Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 198654.20 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2017

Dystans całkowity:1518.90 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:55:40
Średnia prędkość:27.29 km/h
Maksymalna prędkość:56.90 km/h
Suma podjazdów:6252 m
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:52.38 km i 1h 55m
Więcej statystyk
  • DST 52.00km
  • Czas 01:58
  • VAVG 26.44km/h
  • VMAX 53.00km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Podjazdy 195m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Słuchowiskowo

Piątek, 10 listopada 2017 · dodano: 10.11.2017 | Komentarze 16

Z zapowiadanych na dziś: deszczu i wichur, realne okazały się: mżawka i całkiem mocny wiatr. Czyli w sumie lajcik i należałoby się cieszyć. Prawie tak to odczuwałem, choć jak wiadomo prawie robi swoje :) W każdym razie o jeździe szosą nie było dziś mowy i wybrałem się w drogę crossem.

Sześć stopni - to już jest malutkie (ale malutkie) wyzwanie. W konfrontacji z plus trzydziestoma wygrywa u mnie jednak w przedbiegach. Wymyśliłem sobie na dziś trasę na zasadzie miksa, czyli połączenia dwóch wcześniejszych elementem, przy którym dawno nie byłem. Ruszyłem z Dębca przez Luboń, tam odstałem swoje, potem przez Wiry i Komorniki do granic Stęszewa, żeby z niego odbić w bok, do Dębna, gdzie na chwilę zatrzymałem się obok jeziorka o tej samej nazwie.

Tu czekał mnie kawałek hardkora - bowiem odcinek do Trzcielina przez Joankę zawsze potrafił przypomnieć o niewyleczonych zębach. Nic się niestety nie zmieniło, choć jest nadzieja, bo budują kolejny fragment S11 i zrobiono kawałek asfaltu bez dziur. Zawsze coś. Potem już klasycznie: Dopiewo - Palędzie - Gołuski - Plewiska - Poznań. Relive tu.

Skończyłem słuchać "Zapisane w wodzie" Pauly Hawkins. I cóż... to jej "dzieło", jak i wcześniejsza "Dziewczyna z pociągu", nie pomagają mi walczyć z wewnętrznym stereotypem, który nauczył mnie, że z czym jak czym, ale z pisaniem kryminałów rzadko której kobiecie idzie dobrze :) Choć w wersji audiobookowej dało się wytrzymać, bo nagrano to całkiem solidnie. Ale gdzie mu tam do tego, co zapodałem sobie później, czyli genialnie sporządzonego słuchowiska na podstawie reportażu Rafała Molendy o jednej ze zmian podczas misji w Afganistanie z lat 2012-2013. Nazywa się to "Błękitna pustynia" i było nominowane do odpowiednika europejskiego Oscara w klasyfikacji produkcji radiowych i telewizyjnych. Po trzech rozdziałach wcale się nie dziwię - Więckewicz jako narrator plus zestaw godnych aktorów, a w tle bardzo autentyczne odgłosy wojenne to jest to. Polecam.


  • DST 55.20km
  • Czas 01:57
  • VAVG 28.31km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 243m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Qqrydzianie

Czwartek, 9 listopada 2017 · dodano: 09.11.2017 | Komentarze 10

Na trasie dziś kolekcja "jesień 2017, wersja jeszcze łagodna" - pochmurno, ale bez opadów, buro, ale nie ciemno, zimno, ale nie za bardzo, wietrznie, ale nie masakrująco. Do tego ostatniego dodałbym jeszcze zmienność kierunku "pod rowerzystę", choć to akurat nie sezonowość, a objaw permanentny, jak wiadomo :)

Trasa to lekko zmodyfikowany "kondomik" od strony Dębca przez Luboń, Wiry, Puszczykowo, Mosinę, Dymaczewo, Łódź, Stęszew, Szreniawę, Rosnowo, Plewiska i do domu. Prócz kilku gazeciarzy, dla których wyprzedzenie rowerzysty o milimetry jest zapewne sportem narodowym, obyło się bez przygód. Był tylko jak zwykle leciutki stres na ścieżce w Łęczycy, bo wpasowanie się w ten singielek na drodze między liśćmi wymagał sporej dozy uwagi. Ale udało się tym razem nie zaliczyć gleby.

