Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 197810.70 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2017

Dystans całkowity:1608.40 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:57:16
Średnia prędkość:28.09 km/h
Maksymalna prędkość:61.50 km/h
Suma podjazdów:6139 m
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:53.61 km i 1h 54m
Więcej statystyk

Kacze ostatki

Niedziela, 21 maja 2017 · dodano: 21.05.2017 | Komentarze 13

Ostatni – niestety – wolny dzień spędzony w górach rozpoczął się od wczesnego wstawania (bo póki co nie opanowaliśmy jeszcze umiejętności teleportacji, choć próby intensywnie trwają), żeby w rozsądnych godzinach wrócić na płaszczyzny. Przyznane mi łaskawie dwie godzinki na rower postanowiłem wykorzystać na odwiedzenie Gór Kaczawskich. No dobra, nie będę ściemniał – osobiście wolałbym jechać bardziej na południe, ale wiatr mnie zmusił do wyboru takiego właśnie azymutu. I zdecydowanie nie żałuję.

Tak w ogóle to podczas tego weekendowo-z-okładem-wypadu udało mi się wykorzystać do cna położenie Jeleniej Góry. Kotlina ma swoje plusy i minusy, ale największym pozytywem jest fakt, iż wszędzie dokoła są góry, co zapewniało mi zawsze mentalny komfort, że wraca się zjeżdżając, a nie wjeżdżając :) A ja tym razem z powodów nie do końca zależnych ode mnie zaliczyłem: w czwartek samą Jelonkę w wersji wschodnio-zachodnio-południowo-pólnocnej, czyli kompletny miks wszystkiego, w piątek kawałek Karkonoszy i Rudaw, wczoraj Karkonosze i Izery, dziś za to przyszedł czas na chyba jedne z najmniej popularnych, ale równie piękne (pod warunkiem, że człowiek nie zapuści za bardzo na północ, bo tam już robi się syf). A że ich nazwa ostatnimi czasy źle się kojarzy - trudno. Mimo wszystko nie będę za jej zmianą, gdy w końcu nastąpią czasy powszechnej dekaczyzacji :)

No to do konkretów. Trasę sobie wymyśliłem jako prostą z odnogami. Pierwszą z nich była ukazywana już przez mnie tu kilka razy monstrualna zapora w Pilchowicach. Co tu dużo pisać – wystarczy obejrzeć. I niech ktoś mi jeszcze powie, że Niemiaszki są przereklamowane :)




Cofnąłem się do głównej drogi i ruszyłem do Wlenia. Veni, vidi, vici, wystarczyło mi „uroku” tej miejscowości na tyle, żeby zakręcić się na kole i szybko wrócić swoimi śladami. Za to pod koniec podjazdu pod Strzyżowiec przyuważyłem tablicę ukazującą ciekawą polsko-czesko-niemiecką historię tej wsi, a i w sumie całego regionu. Tylko jakoś za cholerę mi te osiemset lat nie pasuje, skoro wykonano ją zaledwie kilka kat temu, w 2014 :)

Ostatni etap był jednocześnie najbardziej wyczerpujący. W Jeżowie skręciłem bowiem na czterokilometrową randkę z Górą Szybowcową. I była to jak zwykle randka z użyciem przemocy, procentowych pejczy i innych narzędzi pieszczot. Gratisowe atrakcje dodawał wiejący mocno w pysk wiatr. Mój ulubiony fragment, który żeby docenić powinno się wziąć pod lupę podbudówkę chałup, prezentuję poniżej :)

Sapiący i prychający dotarłem na szczyt, gdzie jak zwykle czekała nagroda. Nie, nie, nie… Tych szukających już wzrokiem słowa „piwo” przywołuję do porządku :) Chodziło o widoki.




Pokontemplowałem (czytaj: złapałem oddech), pofociłem i rozpocząłem zjazd, który za szeroki nie jest, a ja jeszcze doznałem przyjemności mijanki na serpentynce z jakimś autobusem, który cholera wie co robił w tym miejscu. Było… ciekawie.

