Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 198536.50 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2017

Dystans całkowity:1840.95 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:65:19
Średnia prędkość:28.18 km/h
Maksymalna prędkość:63.10 km/h
Suma podjazdów:7889 m
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:61.37 km i 2h 10m
Więcej statystyk
  • DST 53.00km
  • Czas 01:51
  • VAVG 28.65km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 181m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zonkoodpoczyn

Niedziela, 10 września 2017 · dodano: 10.09.2017 | Komentarze 8

Po wczorajszej secie z małą popitą nie miałem dziś ochoty na wczesne wstawanie, tym bardziej, że wolne to wolne i trzeba je szanować. Zupełnie więc nie zmartwiło mnie poranne kropidło z nieba. Nooo, może coś więcej niż kropidło. Wstałem, wypiłem kawkę i zjadłem śniadanie, następnie postanowiłem do końca wypakować plecak, w którym miałem pierdółki na trasę do Piły. I tu... zonk. Nie stwierdziłem obecności góry od bielizny termoaktywnej, czyli po prostu oddychającej koszulki. Nie mam pojęcia czy nie spakowałem jej na trasie w lesie, gdzie pozbywałem się zbyt dużej ilości ciuchów, czy może wypadła mi z bagażu w pociągu... W każdym razie szkoda, bo służyła mi dobrych kilka lat, a skończyła bez należytego pogrzebu. R.I.P. więc :)

Podjechałem sobie (jeszcze nie rowerem) do Decathlonu na Sycowskiej po substytut, który nabyłem z jakiejś końcówki serii, bo bida straszna asortymentowa mnie tam zastała. Gdy wróciłem to akurat zaczęło się przejaśniać, więc przyszedł czas na test nabytku - wszystko zgodnie z planem. Negocjacje z Żoną poszły zadziwiająco sprawnie. No dobra, były o tyle łatwiejsze, że akurat znajdowała się służbowo nad morzem :)

Miałem dylemat jedynie co do wyboru roweru (stanęło na szosie), natomiast co do kierunku nie było żadnych wątpliwości - przeciwny od Bike Challenge, który jak co roku zablokował północny i wschodni potencjał wyjazdowy. Swoje zdanie o tej imprezie wyrażam średnio co jakieś 365 dni, więc tym razem się powstrzymam - za to gratuluję wyników wszystkim z moich znajomych, którzy brali w niej udział :)

Pokręciłem na zachód, co ostatnio nie jest łatwym zadaniem - przez zamknięte drogi i objazdy minie sporo czasu zanim wymyślę jakąś logiczną wersję trasy na pięć dych. Dziś kręciłem się w kółko, z Dębca ruszając do Lubonia, potem Komorniki, Szreniawa, Chomęcice, z których skręciłem na serwisówki, następnie z Palędzia przez Dąbrówkę i Zakrzewo do drogi 307, z niej skręt na Dąbrowę, znów serwisówki, znów Komorniki oraz końcówka przez Plewiska i do domu. Efekt? Wmorde- i boczne-wind, a jak :) No ale przecież wczoraj od niego odpocząłem, więc musiał nastąpić rewanż :) Grunt, że pokręcone, a że zgodnie ze znakiem na fotce.... Bywa :)



  • DST 133.10km
  • Czas 04:33
  • VAVG 29.25km/h
  • VMAX 63.10km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 557m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

NieZaPiłę :)

Sobota, 9 września 2017 · dodano: 09.09.2017 | Komentarze 27

Pomysł wspólnego (pierwszego „pełnego”, a nie tylko dokoła komina) wypadu z Jurkiem narodził się niedługo po tym, jak niestety terminy (m.in. przez jutrzejszy Bike Challenge) i inne kwestie nie pozwoliły na zgranie ludzkości w Prusimiu. Mi akurat termin wyjątkowo pasował, bo do wszelkich maratonów mam wciąż niesłabnącą niechęć, więc zgadaliśmy się na wykonanie stówki, coby okazja nie przepadła. Były również plany na dłuższy dystans, jednak w okolicach wczesnego wieczoru musiałem być w Poznaniu, na chwilę i tylko papierkowo, ale... Stanęło więc na kierunku pilskim.

Czemu akurat ten? Po pierwsze – bo wiało z południa. Po drugie – tam mnie jeszcze nie było. Po trzecie – bo wiało z południa :) W sumie punkt drugi można śmiało wykasować, bo nie spodziewałem się po tej miejscówce niczego wartościowego, a czy zmieniłem zdanie – o tym pod koniec relacji.

