Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Trollking z miasteczka Poznań. Od listopada 2013 przejechałem 198592.90 kilometrów i mniej już nie będzie :) Na pięciu różnych rowerach jeżdżę z prędkością średnią 27.88 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Trollking na last.fm

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2016

Dystans całkowity:1671.35 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:57:34
Średnia prędkość:29.03 km/h
Maksymalna prędkość:64.50 km/h
Suma podjazdów:6291 m
Liczba aktywności:32
Średnio na aktywność:52.23 km i 1h 47m
Więcej statystyk
  • DST 52.10km
  • Czas 01:43
  • VAVG 30.35km/h
  • VMAX 53.10km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Podjazdy 203m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kosząco

Środa, 11 maja 2016 · dodano: 11.05.2016 | Komentarze 3

Po kilku ostatnich dniach spod znaku "randka ze Starołęcką" dziś nawet gdyby wiało ze wschodu z prędkością 1000 km/h na godzinę, a ja miałbym ów powiew prosto w pysk podczas drogi powrotnej to nie wybrałbym już tego kierunku. Wiało... ze wschodu. Ale ciut słabiej. Choć niewiele :) Mogłem więc dokonać pewnej korekty i skierowałem się najpierw na południowy zachód, do Lubonia, Puszczykowa i Mosiny, w której to skręciłem dopiero tam, skąd nadchodził wiaterek, czyli pod literkę "E" - do Rogalina i Mieczewa, gdzie nawróciłem.

Zanim jednak wyjechałem to w związku z możliwością pojawienia się w robocie dziś na trzynastą, postanowiłem się wyspać. Żona pojechała przed siódmą do pracy, ja przymknąłem jeszcze oczy do przyjemnej podusi i... Dokładnie o 7:01 usłyszałem rytmiczne: brrrrrrr brrrrr brrrrrr rrrr brrr bryryryry brrr (i tak do nieskończoności). Już wiedziałem - zaczęło się. ONI w końcu nadeszli.

Z następnej godziny pamiętam tylko tyle, że próbowałem zasnąć, co udało mi się łącznie na może 15 sekund. Kosiarki warczały, radio włączone w celu ich wyciszenia przeszkadzało, a nie usypiało, warczałem również i ja. Po ósmej już nie miałem siły więcej nie-spać, zrobiłem sobie kawę i ruszyłem wcześniej niż planowałem. Cóż, zawsze jakiś plus. Już na dworze z przerażeniem zobaczyłem, że koszono nie pod moim oknem. Co oznacza w najbliższych dniach powtórkę z rozrywki.

Jadąc ulicą Armii Poznań i kompletnie olewając tamtejszą koszmarnie kostkową drogę pieszo-rowerową zobaczyłem na horyzoncie widok, który nie wiadomo czemu wywołuje u mnie zawsze dreszcz. Tak, chodzi o radiowóz na owej ścieżce zaparkowany. No ale przecież:
- leżała ona przy przeciwległym pasie ruchu;
- nie musiałem wiedzieć, że ona tam jest, bo kręcąc w drugą stronę zasłaniały mi samochody;
- obowiązek zjechania jest tylko na drogi dla rowerów, a nie na wykreślone w 2011 roku z tego obowiązku nieoddzielone od siebie drogi pieszo-rowerowe;
- mogłem akurat wyjechać z bocznej uliczki (to nic, że takowej tam nie ma, szczegół) i nie musiałbym wiedzieć, że jakakolwiek DDR-ka tam istnieje.
Myślicie, że o tym myślałem? Gdzie tam - ukryłem głowę między barankiem, odwróciłem wzrok udając, że nie widzę szanownej władzy i na wszelki wypadek pogłośniłem muzyczkę. Udało się. Chyba. Ja tam w każdym razie nic nie widziałem ani nie słyszałem ;)

Średnia w końcu wygląda ok. Brak Starołęckiej ma moc uzdrawiającą. Żeby nie było za różowo to dostałem zgrabny substytut w postaci Lubonia, gdzie straciłem sporo z wyniku.