Finisz to jeszcze mała objazdówka miasta, złapanie panoramy centrum Jeleniej i… koniec. Czas wracać. Odpocząłem, pogoda dopisała, udało się sporo pokręcić po „moim”. Czemu za to nie płacą i od jutra muszę wracać do roboty? :(


Kategoria Góry


Bezgórnie

Sobota, 20 maja 2017 · dodano: 20.05.2017 | Komentarze 9

Prognozy pogody sprzed dwóch dni: zapowiada się przepiękny, słoneczny i pogodny weekend. Tylko korzystać i uważać na upały!

Prognoza pogody usłyszana dziś w radio: zgodnie z zapowiedziami nad Polskę dotarły chmury z przelotnymi opadami deszczu. Ponadto zrobiło się zimno.

To ten… :)

Na szczęście e okolicach Jeleniej nie padało, ale w zamian zaraz po porannym wyruszeniu zacząłem się zastanawiać czy nie wrócić i nie ubrać kolejnej porcji ciuchów. Jednak stwierdziłem, że twardym trza być, nie miętkim i z zamiaru zrezygnowałem. Za to postanowiłem zapodać sobie dziś w końcu mini hardkora – w mojej głowie zakwitła trasa całkiem konkretna jeśli chodzi o przewyższenia.

Niestety widoczność była praktycznie zerowa. Gdyby nie to, że ciut ciężej mi się kręciło to pod względem otoczenia czułbym się ja na nizinach. Brak więc grubszej fotorelacji, poza tym nie było kiedy jej wykonać, bo albo sapałem jadąc pod górę, albo trzymałem panicznie kierownicę podczas zjazdów serpentynami (dzisiejszy Vmax – 61,5 km/h, biorąc uwagę stan mojego roweru oznaczało to turbulencje jak w tupolewie).

Najpierw skierowałem się do jeleniogórskiego Sobieszowa.

Tam uwieczniłem pięknie górujący nad Jelenią zamek Chojnik. Swego czasu, gdy chodziłem tu do podstawówki wbiegaliśmy nań na WF-ie i jakoś nie zastanawiało mnie, kto wpadł na tak abstrakcyjny pomysł, żeby zbudować ten klocek tam, gdzie stoi do dziś :)

Od tego momentu nastąpiła ośmiokilometrowa orka, czyli podjazd przez Jagniątków do Michałowic. Tematu nie będę rozwijał, bo wstyd :)

Za to na górze czekałaby nagroda w postaci fajnego widoku, ale nie czekała, bo po pierwsze ktoś skasował góry, a po drugie wyciął znaczną ilość drzew.

Za osiem kilometrów w górę otrzymałem tylko cztery w dół (ciekawostka), bo tyle było do Piechowic. Potem, żeby mi nie było nudno, zacząłem kręcić znów pod górę, do Szklarskiej Poręby Górnej.

Tu też nie było sprawiedliwości, bo wspinałem się przez ponad siedem, a zjeżdżałem pięć :)

Końcówka to już walka z wiatrem na osłoniętych przestrzeniach Trasy Czeskiej i odcinka między Cieplicami a centrum. Generalnie wyjazd bez historii, za to nie zmokłem, a i o dziwo nie zmarzłem, szczególnie podczas jazdy pod dzisiejsze dwie solidne góry. A w sumie to nawet było mi momentami ciut za ciepło, zupełnie nie mam pomysłu czemu :)

Kategoria Góry


Proszę słonia

Piątek, 19 maja 2017 · dodano: 19.05.2017 | Komentarze 8

Co do tytułu - czy ktoś pamięta z dzieciństwa (lub już nie) tę właśnie książkę Ludwika Jerzego Kerna? Mi się dziś przypomniała na trasie :)

Wpis będzie tekstowo krótki, bo jest późno, a moje samozaparcie w tematyce dodawania relacji - w ramach możliwości tego samego dnia - powoli staje się sporym wyzwaniem. Trzeba jednak mieć jakieś zasady, żeby kiedyś móc je złamać :)