Chciałem zrobić fotę z panoramą WPN-u, ale z niewiadomych mi przyczyn wciąż na polach zalega niezebrana kukurydza i nie było jak. Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałem tak późne zbiory tego nieprzetworzonego popcornu, choć w sumie się nie znam i może tak ma być - całkiem możliwe, że przegapiłem ostatnich kilka tysięcy wydań "Agrobiznesu" :)

Jutro deszcze, wiatr i takie tam. Z roweru mogą być nici.


  • DST 53.15km
  • Czas 01:53
  • VAVG 28.22km/h
  • VMAX 50.80km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 168m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Busstopując

Środa, 8 listopada 2017 · dodano: 08.11.2017 | Komentarze 9

Wiatr dziś łaskawie raczył skorygować kierunek i zaczął wiać ze wschodu, przy okazji wzmacniając swoją siłę. Jednak to jeszcze nic, bo podobno po Grzesiu, który już nas nawiedził, do ataku na Polskę szykuje się niejaki orkan Marcin. W związku z tym narzekanie na podmuchy zostawię sobie na przyszłe dni. Póki co wspomnę jedynie, że w połowie drogi byłem najszczęśliwszym człowiekiem w Wielkopolsce, gdy w końcu przestałem z nimi walczyć czołowo, a zacząłem zaledwie z boku :)

Trasę wykonałem tę o kształcie Polski (co widać po przekrzywieniu głowy na filmiku z Relive), czyli przez Lasek Dębiński, Starołękę, Krzesiny, Żerniki, Tulce, Gowarzewo, Siekierki, Kostrzyn, Paczkowo, Stęszew, Antoninek i... To za moment. Najpierw zatrzymałem się jeszcze na chwilę na Ostrowie Tumskim, żeby sfocić bliźniaczkę gnieźnieńskiej katedry, tylko że poznańską i w sumie całkiem inną :) W każdym razie to tu podobno leżą truchełka Mieszków vol. 1 oraz vol. 2, Chrobrego czy Kazia Odnowiciela. Czyli dość zacnie.

Obok stoi jeszcze pomnik JPII, zwanego tu przez niektórych w tej wersji jako surfującego papieża. Mi bardziej przypomina Batmana, ale przyznać trzeba, że ma walor rzadko spotykany w naszym kraju - jest dość podobny do pierwowzoru, a nie do jakiegoś gargamela, stawianego na zasadzie kopiuj-wklej po całej Polsce. Ciekawostka - pomysłodawcą jego postawienia był abepe Paetz. TEN Paetz :)

Po chwili zadumy (hje hje) ruszyłem dalej, kierując się przez most nad Wartą w kierunku Garbar. Miałem bowiem tam pewną misję poznawczą. Jednak nie miała ona zacząć się od razu, gdyż początek ulicy wyglądał jak zwykle, czyli na czerwono zawsze i wszędzie. Tu jeszcze mnie nie za wiele interesowało.

Najciekawsze czekało na końcu - wczoraj bowiem otwarto tam specjalny buspas, który ma służyć:
1. Autobusom.
2. Taksówkom.
3. Karetkom.
4. Rowerzystom.
5. Samochodom, w których prócz kierującego znajdują się jeszcze dwie osoby.

Oto ON. Jak widać, również znad kasku, teoria a praktyka to niekompatybilne pojęcia :)


Jeden autobus, jedna taksówka, ja i jeden samochód z pasażerami (ten za mną, na warszawskich blachach) - to pojazdy, które miały prawo być po prawej stronie jezdni. Reszta... Przemilczę. Pokonanie tych 400 metrów zajęło mi prawie 10 minut! Trzeba jednak przyznać, że olewanie - bezczelne lub przez przeoczenie - oznakowania to jedno, ale też należy się mocny pstryczek temu, kto ustawił światła włączające się na maks kilka sekund i zlikwidował jeden pas w kierunku Drogi Dębińskiej. Pozostaje mieć nadzieję, że miasto skoryguje swe błędy, a i zacznie bardziej edukować pojazdy nieuprzywilejowane, bo w tej chwili jest gorzej, niż było. A nastawiałem się na spokojny, szybki przejazd. Oj, naiwny ja...


  • DST 53.00km
  • Czas 01:53
  • VAVG 28.14km/h
  • VMAX 51.50km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Podjazdy 223m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Półfajnie

Wtorek, 7 listopada 2017 · dodano: 07.11.2017 | Komentarze 11

Miałem dziś wolny dzień, więc z pasją, zapałem oraz całkowitym zaangażowaniem zająłem się jedną ze swoich pasji. Czyli się wyspałem :) Jednak nie samym snem człowiek żyje, jest jeszcze poranna kawa o poranku (czyli o dziesiątej), no i coś tam jeszcze... A, mam. Rower.