  • DST 54.20km
  • Czas 01:52
  • VAVG 29.04km/h
  • VMAX 50.30km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Podjazdy 112m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Niechcieć

Wtorek, 10 maja 2016 · dodano: 10.05.2016 | Komentarze 3

Dziś krótko, bo mi się nie chce :)

Różnie niechciecie zresztą męczyły mnie od rana.

Nie chciało mi się wstać. W sumie to u mnie nic wyjątkowego, ale dziś było to już najwyższy level.

Potem, jak ruszyłem, nie chciało mi się cisnąć, bo miałem świadomość, że i tak na początku i na końcu będzie Starołęcka, więc nie ma sensu. I miałem rację. Kręciłem więc spokojnie, krok za kroczkiem, obserwując ptaszki, chmurki, słuchając muzyczki i nie słuchając ptaszków, bo słuchałem muzyki. 

Jak wróciłem nie chciało mi się iść do roboty. W sumie to u mnie nic wyjątkowego, ale dziś było to już najwyższy level. Nie żebym się powtarzał :)

Teraz nie chce mi się rozwijać, bo jestem w pracy. Więc kończę :)

Trasa: Dębiec - Starołęka - Krzesiny - Tulce - Krzyżowniki - Dachowa - Gądki - Koninko - Głuszyna - Starołęka - Dębiec.


  • DST 20.50km
  • Czas 00:49
  • VAVG 25.10km/h
  • VMAX 34.00km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 48m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Odżywka, czyli Szachty i Dębinka w jednym rzucie

Poniedziałek, 9 maja 2016 · dodano: 09.05.2016 | Komentarze 8

Po dzisiejszej masakrze, jaką zafundowała mi Starołęcka pod koniec szosowania miałem ochotę jeszcze się wyżyć. Wyjątkowo wynalazłem dodatkową niecałą godzinkę wolnego i po zjedzeniu śniadania wpadłem na pomysł dnia: przecież mam jeszcze crossa, a dzięki genialnej pod względem zieleni miejscówce, czyli poznańskiemu Dębcowi (tak, tak!), w pakiecie dwa rewelacyjne kierunki do kręcenia w terenie - i postanowiłem je połączyć.

Najpierw skierowałem się na Szachty - jeszcze do niedawna zapomnianego przez niemal wszystkich i zaniedbanego, acz pięknego zadupia. Na szczęście w tamtym roku, między innymi dzięki budżetowi obywatelskiemu, udało się oczyścić teren, a na części ścieżek nawet wylać asfalt. Byłem tam po raz pierwszy od owej zmiany i powiem jedno - jest genialnie, a w sumie nawet dobrze, że dróżki utwardzone się dość szybko kończą, a w zamian dostajemy spory kawałeczek singli nad samymi oczkami wodnymi oraz zaschniętego błocka. Dla mnie rewela.





W międzyczasie padł mi drugi w tym miesiącu gówno-licznik z Lidla, więc tym bardziej mogłem oddać się jedynie podziwianiu widoków. Szachty mają jednak jeden minus, że w końcu się kończą, zawróciłem więc znów na Dębiec i zawitałem do mojego ukochanego Lasku Dębińskiego, który objechałem wzdłuż i wszerz, a nawet jeszcze bardziej :)



Oj, tego mi było trzeba! Troszkę się nawet zmęczyłem, bo wyszło solidnej jazdy (do tego z wciąż upierdliwym poza lasami wiatrem) ponad 20 kilosów, z czego znaczna część w terenie oraz kawałek po asfaltowych dróżkach na Szachtach. Niestety robi się już jak dla mnie za gorąco - po powrocie zaczęło mi parować pod kaskiem i bolał lekko łeb.

Skończyły mi się liczniki do psucia. Dziś dystans oraz średnią wziąłem z telefonów (po korekcie standardowych błędów), jak mi przyjdzie znów wsiąść na rower to chyba będę musiał liczyć słupki czy coś :)


  • DST 52.30km
  • Czas 01:47
  • VAVG 29.33km/h
  • VMAX 52.70km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 143m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Starorzeźnicka

Poniedziałek, 9 maja 2016 · dodano: 09.05.2016 | Komentarze 3

Piękna pogoda się utrzymuje, a że zdarzył mi się choć jeden dzionek wolny to z rana uszczupliłem lekko swoje pożądanie snu i wyjechałem przed dziesiątą. "Wyjechałem" jest tu może lekkim nadużyciem, bo po wyjściu na dwór najpierw się zatrzymałem i próbowałem schować uszy pod kask, żeby dzięki większej aerodynamice ruszyć do przodu. Tak wiało. Do tego ze wschodu, co oznaczało upojny przejazd Starołęcką, o czym jeszcze będzie.