No to lecimy. Trasa: bez pomysłu, ale z zacięciem na południowy wschód, żeby w końcu choć zahaczyć o Rudawy. Czyli: Jelenia Góra - Łomnica - Karpniki - Krogulec - Bukowiec - Mysłakowice - Karpacz Dolny - Ściegny (mimo że już na całe życie to będą Ścięgny) - Kowary - Przełęcz Pod Średnicą - Gruszków - Strużnica - Karpniki - Łomnica - Jelenia. Wiatr: napisać, że solidny to nic nie napisać. Rządził i dzielił, ale niech ma - dziś, podobnie jak wczoraj, wybaczam. A tak poza tym to upał (24 stopnie, fuuuuj) i zbyt słonecznie, co skończyło się bólem głowy, gdyż grzanie bani plus silne powiewy kończą się u mnie zawsze w ten sposób. Mimo wszystko.... nie narzekam :)

Z ciekawostek wyjazdowych - na jakimś dwudziestym kilometrze zorientowałem się, iż powodem mojej wolnej jazdy jest nie tylko aura, ale i nie do końca napompowana dętka w nowej oponie (która dała radę). Lekiem na zło okazał się kompresor na stacji, niestety ten automatyczny, którego nie lubię, bo kiedyś tak mi napompował, że z gumy mogłem składać puzzle :)

Czas na fotki. Mamy rzepak:

Mamy rudawskie cycuchy:

Mamy karpnickie landszafty:

Mamy sudecką panoramcię:

Mamy Karpaczio we fragmencie:

Mamy też siódmy grzech - jak na moje dotyczy on zachowania elementarnych zasad interpunkcji :) Poza tym to, co zrobili w Kowarach z dziko i kliamtycznie kiedyś spływającego z gór strumyka, woła o pomstę do gdzieś tam:

Mamy widoczek na prawdziwy świat zza siodełka :):

I w końcu mamy widok na karkonoskiego słonia. Proszę słonia.


Kategoria Góry


Pan(n)a niesmaczna

Czwartek, 18 maja 2017 · dodano: 18.05.2017 | Komentarze 7

W pewnym sensie sobie to wykrakałem. Pisząc wczoraj o moich wątpliwościach w tematyce wytrzymałości sprzętu, którym kręcę w Jeleniej Górze i okolicach, czyli starym, prawie już dwudziestoletnim Authorem Mystic, miałem na myśli całokształt jego pseudo-mtb-owego jestestwa, z zardzewiałymi częściami i tym podobnymi. Nie spodziewałem się jednak, że zostanę ofiarą… ale czego – za chwilę.

Najpierw o planach. Zatęskniło mi się za Rudawami Janowickimi, moimi ukochanymi górkami w Sudetach. Trasa wyznaczona, wyjazd około dziewiątej rano, w temperaturze prawie jak na moje odczuwanie upalnej. Wiatr, którego miało nie być, oczywiście był, i to dość mocny, ale co tam – w końcu wróciłem do macierzy, w niej można więcej :) Spokojnie minąłem jeleniogórskie lotnisko...

...dokręciłem do Łomnicy i Wojanowa...

...w którym zacząłem wspinać się na górkę, by znów znaleźć się w granicach Jeleniej. A w sumie najpierw znalazłem się w rzepaku. Znów robię wyjątek w temacie żółtaczki, bo po prostu było ładnie :)

Ładnie było jeszcze kawałek, szczególnie, że mogłem się rozpędzić. Niestety na końcu rozpędzenia była… Tu chwila pauzy na niesmaczny żart. Osoby zbyt wrażliwe proszone są o nieczytanie :)

Przychodzi informatyk na badania okresowe. Lekarz mówi:
- Wszystko ok, ale na jutro proszę przynieść próbkę moczu, kału i spermy.
- To może przyniosę po prostu majtki?

Tyle. Te majtki są jak na moje idealnym odpowiednikiem polskich DDR-ek. Jest tam wszystko. W Maciejowej przekonałem się o tym naocznie, gdyż gdzieś pomiędzy jedną a drugą kostką znalazł się wielki kawałek szkła. Znalazł się dokładnie w mojej oponie. Na szczęście miałem zapasową dętkę, ale ile wytrzyma opona z dziurą – pewien nie byłem.

Postanowiłem więc zawrócić, Rudawy zostawiając jak niepyszny. Skierowałem się w kierunku domu, z obawą obserwując tylne koło. Do centrum Jeleniej nic się nie wydarzyło, postanowiłem pokręcić więc dalej, do Cieplic. Pany nie było, a na liczniku w kilometrażu 30+. Stwierdziłem, że ryzykuję do końca, kierując się na Perłę Zachodu. I tam dotarłem w całości, ba, nawet więcej – przez Siedlęcin oraz Jeżów udało mi się wrócić do domu. Dokładnie na styk, bo obiecałem, że w południe się pojawię. Byłem nawet ze dwie sekundy przed :) A Jelonkę na mapie ukrzyżowałem.