Zmartwił mnie kierunek wiatru - północno-wschodni. Oznaczał on bowiem, że jeśli chcę jechać zgodnie ze swoimi zasadami, to czeka mnie dwukrotne przepychanie się przez Poznań, z południa na północ i z powrotem. W sumie to połowa mojego klasycznego dystansu. No ale cóż, nikt nie obiecywał, że będzie lekko, co to, to nie. Jeszcze niedawno było zresztą łatwiej, ale nadeszły czasy na okresowe zalewanie Wartostrady, więc trzeba kręcić ulicami. I tyle w temacie, bo po raz kolejny powstrzymam się od zalania bloga stekiem bluzgów o jakości owego kręcenia :)

Przyjemniej zrobiło się chwilę po przekroczeniu granicy stolicy Wielkopolski, czyli w Bogucinie, następnie Kobylnicy, a najlepiej było u celu, czyli w Jerzykowie, w którym jak zwykle zatrzymałem się nad Jeziorem Kowalskim.

Od tego momentu miało być łatwiej, bo z wiatrem, ale nie było, jak zwykle :) Mimo wszystko nie narzekałem, bo wiedziałem, że na końcu znów będzie Poznań, więc nerwy należy oszczędzać. Przydały się :)

Trasa w sumie bez historii, ale ma jeden duży plus, prócz dużej dozy miejskich minusów - jak na Wielkopolskę jest w miarę "górzysta", aż serce rośnie. Lubię to.


  • DST 32.10km
  • Czas 01:11
  • VAVG 27.13km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Podjazdy 109m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glut senny

Poniedziałek, 6 listopada 2017 · dodano: 06.11.2017 | Komentarze 11

Jesień przyszła, gluty lecą. Na razie głównie te dystansowe, na inne nadejdzie pewnie jeszcze czas. W każdym razie gdy się dziś obudziłem i zobaczyłem, że niebo jest niepokojąco zachmurzone, taktycznie ponownie zasnąłem i obudziłem się dopiero, gdy krople już odbijały się od okna. Ktoś by mógł powiedzieć, że minęła godzina, a ja w tym czasie mógłbym już kręcić, ale... no nie, nie mogłem. Łóżko miało dziś ogromne, magiczne moce :)

W pracy musiałem być na trzynastą, a padać przestało (choć to nadużycie, bo co chwilę kropiło) trochę po dziesiątej. Byłem już wtedy w miarę przytomny, ruszyłem więc crossem na te trzy dychy żałosnego dystansu. Bo lepszy glut w garści niż... tu pozostawiam pole do manewru i niedopowiedzenie, bo ktoś może akurat je :)

Trasa na zachód, z Dębca przez Plewiska, Gołuski, Gołuchowo, Komorniki, Plewiska do domu. Jak zwykle na chwilę zatrzymałem się na pewnej DDR-ce w Komornikach, a bardziej na wjeździe do niej. Bo gdybym się nie zatrzymał to pewnie bym zarył w to błocko pyskiem :) Poezja.

Bez przygód, więc kończę, wybierając resztki kamyczków z zębów :)


  • DST 58.25km
  • Czas 02:03
  • VAVG 28.41km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Podjazdy 283m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Oponując

Niedziela, 5 listopada 2017 · dodano: 05.11.2017 | Komentarze 4

Udało mi się załatwić wolną niedzielę, a była ona o tyle potrzebna, że wczoraj mieliśmy gości i poszło trochę izotoników, więc wczesne wstawanie nie było wskazane :)

Ruszyłem i tak skoro świt, bo lekko przed południem :) Najpierw jednak chwilę zajęła mi zmiana opony - ta, która wczoraj się zdziurzyła poszła precz, a ja zamontowałem sobie nową, wyjątkowo i po raz pierwszy - za namową chłopaków ze sklepu Mróz Rowery z Półwiejskiej - w rozmiarze 25c. Gleba na liściach również przyspieszyła decyzję o przesiadce na te "grubasy". Dotychczas zawsze zakładałem 23c, ale podobno jeśli chodzi o toczenie nie ma żadnej różnicy, a komfort podczas jazdy w "gorsze" miesiące wzrasta. No to zaryzykowałem. Tym bardziej, że nie kosztowały majątku, mają wkładkę antyprzebiciową i urocze rozwinięcie nazwy - "Czar" (w ogóle nie związane z językiem polskim), która mi się kojarzy z jakimś podziemnym rodzimym zespołem blackmetalowym :)