W jedną stronę jeszcze jakoś poszło i udało się wydostać poza miasto, gdzie było już wporzo, a mi w końcu udało się znaleźć całkiem fajną traskę na pięć dych - przez Głuszynę, Koninko, Gądki do Robakowa, tam zakręt na Borówiec i powrót przez Daszewice, Babki oraz Czapury. Kręciło się sympatycznie, bo w pewnym momencie nawet pojawił się na krótko powiew w plecy, więc nie marudziłem. Dojechałem do Poznania i...

i....

i.....

!!!!

Starołęcka. Cała misternie pleciona średnia poszła w p... w parę. O korkach na tej ulicy napisałem już co najmniej magisterkę, ale to, co widać na zdjęciu ciągnęło się aż do końca, czyli jakieś 1,5-2 kilometry. W pewnym momencie już nie dałem rady psychicznie i zjechałem na parkingo-chodnik po drugiej stronie (na tym odcinku nie ma DDR-ki) i nim pokręciłem dalej. Alternatywą było torowisko, ale nie odpowiadał mi kolor tłucznia :)

Wróciłem zmasakrowany.


  • DST 51.55km
  • Czas 01:45
  • VAVG 29.46km/h
  • VMAX 51.30km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 171m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zaległości rzepakowe nadrobione

Niedziela, 8 maja 2016 · dodano: 08.05.2016 | Komentarze 5

Ja się chyba nigdy nie nauczę, żeby nie chwalić wiatru. Odbija mi się to potem czkawką. Wczoraj zrobiłem ten błąd, a oczywiście dziś wredny gnój poczuł się przez to na tyle pewnie, że nie tylko robił co chciał w tematyce kierunku, ale do tego nabrał mocy. Niniejszym oświadczam więc: nikt Cię nie lubi, jesteś beznadziejny, a do tego gruby i pewnie rudy. Może to pomoże na przyszłość? :)

Wykręciłem dziś przed robotą traskę we wschodnim kierunku, z Dębca przez Starołękę, Krzesiny, Gądki, Dachową, Krzyżowniki, Tulce, znów Krzesiny, znów Starołękę i znów Dębiec. Oprócz tego, że walczyłem i przegrywałem z podmuchami to podziwiałem wciąż niezłą pogodę, niebieskie niebo oraz rzepak. A właśnie, rzepak. Wszyscy robią jak co roku zdjęcie żółtaczki to ja nie zrobię? A co, stać mnie :)

Na odcinku Jaryszki - Gądki jechałem wspólnie z rowerzystą na dwudziestodziewięciocalowym (na oko) karbonowym Specu. Piękna maszyna, zresztą zachwalana przez kolegę, który całkiem dziarsko dotrzymywał mi na niej kroku. Z ciekawości przed chwilą spojrzałem na ceny tego typu modeli w necie i... cholera, totka, którego wczoraj nie wygrałem, musiałbym na takie cudo poświęcić. Cóż, musi na mnie jeszcze poczekać :)


  • DST 55.70km
  • Czas 01:51
  • VAVG 30.11km/h
  • VMAX 51.30km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Podjazdy 213m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pogodogenius

Sobota, 7 maja 2016 · dodano: 07.05.2016 | Komentarze 6

To, jak genialna była dziś pogoda jest odwrotnie proporcjonalne do ilości mojego czasu. Cały weekend gniję w robocie, więc na delektowanie się ową genialnością mogę pozwolić sobie jedynie rankiem. Dobre i to.