Jurek musiał najpierw pojawić się w Poznaniu. Wykonał to zgrabnie w kilkanaście minut za pomocą pociągu, a konkretnie szynobusu. Co ważne – nie zapomniał roweru, o czym przekonałem się, gdy „odebrałem” go na stacji Poznań Górczyn. Chwila na omówienie szczegółów i lekko przed dziewiątą ruszamy.

Przepchanie się przez miasto o dziwo poszło dość sprawnie – jednak sobota rano ma swoją magię. Meldujemy się w okolicach cmentarza na Junikowie, gdzie powstaje symboliczna fota. Kompletny przypadek sprawił, że samowyzwalacz ją zrobił w momencie, gdy akurat patrzyłem na zacnego kolegę :)

Następnie nieznanymi mi wcześniej traktami (dzięki za pokazanie) dokręcamy do Ławicy i wzdłuż Bukowskiej docieramy do Wysogotowa, a następnie jakąś o dziwo posiadającą wyjazd serwisówką wobec DK92 znajdujemy się gdzieś na wysokości Sadów. Tam znów zaskoczenie – ktoś zgrabnie schował sobie w ogródku MIG-a, chyba z numerkiem 29, ale tu strzelam, bo się nie znam na maszynkach do mordowania :) W każdym razie Jurek sobie mig-a :)

Przez chwilę rozmawiamy i jedziemy wspólnie z kolarzem, który szykuje się – a jak – do jutrzejszego maratonu. Jednak skręca na Rokietnicę, my natomiast dalej na północ, jeszcze znaną mi trasą przez Napachanie, Cerekwicę i Pamiątkowo. Oczywiście nie widzimy „ułatwienia” z kostki, co klaksonem komentuje zaledwie jedna frustratka. Niezły wynik i tak ;)

W Szamotułach już byłem i pamiętałem, że nie chciałem znów być, głównie ze względu na bruk w centrum oraz korki. Ponownie wiem, że nie chcę znów być, z tych samych względów :)

Od tego momentu zaczynają się dla mnie światy nieodwiedzone. Drogami, lepszymi czy gorszymi, ale i DDR-kami z asfaltu (!) docieramy do miejscowości Obrzycko, gdzie odwiedzamy Chatę Lewiatana, czy jak to było tym sklepom, gdzie sprzedawali colę i drożdżówki :) Przy okazji okazało się, że to, co jak sądziłem jest kościołem, okazało się ratuszem, do tego barokowym (!). Nic mi w tej opowieści nie pasuje, no ale trzeba wierzyć tutejszym ludziom od wstawiania tablic z opisami. Generalnie jednak miejscowość o dziwo miło mi się zapamiętała we łbie, bo kilka ciekawostek dało się zauważyć na murach.






Przekraczamy Wartę, a tu... Zielonagóra :) A ja się miło witam z radiowozem, który dziwnym trafem podświadomie kieruje mnie mentalnie ku tamtejszej ścieżce. Te pojazdy mają w sobie niewypowiedzianą magię :)

Wjeżdżamy na tereny Puszczy Noteckiej. Oj tak, to moje miejsce. Dobre drogi, pięknie położone pomiędzy drzewami, jakieś tam hopki, na razie niewielkie. Rewela.


W Lubaszu chwila na podziwianie całkiem ładnej atrakcji weekendowej, z której akurat leciały znane przeboje. Jurek i tak stwierdził, że będę się smażył w piekle, więc nie będę dosypywał sobie jeszcze doń węgielków. I na tym zakończę temat :)

Pojawił się Czarnków. Nigdy nie byłem, a zawsze mi się dobrze kojarzył - z pysznymi wyrobami mlecznymi oraz z pysznymi wyrobami... chmielnymi :) 50% sukcesu zostało uzyskane, gdyż po drodze mijaliśmy mleczarnię, tego drugiego zakładu niestety nie :/ A miasteczko polubiłem za jeszcze jedno - jest położone w dolinie, co oznacza najpierw godny zjazd (ponad 63 km/h), a potem grubo ponad kilometrowy wjazd (trochę wolniejszy, za to - jak powiada Strava - z nachyleniem w porywach dochodzącym po 10%). Miodzio :) Tutaj małe info - plany Jurka były trochę inne co do tej części trasy i nawet ku mojemu zaskoczeniu zaczęły się delikatnie realizować (te nawrotki pod prąd, hehe), jednak po spojrzeniu na zegarek trzeba było wrócić do rzeczywistości.

Tutaj Jurek dzielnie zjeżdża...

...a następnie jeszcze bardziej dzielnie wjeżdża :) Brawo - górki były naprawdę godne!!!