Zdjęć nie ma za dużo, bo jakoś przez tę nieszczęsną oponę nie miałem nastroju. Po południu zresztą, przed już nierowerowym wypadem do Karpacza, nabyłem nową, zobaczymy jak się sprawdzi. Za to miałem przy sobie kamerkę i coś czuję, że z Perły powstanie kiedyś filmik. Pytanie tylko – za sto lat czy za pięćset? Bo wcześniej nie znajdę na to zapewne czasu.

Cud, że te pięć dych dziś wykręciłem.

Kategoria Góry


  • DST 53.05km
  • Czas 01:46
  • VAVG 30.03km/h
  • VMAX 51.30km/h
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Misiosłoń

Środa, 17 maja 2017 · dodano: 17.05.2017 | Komentarze 3

Do pewnego momentu dzisiejszego wyjazdu zgodny byłem przyznać, że wiatr w końcu się ustabilizował, bo po tym jak przez 2/3 drogi wiał mi w pysk, na chwilę zaczął delikatnie mnie popychać. Moja głowa pełna była już optymistycznych myśli na temat sympatycznej średniej, gdy nagle wszystko wróciło do normy. Eh :) Próbowałem jeszcze wywrzeć nań presję, z niepowstrzymaną mentalną agresją szepcząc "oj ty, oj ty, niedobry wiaterku, ojoj", ale chyba się obraził za zbyt dużą stanowczość :P

Wykonałem klasyk - z Dębca przez Luboń, Mosinę, Puszczykowo, Mosinę, Dymaczewo, Stęszew, Szreniawę, Rosnówko, Plewiska i do domu. Kiedyś był to "kodnomik", ale od kiedy już na stałe zacząłem jeździć objazdami, żeby ominąć ddr-kę w Luboniu oraz korki w Komornikach, strasznie się on rozpasł i jak widać na załączonej mapce przypomina już bardziej misia. Albo nawet niedorozwiniętego słonia.

Dzisiaj po południu wyjazd z Wielkopolski na kilka dni. Pogoda zapowiada się ładna, więc mam nadzieję, że w wolnych chwilach (a mało się ich zapowiada) coś wykręcę, jeśli tylko sprzęt nie rozpadnie mi się już kompletnie na atomy.

Na koniec zdjęcie. Niewyraźne, bo robione podczas jazdy. Bohaterem nie jest rzepak, bo w tym "sezonie" odpuszczam zażółcanie BS, a przedstawiciel jednej z najbardziej morderczej broni masowego rażenia, czyli Polak w samochodzie. No comments.




  • DST 53.20km
  • Czas 01:52
  • VAVG 28.50km/h
  • VMAX 51.60km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 68m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Winda, w mordę!

Wtorek, 16 maja 2017 · dodano: 16.05.2017 | Komentarze 11

W teorii to jest takie proste... Obczaić w prognozach kierunek wiatru, wybrać trasę tak, żeby pierwszą połowę truł on w ryjek non stop, a wracając mieć sympatyczny powiew w cztery litery i powyżej. W teorii... Praktyka jak wygląda, chyba wiemy. A przynajmniej ja wiem i pisałem o tym wczoraj :) Dziś miałem dokładne kopiuj-wklej. W pewnym momencie człowiekowi załączają się podczas takiej jazdy filozoficzne myśli, sugerujące, że przecież wystarczyłoby po prostu jechać odwrotnie i byłoby zamiast 90% wmordewindu tyle samo wdupowindu, ale jak również wiemy - to też tak nie działa :)