Żeby ten wpis był wyjątkowy pochwalę nawet wiatr. Bo o dziwo wiał tak, jak miał, ze wschodu, czyli zgodnie w wyborem trasy nawet miałem go z boku (do Puszczykowa), potem w pysk (Rogalinek - Rogalin - Świątniki - Mieczewo), po nawrocie kawałek w plecy (!!!!), a od Mosiny znów z boku, ale tego bardziej wmordewindowego. 

W Puszczykowie remont linii kolejowej trwa w najlepsze i w sumie należy jej się, ale aktualnie przejechanie szosówką po rozwalonym przejeździe to nie lada wyzwanie. Podobnie jak telepanie się widoczną na zdjęciu ścieżką, która może i wygląda niezgorzej, ale tylko póki na nią się nie wjedzie i nie dostanie w zęby kierownicą własnego roweru, żyjącą swoim życiem na wystających korzeniach. Za to jest ładnie :)

Kolarzy minąłem lekko licząc jakieś kilka tysięcy :) nooo, może ciut mniej, ale jedna grupka widziana w Rogalinku liczyła sobie naprawdę sporo luda. Jak zwykle też przed Mieczewem nastąpił wysyp pań grzybiarek, choć tym razem skumulowały się w nietypowym miejscu, bo przy przydrożnym barze z zachęcającym tytułem "grochówka, bigos, flaki". Co - jako że wyobraźnię mam niestety dość rozbudowaną - skutkuje tym, że jeśli komukolwiek w przyszłości z moich znajomych przyjdzie na myśl zatrzymać się tam na popas to zdecydowanie odradzę, a przynajmniej zalecę wyposażenie się w swoje własne sztućce i kubeczki. Czemu? Jak napisałem - mam zbyt bujną wyobraźnię. Fuj :)

Średnią miałem do pewnego momentu nawet całkiem przyzwoitą, ale niestety pod koniec trafiłem ponownie do Lubonia. Szybciej bym przezeń się przedarł z rowerem na plecach niż pod sobą. Ale za to mieszkańcy tej mieściny na pewno są zadowoleni, zakupy w galerii się udały, żarcie w Maku było przepyszne, a promocje w outlecie godne. Lubonianie (?) spełnili swój cotygodniowy obowiązek oraz rytuał.

Wracając do pierwszego akapitu - pogoda była dziś GENIALNA!



  • DST 52.40km
  • Czas 01:44
  • VAVG 30.23km/h
  • VMAX 51.30km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 91m
  • Aktywność Jazda na rowerze

Klik :)

Piątek, 6 maja 2016 · dodano: 06.05.2016 | Komentarze 5

Pięknie się zrobiło i zacnie. Słonecznie, optymistycznie i w ogóle same ochy i achy. Tak mi się przynajmniej wydawało, póki nie wylądowałem w pierwszym z zaplanowanych dla mnie dziś przez opatrzność korku. Czyli kilometr od domu, na Dolnej Wildzie, gdzie z braku innych pomysłów na utrudnienia mi życia postanowiono zabrać się za remont mostu kolejowego. Następnie stałem sobie przy AWF-ie, przy Malcie, w Antoninku, w Swarzędzu, aż DK92 dotarłem do Paczkowa, gdzie zakręciłem na Siekierki i Tulce, odżywając w końcu, ciesząc pyszczek przejezdnymi już drogami.

Podczas powrotu przez Krzesiny i Starołęcką (koreczek, a jak) spotkałem przed Jaryszkami rowerzystów robiących sobie zdjęcia w... Rzepaku. Byli tak zaaferowani nurkowaniem w żółtaczce, że nawet mnie nie zauważyli. Proszę, jak niewiele ludziom potrzeba do szczęścia :)

I jeszcze temat zupełnie nierowerowy, za to również komunikacyjny. Mianowicie dziś gdy jechałem tramwajem do pracy trafiłem po raz kolejny na - jak się okazało - mistrzynię parkowania, która tak skutecznie zablokowała komunikację miejską, że do roboty szedłem na piechotę. A że jestem ostatnio cięty na takie sytuacje to......... KLIK :)


  • DST 57.00km
  • Czas 01:55
  • VAVG 29.74km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Podjazdy 163m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