Potem zresztą też było całkiem fajnie, do tego gdzieś w tle widniała jakaś ciekawa, bo asfaltowa i całkiem pagórkowa ścieżka, ale dostanie się do niej wymagałoby z naszej strony zatrudnienia wojsk obrony terytorialnej. Pewnie czekalibyśmy jeszcze do teraz, bo zanim grillowce w koszulkach z żołnierzami przeklętymi wsadziłyby się w mundury... :)

Rewelacyjny zjazd czekał na nas jeszcze w Ujściu, które bardzo, ale to bardzo mi się podobało. Czułem się niemal jak u drugiego/pierwszego siebie, czyli w górach. Do tego godne zabytki, dwie rzeki na raz... Po prostu pięknie. Niestety w tym samym momencie zgłupiał mi aparat w jednym z dwóch telefonów, więc końcówka relacji będzie symboliczna pod względem zdjęć.


W końcu Piła... Przy wjeździe była nawet całkiem konkretna sesja, ale niestety zachowało się jedynie zdjęcie z kalkulatora.

Potem było też całkiem ładnie, bo Piła jeszcze nie za bardzo była, za to były drzewa :)

Jak się Piła pojawiła to... Hm. Cieszyłem się, że to finisz :) Zresztą, co tu dużo gadać, kalkulator prawdę powie :)


Ok, nie powinno się oceniać po okładce, bla bla bla... Ale ocenię - trzeci świat. Oczywiście była za to galeria, do której Jurek poleciał po zapas alko i bezalko browarów (wiem, wstyd :P, ale co zrobić?), natomiast prawdziwym hitem okazał się cerber płci żeńskiej, pełniący zaszczytną funkcję ciecia dworca, z napisem "SOK". W skrócie: my już przy kasach, płacimy za bilety, gdy gdzieś zza winkla rozlega się:

- Panowie, proszę uprzejmie opuścić dworzec z tymi rowerami.
- Już, jak pani widzi właśnie kupujemy bilety, zaraz mamy pociąg.
- Tam na zewnątrz są stojaki, proszę je tam zostawić.
- Ale my przecież za minutę wychodzimy, bilety się drukują.
- Proszę opuścić dworzec.
- Czy pani nie widzi, że już byśmy dawno te bilety kupili, gdybyśmy nie rozmawiali z panią?
- Zapoznali się panowie z regulaminem dworca? Chcą panowie mandat?

I tak przez kilka minut :) Jurek dyskutował, ja po przekazaniu w okienku, iż zapłacę kartą zostałem najpierw wysyczany przez kasjerkę, która wycedziła, iż "płatnośśść kartą zgłasza ssssię przed zakupem" (faktycznie była kartka, ale nie widziałem, bo gadałem z panią cieć), a potem z fochem dostałem blankiecik, jednak bez przejazdu na rowery. Czemu? Bo "nie ma gwarancji, że będzie na nie miejsca". Za to wypisano nam karteczkę, dzięki której mieliśmy możliwość zakupu takowych już w pociągu. Oto jak wygląda skład trakcyjny EN57, do którego nie da się sprzedać biletu rowerowego (na pierwszym tle blankiecik) z powodu braku gwarancji miejsca:

Choć może mieli rację? Na fotce nie widać drugiego roweru, a przy aktualnych możliwościach w temacie klonowania... :) A tak w ogóle to może w pociągu uzbierałoby się ze dwadzieścia osób...

W samym Poznaniu Jurek złapał jakieś wirtualne połączenie do Buku, którego nie było w rozkładach internetowych, a to i tak tylko dzięki temu, że podczas spalania fajki usłyszał komunikat. Dobra zmiana sięga już PKP :)

Fajna seta+ się dziś trafiła, Planowałem ciut krótszy wypad, ale wersja alternatywna trasy na Piłę baaardzo mi się podobała. Jurek dzielnie trzymał koło, a różnica w naszych średnich wynika z tego, że gdy czuję (tak rzadko...) powiew w plecy to nie mogę (no nie mogę) nie jeździć (prawie) swojego. Jako że szanowny kolega nie kręci tak regularnie jak ja (za to potrafi zrobić 400+, czego ja bym nawet nie ruszył) to wymyśliłem swój patent - gdzieś od połowy trasy jechałem z przodu, korzystając z okazji do podkręcenia, potem robiłem jakieś zdjęcia i pauzę, a gdy a horyzoncie (bardzo szybko) pojawiał się Jurek to podjudzałem go pozytywnie do przyspieszania, tworząc presję - i tym samym chyba obaj jesteśmy zadowoleni :)

Jurek - dzięki wielkie za wyjazd. Pokazałeś mi tereny, za które zabrałbym się pewnie za tysiąc lat, a już wiem, że byłby to błąd niewybaczalny, gdyż powinno się je serwować w pierwszej kolejności. Dzielnie jechałeś, a podjazdy zostaną w nogach, wierz mi. Piła zaliczona, a w sumie odfajkowana - o wiele lepsze są okoliczności, które do niej prowadzą. Polecam.