No więc wykonałem dziś swoje, robiąc kółeczko z Dębca przez Plewiska, Dąbrówkę, Palędzie, Dopiewo, Trzcielin, Konarzewo, Chomęcice, Szreniawę, Komorniki i Luboń. Spokojnie, bez spiny, przyjmując karnie wiatr na klatę. Mój brak spiny zwielokrotnił się już zresztą w okolicach ósmego kilometra, gdy znalazłem się w Plewiskach, które zamieniają się powoli w rozpełzający się na całą wieś (to w ogóle jest paradoks, gdyż ma ona ponad 9 tysięcy mieszkańców, a prawa miejskie nadaje się już przy 2 tysiącach) plac budowy, dochodzący już pod drzwi sołtysa :) Niedawno skończono tam remont ulicy Grunwaldzkiej, by po chwili spokoju zacząć remont... ulicy Grunwaldzkiej, tyle że kawałek dalej. Przykładowy obrazek (miałem spooooro czasu, żeby go wykonać):

Najlepszy jest system zarządzania ruchem - pojazdy będące do tej pory na podporządkowanej czekają w kolejce dwa razy krócej i są częściej przepuszczane niż te poruszające się główną. W związku z tym w desperacji, zamiast tak jak zazwyczaj końcówkę wykonać również przez tę miejscowość, wybrałem spokojne, bezstresowe stanie w kilometrowych korkach w Komornikach oraz zasyfione jak zwykle przez puszkostan ulice Lubonia. Świat się kończy :)


  • DST 52.30km
  • Czas 01:50
  • VAVG 28.53km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Podjazdy 60m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Beemwowo :)

Poniedziałek, 15 maja 2017 · dodano: 15.05.2017 | Komentarze 6

Według prognoz od rana miało lać i grzmieć. Nauczony więc wieloletnim doświadczeniem z rodzimymi specami od przewidywania pogody byłem pewien, że nie będzie lać i nie będzie grzmieć. Nie pomyliłem się :)

Po kilku dniach wróciła jednak jedna ze stałych atrakcji dnia codziennego - wmordewind przez większość drogi. Ja na zachód - on z zachodu, skręcam na południe - on z południa, zawracam na wschód - witam się z tym samym gnojkiem, odbijam na północ - dzień dobry, znów się widzimy. W związku z tym odpuściłem dziś walkę o średnią i skupiłem się na optymalizowaniu swojej pozycji za barankiem. Oj, przydałby się jakiś znajomy motocyklista, taki z przyuważonego wczoraj patentu... :) Jazdy nie ułatwiały też remonty i objazdy, które niedawno się urodziły - ten na Ostatniej przynajmniej pozwala mi legalnie nie korzystać z DDR-ki (choć tam akurat jest ona całkiem przyzwoita), za to ten z Grunwaldzkiej w Plewiskach rozkwitł ostatnio na czerwono, sygnalizacją, której do tej pory nie było.

A tak poza tym to bez przygód, prócz może dwóch sytuacji z "miszczami" w BMW - jeden wpieprzył mi się przed nosem z podporządkowanej, a drugi zafundował sobie podczas mijanki ze mną wyprzedzanko hurtowe na podwójnej ciągłej. I jeszcze raz powtórzę - nie będę zachowywał poprawności politycznej co do tej marki, bo choćby ostatnio hitem była kolizja BMW z wąskotorową kolejką Maltanką, jeżdżącą z prędkością 10-15 km/h, słyszalną z daleka, na terenie oznakowanym. BMW - Będę Miał Wypadek :)


  • DST 63.10km
  • Czas 02:06
  • VAVG 30.05km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 169m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pokórnikować

Niedziela, 14 maja 2017 · dodano: 14.05.2017 | Komentarze 11

Generalnie, biorąc pod uwagę kierunek wiatru, pojechałbym dziś gdzie indziej. Ale że doszły mnie słuchy o kolejnej odsłonie wycieczki organizowanej przez Kórnickie Bractwo Rowerowe, w której oczywiście z powodu innych planów wziąć nie mogłem, to... postanowiłem zajrzeć :) A w sumie to chciałem się przywitać z jednym, znanym do tej pory jedynie ze słowa pisanego, bikestatsowiczem.