Miacho

Czwartek, 5 maja 2016 · dodano: 05.05.2016 | Komentarze 5

Poznańskim kierowcom po długim weekendzie znów się zachciało. Bardzo się zachciało. Być. Korek, który przywitał mnie zaraz po wyjeździe z domu towarzyszył mi przez calutkie miasto, od Dębca przez Górczyn, Jeżyce, Golęcin, a dopiero za nim lekko zluzował. Na kilku światłach bywało. że czekałem nawet dwukrotnie, dzięki czemu miałem czas na odpisywanie na wszystkie niecierpiące zwłoki smsy. Jeśli już patrzymy na brajt sajd of lajf ;)

Odżyłem na Koszalińskiej, jeszcze wolnej od DDR-ek, choć prace idą tam pełną parą i za jakiś czas nie będzie zmiłuj. Póki co korzystam. Przez Kiekrz i Starzyny dotarłem do Rokietnicy, skąd wybrałem kurs na nikomu nieznane i niejeżdżone Mrowino (ostatnio faktycznie zaniedbane przez niektórych kolarzy, pod mało racjonalnym wytłumaczeniem, że nie ma ich w WLKP). Tam skręt i powrót przez Baranowo, Przeźmierowo, Ogrody i Bułgarską do domu.

Gdyby nie kaźń, która na mnie czekała w mieście to mogło być nawet przyzwoicie. A tak - wyszło jak zawsze. Zrobiło się już cieplej, więc i komfort jazdy wzrósł, za to wiatr zachowywał się klasycznie, wiejąc najpierw w pysk, a potem w pysk. No i jeszcze na koniec zamknijmy klamrę. Zacząłem od puszek i na nich skończę. Jeżdżąc raz na jakiś czas odcinkiem Mrowino - Napachanie w 8 na 10 przypadków znajdzie się jakiś kretyn, dla którego manewr wyprzedzania polega z grubsza na tym: wciśnij pedał gazu, zamknij oczy i do przodu. Dziś nie było inaczej - między mną a samochodem imbecyla jadącego z naprzeciwka śmiało znalazłoby się miejsce na umieszczenie szpilki. Bardzo małej szpilki. I to maks. Husaria, ułańska fantazja, polska biało-czerwoni. Naród debili. Ale już chyba z raz o tym pisałem :)


  • DST 31.30km
  • Czas 01:09
  • VAVG 27.22km/h
  • VMAX 41.60km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Podjazdy 39m
  • Sprzęt Cross - ST(a)R(uszek)
  • Aktywność Jazda na rowerze

MżawkoDeszczoGlut

Środa, 4 maja 2016 · dodano: 04.05.2016 | Komentarze 0

Co tu dużo gadać - przez ostatnie dni było za pięknie, żeby tak miało zostać na dłużej. Zbyt wiele lat chodzę i jeżdżę po tym łez padole, żeby mieć złudzenia w tym względzie. No i dobrze, bo gdy rano przywitał mnie deszcz to nie doznałem szoku, tylko zrobiłem sobie kawę, usiadłem do kompa i czekałem czy przejdzie zanim będę musiał zbierać się do roboty. Taka buddyjska taktyka przyniosła skutek, bo w w końcu pojawiła się wyrwa w chmurach i mogłem, wciąż ze sporym ryzykiem zmoknięcia, osiodłać crossa i ruszyć na krótkiego gluta. Na więcej czasu nie było.

Dawno nie pisałem o silnym wietrze. Dziś też nie napiszę, żeby się nie denerwować :) Dodam tylko, że nawet zjazdy z górek wymagały pedałowania. Do tego brak opadów - jak to zwykle bywa - najpierw zamienił się w mżawkę, a ostatnie kilometry pokonywałem już stylem dowolnym, w regularnym deszczu oraz kałużach. Kierunek obrałem dostosowany do powiewów - na północny zachód przez Górczyn. Bułgarską i Bukowską do Wysogotowa, w którym miałem plan obadać niedawno zrobioną drogę przy ulicy Batorowskiej prowadzącą od ronda do Skórzewa. Nauczony doświadczeniem najpierw ją zlustrowałem jeszcze w domu na Google Maps pod kątem ewentualnego występowania DDR-ek (nie było, na szczęście) i nie widząc przeszkód wynalazłem tym samym nowy szlak. Do wykorzystania na przyszłość, póki nie zabiorą się za nią podpoznańscy monterzy przeszkód dla rowerzystów, zwanych potocznie ścieżkami.