TU trasa w wersji ładnej, a poniżej z Endomondo. Do dystansu doszedł jeszcze przejazd z poznańskiego dworca.

PS. O dziwo pojawiły się dwie dogorywające już dożynki, a także jeden drewniany wiatrak do kolekcji.

A ja idę spać, nadrobię zaległości w BS jutro, obiecuję :)






  • DST 51.30km
  • Czas 01:44
  • VAVG 29.60km/h
  • VMAX 52.40km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 163m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Spieszologia

Piątek, 8 września 2017 · dodano: 08.09.2017 | Komentarze 5

Musiałem z pewnych powodów wyruszyć dziś stosunkowo wcześnie, bo w okolicach 8:30 rano, a i w domu znaleźć się nie później niż dokładnie dwie godziny później. Udało się, choć łatwo nie było, gdyż szanowni poranni puszkarze wrócili już na swoje wcześniej ustalone pozycje, czyli na ulice, tworząc wcześniej ustalone zatory zwane korkami. A tam, gdzie rowerzyści mają wydzielone ścieżki, tak jak na ulicy Głogowskiej, namiętnie można było podziwiać przody, boki oraz tyły samochodów, które pragnęły to zaparkować, to wjechać na posesje, to pokazać, że użycie mózgu nie zawsze idzie w parze z uprawieniami do kierowania pojazdem. No a już poza miastem czekał na mnie z paskudnym uśmiechem wmordewind, szykujący się, żeby zrobić mi na polnych drogach szkołę przetrwania. Czyli: jesień (prawie) jak to tak? :)

Od jakiegoś czasu mam pozamykane dla ruchu istniejące od rowerowych wieków ścieżki, więc muszę radzić sobie objazdami. Wymyśliłem dzisiaj jeden nowy, ruszając z Dębca przez rozkopane Plewiska, następnie ulicą Kolumba w Komornikach do serwisówek, potem Gołuski, Palędzie, skręt na Konarzewo w Dopiewcu, kółeczko dokoła Trzcielina i Dopiewa, a stamtąd już swoimi śladami. Czekam na kolejne rewolucyjne decyzje o remontach. najlepiej polegające na zamknięciu wszystkich dróg na zachód w jednym terminie. I otwarciu autostrad dla rowerzystów :)

Aha, tak jak napisałem - spieszyłem się. Co otrzymuje w prezencie spieszący się rowerzysta? Tak, szlaban zamknięty centralnie przed pyskiem oraz kilka minut czekania na kolejny skład w tym samym rzucie. Nic nowego :)





  • DST 54.30km
  • Czas 01:59
  • VAVG 27.38km/h
  • VMAX 51.30km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 230m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na pszczółkę

Czwartek, 7 września 2017 · dodano: 07.09.2017 | Komentarze 25

Wykonałem dziś trasę praktycznie w 99% pokrywającą się z tą wczorajszą. Nie żebym nagle stał się wyznawcą CTR-C+CTRL-V, wręcz przeciwnie, nie lubię jeździć dwa dni pod rząd w te same miejsca, ale miałem do wykonania w Mosinie pewną misję. I to zakupową. Taki rowerowy shopping. Dodam, iż z tego słownego miksa pierwszy człon uwielbiam, a drugi nienawidzę z całego serca.

Ruszyłem dość późno (znów wolny dzionek), ale nie tylko dlatego, że mogłem się wyspać (choć był to niebagatelny argument), a również z powodu pogody, która zdecydowanie nie zachęcała do działania. W nocy i nad ranem padało, potem na szczęście przestało, ale zimno z zewnątrz pukało do okien. Zimno to zresztą mały Pikuś, nawet często z nim sympatyzuję, gorzej z wiatrem, który już całkowicie postanowił zatrzeć dobre wrażenie, jakie pozostawił po sobie z końcówki sierpnia.

Słowem: w ogóle nie wiało, nic a nic. O, na przykład tak jak tu:

Dość powiedzieć, że przez ten wiatr, którego przecież w WLKP nie ma, w połowie trasy, po pokonaniu odcinka z Poznania przez Luboń, Komorniki, Szreniawę, Stęszew i Łódź, na liczniku miałem średnią o astronomicznej wartości 24 km/h. Co gorsza, w drugiej połowie (Dymaczewo - Mosina - Puszczykowo - Luboń - Wiry - Poznań) rzadko odczuwałem pomocny oddech, a bardziej boczne kuksańce. No i skończyło się tak, jak się skończyło.