Gdy już zacząłem kręcić to najpierw zrobiłem kółko testowe, żeby sprawdzić, czy nowa guma ładnie się przyjęła. Potrzeba było kilku korekt, bo wchodzi ona na styk, ale w końcu mogłem zacząć normalną jazdę. Wiało z południa, więc nie kombinowałem z trasą (tu Relive) i wybrałem taką w tę i we wte, czyli z Dębca przez Luboń, Puszczykowo, Mosinę, Żabno do Sulejewa, gdzie zawróciłem. Dawno mnie tam nie było, bo nie miałem zdrowia do objazdów, ale że - jak już pisałem - otwarto w końcu tunel pod torowiskiem w Mosinie (polecam ponownie genialny filmik, który trafnie pokazuje absurdy na całej remontowanej trasie), przejechany przeze mnie dziś w obydwie strony, to była okazja. Tęskniłem, bo lubię tamtejsze niewielkie hopki. A i w samym tunelu da się rozpędzić do 50 km/h - sprawdziłem :)

Pogoda była godna, więc trochę żałowałem, że odpuściłem pierwszą część trasy, kręcąc tempem emeryckim, bo mogło być lepiej w temacie średniej. Ale w sumie - po co mi ona? :)

Na koniec podjechałem jeszcze na myjkę. Nigdy więcej w niedzielę! Nie dość, że zastałem kolejkę pięciu samochodów, to jeszcze akurat trafiłem na dwóch wybitnie asertywnych kierowców. Zapewne nie było przypadkiem, że jeden z nich pucował SUV-a, a drugi jakiś szrot. Z czego ten pierwszy ogarnął się w dziesięć minut, natomiast drugi, nie robiąc sobie nic z innych czekających, wyjął sobie gąbeczkę i zamiast zjechać na bok w celu wyjęcia nonomilimetrów brudu spod dolnych części uszczelek, wykonywał ową czynność jakby na złość tam, gdzie stał. Jeden z czekających nie wytrzymał i zwrócił mu uwagę, że poza nim istnieje jeszcze świat, ale nic to nie pomogło, gdyż "on jeszcze będzie spłukiwał". Nie no, fajnie, ma prawo, ja się nie spieszyłem, ale proszkowy niesmak pozostał. W każdym razie, gdy w końcu się dopchałem i po dwóch minutach wyjeżdżałem, w boksie obok wciąż trwała akcja walki z roztoczem w okolicach lewego lusterka :)

Fajny dzionek - oby jeszcze kilka takich w listopadzie! A oponka faktycznie daje radę.


  • DST 52.20km
  • Czas 01:51
  • VAVG 28.22km/h
  • VMAX 51.90km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 241m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sytuacyjnie

Sobota, 4 listopada 2017 · dodano: 04.11.2017 | Komentarze 15

Sytuacja numer 1:

Minikowo, generalnie zadupie Poznania. Dziś, wczesny poranek. Ścieżka rowerowa, po której spokojnie jedzie sobie nie najmłodszy już rowerzysta, ale w kasku i w odblaskowej kamizelce, widoczny co najmniej z odległości 500 metrów (sprawdzone organoleptycznie). Z posesji wyjeżdża samochód, a siedzący w nim rodak nie patrzy ani w lewo, ani w prawo, tylko rusza. Rowerzysta hamuje w ostatniej chwili, prawie na masce auta, a gdy jego szok mija, stara się zauważyć jakąkolwiek reakcję na twarzy kierowcy. Brak. Prócz bezmyślnego wzroku, który wyraża tylko jedno: spadaj, pedalarzu, przez ciebie musiałem hamować. Rowerzysta coś tam burcząc pod nosem jedzie dalej, zgodnie z przepisami. Ja tylko zerkam i upewniam się, czy nie trzeba robić za świadka (nie, dzięki refleksowi krącącego na dwóch kółkach) i pędzę dalej drogą. Nielegalnie. Bo życie mi miłe.

Sytuacja numer 2:

Ostatnie dziesięć kilometrów wyjazdu przede mną. Na granicy Puszczykowa i Łęczycy jak zwykle zjeżdżam na wąską DDR-kę, bo przy drodze kole w oczy zakaz jazdy rowerem. Jest urocza, klimatyczna...