Po powrocie do domu pralka powitała mnie radosnym otwarciem paszczy.


  • DST 53.50km
  • Czas 01:48
  • VAVG 29.72km/h
  • VMAX 53.80km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 145m
  • Sprzęt Ventyl
  • Aktywność Jazda na rowerze

T(ł)uczno i tłoczno

Wtorek, 3 maja 2016 · dodano: 03.05.2016 | Komentarze 0

Ostatni dzień długiego weekendu to też ostatnia okazja na porządną dawkę snu, z czego skrzętnie skorzystałem. Rodzinka rano ruszyła z Radzewic w drogę do domu, ja natomiast dość późno, bo po dziesiątej, zebrałem się w sobie i wykopałem samego siebie na rower. Pora jak się okazało była jedną z najgorszych możliwych, bo na podobny pomysł wpadli wszyscy - regularsi, sezonowcy, babcie, dziadkowie, wnusie, pozerzy, lanserzy, lidlowcy, pro i nie pro. W skrócie: wszyscy. A w tym wszystkim ja, próbujący przepchać się na północ Poznania, bo w teorii wiało z kierunku NE.

W okolicach Malty wszystko toto skumulowało się w takich ilościach, że moje i tak wyczulone radary zgłupiały. Pół biedy, gdyby ci nasi trzeciomajowi kolarze znali choć podstawowe zasady poruszania się na dwóch kółkach... A tu co na drugim pyszczku radość połączona z fascynacją, że coś co nie ma silnika też może się poruszać, że dokoła tyle powietrza, że nie trzeba otwierać szyby, żeby poczuć powiew wiatru... Spoko, spoko, wszystko fajnie, ale owa fascynacja wykluczała się z odpowiedzialnym zachowaniem... Nie zliczę ile razy musiałem hamować, bo jakiś delikwent nie raczył poinformować o skręcie w lewo/prawo, bo jak jest czerwone światło to należy tak stanąć czekając na zielone, żeby zablokować całą drogę, bo jedna paniusia z drugą muszą poplotkować jadąc całą szerokością DDR-ki oraz sporym kawałkiem części dla pieszych, a trzecia w najlepsze uskutecznia konwersację telefoniczną kręcąc niemal w miejscu, ręką wolną od trzymania komórki poprawiając sobie fryz narażony na zło, czyli dewastację od tego dzikiego pędu... Ech, może jednak te obowiązkowe karty rowerowe to nie jest taki najgorszy pomysł?

Zmasakrowany wyprułem z miasta niczym karp w grudniu z wanny do jeziora. W Kobylnicy zakręciłem w lewo, do drzew, przyrody i lasu. Czyli trasą: Wierzenica, Wierzonka, Karłowice a kawałek dalej, już na granicy Puszczy Zielonka, zawitałem do Tuczna. Albo lepiej jak w tytule - T(ł)uczna, bo jakość "asfaltu" (w przeciwieństwie do genialnego kawałka z idealną drogą przy samej Kobylnicy) jest tam taka, że jazda szosą powinna być zakazana ustawowo, chyba że z pisemną zgodą Miodka i Bralczyka na legalne używanie słów powszechnie uznawanych za wulgarne :) Tam też zawróciłem, mając w myślach optymizm, bo przecież teraz miałem mieć łatwiej, bo z wiatrem. I? Zgadnijcie co. Oczywiście, miałem centralnie pod wiatr. Tak z nim walcząc zastanawiałem się jak to jest - wczoraj świadomie wybrałem trasę, której druga połowa miała być z wmordewindem i była. Dziś wybrałem taką, żeby wmordwindu z powrotem nie było. I był. Gdzie jest Bóg, ja się pytam? :)

W domu zawitałem jako kłębek nerwów, bo znów przejechałem cały Poznań. A cały Poznań jechał przez cały Poznań. Na rowerach. Zazwyczaj bez użycia mózgów.