No ale nacierpiałem się nie bez powodu. W Mosinie bowiem czekał na mnie bagażnik do mocowania na sztycę. Tę akurat część bałem się zamawiać przez neta, no i dobrze zrobiłem. Bowiem doświadczenie mnie już nauczyło, iż jeśli w przypadku części rowerowych stoi jak byk w opisie: "uniwersalny, mocowanie do każdego rozmiaru" to akurat ten mój będzie tym jedynym, wyjątkowym, do którego pasować nie będzie :) A że wczoraj zatrzymałem się na chwilę, żeby kurtuazyjnie przywitać z właścicielem tamtejszego rowerowego i okazało się, iż ma na stanie coś, co będziemy mogli przymierzyć na miejscu, nie zastanawiałem się i zgadałem, iż wpadnę z torbą, którą wcześniej już posiadałem i zobaczymy czy wszystko gra.

Oczywiście zestaw uniwersalnych mocowań, pasujących do wszystkiego, nie pasował :). To znaczy gumy/uszczelki, czy jak tam je nazwać, były albo za wąskie, albo za luźne. Ale od czego są fachowcy :) Kolega wykonał kilka magicznych zaklęć narzędziami, znalazł gdzieś u siebie odpowiednią podkładkę i... działa. Raz jeszcze brawa dla Red Bajk w Mosinie. Niniejszym wracałem takim czymś, wyglądając jak przeżarta lub przepita pszczoła.

Po drodze kupiłem chleb i bułki, żeby zobaczyć jak się jedzie z małym obciążeniem (spoko). Całość zgrabnie się trzyma, choć ów przymiotnik kompletnie tu nie pasuje :) Muszę jeszcze przetestować z poważniejszą zawartością. A po co mi w ogóle ten wynalazek? Na razie nie chcę zapeszać. W każdym razie po dojechaniu do domu póki co zestaw został zdemontowany, choć kusiło zostawić tak, jak jest, w celu drażnienia weekendowych "propsów" :P



  • DST 55.50km
  • Czas 01:51
  • VAVG 30.00km/h
  • VMAX 51.30km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 250m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Słońdomik :)

Środa, 6 września 2017 · dodano: 06.09.2017 | Komentarze 6

Dostałem dziś wyjątkowy przywilej wyspania się, a do tego możliwość konsumpcji śniadania przed wyjazdem. Polecam jedno i drugie, bo pomaga samopoczuciu w wejściu na właściwe obroty, ale zauważyłem również pewien minus. Tak się bowiem mentalnie rozleniwiłem, że zapomniałem wziąć ze sobą zarówno dokumentów, pieniędzy jak i kart płatniczych.

Że kręcę goły i wesoły zorientowałem się gdzieś na piątym kilometrze, a że cofać się nienawidzę to postanowiłem, iż jadę dalej. Normalnie emocje jak na grzybach, szczególnie po tym jak się zje któregoś z czarnej listy :) Jednak tak już mam, że zacząłem wyobrażać sobie (urodzony optymista ze mnie) oczyma wyobraźni jakiś poważny defekt w połowie drogi lub na przykład przebitą dętkę, w jednej rezerwowej zepsuty wentyl, a w drugiej fabrycznie wykonaną dziurę. Albo że podczas wymiany będzie mnie mijała kolumna BOR-u (co już samo w sobie jest niebezpieczne) z Błaszczakiem w środku, który mnie jakimś cudem pozna, bo mu donieśli o tym blogu, ten każe mi się wylegitymować, ja powiem, że nie mam przy sobie prostokątnego kawałka plastiku, za co wyląduję na dołku z mamą małej Madzi z Sosnowca, gwałcicielami z Rimini (z wyrytymi na czołach: "uchodźcy, których chciał do Polski wpuszczać Tusk przez osiem ostatnich lat rządów PO"), albo co gorsza - innymi krytykami partii nam miłościwie burdel z kraju robiącej. No ale o dziwo nic takiego się nie stało :P

Wykonałem wariację na temat "kondomika", tyle że po zmianach wyszedł słonik. Poznań - Luboń - Komorniki - Szreniawa - Stęszew - Łódź - Dymaczewo - Mosina - Puszczykowo - Luboń - dom. Jako że wszędzie dookoła zakwitły jakieś remonty i objazdy, przetestowałem nową trasę przez "centrum" Lubonia, którą niedawno odkryłem, jadąc tam zupełnie nierowerowo. Okazało się, że to coś, co kojarzy mi się z beznadziejnymi DDR-kami, korkami, PZ-tami najgorszego sortu oraz bucami, ma coś na kształt rynku, a nawet pomnik. Mi się skojarzył z Korczakiem, ale po żmudnym przeszukiwaniu sieci (bo podpisu raczyć nie dali) okazało się, że to ławeczka Edmunda Bojanowskiego, co mi mówiło tyle, że nie znam człowieka. Okazało się, że już jest na etapie błogosławieństwa. I tyle. Obok za to znajduje się kobieta z dziurą, cokolwiek to oznacza i jakkolwiek brzmi :)


Jechało się spoko, bo zrobiło się przyjemnie ciepło, a wmordewind okazał się do pokonania, choć łatwo się z nim nie walczyło. No i nie padało, taka nowość w tym miesiącu ;) A mi się zawsze ryj cieszy, gdy objeżdżam okolice Wielkopolskiego Parku Narodowego, nawet szosami.