...i mega niebezpieczna jesienią oraz zimą z powodu pogody, a latem z powodu często zakwitających tam grupek cyklistów. Staram się zachować maksymalną ostrożność, ale i tak w pewnym momencie na zakręcie koło mi się zawija i łapię glebę. Na szczęście liście - czyli przyczyna upadku - mnie amortyzują i prócz bólu kostki nic mi nie dolega. Ostatni raz ta ścieżka była sprzątana... tu znak zapytania, sięgający zapewne do czasu jej remontu, jakieś na oko dziesięć lat temu. Dylemat: ryzykować zdrowie czy mandat, bo o takich banałach jak niemal gwarantowany dźwięk klaksonu nawet nie wspominam, pozostaje tu stały i ponadczasowy.

Czemu przywołałem akurat te dwie dzisiejsze historie? Bo musiałem ponownie wylać z siebie żółć, czyli najbardziej polskie słowo, w temacie tego, z czym musimy borykać się codziennie na polskich szlakach. Jakby po prostu ktoś nie mógł dać spokoju człowiekowi pragnącemu cieszyć się jazdą, skasować te "prorowerowe" wynalazki lub pozostawić dowolność korzystania z nich - byłbym wtedy jednym z najszczęśliwszych ludzi pod słońcem. A tymczasem - podobnie jak najlepszym środkiem antykoncepcyjnym jest wstrzemięźliwość, tak tu - rezygnacja z roweru. 

Jak na ironię trasę zaplanowałem sobie antyśmieszkową, czyli taką, gdzie było ich najmniej: Dębiec - Lasek Dębiński - Starołęka - Krzesiny - Koninko - Głuszyna - Babki - Daszewice - Rogalinek - Mosina - Puszczykowo - Luboń - Dębiec. No i mam :)

W gratisie kilka kilometrów przed domem dostałem jeszcze możliwość zmiany gumy, bo w oponie zrobiła się dziura, zapewne za sprawą jakiegoś szkła na drodze. Wymiana poszła dość sprawnie, ale tylko na czas zakończenia wypadu, bo chyba dętka również miała defekt i jutro czeka mnie ponowna zabawa w tym temacie, bo póki co gniję w robocie.

Po prostu miodzio dzień. Tylko ten miodek ma w sobie pszczele żądła :)


  • DST 52.55km
  • Czas 01:55
  • VAVG 27.42km/h
  • VMAX 50.50km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Podjazdy 164m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dwornie

Piątek, 3 listopada 2017 · dodano: 03.11.2017 | Komentarze 12

Wczoraj zostałem pokonany przez deszcz i z musu weszło tylko 32 km na chomiku w nieco ponad godzinę. Oczywiście przestało padać w momencie, gdy zacząłem zbierać się do roboty. Przeszła mi nanosekundowa myśl o tzw. użecie, ale sam siebie wyśmiałem. Przecież ja kocham swoją pracę*.

* - gdy jestem na urlopie. Tylko i wyłącznie.

Dzisiaj było już lepiej. Co prawda mżyło od rana, ale lepsze to niż wczorajsze ulewy, więc po prostu wsiadłem na crossa i ruszyłem. Jako że już po jednym dniu zazwyczaj załącza mi się rowerowy głodek, to delektowałem się jazdą. Tym błotem pod kołami. chłodkiem i kroplami na okularach. Przecież to takie fajne :) Wykonałem jedną ze stałych glizd, z Poznania przez Plewiska, serwisówki, Zakrzewo, Sierosław, Więckowice, Dopiewo, Palędzie, Gołuski, Plewiska do domu, czyli wg Relive takie cuś.

Gdy jechałem sobie przez wspomniane Więckowice to postanowiłem się w końcu bliżej zapoznać z pewnym obiektem, który zawsze tylko mijałem, nęcił mnie, ale byłem tak szczęśliwy z faktu, że w tym samym momencie zmieniam kierunek jazdy i zaczyna (teoretycznie) wiać mi w plecy, że nie miałem serca się zatrzymywać. W końcu nadejszła wiekopomna chwila. Oto on. Dwór z XIX wieku, aktualnie w stanie postępującej ruiny, a szkoda, bo znam brzydsze, a okalający go park ma potencjał. Całość kojarzy się mi się z podobnym obiektem w Owińskach, tyle że tam nie trzeba przedzierać się przez dziurę w murze.


