroczo położoną i zabytkową)...

...się nie jeździ, jeśli nie chce się doznać trwałego urazu na psychice. Czemu? Nawet nie chce mi się po raz kolejny o tym pisać, foty niech powiedzą swoje.


Kombinuj rowerzysto, ryzykuj życie przekraczając przez to zadupie dwukrotnie jezdnię lewo-prawo i prawo-lewo, przecież to specjalnie dla Ciebie i Twojego bezpieczeństwa te znaki i rozpierdzielona kostka... Tam się chyba już jednak nic nie zmieni, można narzekać, opisywać, kląć, tłumaczyć, a i tak będzie to samo. Jedynym, co mi pasuje do całej historii jest to, że Owińska słynęły niegdyś z zakładu psychiatrycznego - jak widać to zobowiązuje :)

W Bolechowie odbiłem na Biedrusko, a tam z grubsza wersja trochę bardziej light powyższego standardu (ale przynajmniej bez zakazu, więc można było olać), natomiast przyznam, że przed samym Poznaniem, gdy już przejechałem przez las...

...lekko mnie zamurowało, ale tym razem pozytywnie. Da się cywilizowanie coś zrobić? Da się! A ja nawet nie wiem kiedy przeoczyłem, że powstaje tu takie coś (jeszcze jest niedokończone), co od razu skojarzyło mi się z idealnymi niemieckimi asfaltowymi duktami rowerowymi. Brawo.




Jakby co - ścieżka to to szersze po prawej :)

Ostatnie kilkanaście kilosów zawiera zjazd z Moraska (lubię to)...

...i przepychanie się przez cały Poznań, już niestety nie taki pusty jak ostatnio. Choć byłem i nad, a w sumie pod Bałtykiem :) 

A na Głogowskiej prawie zdarłem hamulce, tyle razy stałem na czerwonym. Do tego chciałem sobie skrócić drogę do domu, w efekcie czego zamknął mi się przed ryjem szlaban i zamiast być wcześniej w domu, byłem... piętnaście minut później.

Cóż, może nie dało się dziś być demonem prędkości. ale przynajmniej było o czym pisać, jak i relivovać :)

Wpis obejmuje również dojazdówkę do pracy i z pracy.


  • DST 62.40km
  • Czas 02:03
  • VAVG 30.44km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 159m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Miłe trakto(ro)wanie

Piątek, 4 maja 2018 · dodano: 04.05.2018 | Komentarze 6

To co dobre, szybko się kończy, a to co się za szybko zaczyna i zamienia w zło, to praca. W sumie może dla niektórych i w złoto, ale... No, nie rozwijajmy tematu :)

Wyjścia nie było - trzeba było wejść w normalny (czyt. nienormalny dla organizmu) rytm życia, czyli... zmiana niewielka. I tak bowiem pies aktywizuje się póki co gdzieś między trzecią a szóstą rano :) Różnica jest taka, że po aktywizacji przez ostatnie trzy dni można było na luzaku pospać, dziś niestety tego przywileju nie było. Choć w sumie dzięki temu wyruszyłem kosmicznie wcześnie, bo jakoś za dwadzieścia ósma (!), spodziewając się mega korasów (znów jechałem przez miasto), a tu miła niespodzianka - na oko ruch na poziomie 46,82% tego, co w zwyczajne dni robocze.

Wiało tak, jak wiać miało - z północy, ale że nie chciało mi się naginać znów przez cały Poznań, to wybrałem zachodnią szkaradę (bo tak toto wygląda na Relive): dom - Plewiska - Junikowo - Wysogotowo - Dąbrowa - Sierosław - Więckowice - Fiałkowo - Dopiewo - Palędzie - Dąbrówka - serwisówki - Plewiska - dom. Fajne było to, że temperatura nie miażdżyła, a słońce nie przeszkadzało - pogoda idealna.

Tematy wietrzne pominę - irytować się nie ma sensu :) Grunt, że dało się jechać do przodu, a nie próbować nie posuwać do tyłu :) Raz odstałem sobie obowiązkowo na zamkniętym przejeździe w Palędziu, był jednak też i moment przyjemny, gdy podczepiłem się na dwa, może trzy kilometry pod sympatycznie pędzący z prędkością światła (40 km/h) traktor, co nie tyle mi pomagało, a bardziej zmotywowało, żeby za nim cisnąć. Miałem tylko przed oczami wizję tego, co może ze mnie zostać i w ilu częściach, jeśli odczepi się to coś z tyłu - na szczęście nie miałem okazji się przekonać :)

Na koniec dobra rada: jeśli zastanawiacie się, czy na swój telefon założyć szkło hartowane i solidne etui, to... się nie zastanawiajcie :) No chyba że macie za dużo pieniędzy i wolicie wydać te kilka stów na nowy wyświetlacz lub (tu wstawić cenę) za nowego smartfona. Ja byłem wyjątkowo przezorny i zabezpieczony, więc pod Plewiskami nie zostawiłem fona w miliardzie kawałków :) Szkło bohatersko oddało życie, sprzęt przeżył. Uff.

PS. Druga z trzecią fotą nie mają między sobą związku przyczynowo-skutkowego :)

PS 2. Dystans zawiera jeszcze drogę do i z pracy.


  • DST 53.20km
  • Czas 01:45
  • VAVG 30.40km/h
  • VMAX 51.40km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 290m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

O (nie moje) burze...