  • DST 32.40km
  • Czas 01:13
  • VAVG 26.63km/h
  • VMAX 51.50km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Podjazdy 116m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut rosnący

Wtorek, 5 września 2017 · dodano: 05.09.2017 | Komentarze 8

Kończy się niestety sezon bezglutenowy, zaczyna glutenowy. Na pięć dni września to już mój drugi glut, jak tak dalej pójdzie to będę musiał pomyśleć nad jakąś nową nazwą tego miesiąca, zawierającą w sobie słowo "smark". Szczerze mówiąc to nic mi nie przychodzi na myśl. Wrześmark brzmi zbyt topornie :)

W każdym razie wleciało dziś jedynie 30+, bo rano mżyło solidnie, a jak przestało to miałem jedynie około godziny czasu na kręcenie, bo w robocie znów alert, co oznacza dla mnie dodatkowy zarobek, czym nie gardzę. No bo jak to tak? :) Ruszyłem po raz kolejny na zachodnie kółeczko, tyle że krótsze i crossem, z Dębca przez zasieki w Plewiskach, Skórzewo, Dąbrowę, serwisówki, Plewiska i do domu.

Wiało godnie, fragmentami jeszcze mnie skropiło, usyfiłem się jak pracownik korpo mentalnie po awansie na wyższe stanowisko, ale mimo wszystko fajnie było. Spotkałem też dziwny bicykl (może tylko mi wydaje się dziwny, bo nie jestem na bieżąco z nowościami rowerowymi):

W sumie tylko dwa koła są na ścieżce :)


  • DST 63.10km
  • Czas 02:13
  • VAVG 28.47km/h
  • VMAX 50.60km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 162m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jak w Wąchocku

Poniedziałek, 4 września 2017 · dodano: 04.09.2017 | Komentarze 2

Pierwsze co usłyszałem po wyciągnięciu dziś szosy z domu było zdanie wykrzyczane przez jakiegoś małego gnojka do matki: "ale wieje!". Wielkie dzięki za skuteczną demotywację :) Ale i bez niej widziałem i czułem, co mnie czeka, bo drzew za oknami mam sporo, a one tańcząc gałęziami i liśćmi nie dawały za bardzo złudzeń co do przyjemnej przejażdżki.

Ale był plus. Nie padało, mimo że miało. Czas się jednak powoli przygotowywać na "sezon", bo pogoda już przypomina o kolejnej miesięcznicy. Tej listopadowej :) A skoro już jesteśmy w tej tematyce, to niezawodny rysownik Janek Koza jest jak zwykle w doskonałej formie:

Ruszyłem na zachód, szlakiem utartym i znanym na pamięć, czyli z Dębca przez Luboń, Wiry, Komorniki, Szreniawę, Chomęcice, Kona.... Nie, wrrrrróć!

W Chomęcicach przywitał mnie bowiem taki oto znak:

Eeee....? Ale jak? Że co? Spojrzałem na telefon, tam data odległa od pierwszego kwietnia. Jako żem Tomasz, a imię zobowiązuje, postanowiłem nie uwierzyć i kręciłem dalej. Oto wynik:

Cóż, wciąż miałem wątpliwości. Przecież nie zamierzałem pod tę wichurę rozpędzić się nawet do 30 km/h - to jedno, a poza tym uznałem, iż potrafię się poruszać po mieście i w tym czasie komunikować, więc spełniam kryterium "komunikacja miejska" :) Odważnie ruszyłem, by za kilkaset metrów bardzo nieodważnie stanąć i ostatecznie zawrócić. Na ten widok:

Sorry, ale na maraton rzeźnika się nie piszę. Poczułem się jak w Wąchocku. Mi też zwinęli asfalt. Co było robić - pokręciłem sugerowanymi objazdami, kawałek z tak samo zaskoczonym starszym, a całkiem konkretnie pędzącym kolarzem (nawet nie było jak pogadać, bo porywy wiatru zagłuszały własne myśli) do Głuchowa, potem serwisówkami do Gołusek, Palędzia, Dąbrówki, tam skręciłem na Dąbrowę i wzdłuż drogi 307, Skórzewa oraz Plewisk jakoś dotarłem do domu.