Plan był wycyrklowany zupełnie jak nie u mnie. Ruszyłem kilkanaście minut po dziewiątej, przez Starołęcką, Krzesiny, Gądki, Robakowo, Szczodrzykowo, Dziećmierowo, by finalnie pojawić się kwadrans po dziesiątej, czyli piętnaście minut przed startem, na kórnickim Rynku. Zapełnionym uradowanymi rowerzystami, kreującymi zupełnie inny klimat niż "zawodowcy bez zawodu" na większych imprezach. Oczywiście w tłumie nie było szansy znaleźć znajomej twarzy, bo wszyscy czekali  już w pełnym rynsztunku. Miałem już się zwijać, gdy nagle zagadał mnie jeden z (jak się okazało) forumowiczów (do teraz nie wiem kto), którego zapytałem czy wie może, gdzie jest Bitels, który przyjechał tu specjalnie z Łodzi. Jak się okazało stał... ze dwa metry ode mnie. Chwila sympatycznej rozmowy i musiałem się zwijać, bo w perspektywie miałem po południu wypad na mecz. Miło było poznać, panie Bitels! ;)

Wracałem przez Świątniki, Rogalin, Mosinę, Puszczykowo oraz Luboń. Mijałem się z dosłownie dziesiątkami kolarzy, w tym z jednym, który uświadomił mi wreszcie, jak się robi stravove KOM-y lub kosmiczne średnie :) Wystarczy mieć... zaprzyjaźnionego motocyklistę, który nas pociągnie przez całą trasę, a szczególnie pod wiatr. Taką oto parkę dziś zaobserwowałem. Łapy opadają :)

Wpis dodaję na szybko, więc sorry za ewentualne błędy. W końcu jestem zalatany, czytaj: mam wolną niedzielę :)


  • DST 52.70km
  • Czas 01:45
  • VAVG 30.11km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 113m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Warto-nie-strata

Sobota, 13 maja 2017 · dodano: 13.05.2017 | Komentarze 8

Jest git. Wciąż git. Sam nie wierzę, że to piszę :) Pogoda bliźniacza wobec wczorajszej - słońce, niebieskie niebo, brak opadów i solidny wiatr (który przy takich warunkach może się pocałować w cztery wietrzne litery), a do tego temperatura optymalna do jazdy. Oby tak dłużej. Proszę mi tylko nie kombinować gdzieś tam na górze czy na dole z pokrętłem za nią odpowiedzialnym, bo upałów nienawidzę bardziej od mrozów.

Sobotę mam pracującą, wyjechałem więc lekko po dziewiątej. Na start stanął przede mną niemal codzienny dylemat - jechać czy nie jechać kawałkiem DDR-ki przy Drodze Dębińskiej. Dziś moją decyzję delikatnie (ale żeby nie było, że jestem podatny na naciski - tylko delikatnie) wspomógł jadący za mną zadziwiająco powoli radiowóz, jeszcze zanim owa ścieżka się rozpoczęła. Zresztą raz jeszcze na Rondzie Śródka zupełnie bez nacisku zsiadłem z roweru przechodząc przez pasy. Bo wóz Straży Miejskiej w żadnym wypadku nie był z tym związany :)

Ale, ale, ja nie o tym, a o momencie wcześniej. Gdy dotarłem w okolice AWF-u przypomniałem sobie, iż doszły mnie słuchy o prawie ukończonym nowym, dwukilometrowym kawałku Wartostrady, przy jej prawym brzegu. Postanowiłem przetestować jak sprawdza się ów wynalazek w praktyce. Najpierw jednak musiałem odnaleźć na nią zjazd, co łatwe nie jest, a także upewnić się czy nie ma zakazu jazdy (oficjalne otwarcie bowiem zaplanowane jest na poniedziałek). Pierwsze się odnalazło, drugie nie pojawiło, więc... do dzieła!

Z radością muszę napisać, ze jest przyzwoicie. A nawet dobrze.

Moje małe zastrzeżenia:
- brak asfaltu pod mostami, pozostawiono tam stare betonowe płyty;
- brak oddzielenia części dla rowerów od tej dla pieszych. Z czym to się będzie wiązało - raczej nie muszę pisać. Niestety na całej szerokości pierwszeństwo będą mieli spacerowicze, a także miłośnicy browara pod chmurką (nie żebym nim nie był), bo rejony nad samą Wartą nie są objęte zakazem spożywania alkoholu. W teorii to żaden problem, w praktyce wszyscy wiemy jak będzie. Dobrze, że choć postarano się zrobić szeroki pas, może szkło i rozbite butelki pozostaną bliżej rzeki;
- koniec odcinka jest na Śródce, przy Moście Jordana, co oznacza, że ląduje się na bruku :) Ktokolwiek jeździł szosą po tej okolicy wie, że jest to, hmmm, dość mało komfortowe. No i jest problem z tym co począć dalej, jeśli chce się jechać choćby w kierunku Malty - bo pozostaje objazd, drogi jednokierunkowe lub chodnik.