W sumie widzę tu potencjał na horror klasy C, a nawet Ć. To półkoliste okienko w prawym górnym rogu aż się prosi o bladą twarzyczkę dziecka patrzącego w dal martwymi oczami, a zamurowane okiennice o wysuszone ciało jakiegoś hrabiego w środku :)


  • DST 54.40km
  • Czas 01:56
  • VAVG 28.14km/h
  • VMAX 50.40km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Podjazdy 223m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tunello

Środa, 1 listopada 2017 · dodano: 01.11.2017 | Komentarze 13

1 listopada to dzień, w którym najwięcej życia jest na cmentarzach. Ot, ludzki paradoks. W tym roku udało się odwiedzić groby bliskich (również w sąsiednim województwie) już kilka dni przed dzisiejszym świętem, gdy jeszcze było spokojniej. Polecam każdemu, jeśli tylko ma taką możliwość - zyskuje się nie tylko mniej ryzykowny dojazd, ale i możliwość kontemplacji w ciszy.

Ruszyłem dziś później niż zazwyczaj, korzystając z dnia ustawowo wolnego. Na dworze ponuro i wciąż wietrznie, ale do ogarnięcia bez większej spinki. Ja jej nie miałem w ogóle, bo takie jesienne klimaty nie motywują mnie do bicia rekordów, jechałem więc swoje powolutku, stawiając sobie za cel jedno miejsce, o którym za moment. Najpierw jednak krótko o naszych kochanych kierowcach - co roku mam wrażenie, że jeszcze w Poznaniu jak w Poznaniu, tragedii nie ma, ale im dalej na wieś, tym bardziej trzeba mieć oczy z tyłu kasku. Aktywizują się bowiem przeróżne ciotki-klotki i inne dziadki, które wyruszają w trasę raz na rok, jakby kompletnie zapominając o zasadach bezpieczeństwa, swojego i innych. Widziałem dziś ze trzy maluchy (!), których wiekowi właściciele włączali się do ruchu kompletnie na granicy rozsądku, jak również - zapewne to przypadek... - wzmożone natężenie występowania manewru, który w "normalne" dni się zdarzają, ale nie tak często. Polega on na wyprzedzeniu mnie centralnie na gazetę, żeby chwilę po tym, jak już to się dokona, nagłym skręcie w lewo, jakby ów ustawowy metr od rowerzysty tyczył się powietrza przede mną. A może to ja nie widzę tam duchów czy innych ciał astralnych, skorom agnostyk? Cholera wie :)

Teraz o celu - znajdował się on w Mosinie, do której dotarłem przez Luboń, Komorniki, Szreniawę, Stęszew, Dymaczewo i Łódź. Był nim oddany bodajże dwa dni temu tunel pod ruchliwą trasą kolejową Poznań - Wrocław. Skończono go - jak to w Polsce - rok później, niż zamierzano, ale ważne, że to się stało i nie trzeba już telepać się irracjonalnymi mosińskimi DDR-kami. Jest dobrze, a mnie najbardziej ucieszył mój ulubiony niebieski znaczek (widoczny po lewej), ale tylko wtedy, gdy jest wzbogacony o pewną czerwoną ukośną kreskę :)

Wróciłem przez Puszczykowo, Łęczycę oraz Luboń - im bliżej Poznania, tym mniej gazeciarzy :) Rzadko jeżdżę w tę stronę łęczycką ścieżynką (wolę objazd przez Wiry i zaliczam tylko jej końcówkę przed Puszczykowem), więc lekko zaskoczył mnie znak przy granicy z Luboniem (TYM Luboniem):

Jakby ktoś myślał, że zakaz jazdy oraz brak nawierzchni gryzą się z ustawieniem oznaczenia drogi dla rowerów, to... tym gorzej dla myślącego :)

No i jeszcze tradycyjnie podsumowanie poprzedniego miesiąca. Październik skończyłem z wynikiem 1550 kilometrów oraz średnią w okolicach zaledwie 27,1 km/h. Wynikła ona z pewnego rozstroju wyjazdowego - kręciłem zarówno w Wielkopolsce, jak i nad morzem (urlop w Międzyzdrojach) oraz w górach (dalsza jego część w moich Sudetach) wszystkimi osobistymi rowerowymi trupami. W przeciągu tygodnia odwiedziłem dwóch ulubionych sąsiadów - Niemców na północy (przez Świnoujście) oraz Czechów od południa (przez Okraj). No a pod koniec tego całkiem sympatycznego miesiąca nawiedził Polszę niejaki Grzechu, więc nawet jazda szosą była namiastką górskiego wyjazdu. Mimo wszystko - październik całkiem mi się podobał!

Jutro ma znów padać :/