Dawno nic mnie tak nie negatywnie nie zaskoczyło. Nooo, może wynik ostatnich wyborów :) W tym miejscu będzie prawdopodobnie wiadukt na trasie kolejnego odcinka S11. Termin ponownego otwarcia jest mi nieznany, ale znając życie i tak od tego zaplanowanego mogę sobie śmiało doliczyć kolejny rok. Cóż zrobić... Pozostaje szukać alternatyw. Za to wleciała kolejna dożynka, znów słabiutka.

Po południu - korzystając z wolnego - zrobiłem jeszcze prawie 11 kilosów po Lasku Dębińskim, bo mi się zachciało przyrody i terenu. Dystans całkowity zawiera ten dodatek.

Kategoria Dożynki!!! :)


  • DST 57.90km
  • Czas 02:01
  • VAVG 28.71km/h
  • VMAX 52.80km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 308m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do... kościoła :)

Niedziela, 3 września 2017 · dodano: 03.09.2017 | Komentarze 18

Spokojnie, nie rzuciło mi się na główkę :) Tytuł powinien bowiem jeszcze zawierać przedrostek "nie", w dowolnym miejscu. Wybrałem się bowiem dziś - korzystając z prognoz, które zapowiadały wiatr z północy (bardzo zimny i przed południem całkiem solidny) - na poznańskie Morasko, z którego kilka dni temu (o czym pisałem) pan ksiądz wykasował nielegalnie nieczynny kościół, pstrykając magicznym guziczkiem od wysadzania. Oczywiście nie zrobił tego osobiście, a za pomocą odpowiednich fachmanów, za to dutki, które będzie można zarobić za wynajem lub sprzedaż terenu trafią już w odpowiednie łapki, nie mam co do tego żadnych wątpliwości.

Nie mogłem sobie odpuścić i musiałem zobaczyć, jak wygląda kościół, którego nie ma, mimo że miał być zabytkiem. Taka poznańska Miedzianka, tylko że odwrotna - tam został kościół, a nie ma miasta, tu jest miasto, a nie ma kościoła. Cóż, widok jest dość smutny, bo ja naprawdę lubię puste budynki sakralne. Szczególnie bez duchownych.


Jak widać... widać niewiele. A tak to samo miejsce wyglądało jeszcze kilka dni temu (zdjęcie załączam dzięki "uprzejmości" Wikipedii, stąd różnica w ilości liści na drzewach):

Obiecuję z wewnętrznej ciekawości trzymać rękę na pulsie. Będę dawał znać, gdy tylko się wyjaśni co znajdzie się na wyburzonym terenie.

Teraz o reszcie wyjazdu. Tak jak wspomniałem wiało dość mocno zimnem, a że na Morasko z Dębca miałem dobre kilkanaście kilometrów jazdy po mieście, to już na starcie odpuściłem walkę o dobry wynik. Nie zawiodłem się - mimo niedzieli zaliczyłem na oko jakieś 80% czerwonych świateł. Za to uniknąłem deszczu i to o dziwo, gdyż gdy dojechałem do domu okazało się, że nad południem Poznania przeszła mini ulewa, a ja dojechałem o suchym kasku.

Trasa: Dębiec - Głogowska - Kaponiera - Sołacz - Piątkowo - Morasko - Suchy Las - Złotkowo - Sobota - Rokietnica - Kiekrz - Wola - Grunwald -  Górczyn - Dębiec.



Wleciało kilka kilosów ponad normę, ale nad tym płakał nie będę. No i ta Wielkopolska, taka płaska... :)



Na koniec przesłanie z łazarskiego fyrtla. Sama prawda! No to... klik, klik! :)



  • DST 53.70km
  • Czas 01:53
  • VAVG 28.51km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 182m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rozaliowo

Sobota, 2 września 2017 · dodano: 02.09.2017 | Komentarze 9

Jak wiadomo - pisałem już o tym wielokrotnie - w tym kraju rzadko jest normalnie (pod każdym względem), więc prawie mnie nie dziwi, że przedwczoraj temperatura podchodziła pod trzydzieści stopni, a dziś ledwo zahaczała o czternaście kresek. Generalnie jestem zwolennikiem tej drugiej, lepszej (byle nie dobrej!) zmiany, tylko czemu w pakiecie pojawił się przenikliwie zimny wiatr, kosztem tego w miarę przyjaznego z końcówki sierpnia? 

No czemu?