Ale niech te minusy nie przysłonią nam plusów. A jest ich wiele - możliwość ominięcia sporego zakorkowanego kawałka miasta, ożywienie raczej do tej pory martwego brzegu, a nade wszystko - Rataje z tej perspektywy są zdecydowanie piękniejsze. Bo ich prawie nie widać :P

Reszta trasy to kawał pod wiatr - Antoninek, Swarzędz, Paczkowo, Siekierki, tam nawrotka, sporo z powiewem bocznym przez Tulce i Żerniki, ale i momenty z wiaterkiem pomocnym gdzieś koło Krzesin. Finalna rzeż na Starołęckiej była standardem.

Znów coś mi stuka w rowerze, na razie subtelnie. Ech, chciałoby się mieć w pełni sprawny, najlepiej świeży ze sklepu, sprzęt... Jakby ktoś, coś, dobry uczynek i taki tam, to podam numer konta na nowy karbonik :)


  • DST 54.60km
  • Czas 01:49
  • VAVG 30.06km/h
  • VMAX 50.30km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 159m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Fajnie!

Piątek, 12 maja 2017 · dodano: 12.05.2017 | Komentarze 4

Mamy to! - jakby krzyknęli „dziennikarze” TVPiS po usłyszeniu kolejnego tak kretyńskiego jak ostatnio tłumaczenia się Schetyny. Ja jednak o bardziej przyziemnej rzeczy, czyli o pogodzie. W końcu, wreszcie, a może dopiero zrobiła się prawie taka, jaka być powinna – było dziś ciepło, ale nie gorąco, słonecznie, ale nie upalnie, po prostu fajnie. Tylko wiatr nie chce się poddać, ale po przeżyciach ostatnich miesięcy teraz to on może robić wrażenie na przedszkolakach, a nie na mnie :)

Ruszyłem późno, bo celebrowałem wyjątkowy - gdyż wolny - dzionek, niespotykanie długim snem. Gdzieś tam przeszła mi przez głowę myśl o dłuższym dystansie, ale moja lepsza połowa też nie musiała pojawiać się dziś w robocie, więc temat został odroczony na bliżej nieokreślone później. Plusem wyjazdu w okolicach jedenastej było to, że można już było jechać na krótko, ale żem z natury nieufny to założyłem jeszcze leciutki zestaw przejściowo-długi, czego finalnie żałowałem, bo się zgrzałem. Taka nowość w tym roku.

Wiało ze wschodu, tam więc docelowo chciałem dotrzeć. Problem w tym, że z powodu autostrady nie da się ruszyć na "po prostu" wschód, nie jadąc w innym kierunku. Ja wybrałem południowy zachód, czyli Luboń oraz Łęczycę, a następnie Puszczykowo, które przeciąłem ulicą Wczasową, prawie tracąc kilka plomb w zębach na trupie tamtejszej DDR-ki. Generalnie jest ona urocza, szkoda tylko, że ma szerokość skakanki, a korzenie tworzą z niej pasma górskie.

Potem już bez utrudniających życie wynalazków – Rogalinek, Rogalin, Mieczewo (tu podczepiłem się pod traktor pędzący 40 km/h, ale cham się wziął i skręcił po 500 metrach), a w końcu Kórnik, w którym zakręciłem do Skrzynek. Od tej pory jechałem w emocjach, bo wiedziałem, że zbliżam się do Gronud Zero, czyli niecałego kilometra zemsty Adolfa, która straszy do dziś. Kiedyś straciłem to już co najmniej jedną szprychę, tym razem obyło się bez ofiar, prócz może półkilometrowego spadku średniej.

Powrót przez Borówiec, Koninko, Krzesiny oraz obowiązkowo Starołękę. Mimo tego ostatniego elementu udało się wykręcić w końcu w miarę normalną średnią. Odzwyczaiłem się :)