Czwartek, 3 maja 2018 · dodano: 03.05.2018 | Komentarze 10

...których finalnie nie było, mimo zapowiedzi (przynajmniej w dzień). I bardzo dobrze :)

Był za to nocny i wczesnoporanny deszcz, który stawiał pod lekkim znakiem zapytania, czym (bo przecież nie czy) pokręcę. Finalnie postanowiłem jednak przeboleć lekki uwalenie szosy i postanowiłem osiodłać Trek(s)a, czego zdecydowanie nie żałowałem, bo na trasie nawet wyszło słońce, choć i momentami zdarzały się jakieś pojedyncze krople z nieba.

A wiatr... no cóż, chyba dziś znowu (lubię te wyjątki) udało mi się oszukać gnoja w ten sposób, że nie zwracałem uwagi na jego pseudo zmiany kierunku i postanowiłem jechać ot tak, po prostu, nie myśląc na zaś, że i tak podczas nawrotu mnie uwali. O dziwo się opłaciło i miałem go wyjątkowo 50/50, a nie jak zwykle 80/20. I nawet jazda przez calutkie miasto (z Dębca przez Górczyn, Grunwald, Jeżyce do Suchego Lasu) i z grubsza podobnie z powrotem, wyszła dzięki wolnemu dniu całkiem ok, choć nie idealnie.

Trasa od Suchego przez Złotniki i Sobotę do Rokietnicy to prawie poezja przy zerowym ruchu, można było lecieć jak rakieta :)

Potem już pod podmuch i w syfie, nawet na tych niesyfiastych ścieżkach, jak ta przy Koszalińskiej..

...ale i tak było fajnie, choć pod koniec musiałem zawitać na myjce. A, i zaliczyłem wszystkie możliwe, czyli dwa, zamknięte przejazdy kolejowe (zawarte na filmiku z Relive).

Poznań między ósmą a dziewiątą rano niemal pusty... Czy nie może być tak codziennie?

Wiem, nie może :/ W zamian mam jutro normalny, pracujący dzionek.

 No i znów bym zapomniał podsumować poprzedni miesiąc, więc niniejszym nadrabiam. Kwieceń był pogodowo kapryśny i wietrzny, więc kręciłem sporo crossem, ale i oczywiście szosą. Wyszło z tego 1650 km ze średnią 28,7 km/h. Jak na zimowiosnolatojesień - ujdzie :)


  • DST 63.40km
  • Czas 02:11
  • VAVG 29.04km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 200m
  • Sprzęt T-rek(s)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wstęp bron

Środa, 2 maja 2018 · dodano: 02.05.2018 | Komentarze 5

No proszę. Pod koniec kwietnia było mi zdecydowanie za gorąco, natomiast maj rozpocząłem od kursu w długim kolarskim rękawku. Zdecydowanie optuję za tą dzisiejszą bramką, szkoda tylko, że rano wzbogacono ją o upierdliwy wmordewind, taki średniej mocy, ale skutecznie przejmujący i zniechęcający do ciśnięcia.

No to... nie cisnąłem. Spokojnie ruszyłem sobie na wschód, z domu przez Lasek Dębiński, Starołękę, Krzesiny, Żerniki, Koninko, Głuszynę, Babki... I już, już miałem zamiar jechać dalej trasą "muninkową", gdy nagle przypomniałem sobie o pewnym miejscu, które niedawno przyuważyłem z boku leśnej drogi na Daszewice. Wykonałem więc szybką nawrotkę i... znów miałem pod wiatr. O tym nie pomyślałem :)

Jednak dzięki tamu - a także ewidentnie wolnemu dniu dla pracowników - udało mi się na spokojnie wjechać na teren takiego czegoś:

Dziwny widok jak na Wielkopolskę? No dziwny :) Tym bardziej, że na temat zakładu górniczego "Daszewice IV" w sieci informacji jest niewiele, by nie napisać, że w ogóle. Niby wydobywa się w nim kruszywo, ale czy można być pewnym? A może są tam prowadzone jakieś antypolskie eksperymenty totalnej opozycji, które wykryje w końcu kiedyś jakaś prawilna komisja? Kto wie? Ja tylko pytam :) Za wiele zwiedzić nie mogłem, choć trochę jednak przyuważyłem, bo mimo, że stało jak byk, iż nieupoważnionym wstęp wzbroniony (czyli puchatkowy WSTĘP BRON), to skąd mogłem wiedzieć, czy jestem upoważniony czy nie, jeśli nie było kogo zapytać? :)

Skoro już dojechałem, gdzie dojechałem, to pokręciłem dalej przed siebie, docierając do Borówca, następnie skręciłem znów na Koninko i wróciłem prawie swoimi śladami. Wyszło takie coś.

Po drodze zakwitłem sobie na dobre kilka kilosów za ciągnikiem, którego nie było jak wyprzedzić. To znaczy, jak się okazało, było, co udowodnił jeden matoł, który wykonał ten manewr, gdy traktor zatrzymał się, żeby przepuścić dwie dziewczyny na przejściu dla pieszych. Od tragedii zabrakło naprawdę niewiele, a mi po raz kolejny witki opadły, gdy pomyślałem, że tych Błędów Genetycznych, które powinny raz a dobrze skończyć na drzewie, zamiast ryzykować życie innych, jest w tym kraju zdecydowanie za dużo.

A po południu uzupełniłem jeszcze dystans o krótki, bo około dwunastokilometrowy wypad krajoznawczy crossem po Dębcu (wiem, to powinno być karane) oraz Lasku Dębińskim z kolegą Lapecem (relacja tu), wyprowadzając go na trasę prowadzącą do miejsca poznańskiego bytowania. Pozdro :)