Cisza. Tak myślałem :)

W każdym razie dzisiejszy wyjazd należał do tych "bezspinowych", bo odczuwalne doznania były na poziomie szanującej się, polskiej, burej jesieni. Przynajmniej z rana, bo później nawet pojawiło się słońce. Mnie natomiast, podobnie jak wczoraj, dokładnie w momencie, gdy znalazłem się na dworze, przywitały krople deszczu. Na szczęście towarzyszyły mi jedynie przez kilka pierwszych kilometrów, odpuszczając, ale na niebie pozostały ciężkie, prawie burzowe chmury, które w każdej chwili groziły potencjalną możliwością zmiany dyscypliny na windsurfing :)

Miałem jednak na to patent. Jeśli ktoś pamięta kultowe, genialne komiksy z Tytusem de Zoo, zapewne do dziś w głowie ma wierszyk z Księgi Drugiej, której bohaterką była Rozalia czyli koń mechaniczny:


Specjalnie postarałem się o ów wycinek, łatwo nie było, ale czego się nie robi dla blogaska :) Niniejszym, wierząc w Papcia Chmiela, bacznie spoglądałem bystrym wzrokiem. A nawet groźnym. I... udało się. Nie zmokłem :)

Jeśli chodzi o trasę to wykonałem wariant zachodni (Poznań - Plewiska - Zakrzewo - Więckowice - Dopiewo - Palędzie - Dąbrówka - Plewiska - Poznań), który niestety głównie zawiera pola, pola, a nawet jeszcze więcej pól, więc ochrony przed wiatrem nie było żadnej. Jednak liczy się wykonanie tych pięciu kolejnych dych, już mniej jakość wykonania.

Wpadły dwie nowe dożynki: z okolic Dopiewa oraz Plewisk. Nic specjalnego dla doświadczonego dożynkarza, ale kolekcja rośnie :)


Kategoria Dożynki!!! :)


  • DST 34.50km
  • Czas 01:21
  • VAVG 25.56km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 92m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut okienkowy

Piątek, 1 września 2017 · dodano: 01.09.2017 | Komentarze 6

Tak jak sierpień zakończył się z otwartą z radości japą. tak wrzesień rozpoczął się hasłem "do dupy". Co kto lubi :) W sumie to ciekawe, że diametralna zmiana pogody zbiegła się równo z inauguracją nowego miesiąca. O nadchodzących wielkimi krokami obradach Sejmu nie wspomnę, choć nie ukrywam, że mi się owo skojarzenie nasunęło jako jedno z pierwszych.

W nocy lało, nad ranem padało, by w końcu po ósmej przestać. Taktycznie odczekałem pół godziny, poświęcając ów czas na uzupełnienie niedoborów kofeiny oraz analizę stratosfery. Czy może troposfery? Nie wiem, nie znam się, zarobiony jestem. W każdym razie była błędna :) Bowiem gdy już byłem pewien, że wyczekałem na idealny moment do startu, ubrałem się, wyniosłem crossa z klatki i usiadłem na siodełku... zaczęło kropić. No ok, przeżyję, pewnie zaraz przestanie - odezwał się wewnętrzny optymista. Debil jeden :) W miarę ok jechało mi się przez Górczyn, Bułgarską, a nawet większość Bukowskiej. Było mokro, ale bez przesady.

Za Ławicą sytuacja się skomplikowała - ilość kropel spadających na mój łeb wzrastała z każdą minutą, tak samo jak gramatura coraz bardziej chlupiących butów. Postanowiłem więc na wysokości Dąbrowy zawrócić, a w tym momencie lunęło już konkretnie, więc powrót przez Skórzewo i rozkopane Plewiska to już bardziej był rower wodny niż klasyczny. W dodatku właśnie w Plewiskach trafiła się ciamajda w ciężarówce, jadąca sobie bezstresowo 10 km/h, a za nim sznurek pojazdów, w tym mój dwukołowy. Po jakimś kilometrze znalazła się luka w ciężaroprzestrzeni, dzięki której udało się wyminąć zawalidrogę.

Do domu wkroczyłem w stanie półpłynnym, a gorący prysznic był jedynym lekarstwem, żeby nie wyruszyć zasmarkany do pracy. Kilkanaście minut później przestało padać... Okienko mi zdecydowanie nie poszło, no ale przynajmniej nie ma już upałów - odezwał się na koniec wewnętrzny optymista :)

Podsumowanie sierpnia - 1660 km, jazda wszystkimi trzema rowerami (szosa, cross, mtb-trup) po płaskim i po górach. Średnia - niecałe 29 km/h. Warunki do jazdy na początku bardzo średnie, pod koniec niemal idealne.

Na deser smakowity raport ze ścieżek Green Velo na wysokości Elbląga. Sądzę, że warto poświęcić tę minutę, żeby docenić to, co ma się u siebie :)